Czuję promieniujący ból w okolicy lewej skroni.
Przeczuwam, czym jest on spowodowany, ale jednak liczę, że to tylko zły sen, z
którego się obudzę.
Jeżeli wszystko zdarzyło się naprawdę, to może
oznaczać, że jestem teraz w łapskach jakiegoś kolesia, skazana na jego łaskę. Zapewne jest nim jeden z tych bandziorów i nie wiadomo, co on wyprawiał ze mną, kiedy
byłam nieprzytomna.
Nadal mam zamknięte oczy i boję się je otworzyć.
Co jeśli teraz właśnie szykuje dla mnie jakieś tortury? A może czeka, aż się obudzę,
żeby dokończyć to, co zaczął w szkole? Pewnie przygotowuje jakieś potworności.
Jedno jest pewne, jeśli nie otworzę oczu, to się
nie dowiem. Powoli, z ogromnym trudem uchylam prawą powiekę. Przez jasność,
jaka panuje w pomieszczeniu, niemal od razu ją przymykam. Druga próba okazuje
się sukcesem, gdyż oko przyzwyczaja się do światła. Zaraz w ślad za prawą,
podąża lewa powieka.
Rozglądam się uważnie po pokoju. W ułamku sekundy
podnoszę się z łóżka. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Czy to dzieje się naprawdę?
Jakim cudem? Przecież to niemożliwe…
Ściany w pomieszczeniu są ściany w odcieniach szarości oraz biały sufit. Dostrzegam również drewnianą szafę i
stolik. Na podłodze położone są panele imitujące drewno, znajduje się tutaj tylko jedno,
małe okno. Naprzeciwko łóżka, na którym właśnie leżę jest drugie, również
posiadające właścicielkę.
Zrywam się z wersalki i podbiegam z niedowierzaniem
do dziewczyny. Jej rude włosy oplatają białą poduszkę. Uśmiech na twarzy
sugeruje, że musi śnić jej się coś miłego, czego nie chcę przerywać.
Chociaż ciężko w to uwierzyć, znajduję się właśnie
w pokoju moim i Catii. Jakim cudem? Przecież wczoraj… A co, jeśli to tylko
zły sen i się z niego budzę? Jednak ból w lewej skroni nie przemawia za
tym, iż to tylko złudzenie.
Otwieram drzwi delikatnie, żeby nie skrzypiały i
nie przerwały snu mojej przyjaciółki. Kiedy znajduję się już na korytarzu, rzucam
się biegiem do łazienki. Dystans dzielący mnie od tego pomieszczenia pokonuję
dość szybko. Nie jest ono na szczęście przez nikogo zajmowane. Zamykam za sobą
drzwi i kieruję się w stronę lustra.
Wyglądam normalnie. Nie widzę nic niepokojącego,
dopóki nie odsłaniam kosmyków włosów. Przy lewej skroni widnieje średniej
wielkości strup. Stróżka zaschniętej krwi wczoraj płynęła aż do mojego
podbródka. Już wiem, że to on jest
źródłem bólu, ale to nie jedyna rana, jaką posiadam. Nadgarstki zaczerwienione,
gdzieniegdzie widnieją ślady rozciętej skóry, kiedy próbowałam się uwolnić.
Wszystko zdarzyło się naprawdę. Chcę wierzyć, że to tylko koszmar, jednak skroń i nadgarstki skutecznie zabijają złudną
nadzieję. Ci kolesie nie skończyli, co jeśli po nie wrócą? Jakim cudem jestem w
sierocińcu, a nie w ich brudnych łapskach? Co tu się do cholery dzieje?!
Odkręcam kurek z wodą i staram się domyć zaschniętą
krew, co nie jest takie proste. Zajmuje mi to chwilę, ale przez ten czas nie
mogę przestać myśleć o dziwnych wydarzeniach, jakie zaczynają się wokół mnie
dziać.
Kiedy wreszcie po mozolnych próbach udaje mi się
pozbyć śladów szkarłatnej, czerwonej cieczy na twarzy, siadam na zimnej,
betonowej podłodze, opierając się plecami o ścianę. Wzrok cały czas mam wlepiony
w nadgarstki. Przez głowę przelatują mi wspomnienia z wczorajszego wieczoru.
Nieznajomi mężczyźni… próba gwałtu… Andrew! Matko, przecież on też tam był.
Uratował mnie i zapewne zakatowali go za to na śmierć! Przekonałam się, że są
zdolni do wszystkiego. Muszę się skontaktować z Andrew i to jak najszybciej.
Wybiegam z łazienki, potrącając przypadkiem jakąś
małą dziewczynkę. Nie zwracam na to zbytniej uwagi, bo mam ważniejsze sprawy na
głowie. Rzucam jej tylko słowo „przepraszam” i dalej lecę, jakbym brała udział w
wyścigu, do mojego pokoju.
Kiedy dobiegam do drzwi i już mam chwytać za
klamkę, one same się otwierają, a moim oczom ukazuje się zaspana, rudowłosa
dziewczyna, trzymająca w rękach ubrania na przebranie.
— A ty już na nogach? — Pyta.
— Tak jakoś wyszło.
— O której ty w ogóle wróciłaś?
— Trochę się spóźniłam przez jakiś wypadek
ciężarówki. Spałaś tak słodko, że cię nie budziłam. — Kłamię.
— Czyli czeka cię spowiedź u pani Allen. Dobra,
muszę się ogarnąć, bo zaraz śniadanie. — Rusza w stronę łazienki.
Faktycznie, przecież muszę jeszcze porozmawiać z
przełożoną. To nie będzie zapewne jedna z najprzyjemniejszych rozmów, a
uciekanie przed nią też nic mi nie da, bo i tak prędzej czy później muszę się
wytłumaczyć. W końcu nie ma pojęcia, jak i kiedy wróciłam. Nawet tego nie
wiem i tu jest problem. Jak w takim razie się jej wytłumaczę?
Wchodzę do pokoju zrezygnowana. Dopiero w tej
chwili spostrzegam, że przy moim łóżku leży torebka, którą miałam wczoraj przy
sobie. Ktoś nie tylko przyniósł tutaj mnie, ale też ten jeden przedmiot?
Podchodzę do wersalki i siadam na niej. Podnoszę z podłogi torebkę, a następnie
zaczynam w niej szperać. Telefon, pomadka, długopis, notes… Niczego nie
brakuje.
Ku mojemu zdziwieniu smartfon zaczyna wibrować, informując w ten sposób, że mam nową wiadomość. Od razu, bez najmniejszej
chwili wahania odczytuję ją. „Za
pięć minut przed sierocińcem. ~ A.”. A jak… Andrew?
Moje źrenice rozszerzają się ze zdziwienia. Czy to
faktycznie on? Równie dobrze może to być ktoś z mojej klasy, ale w to wątpię. A
jeśli to któryś z tamtych kolesi… Żaden z nich raczej by się nie podpisał.
Muszę to sprawdzić. Teraz jest poranek, dużo ludzi pląta się po drodze. Mała
szansa, że zaatakują mnie teraz. Zawsze mogę się wycofać i wbiec do budynku.
Chowam telefon do torebki, którą zarzucam na ramię.
Ruszam pewnym siebie krokiem do drzwi. Zamykam je za sobą i idę w kierunku
schodów. Przez chwilę nasłuchuję, czy nie ma w pobliżu pani Allen. Na pierwszym
piętrze słychać jedynie mieszane głosy dziewczynek, które szykują się na
śniadanie. Schodzę niżej i ponownie się przysłuchuję, czy na parterze nie ma
przełożonej.
Kiedy nie rozpoznaję jej głosu wśród rozszalałych,
krzyczących małolat, schodzę na sam dół i kieruję się w stronę drzwi
wyjściowych. Przyśpieszam kroku, aby jak najszybciej znaleźć się przy nich. Gdy
dotykam klamki, dociera do moich uszu niepożądany głos.
— Mariso, gdzie ty się wybierasz?
— Do szkoły. — Odwracam głowę w lewo, skąd dobiega
dźwięk. Okazuje się, że kobieta stoi niedaleko drzwi od swojego gabinetu. — Nie
chcę się spóźnić.
— Rozmowa zajmie tylko chwilę, zapraszam. —
Wskazuje ręką na drzwi od „pokoju przesłuchań”.
Z ogromnym grymasem, rzucając kilka przekleństw pod
nosem, ruszam w wyznaczone miejsce. Nie chcę się grzebać z tym nadmiernie, gdyż
nie mam zbyt wiele czasu. Mijam panią Allen i wchodzę do jej gabinetu. Kobieta
zamyka za sobą drzwi, a za chwilę siada za biurkiem.
— Kiedy wróciłaś?
— Około pierwszej w nocy.
— Tyle zajął ci powrót? Dlaczego nie przyszłaś od
razu do mnie?
— Byłam zmęczona i stwierdziłam, że jest zbyt późno
na rozmowę. Chciałam zgłosić się do pani dzisiaj. Powrót zajął mi trochę, bo
nie biegłam na skręcenie karku. — Wciskam kolejny kit. Przecież nie wiem, kiedy
i jak się tu znalazłam, ale nie powiem jej tego!
— Zdajesz sobie sprawę, że się martwiłam o ciebie?
— Mówi zdenerwowana.
— Wiem i przepraszam. To już się nie powtórzy.
— Mam nadzieję… Wczoraj byłam w twoim pokoju, ale
nie chciałam cię już budzić.
Czyli trafione w dziesiątkę. Ktoś musiał przynieść
mnie tutaj do tej pierwszej w nocy, a jak pani Allen weszła do pomieszczenia, zobaczyła, że leżę na łóżku. Oddycham z ulgą.
— Mogę już iść? Mam dzisiaj kartkówkę z matematyki
i nie chcę się spóźnić. — Rzucam jej błagalne spojrzenie.
— Tak, ale pamiętaj, żeby tym razem wrócić o
czasie.
Kiwam głową i
ruszam w stronę drzwi. Otwieram je, a następnie szybko zamykam, bojąc się, że
przełożona może zmienić zdanie i zacznie przeprowadzać dogłębne przesłuchanie.
Biegnę do drzwi wyjściowych, naciskam za klamkę i wychodzę z budynku. Rozglądam
się dookoła w poszukiwaniu osoby, która ma tu na mnie czekać. Nie spostrzegam
nikogo, więc wychodzę z placu należącego do sierocińca, aby rozejrzeć się, czy
przypadkiem ktoś nie stoi gdzieś niedaleko.
— Ile można na ciebie czekać? — W tonie głosu tej
osoby słychać irytację.
Odwracam się za siebie. Przed mymi oczami maluje się obraz wysokiego blondyna. Ma podbite prawe oko, rozwaloną dolną wargę i ogromnego siniaka
na lewym policzku.
— O matko, co oni ci zrobili… — Zakrywam usta
dłonią.
— Twarz to nic, najmniej ucierpiała. Chodź… — Rusza
wzdłuż chodnika, a ja podążam za nim. Nie da się nie zauważyć, że kuśtyka na
jedną nogę.
Idziemy dosłownie chwilę, gdyż za rogiem dostrzegam
zaparkowane auto dyrektora. Chłopak podchodzi do samochodu i otwiera drzwi.
— Gdzie ty chcesz jechać? — Pytam.
— Nie będziemy tu rozmawiać. Wolę w miejscu, gdzie
nie jesteśmy łatwymi celami.
— Mam ci tak po prostu zaufać i jechać z tobą nie
wiadomo gdzie? — Kręcę głową z niedowierzaniem.
— Wczoraj mogłem sobie darować i pozwolić im, żeby cię zgwałcili. To nie jest wystarczający dowód, do cholery?
Sama już nie wiem. Może on faktycznie ma rację?
Mógł pozwolić tym kolesiom zrobić ze mną, co tylko chcieli, ale mi pomógł.
Jednak nie skatowali go na śmierć, on nadal żyje. Mogą właśnie w zamian za
oszczędzenie go chcieć, żeby mnie do nich przywiózł.
— To nie jest zasadzka? — Pytam, nie oczekując na to
szczerej odpowiedzi.
— Zlituj się, kobieto… Czy ty we wszystkim widzisz
podstęp?
— Podsłuchałam kawałek waszej rozmowy. Nie wiem, o
kogo im chodziło, ale zakładam, że o mnie. Po tym straciłam wiarę w twoją
prawdomówność.
— Mogę mieć to w dupie, ale chce wszystko
wyjaśnić i ostrzec cię… To był jeden wielki błąd. Jeśli chcesz poznać prawdę, wsiadaj do auta, a jak nie to trudno. Wybieraj. — Po tych słowach chłopak usadawia
się w fotelu kierowcy i zamyka drzwi od pojazdu.
Z jednej strony mam dość tych wszystkich tajemnic i
chcę poznać prawdę, ale z drugiej boję się, że to jednak jest jakiś podstęp. Od
tego czy wsiądę do samochodu dyrektora może zależeć moje życie. Nie uśmiecha mi
się kolejne spotkanie z tymi kolesiami, lecz oni mogą wrócić. Andrew coś o nich
wie i chce to wszystko powiedzieć. Z tą wiedzą może będę potrafiła ich powstrzymać.
Pójdę na policję i ich złapią, a ja będę bezpieczna. O ile Andrew nie kłamie.
Chyba do reszty mi odbija…
Podchodzę do drzwi od strony pasażera, otwieram je
i wsiadam do pojazdu. Po ich zamknięciu zapinam się pasem.
— Chcę wiedzieć wszystko. — Patrzę mu prosto w
oczy, aby spróbować z nich wyczytać intencje chłopaka.
— I się dowiesz.
Bez żadnych
zbędnych słów odpala auto i wyjeżdżamy na ulicę.
***
Miejsce, w którym nie jesteśmy łatwym celem Andrew
definiuje przez kawiarnię „Delicious”. Akurat teraz znajduje się tutaj pełno
ludzi. Spieszą się do pracy lub szkoły, ale kupują poranną kawę, żeby się
trochę rozbudzić.
Siedzimy w ostatnim stoliku przy ścianie. Jest jak
najbardziej oddalone od okna, a dodatkowo zasłaniają nas ludzie krzątający się
tutaj. Są zbyt zajęci i nie interesują się sprawami innych, więc możemy tu
swobodnie porozmawiać.
— Skąd masz mój numer telefonu? — Zaczynam rozmowę
po długiej chwili ciszy.
— Nie było to łatwe. Napisałem do kilku osób z
twojej klasy na facebook-u. W końcu znalazła się jedna osoba, która była
skłonna mi go podać.
— Kto taki? — Dopytuję.
— Jakaś tam Bridget. Taka brunetka, wiesz, o kogo
mi chodzi. Nie pamiętam nazwiska.
— Tak, wiem, kiedyś jej go podałam, bo razem
robiłyśmy projekt z chemii. Zapomniałam o tym. Podyktowałeś mój numer tym kolesiom?
— Nie, zdobyli go w inny sposób, ale nie mam pojęcia, w jaki. — Upija łyk espresso.
— Czego ode mnie chcą? — Zadaję wreszcie
najbardziej nurtujące mnie pytanie.
— Powiedzieli mi jedynie, że załatwiają interes, a
ty jesteś tego przedmiotem.
— Nic więcej? Zaraz… Ten chłopak w
szkole… To byłeś ty?
— Nie, to był Xander. Chciał załatwić sprawę wtedy.
Schował się w kanciapie woźnego i powiedział, żebym cię tam zaprowadził. Na
początku miałem taki zamiar, ale się rozmyśliłem. W końcu cię nie znam, a nie
będę wystawiał ludzi, aby spłacić dług. — Zaciska dłoń na filiżance.
— Jaki znowu dług?
— To mało ważne, nie przyszliśmy tutaj rozmawiać o mnie. Po prostu biznes nam trochę nie wyszedł, a oni mają wygórowane oczekiwania. Jednak wystawienie im człowieka to za dużo... Ci chorzy psychole są bezwzględni...
Milczę, nie jestem w stanie wypowiedzieć ani
jednego słowa. Pożeram jedynie Andrew wzrokiem pełnym żalu. W mojej głowie pojawia się setka myśli na minutę. Co ja takiego zrobiłam? Jaki interes? Nie przypominam sobie, byśmy się kiedykolwiek spotkali... To wszystko wydaje się nie mieć sensu. Może po prostu mnie z kimś mylą?
— Zrezygnowałeś, a ja pojawiłam się przez zrządzenie losu i wścibskość... Jakim cudem udało ci się w ogóle stamtąd wydostać?
— Tam był ktoś jeszcze. Nie mam bladego pojęcia,
kto to był. Pamiętam wszystko jak przez mgłę, bo byłem wpół przytomny. Zabrał
mnie do jakiegoś lekarza, ale musieli się dobrze znać. Ledwo mnie opatrzył i
zostałem odwieziony do domu. Ojciec nawet się nie skapnął, że mnie nie było.
Zawsze wracam późno, więc nie wydało mu się dziwne, jak zobaczył mnie dopiero, jak się obudził.
— I jak wytłumaczyłeś mu, że jesteś w opłakanym
stanie, ale z pominięciem tych kolesi?
— Trenuję boks. Ojciec nie widział mnie od rana, a
trening miałem po południu. Łatwo wcisnąć mu kit, że miałem ostrą walkę na
ringu. Z resztą nie raz wyglądałem gorzej po tych pojedynkach niż teraz. — Zaczyna
się śmiać chcąc zbagatelizować swój stan.
— Dobry aktor. Mnie też zabrał ktoś obcy, ale
myślałam, że to jeden z tamtych. Sama nie wiem, w jaki sposób znalazłam się w
sierocińcu. Mniejsza z tym. Co teraz chcesz zrobić?
— Wyjadę i tobie radzę to samo. Oni nie odpuszczą, dopóki cię nie dopadną. Mam ojcu przywieźć jeszcze jakieś papiery do szkoły, bo
sam jest zajęty. Potem się zmywam. Zniknę na jakiś czas, aż wszystko się
uspokoi, albo na zawsze.
— Chcę wyjechać, ale nie mam, dokąd. Niestety w
przeciwieństwie do ciebie nie posiadam zbyt dużej ilości pieniędzy. — Nagle
przez głowę przelatuje mi pewne wspomnienie, o które również muszę zapytać. — Jeden
z tamtych bandziorów powiedział, że „on” się wścieknie, bo mam być w
nienaruszonym stanie. O kogo im chodziło?
— Ich szefa. Ci trzej kolesie to tylko
pionki. Osobiście nie poznałem tego gościa. Zawsze kontaktuje się ze mną tylko
Xander. Możesz wyjechać ze mną, jak chcesz. Powiedzmy, że jestem ci to winien,
bo chciałem cię wystawić tym debilom.
Sytuacja nie przedstawia się zbyt ciekawie. Rozmowa
z Andrew nie przynosi oczekiwanego przeze mnie efektu. Nie wiem nic o tych
bandytach, poza imieniem jednego z nich, więc policja w niczym mi nie pomoże.
Opcja Andrew wydaje się bardzo kusząca, ale pomimo jego bohaterskiego czynu,
jakim było uratowanie mnie wczoraj, a także ostrzeganie dzisiaj, nie
przekonuje mnie, iż jest on osobą godną zaufania. Przecież przyznaje, że chciał
mnie wydać tym gościom. Nagle chwyta go sumienie i sobie odpuszcza? Nie kupuję
tego kitu.
— Dzięki, ale myślę, że sobie poradzę.
— Xander cię śledzi. Wyczeka na dogodny moment i
wtedy będzie po tobie.
— A od czego jest policja w tym mieście? —
Uśmiecham się kpiąco.
— Myślisz, że dadzą radę ich złapać? Nie przyjadą
na czas, nawet możesz nie dać rady po nich zadzwonić.
— To na tyle? Mam za jakieś… — Spoglądam na zegarek w telefonie. — Piętnaście minut kartkówkę z matematyki. Nie po to męczyłam
przyjaciela, żeby jej nie pisać.
— Pieprzyć to! Nie rozumiesz, że jesteś w
niebezpieczeństwie?! — Wybucha złością.
— Rozumiem doskonale, ale nie boję się ich. — Mam nadzieję, iż brzmię jak najbardziej wiarygodnie.
— Wczoraj widziałem, co innego.
— Dam sobie radę. Nie powinno cię to interesować,
bo w końcu się nie znamy. Odwieziesz mnie do tej cholernej szkoły? —
Odpowiadam stanowczo.
— Jak tam sobie chcesz. — Z trudem podnosi się z
siedzenia i rusza w stronę wyjścia z kawiarni.
***
Drogę do szkoły pokonujemy bardzo szybko. Andrew
nie zwraca uwagi na licznik prędkości, który aż błaga się, żeby kierowca trochę
zwolnił. Zatrzymuje
się na parkingu szkoły z piskiem opon.
Oboje wysiadamy z samochodu i stajemy naprzeciwko siebie.
Przez chwilę tylko spoglądamy sobie w oczy. Żadne z nas nie wie, co teraz
powiedzieć.
Chociaż nie znam go zbyt dobrze i nie ufam mu
jeszcze na tyle, aby faktycznie z nim wyjechać, jestem mu wdzięczna za
wszystko. Może gdyby nie powiedział mi o tej umowie, zgodziłabym się. W tej
sytuacji nie jestem pewna, czy się nie rozmyśli. Jeśli mnie wyda, to nie będzie
musiał opuszczać Woodstown. Mimo to mam nadzieję, że uda mu się bezpiecznie
gdzieś ukryć.
— Jesteś pewna, że tego chcesz? — Andrew postanawia
przełamać nieznośną ciszę.
— Tak, dziękuję ci za pomoc. — Podaję mu rękę.
— Uważaj na siebie. — Również wyciąga swoją dłoń w
kierunku mojej, którą następnie ściska na znak pożegnania.
— Ty również. — Po odwzajemnieniu gestu, oddalam się
trochę.
Przez chwilę patrzę, jak chłopak odjeżdża, dopóki
nie tracę go całkowicie z oczu. Kiedy nie widzę auta na horyzoncie, ruszam
powolnym krokiem w kierunku budynku szkolnego. Mam jeszcze chwilę czasu, zanim rozpocznie
się druga lekcja. Usprawiedliwienia nie będę pisać, bo i tak opuściłam tylko
WF.
Czy dobrze robię? Może powinnam uciec, jak ten
tchórz i schować głowę w piasek? Przecież boję się tych kolesi. Najlepszym
rozwiązaniem jest odjechać z Andrew. Nasza relacja może się pogorszyć, albo
polepszyć. Wszystko widzę negatywnie, a on nie wydaje się taki zły. Jednak moja
jedyna szansa na bezpieczne przetrwanie minęła chwilę temu.
Dźwięk wibracji w telefonie wyrywa mnie z przemyśleń
nad zmarnowaną okazją. Zatrzymuję się, wyjmuję go z torebki i przyglądam się
wyświetlaczowi. Numer należy do mojej listy kontaktów i zapisany jest pod… O
matko! Przesuwam palcem po ekranie.
— Lauren? — Mówię uradowana.
— Nie, duch święty! Kochana, mam dobre
wieści! — Krzyczy entuzjastycznie.
— Jakie? Gadaj szybko!
— Mam teraz chwilę wolnego czasu, a wiesz, co to
oznacza? — Milknie na chwilę, aby zrobić napięcie. — Dzisiaj przyjeżdżam do
ciebie!
— Nie ściemniasz?! O której i gdzie?!
— Jest u was pewien bar „La Costa”. Znalazłam go
przeszukując internet. Ich strona wydaje się niezła, mają ciekawy wybór
alkoholi i w ogóle. Gdzieś tak o dwudziestej odpowiada ci?
— Jeszcze pytasz? Pewnie, że tak! — Nie wierzę w
to, co słyszę. Lauren naprawdę chce się spotkać.
— W takim razie widzimy się dzisiaj! Mamy wiele do
nadrobienia! Buziaczki.
— Do zobaczenia.
Rozłączam się i chowam urządzenie do torebki.
Ruszam znowu w kierunku drzwi wejściowych. Do moich uszu dociera dźwięk dzwonka
obwieszczający rozpoczęcie przerwy.
Tak długo jej nie widziałam. Prawie osiem lat… I
dzisiaj się spotkamy! To niesamowite. Czuję motylki, które wariują w moim brzuchu.
Przynajmniej przez ten jeden dzień chcę zapomnieć o wszystkich problemach. Co
złego się niby może stać? Będę z przyjaciółką w otoczeniu mnóstwa ludzi.
Zapowiada się pięknie. Być może nawet na najlepszy dzień w moim życiu.
Hejo kochani! Przez długi czas nie było rozdziału, ale niestety masa nauki i do tego korepetycje. Trzeba się jednak jakoś przygotować i chociaż zdać. Im mniej czasu zostało, tym bardziej obawiam się, że sobie nie poradzę. Zwłaszcza z tej matematyki... xD Dobra koniec tych żali. Miałam wyjaśnić sytuację z Andrew i tak się stało. Co wy o nim myślicie? O tej całej sytuacji? Nasza Lauren całkowicie nie zniknęła, bo przecież miała spotkać się z Marisą i tak będzie. Jak myślicie, co się może wydarzyć? xD Ten rozdział jest trochę nudny, brakuje mu większych opisów, ale jakoś nie szły mi one wczoraj, kiedy pisałam ten post. xD Jest aż tak źle? xD
Hejo kochana! :3
OdpowiedzUsuńChyba nie muszę mówić jak bardzo byłam zdziwiona, kiedy Marisa obudziła się w swoim pokoju. Na początku odniosłem wrażenie, że znajduje się w jakimś miejscu, być może przetrzymywana przez tamtych gości, ale nie spodziewałam się tego, serio xd Ciekawe kto ją zaniósł do pokoju :D
Ach ta pani Allen. Myślałam że Marisa się na nią nie natknie. Z jednej strony to dobrze, że kobieta łyknęła słowa bohaterki. Z drugiej natomiast szkoda, że nie wie, co tak naprawdę się dzieje. Może mogłaby jakoś pomóc Marsie, choć po słowach Andrew szczerze w to wątpię xd
Fajnie, że Andrew zdecydował się powiedzieć Marsie to, co wie. Gdy zaproponował jej, że mogłaby z nim uciec, to wydało mi się to takie... miłe i... słodkie xd Haha okej, nie zwracaj uwagi na te głupoty xd Tak więc fajnie, że nie wystawił jej do wiatru i nie postanowił porzucić jej na pastwę tamtych gości. Nawet szkoda, że na tym ucierpiał, ale w sumie to nie czuje specjalnego żalu. Sam sobie na to zapracował przez swoją głupotę. Mógł nie schodzić na złą drogę :)
Przyznaje że o Lauren zdążyłam już zapomnieć i było dla mnie miłym zaskoczeniem kiedy zadzwoniła. Fajnie że dziewczyny po tylu latach w końcu będą mogły się spotkać. Tylko nie wiem czemu, ale odnoszę dziwne wrażenie, że podczas ich spotkania coś się wydarzy xd
No nic. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział i oby był szybko :D Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko xoxo :*
Maggie
O efekt zaskoczenia właśnie mi chodziło. xD Ciekawe, ciekawe, ale zdradzić jeszcze nie mogę tej informacji. xD
UsuńNo właśnie... Z jednej strony to dobrze, a z drugiej wręcz przeciwnie. Wątpię, że dałaby radę pomóc Marisie. Chociaż nigdy nie mów nigdy. xD
Andrew posiada jednak sumienie, które go chwyciło w najmniej oczekiwanym momencie. Ucierpiał, ale przynajmniej nie patrzył kuląc się z bólu, jak jeden z tamtych robi z Marisą, co chce. xD Nie jest ci go żal, bo na to zasłużył przez swoją głupotę? xD Chciał non stop mieć na wszystko siłę - imprezy, naukę, treningi. Co w tym złego? xD
Już wcześniej deklarowałam, że Lauren jeszcze się pojawi. W końcu mówiła Marisie o spotkaniu. Teraz ma ono wreszcie dojść do skutku. Nie mogę na tą chwilę tego zdradzić. Dowiesz się czytając następne rozdziały. :D
Dziękuję za opinię kochana! :*
"Rzucam jej tylko słowo „sory” i dalej lecę" - po pierwsze: sorry, a po drugie uważam, że powinnaś to napisać po polsku. Gdyby były Polkami i nagle odezwały się w innym języku, no to ok, trzeba to wyróżnić. Ale dla nich angielski jest codziennością, Ty to tłumaczysz na polski, więc należałoby tłumaczyć wszystko ;-) Mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi:D
OdpowiedzUsuńMega mnie zaskoczyło, że Andrew ot tak przyznał, że bierze kokainę i ma dług. Nie zdziwiłabym się, gdy powiedział "to nie twoja sprawa, nie przyszliśmy gadać o mnie". A on tak po prostu się otworzył! Przecież nie są przyjaciółmi, nie mają do siebie zaufania, a on z ogromną łatwością opowiedział jej swój sekret. I to jaki! Przecież jeśli dziewczyna go wyda (a przecież Andrew nie ma pewności, że zachowa to wszystko dla siebie) to on może iść siedzieć. Sporo zaryzykował.
Ja nie wiem jak on ten boks trenuje, że po treningach wygląda gorzej niż teraz. Po walce - ok - bo tam się może wiele rzeczy zdarzyć. Ale po treningach? Jeśli to jest taki legalny, normalny klub to może mieć co najwyżej siniaki. W takich miejscach dba się o bezpieczeństwo. Przynajmniej w tych, w których ja byłam.
W rozmowie z Andrewem (nie wiem jak to się odmienia :D) brakowało mi jednej rzeczy: pytania "czego ode mnie chcą?". Dziewczyna przyjęła to tak, jakby w ogóle nie zdziwił ją fakt, że jacyś bandyci chcą się do niej dobrać. Słuchała o tym, że jest w niebezpieczeństwie, że ktoś ją śledzi i chce skrzywdzić i nawet przez myśl jej nie przeszło "co ja im zrobiłam?", "czemu akurat ja?", "o co w tym chodzi?". Nie wiem czy ja coś ominęłam, czy co, ale to naprawdę wydało mi się dziwne. Poza tym sama chciałabym wiedzieć, co tu tak naprawdę się dzieje :D
A tym tajemniczym wybawicielem pewnie jest Mrok;D Tak podejrzewam xD
Czekam na kolejny rozdział i jestem bardzo ciekawa tego spotkania z dawną przyjaciółką. Coś mi się wydaje, że będzie w jakiś sposób ważne dla fabuły;)
Ściskam! ;*
Ajj faktycznie! Dziękuję za zwrócenie uwagi, już poprawione! :D
UsuńAndrew otworzył się przed Marisą, bo musiał opowiedzieć jej całą tą historię, a nie tylko kawałek, ponieważ nie poznałaby inaczej powodów, dla których miałby ją wydać tym kolesiom. :D Sporo ryzykował, jednak chciał wyjaśnić wszystko do końca.
Hehehe teraz dopiero zrozumiałam, jak to może brzmieć z tymi treningami. Już poprawiam, bo bardziej właśnie chodziło mi o walki. xD
Na samym początku rozdziału Marisa zadawała sobie pytania "co się tutaj dzieje". Nadal tego nie wie, chociaż zapytała Andrew, czego od niej chcą, jednak konkretnej informacji nie dostała, bo sam nie miał pojęcia. xD Jest jednak tak zmienną osobą, że nawet po pożegnaniu, zamiast rozmyślać, co robić dalej, odbiera telefon od Lauren i cała jest w skowronkach. O niczym innym nie myśli, tylko o tym spotkaniu. xD
Hehehehe rączki świerzbią, żeby spoiler napisać, ale nie mogę. :P
Co do spotkania... Wszystko okaże się w swoim czasie. :)
Dziękuję za opinię kochana! :*