Hej! Myślałam, że to chapter 15 mnie zablokował, ale 16 był o wiele większym wyzwaniem. Poprzednie rozdziały pisałam dość rzadko, a przerwa między napisaniem 15 i 16 wynosi około 2 lat, więc ciężko znów będzie się do tego przyzwyczaić. Dlatego też ten rozdział będzie stylistycznie trochę odbiegał od poprzednich, choć starałam się, żeby nie było to aż tak widoczne. Będę wdzięczna za wskazanie jakichkolwiek błędów, które zauważycie, gdyż jestem tylko człowiekiem i popełniam ich masę, a nie wszystkie jestem w stanie dostrzec. Miłego czytania i dziękuję za cierpliwość tym, którzy wytrwali do mojego powrotu!
To jakiś koszmar. Nie można spokojnie wyjść na
spotkanie z przyjaciółką, bo od razu atakują cię jakieś typki. Nie można pójść
do szkoły, gdyż tam również przyłażą. Nawet w sierocińcu nie mam spokoju,
ponieważ tutaj też mogą wejść niezauważeni. Gdzie w takim razie powinnam czuć
się bezpiecznie? Czy istnieje takie miejsce? Kto jest wrogiem, a kto
przyjacielem? Nie znam motywów "Mroku" czy też Luke’a. Nie wydaje się być jednym,
ani drugim. Miał już tyle okazji, żeby mnie wykończyć, ale z żadnej nie skorzystał.
Z jakiegoś powodu nie przepada za tamtymi gnidami… Chce mnie wykorzystać, żeby
im dopiec. Świetnie, jestem wplątana w jakieś gangsterskie porachunki i nawet
nie wiem, czemu. Myśl, Mariso, jak się z tego wyplątać!
Przewracam się na bok, by spojrzeć na przyjaciółkę.
Niewinna rudowłosa istotka, która nie jest przy mnie bezpieczna, w sumie nikt
nie jest. Z chęcią odcięłabym się od niej i pozostałych, ale nie pozwoli mi na
to… Jak mam ochronić moich przyjaciół, jeśli nie potrafię pomóc samej sobie? Ci
zwyrodnialcy są niebezpieczni i nie zawahają się użyć ich jako karty
przetargowej. Muszę się wykręcić od jakichś wspólnych wyjść, żeby nie widzieli
mnie z nimi. Jest tylko jeden problem — dzisiejszy wypad do centrum handlowego.
Jak tu się wykręcić?
Może powiem, że jestem zmęczona albo źle się czuję?
Raczej w to nie uwierzą. Ewentualnie pani Allen zabroniła mi wychodzić! Nie,
nigdy nie karze w ten sposób swoich podopiecznych. Wzywają mnie do szkoły! W
weekend – tak, jasne! Dlaczego wymyślenie czegoś jest dzisiaj nad wyraz trudne?
Czyżbym straciła resztę swojej kreatywności? Gdyby nie ból lewego ramienia
uniemożliwiający zebranie myśli…
— Cholerni zwyrodnialcy… — Szepczę pod nosem.
— Co tam mamroczesz, czyżby cholernie się cieszę na
dzisiejsze wyjście?
— Ta, pewnie…
Super, wtopiona. Nie mogę powiedzieć jej prawdy,
ale podrzędne kłamstwa też nie wchodzą w grę. Widać było wczoraj, że mi nie
uwierzyła, ale też nie chciała drążyć tematu. Nie wiem, czy ma zamiar do niego
wrócić, czy poczeka, aż sama wyskoczę z inicjatywą. No nic, pozostaje zatem
tylko jedno wyjście…
— W takim razie czas się szykować, chłopaki będą tu
za dwie godziny! — Catia energicznym ruchem zrzuca z siebie kołdrę.
***
— Wow! — Entuzjastyczny krzyk wydobywa się z ust
moich przyjaciół.
Chcę również podzielać ich zachwyt, jednakże to
niemożliwe. Jestem zbyt zajęta nerwowym rozglądaniem się wokół. Mam nadzieję,
że uda nam się jakoś ukryć w tłumie. Nawet nie przyglądam się budynkowi.
Przechodzimy przez rozsuwane, szklane drzwi. Naszym
oczom ukazuje się bogaty wybór sklepów od samego wejścia. Według umieszczonej
na ścianie rozpiski, sklepy spożywcze, księgarnie oraz sklepy z zabawkami są
umiejscowione na parterze. Sklepy obuwnicze, odzieżowe oraz z tandetnymi
błyskotkami znajdują się na pierwszym piętrze, a drugie poświęcono restauracjom
i jakimś knajpkom.
— To gdzie teraz? — Zadając pytanie nerwowo się
rozglądam.
— Nie przyszliśmy po nic konkretnego, poza zabawą!
W takim razie chodźmy przymierzyć jakieś najdroższe ciuchy i ponabijać się, jak
dziwnie w nich wyglądamy. — Catia podaje swoją propozycję.
Ponieważ nikt nie zgłasza sprzeciwów, ruszamy ku ruchomym schodom, które zabierają nas na pierwsze piętro. Od razu
wybieramy się do pierwszego z lewej, sklepu z garniturami oraz sukniami
wieczorowymi. Krój każdego ubrania znajdującego się w tym sklepie jest
paskudny, dlatego moi przyjaciele na pewno będą świetnie się bawić,
przymierzając je. Dodatkowo patrząc po metkach, żadna z cen nie schodzi niżej
niż 3 tysiące dolarów.
Siedzę sobie na kanapie przed przymierzalnią i
podziwiam każdą kreację, którą wybierają Catia, Chris oraz Jordan. Sama nie mam
ochoty na przebieranki czy przebywanie tu, ale nie chcąc psuć pozostałym
humoru, udaję, że jestem krytykiem mody, który potrafi zjechać wszystkie drogie
szmaty, które mają na sobie.
— Błagam, chcę już stąd iść… — Narzekam, kiedy
pozostali się przebierają.
— A jak wyglądam w tej? — Catia wykonuje pełen
obrót w krwistoczerwonej, rozkloszowanej sukience.
— Ubierając tę wykwintną kreację jest pani narażona
na pomylenie z czerwonym sygnalizatorem świetlnym. Przechodząc przez pasy
możesz być pewna, że każdy się zatrzyma na widok tego koloru. — Pomału
zaczynają kończyć mi się pomysły. — Dokończcie dalszą zabawę beze mnie.
Strasznie tu duszno przez ten tłok, muszę się przewietrzyć.
Ruszam w kierunku drzwi. Po drodze napotykam na
niezadowolone spojrzenie sprzedawczyni. Nic dziwnego, w końcu moi przyjaciele
zakładają na siebie tony ubrań, ale nie mają zamiaru kupić ani jednego. Jednak
nie może tak po prostu nas wyprosić, ponieważ jesteśmy klientami i nie
przeszkadzamy pozostałym nabywcom w sklepie. Musi to być dla niej frustrujące.
Gdy staję w progu, czuję wibrację mojego telefonu w
kieszeni. Wyciągam go delikatnie. Numer nieznany. Pewnie jakaś pomyłka,
odruchowo odrzucam połączenie. Zadowolona chcę go schować do kieszeni
spodni, ale dźwięk rozlega się ponownie. Tym razem również postanawiam nie
odebrać. Gdy wibracja telefonu rozlega się po raz trzeci, lekko się irytuję.
— Co za natręt… — Odbieram połączenie. — Słucham?
— No nareszcie, ile można się do ciebie dobijać.
Zaraz, zaraz. Znam ten arogancki, przepełniony
rozbawieniem głos. Choć przez telefon brzmi troszeczkę inaczej, ale jestem
pewna, że to on…
— M…r…o…k… Znaczy Luke… Skąd masz mój numer?!
— Brawo, medal za to chcesz? Mam swoje sposoby. —
Naśmiewa się jak to ma w zwyczaju.
— Bardzo śmieszne, czego tym razem chcesz?
Zapomniałeś mi sprzedać kosę w żebra ostatnio czy rozbić głowę o asfalt?
— Jakaś ty drażliwa, wstałaś dzisiaj lewą nogą czy
co? Te baby, ciężko się z nimi dogadać.
— Skończyłeś? Jeśli tak, to łaskawie daj mi spokój.
— Mogę się rozłączyć, ale wtedy zostaniesz z nimi
sama.
— Z kim? — W co on pogrywa.
— Nie pamiętasz przyjemniaczków z ostatniego spotkania? Zdaje
się, że dzisiaj też mają na ciebie chrapkę.
— Chcesz mnie tylko nastraszyć, psycholu! —
Wypowiadam to o jeden ton za głośno. Wszyscy, którzy znajdują się w niedalekiej
odległości, spoglądają na mnie spode łba.
— Jak mi nie wierzysz, to spójrz w dół. Są przy
wejściu.
Niemal od razu podbiegam do szklanej barierki, przy
której znajdują się ruchome schody. Nerwowo lustruję każdego człowieka, który
wkracza do centrum. Zakochana para, liczna rodzina z wydzierającymi się
bachorami, samotni łowcy okazji. Są niemal jak rój, w którym trudno rozpoznać
kogokolwiek. Żadnej znajomej twarzy, zero znaków szczególnych.
— Dupek, oszukałeś mnie.
— Dobrze się przyjrzyj.
Rzucam okiem jeszcze raz. Wiem, kogo szukam, ale
nie mogę dostrzec poszukiwanych osób. Gdy już mam się poddać, ku mojemu
przerażeniu napotykam na spojrzenie jednego z tamtych zwyrodnialców, a
dokładniej pirata drogowego. Całkowicie ubrany na czarno, spod kaptura bluzy
wystają nieliczne blond kosmyki. Od razu zaczyna przepychać się przez tłum
ludzi okupujących wyższe stopnie schodów.
— Powiedzmy, że ci wierzę… Ale co ja mam robić, tu
jest tylko jedno wyjście. — Oznajmiam spanikowana.
— Schowaj się przed nim, mój człowiek jest już w
drodze. Mów mi dokładnie, gdzie idziesz, żebym mógł go pokierować.
— Sam się nie pofatygujesz? Dlaczego chcesz mi
pomagać i czemu mam ci ufać? — Pytam.
— Naprawdę teraz chcesz marnować na to czas? —
Wzdycha.
— Dobra, to może poczekać. — Ruszam w przeciwnym do
oponenta kierunku. — Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie schowanie się w
jakimś najdalej położonym sklepie.
— Nie ma na to czasu. Gdzie on jest?
— Jeszcze nie udało mu się wjechać na górę. —
Spoglądam przez ramię, by się upewnić. — W takim razie co proponujesz?
— Najlepiej ukryć się w najbliższym sklepie, zanim
dotrze na to piętro. Trochę mu zajmie znalezienie cię w tłumie oraz gąszczu
sklepów po obu stronach centrum. — Przedstawia swoją wizję. — Który sklep
mijasz?
— Aktualnie Nike, a co?
— Świetnie się składa. Tam powinno być rozwidlenie
na dwa skrzydła budynku. Skręć w prawo i nie panikuj, jak pokażesz
zdenerwowanie to przykujesz uwagę ochroniarzy i może zrobić się niepotrzebna
jatka.
— Zaraz, jaka jatka?! — Znowu przykuwam uwagę kilku
osób w pobliżu.
— Pomyśl, przyszli po ciebie w biały dzień, gdzie
jest pełno ludzi, czego do tej pory nie robili. — Rozpoczyna swój wywód. — Są
już zdesperowani lub szef za bardzo na nich naciska. Nie wiem, czy odważą się
wyciągnąć broń w miejscu publicznym, ale lepiej dmuchać na zimne.
— Myślałam, że są tylko amatorami noży… — Kpię. — Dotarł
na piętro i zaczyna się rozglądać, ale tylko przez chwilę. Boże, biegnie
dokładnie za mną. — Odwracam szybko głowę, żeby utrudnić mu rozpoznanie. — Skręciłam
w prawo, chyba nie zdążył mnie jeszcze zau… — Nagle czuję, że ktoś chwyta mnie
za rękę, drugą dłonią zakrywa mi usta i wciąga we wnękę między sklepami.
— Czy ty zawsze musisz sprawiać tyle problemów? —
Ten głos również wydaje się znajomy. — Znalazłem twoją zgubę, prowadź do innego
wyjścia, ten dupek właśnie nas minął. — Domyślam się również, do kogo kieruje
te słowa.
Spoglądam w górę i dostrzegam ten grymas na
wyrazistej twarzy bruneta, który niezbyt za mną przepada. Oczywiście nie ma
nawet zamiaru tego ukrywać. Chłopak pomału zwalnia uścisk i odsuwa dłoń od
moich ust.
— Ciebie też miło widzieć, Ashton.
Przykładam telefon do ucha, ale gości na nim
jedynie głucha cisza. Najwyraźniej połączenie z "Mrokiem" jest przerwane. Jakoś
zniosę tę stratę, zwłaszcza, że Ashton dotrzymuje mi towarzystwa. Dlaczego
akurat on? Głupia, narzekam na to, kogo do mnie wysyła, podczas gdy oni próbują
ocalić mój tyłek… znowu.
Chłopak ubrany jest w znoszone Converse, szare
jeansy i czerwoną bluzę w kratę. Podobnie jak oponent – ma założony kaptur na
głowę. W prawym uchu znajduje się jakiś cień, czyżby słuchawka? Jego twarz
niezmiennie zdobi grymas niezadowolenia nie tylko z powodu mojego towarzystwa,
ale również z bieżących okoliczności.
— Dobra, odszedł wystarczająco daleko, teraz nie
powinien nas zauważyć. — Nawet nie czekając na moją reakcję, ciągnie mnie za
sobą w przeciwnym do pirata drogowego kierunku. Jednak mija jedyną możliwą drogę ucieczki. Zamiast udać się od razu do
wyjścia, rusza w stronę lewego skrzydła. Nie rozumiem, czemu chce nas zapędzić
w ślepą uliczkę bez wyjścia.
— Co ty robisz? Wyjście jest tam! — Wskazuję palcem
jak niecierpliwe dziecko.
— Rogers został i pilnuje wyjścia, Pierce czeka w
samochodzie, a Smith przylazł tu po nią. — Zdaje się, że mówi to bardziej do
słuchawki, niż do mnie. — Wszedłem tutaj wyjściem awaryjnym z prawego skrzydła,
ale nie będziemy ryzykować spotkania z tamtym pajacem. Tu gdzieś powinno być
drugie. — Wypowiada te słowa bez żadnych emocji, jakby to było picie kawy.
— Czy ty w ogóle znasz to centrum?
— Nie, dopiero co zostało otwarte. — Oznajmia. —Jak
mi podajecie współrzędne?! — Drze się do słuchawki. Docieramy do miejsca, gdzie
powinno być drugie wyjście ewakuacyjne, a napotykamy jedynie ścianę.
— Ślepy zaułek. I co teraz, geniuszu? — Prycham.
— Mogłabyś się zamknąć na dobry początek.
— Cholera, zmienili plany i nie wybudowali drugiego wyjścia awaryjnego! — Nawet ja
słyszę zirytowanego Luke'a. Ashton z powodu nadmiernego krzyku wyjmuje pospiesznie
słuchawkę.
— Moje ucho, możesz trochę ciszej?
— Tak, poniosło mnie. — "Mrok" odzyskuje panowanie
nad sobą.
— Z kim ja muszę pracować. — Ashton kręci głową z
dezaprobatą.
Przyglądam się uważnie drugiej stronie. Nie
dostrzegam żadnego z tamtych zwyrodnialców, czyli wciąż nie zna naszego
położenia, ani koledzy nie fatygują się, by mu pomóc. Rozwiązanie pozostaje
jedno, choć wiąże się z pewnym ryzykiem.
— Ashton, pamiętasz drogę do tamtego wyjścia
ewakuacyjnego?
— Ta, co w związku z tym? — Gorączkowo rozgląda się
za wrogiem.
— Mam pewien pomysł. — Biorę głęboki wdech. — Skoro
główne wejście obstawione jest przez jednego z tamtych kolesi, dodatkowo drugi
siedzi w samochodzie, więc możemy mieć problem ich wyminąć. Pozostaje wyjście
ewakuacyjne, którym się tu dostałeś. Musimy tylko jakoś ominąć tego blondasa… —
Widać, że człowiek przyparty do muru nie ma już nic do stracenia i wybiera
nawet ryzykowne rozwiązania.
Po twarzy Ashtona nie można niczego poznać, nic
wyczytać. Prowadzi teraz wewnętrzną batalię — zaufać problematycznej
dziewczynie czy może samemu coś wykombinować. Czas nas goni, więc niech
szybciej się decyduje, bo jak tamten gość postanowi przeszukać lewe skrzydło,
będziemy ugotowani.
— Zgoda, ale się nie wychylaj i rób, co mówię. — Cedzi
przez zaciśnięte zęby.
— A mam jakiś wybór? — Przewracam teatralnie
oczami.
Ruszamy pomału, rozglądając się, jak typowi
konsumenci, którzy przychodzą na zakupy, z tą różnicą, że my wypatrujemy
realnego zagrożenia, choć stado bab wyrywających sobie torebki czy buty z
przeceny też bywa niebezpieczne. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej
ogarnia mnie panika. Do głowy przychodzą mi najczarniejsze scenariusze. A jeżeli
się nie uda? Co z nami zrobią, jeśli nas odnajdą? Nie, nie mogę tak myśleć,
muszę zachować trzeźwość umysłu, jeśli faktycznie chcę się stąd wydostać. Sama
mam marne szanse, ale jest ze mną ten gburowaty Ashton, więc nie znajdujemy się
na straconej pozycji.
Ponownie mijamy rozwidlenie korytarzy i udajemy się
w stronę prawego skrzydła. Nadal nie ma ani śladu naszego wroga. Przepychamy
się przez niezliczoną ilość ludzi, ale twarzy żadnego z nich nie próbuję nawet
zapamiętać. Zlewają się ze sobą w szarą, bezimienną masę. Skupiam się tylko na
jednym człowieku, który gdzieś się tu czai. Kątem oka dostrzegam jego sylwetkę,
kiedy wychodzi z pobliskiego sklepu jubilerskiego.
— Ash… — Nawet nie jest mi dane dokończyć, gdyż mój
towarzysz od razu podłapuje, o co mi chodzi i zmienia kierunek naszej trasy na
najbliższy sklep odzieżowy.
Od razu udajemy się w stronę przymierzalni. By nie
wzbudzać zainteresowania obecnych osób, biorę do ręki byle jaki sweter i
przyśpieszam kroku. Ashton stara się odszukać wolną przymierzalnię, ale jego
starania spełzają na niczym.
— I co teraz? — Zaczynam panikować. — Chyba
przeszukuje każdy sklep, zaraz tu wejdzie!
— Przymknij się to może coś wymyślę.
Nawet nie zwracam uwagi na jego arogancki ton i
pyskówkę. Nie to jest teraz najważniejsze tylko fakt, że zaraz zrobi się
niebezpiecznie. Wiem, iż oni są zdolni do wszystkiego, ale jak daleko mogą się
posunąć? Czy tamten palant naprawdę wyciągnie giwerę w sklepie i zacznie do nas
pakować, jak do kaczek? Właściwie dlaczego daję sobie wmówić coś takiego?
Wcześniej nie użyli pistoletu. Nie są raczej tak głupi, może po prostu…
spróbuje nas nastraszyć nożem, abyśmy poszli z nim.
Ten niebezpieczny typek przygląda się każdej
mijanej osobie. Jest niezwykle dokładny, ale przez nieświadomych ludzi pewnie
uznany za niezdecydowanego dziwaka. Już przekracza próg sklepu, zaraz wyda się,
że tu jesteśmy.
Nagle, ku naszemu zbawieniu, drzwi od
przymierzalni, przy której stoimy, otwierają się. Pomieszczenie opuszcza jakaś
kobieta, zmierzająca w stronę kasy. Nas jednak to nie obchodzi, korzystamy z
okazji, jaką zsyła nam los. Delikatnie przymykamy za sobą drzwi, żeby zostawić
niewielką lukę służącą do obserwacji posunięć oponenta. Jego wzrok podąża za
każdym obecnym w sklepie. Przechadza się między wieszakami pełnymi ubrań, przeszywając
lodowatym spojrzeniem każdy centymetr sklepu.
— Zbliża się do przymierzalni. — Dostrzegam
zdenerwowanie na twarzy Ashtona.
Zamykamy drzwi i przekręcamy zamek, ale na niewiele
się to zda, jeżeli postanowi dostać się do środka, może to bez problemu zrobić,
jednak nie bez wzbudzenia uwagi ochrony. Opieram czoło o drzwi przymierzalni,
ich przyjemny chłód pomału koi rozszalałą burzę w mej głowie.
Dobiega nas łomot uderzenia pięścią w drzwi, który
regularnie się powtarza kilka razy. W odpowiedzi słychać otwieranie się
przeszkody i kilka niemiłych epitetów skierowanych w jego stronę. Sprawdza
każdą z nich, a nasza jest następna w kolejności. Gdy dostrzegam zapadanie się
klamki, a później ten odgłos, tym razem głośny i wyraźny, dopada mnie
zwątpienie.
— To koniec, nie mamy dokąd uciec. — Wzruszam
ramionami.
Zaciskam mocno powieki, mój oddech gwałtownie
zwalnia. Nie mam bladego pojęcia, co robić. Żadne wyjście z sytuacji nie
przychodzi mi do głowy. Trzeba się z tym pogodzić, przegrana. Jeśli zostaniemy
tu i poczekamy, aż się znudzi, to możemy się nie doczekać, ewentualnie
pozostaje nam wyjść i się poddać.
Kiedy już sięgam do zamka, rozbrzmiewa dźwięk
ostrego metalu, mroczny gość to i muzyka w jego klimacie. Najwyraźniej to
dzwonek jego telefonu, gdyż za chwilę łomot milknie, a my możemy usłyszeć
fragment jego rozmowy.
— Nie… ich… mam… chwilę… chyba… gdzie…
— Nic nie rozumiem, a ty? — Zwracam się do Ashtona.
— Też, jednak zamilkł. To trochę ryzykowne, ale
przekręć zamek i uchyl drzwi, musimy zobaczyć, czy nadal tu sterczy. — Wydaje
polecenie.
Wykonuję jego rozkaz. Zza lekko uchylonych drzwi
nie dostrzegam naszego znajomego. Może równie dobrze chować się za nimi.
Kolejnym naszym posunięciem jest niepewne wyjście z kabiny i rozejrzenie się
dokładniej. Faktycznie, w sklepie go nie ma.
— To nasza szansa, spadajmy zanim wróci. — Ashton
łapie mnie za rękę i znowu ciągnie za sobą jak jakiś balast, którego z chęcią
się pozbędzie.
Opuszczamy sklep pospiesznie, kierując się w stronę
wyjścia ewakuacyjnego. Drogę do niego pokonujemy niemal truchtem. Na pierwszy
rzut oka wydają się zamknięte, ale Ashton udowadnia, iż można je otworzyć. Z
zamka po drugiej stronie wyciąga swoje narzędzia, nawet nie kłopocząc się, aby
ponownie je za nami zamknąć. Ale tu ciemno…
Zbiegamy po stopniach jak najszybciej tylko umiemy.
Wydaje się, że szczęście nam sprzyja i mamy szansę uciec niezauważeni. Gdy ta
słodka myśl rozchodzi się po mej głowie, do uszu dociera coś gorszego, okropny
huk.
— Co do… — Tylko tyle udaje mi się wykrztusić.
— Nieobliczalny popapraniec!
Uciekaj, no już! Głowa nisko! — Krzycząc to, Ashton wyciąga coś zza pasa,
czyżby to, o czym myślę?
Dopiero w tej chwili naprawdę zdaję sobie sprawę,
jak poważna jest sytuacja. Moje nudne życie w jednej chwili zmienia się o 180 stopni, w jakiś kiepski film akcji! Boję się, mam ochotę usiąść, schować głowę
w kolanach i płakać, ale nie mogę, nie chcę umrzeć, nie tu i nie teraz!
Ze łzami w oczach biegnę dalej, co chwilę kuląc
się, gdy słyszę jakikolwiek wystrzał. Tylko się nie potknąć. Zdaje się, że są
coraz cichsze, ale nie zamierzam podnosić głowy i spoglądać wyżej, aby się
upewnić. Tchórz ze mnie, Ashton może tam zginąć, a ja potrafię jedynie uciekać…
Jakby nie było, robi to, żeby mnie chronić, ale dlaczego? Już nic z tego nie
rozumiem.
Droga wydaje się ciągnąć w nieskończoność, jednak
gdy docieram do ostatniego stopnia schodów, ogarnia mnie ulga. Nie czuję
żadnego bólu, poza moim lewym ramieniem, czyli jakimś cudem nie jestem
podziurawiona jak szwajcarski ser. Lekko się prostuję nie zwalniając tempa ani na chwilę, odwracam się
jedynie by zobaczyć czy Ashton za mną biegnie. Doskwiera mi jedynie martwa
cisza. Czyżby on… Czy on… nie żyje? A jeśli tak, to co z tym drugim?
Popycham drzwi nadal nie odrywając wzroku od
schodów. Żadnych innych kroków, co tam się dzieje? Jestem sama i co mam teraz
robić? Nie mogę tam wrócić, bo mnie dopadną. Odwracam głowę w stronę światła,
które przez chwilę razi mnie w oczy. Gdy przyzwyczajam do niego wzrok, jest już
za późno. To tylko ułamek sekundy, ale wystarcza, by zauważyć go nie w porę.
Wpadam prosto w ramiona kolejnego z oprawców.
— Tak bardzo się za mną stęskniłaś? Miło mi. — Łobuzerski
uśmiech nie schodzi z jego twarzy.
Tajemniczy informator i zarazem porąbaniec, który
rozciął moje ramię. Chwyta mnie mocno i nie zamierza puścić. Choć się szarpię, ile tylko mam sił, całe moje starania okazują się daremne. Jest naprawdę silny.
— Dobra, koniec tej zabawy, idziemy. — Próbuje mnie
zmusić do pójścia w kierunku, który wskazuje.
— Nie, puszczaj! — Dalej usilnie próbuję się
szarpać. Jestem już tak daleko, nie mogę się poddać. — Czego wy ode mnie
chcecie? Nic wam nie zrobiłam, pomyliliście się! Puść mnie, a zapomnę o
sprawie.
— Nie rozśmieszaj mnie. — Jego uścisk staje się
coraz mocniejszy.
Pomału robi mi się ciemno przed oczami. Co robić?
Wołać o pomoc? Na tyłach centrum handlowego — powodzenia, że ktoś usłyszy. Nie
ma tu nikogo poza nami. Czemu zawsze mają idealną okazję, żeby się do mnie
dobrać?
Uścisk rozluźnia się gwałtownie, jakby ktoś
zdejmował ze mnie ciężar. Odwracam głowę by dowiedzieć się, co powoduje to
ukojenie. Czy jednak chłopak postanawia odpuścić, bo faktycznie zdaje sobie
sprawę, że się myli?
— Nierozumny leszczu, nie wiesz, że jak kobieta mówi "nie", to znaczy spieprzaj? — Zza upadającego bezwładnie oprawcy wyłania się
sylwetka mego wybawcy.
— Ashton! — Łzy napływają mi do oczu. — Pierwszy
raz cieszę się, że cię widzę, gburze.
— Szkoda, że bez wzajemności. — Dalej uszczypliwy.
— Czy on żyje? — Spoglądam na leżącego nożownika.
— Ta, jest tylko nieprzytomny, chodźmy już, zanim
przyjdą tutaj pozostali. — Znowu ciągnie mnie za sobą.
— A tamten drugi? Co się tam stało?!
— Musisz zadawać tyle pytań? Małe dziecko jesteś?
Ciągnie mnie za sobą, wymijając co chwilę jakieś
kontenery. Biegniemy tak szybko, że zaczyna brakować mi tchu. Chcę zwolnić choć
na moment, ale wiem, że może nas to drogo kosztować. Z naszej drogi ucieczki
nie pozostaje mi wiele w pamięci. Imitacja białego marmuru zdobi pas
pokrywający parter, natomiast pozostałe piętra wyglądają, jakby były zrobione z
grubego szkła. Szara kostka brukowa wydaje się być nowiusieńka, ani jednego
ubytku. Nie mam jednak czasu na podziwianie.
Gdy wreszcie kończy się uliczka za centrum,
wybiegamy na pobliski parking dla mieszkańców osiedla, które mieści się
nieopodal kolosalnego budynku handlowego. Rozciąga się przed nami rząd równo
zaparkowanych samochodów różnych marek i kolorów. Ashton jednak kieruje nas ku
niepozornemu, żółtemu Mitsubishi Lancer Evolution 8. Jego maska oraz
zamontowany spoiler są koloru czarnego. Szyby ma przyciemniane, a na drzwiach
po obu stronach widnieją czarne płomienie. Znam akurat ten pojazd, gdyż Jordan
i Christian wielokrotnie się podobnym zachwycali, podziwiając je w magazynach
poświęconych motoryzacji.
Zajmujemy miejsca, naprędce zapinamy pasy, a
następnie ruszamy z piskiem opon, zostawiając za sobą zdziwionych przechodniów,
którzy zmierzają właśnie do swoich samochodów. Gdy widzę prędkość na liczniku,
mocniej wciskam się w fotel.
— Może zwolnisz? Już jesteśmy bezpieczni. — Podaję
propozycję w nadziei, że i tym razem mnie wysłucha.
— Oczywiście, będę się wlókł jak emeryt. Poza tym,
jesteś pewna? — Spogląda nerwowo na boczne lusterko. — Chyba jednak mamy
towarzystwo.
Ścigający nas niebieski Mitsubishi Eclipse GS nie
zamierza poddać się bez walki. Zrównuje się z samochodem Ashtona od strony
pasażera, by za chwilę uderzyć w bok pojazdu. Mimowolnie z mojego gardła
wydobywa się szloch.
— Zwolnij, zaraz zginiemy, błagam!
— Przymknij się choć na chwilę, próbuję coś
wymyślić!
Gburowaty kierowca skręca w jakąś poboczną, leśną
uliczkę. Jest dość wąska i po obu stronach otoczona bandą, żeby oddzielić auta
od pasu zieleni. Zwyrodnialcy mają zbyt dobry czas reakcji i udaje się ich
spowolnić o kilka sekund. Ponownie się z nami zrównują. Ashton próbuje
odepchnąć oponentów, ale na niewiele się to zdaje. Za moment odpowiadają tym samym,
dociskając nas do bandy.
— Zrób cokolwiek, proszę! — Zaczynam szlochać.
— Jeszcze chwila…
— Na co? — Dziwię się. — Za chwilę to nic z nas nie
zostanie!
Kiedy Mitsubishi Eclipse odrywa się na chwilę od
nas, aby przypuścić kolejny taki atak, Ashton wciska pedał hamulca i to
niebieski pojazd tym razem klei się do bandy. Towarzyszy temu snop iskier oraz
odrywający się lakier, który pozostaje na ogrodzeniu. Gbur wykorzystuje tę
sytuację i gwałtownie przyspiesza, żeby ich wyminąć. Po chwili samochód
odrywa się od przeszkody, żeby ponownie ruszyć za nami w pościg.
— Panowie, mam mały problem. Jesteśmy na leśnej
ścieżce w rzadko uczęszczanej części miasta. Robi się gorąco, jakieś sugestie?
— Nawija do słuchawki, a po kilku przytaknięciach na jego twarz wstępuje
szyderczy uśmiech. — To się może udać. Spotkanie w umówionym miejscu.
— Co ty zamierzasz? — Spoglądam na niego z
przerażeniem. — Znowu nas doganiają.
Z leśnej dróżki wyjeżdżamy na autostradę. Tutaj
można rozwinąć niezłą prędkość, jednak przeszkadza nam więcej samochodów. Jest
już dość nadgryziona przez ząb czasu i ciężkich pojazdów, które notorycznie z
niej korzystają. Rozwijanie nadmiernej prędkości może źle się tutaj skończyć.
Wystarczy większa wyrwa i spotka nas przykry los.
— Zaraz się pożegnamy.
Pożegnamy?! Czy on zamierza nas właśnie zabić, to
jego rozwiązanie?! Jestem jeszcze za młoda, żeby umierać, a poza tym, kto daje
mu prawo wybierania, kiedy i w jaki sposób moje życie się zakończy? Nie zgadzam
się z tym.
— Chyba nie chcesz…
Czuję jedynie gwałtowny skręt sygnalizujący
wymijanie pojazdu, a później następnego. Takie warunki pozwalają nam jednak na
trzymanie dystansu. Jeśli kierowca ścigającego nas pojazdu bardziej się
ośmieli, odwróci się to na naszą niekorzyść. Skoro nie boją się strzelać w
centrum, to co ich powstrzyma przed wykorzystaniem pozostałych uczestników ruchu
na własną korzyść?
— Jest. — Oznajmia i zjeżdża do wylotu z
autostrady.
— Chcesz znowu wrócić do miasta? Odbiło ci? Tam
będzie jeszcze trudniej im uciec.
— Człowiek małej wiary z ciebie.
Ashton jeszcze przyśpiesza, jakby na złość dla
mnie. Jak można się tego domyślić, nie odstępujące nas Mitsubishi
również zwiększa prędkość. Wrogi pojazd znowu szykuje się do uderzenia.
Moment, w którym się zbliża widzę jak w zwolnionym tempie, przepełniona
przerażeniem.
W najmniej oczekiwanym momencie, chwilę przed
zderzeniem, gburowaty kierowca gwałtownie hamuje, czego Eclipse kompletnie się
nie spodziewa. Mało tego, trafia w dwa zaparkowane auta w komisie
samochodowym i zatrzymuje się na czarnej Kii Sportage.
— Tak to robi mistrz kierownicy.
Nawet nie wiem, jak to skomentować. Po prostu
siedzę w milczeniu, zaszokowana zaistniałą sytuacją. Ten pyszałkowaty padalec
faktycznie ratuje nam skórę, ale o mało nie przyprawia mnie o zawał. Nie mam
pojęcia, czy powinnam być mu wdzięczna, czy może przywalić z liścia.
— Zgubiłeś ich mistrzu kierownicy, co teraz? —
Zadaję pytanie po tym, jak się odrobinę uspokajam.
— Do miejsca, w którym nie będą nas szukać.
— Pocieszające.
No tak, jak zawsze nie chce mi nic powiedzieć.
Próba opuszczenia samochodu nie jest w tej chwili dobrym pomysłem. Wątpię, że
jest na tyle miły, żeby się zatrzymać i mnie wysadzić. Pozostaje jedynie czekać
na dalszy rozwój wydarzeń. Przynajmniej jeden problem z głowy.
Ashton ponownie zjeżdża w jakąś boczną uliczkę i
oddala się od miasta. Tym razem podąża śladem krętej, piaszczystej drogi w
otoczeniu stromych wzgórz. Przy zachodzącym już słońcu, gdy wierzchołki
otoczone są złotymi promieniami, to miejsce wygląda urzekająco, choć jest po
części przerażające.
Po kilku minutowej jeździe, docieramy do ostrego
zakrętu, przy którym stoi zaparkowany Czarny Chevrolet Camaro V, od maski, przez
całą długość przedzielony dwoma zielonymi paskami. Posiada również
przyciemnione szyby. Obok niego, dumnie prezentuje się Audi TT III w metalicznym
kolorze, połyskujące w świetle zachodzącego słońca. Również ma przyciemniane
szyby, ale o dziwo — żadnych dodatków, jest takie proste, minimalistyczne.
Ashton z piskiem opon się zatrzymuje, a następnie
opuszcza pojazd. Zabiera ze sobą kluczyki, więc chcąc czy nie, również ruszam
swoje cztery litery z fotela. Zdecydowanie to najbardziej emocjonalna podróż
mojego życia, muszę podtrzymywać się drzwi auta, żeby nie upaść. Moje nogi są
jak dwie kluski, za żadne skarby nie chcą się ustawić prosto.
Mija kilka chwil zanim dochodzę do siebie. Kiedy to
następuje, ruszam pomału w kierunku trzech mężczyzn. Próbując odwlec tę chwilę
w czasie, robię to powoli, rozglądając się. Nie znam tego miejsca, ale jest
idealne dla maniaka władzy. Z oddali widać całą panoramę Woodstown. Światła,
które palą się w domach dodają mu nieopisanego klimatu. Poza tym nic więcej,
dwie drogi niemalże identyczne. Jednakże mało kto chyba tędy jeździ, to
bardziej obrzeża.
Kiedy docieram do Camaro, opierający się o otwarte
drzwi Ashton nagle milknie, podobnie rudowłosy Mike, który jakiś czas temu oceniał stan
mojej ręki. Chłopak ma na sobie luźne, czarne szorty, hawajską koszulę oraz
biało-niebieskie Adidasy. A w fotelu siedzi sam "Mrok", tym razem w swej pełnej
okazałości. Blond czupryna jako pierwsza rzuca się w oczy. Jego błękitne oczy
wydają się zimne niczym lód, gdy przeszywa mnie na wskroś swoim spojrzeniem. Na
jego owalnej twarzy widnieje tylko obojętność. Jednym ze znaków szczególnych
jest kolczyk w lewym kąciku dolnej wargi. Poza tym jest dość wysoki i
umięśniony. Ubrany w luźną, białą koszulkę z nieokreślonym nadrukiem, czarne
jeansy oraz czarne Air Jordany z domieszką bordowego koloru. Jednak moją uwagę
przykuwa coś jeszcze — tatuaż na ręce, płonący as pik.
Wszyscy trzej gapią się na mnie, później rzucają
sobie krótkie, porozumiewawcze spojrzenia, by następnie zacząć swoją wypowiedź.
— Pozostaje tylko pytanie, co z nią zrobimy.
Jednak ten dzień może nie skończyć się dobrze.
Hejo ^^
OdpowiedzUsuńKurde, czemu zawsze jak przeczytam o "Mroku" to zawsze mam banana na twarzy XD Uwielbiam gościa, choć wcale jakoś dużo go nie było. Ale z tego co widzę, to się to zmieni :D Chyba. A przynajmniej na to się zapowiada. I mam nadzieję, że tak będzie, bo go uwielbiam :D no ale od początku.
Myślałam że Marisa na serio coś wymyśli, żeby nie pójść na spotkanie z przyjaciółmi. Byłabym wtedy chyba bardzo zawiedziona xD Jednak wychodzi na to, że wyjście nie było dobrym posunięciem, skoro ci zwyrodnialce i tak pojawili się tam, gdzie bohatera (nie zmienia to jednak faktu, że taka sytuacja pojawiłaby się prędzej czy później)... No właśnie. Skąd wiedzieli że Marisa wychodzi? Albo ją przez ten cały czas obserwują, albo może w sierocińcu mają jakiegoś informatora?
Mrok i spółka pojawili się, pewnie też śledzą bohaterkę. Przez to coraz bardziej zastanawia mnie jaki jest prawdziwy powód tego, że pomagają Marisie. Gdyby nie mieli powodu, to pewnie zbytnio by się nie przejęli jej losem.
Rozdział (oczywiście wcześniejsze również) bardzo mi się podobał, dużo się działo i był emocjonujący. Fajnie to wszystko opisałaś i uważam, że wyszło to naprawdę dobrze. Napisałaś, że rozdział stylistycznie może się różnić od poprzednich, ale ja nie zauważyłam jakiejś różnicy. Jedynie w oczy rzucił mi się jeden błąd:
"Moje nudne życie w jednej chwili zmienia się o 360 stopni" - powinno być "o 180 stopni"; 360 stopni to powrót do punktu wyjścia.
"Moje nogi są jak dwie kluski" - od dzisiaj to moje ulubione określenie. Strasznie śmiechłam na te słowa XD
Ogólnie to mam nadzieję, że po tej całej sytuacji nasza bohaterka zostanie z Mrokiem i resztą. Chcę mieć tego faceta więcej i mam ogromną nadzieję, że tak właśnie będzie 🖤
Czekam z niecierpliwością na nowe rozdziały oraz życzę dużo weny 🖤
Pozdrawiam cieplutko ;*
Maggie
Hejcia!
UsuńCóż, mam to samo, więc rozumiem. XD Micha sama się cieszy na dźwięk tej ksywy. Owszem, to stopniowo się zmienia i chłopak coraz częściej pojawia się w życiu Marisy.
Nie mogłam jej pozwolić, aby się wykręciła z tego spotkania, bo naprawdę nie mogłam się doczekać rozdziału szesnastego. Przyznaję, iż pomysł na niego zrodził się w mojej głowie już na samym początku, gdy jeszcze regularnie publikowałam i chciałam go napisać, jednak zanim do niego dotarłam, dopadł mnie brak weny i chęci do pisania. Całe szczęście, że ten rozdział choć trochę mnie odblokował.
Hmmm, kwestię tego, skąd oni wiedzieli pozostawię wyobraźni czytelników, albo na sam koniec dodam zakładkę "ciekawostki" i wyjaśnię w nich niektóre kwestie, jeśli nie znajdziecie ich wyjaśnienia w dalszych rozdziałach lub będą one niewystarczające.
Fakt, nikt nie robi niczego bezinteresownie, nawet ekipa "Mroku". Jednak na ich pobudki trzeba trochę poczekać. Warto, a przynajmniej mam taką nadzieję. XD
Ufff, cieszę się, że udało mi się dobrze opisać ten pościg, towarzyszące bohaterce uczucia i w ogóle oddać klimat opowieści. Obawiałam się również, iż ten rozdział stylistycznie będzie odbiegał od pozostałych, ale cieszę się, że tego nie widać aż tak bardzo.
Ojć, no tak, głupi błąd, dziękuję za wypatrzenie go, już poprawiam! :D
Troszkę humoru też się przyda, dlatego nawet takie małe rzeczy w ekstremalnych sytuacjach okazują się dobrym rozwiązaniem (rozładowują napięcie).
Zdradzić mogę, że niektóre rozdziały będą z jego perspektywy, a jeden się już zbliża. Do tego jest najdłuższy w całym opowiadaniu! Ileż tam się dzieje... Choć trochę się go obawiam, bo przesadziłam z fantazją i można dostrzec moją ułomność w pewnych kwestiach. XD
Dziękuję za opinię, kochana! <3
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May