poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Miniaturka 1

Hej! Kiedyś już planowałam przedstawić rozdział z perspektywy "Crossa", a dokładnie jego początki w tej "śliskiej branży". Tym rozdziałem nie zamierzam wybielać nagle jego osoby. Każdy jakoś zaczynał, a to dopiero początek drogi, która doprowadziła go do bycia potworem. Miłego czytania!


Matthew Pov

 

— Zrób to, chłopcze. — Nakazuje. — Strzelaj.

Wyciągam przed siebie rękę. Prostuję ją, celując z Desert Eagle w ofiarę. To zaledwie dwudziestojednoletni chłopak. Krótko przystrzyżony blondyn kuli się. Rzuca mi przerażone spojrzenie błękitnymi oczami. Wydaje się przez to maleńki, a mierzy niemal dwa metry. Z przerażenia jego skóra jest prawie biała, niczym kreda. Z nosa cieknie mu stróżka krwi. Jego podarta, biała koszulka pokryta jest szkarłatną cieczą. Przez spodnie z szarego jeansu wystaje kość ze złamanego, lewego kolana. Cała jego twarz pokryta jest sińcami oraz otarciami.

— Zlituj się, Edwardzie. — Skomle. — Daruj mi życie, błagam!

— Wuju, to tylko niegroźny chłopak. Nie wystarczy, jak został skatowany? — Waham się. — W końcu to twój pracownik.

W odpowiedzi do mych uszu dociera dźwięk wystrzału, a po nim następuje krzyk. Ofiara chwyta się za prawe ramię. Spomiędzy palców jego dłoni zaczyna spływać krew.

— Próbował mnie oszukać, zatrzymując część towaru dla siebie. W biznesie nie ma miejsca na sentymenty. Jeżeli okażesz litość, pokażesz jedynie, że jesteś słaby. Wtedy nikt nie będzie cię szanował i zostaniesz wielokrotnie okradziony. Biznesmen musi być twardy, a w razie potrzeby ukarać pracownika dla przykładu, żeby pozostali się nie panoszyli. — Oznajmia wuj. — Łatwo buduje się imperium, trudniej je jednak utrzymać. Stoi przed tobą ciężkie zadanie, a ja muszę mieć pewność, że temu podołasz, Matthew.

— Podejmę wyzwanie. — Staram się zabrzmieć na pewnego siebie.

Przełykam głośno ślinę. Poprawiam chwyt na broni, która próbuje wyślizgnąć mi się ze spoconej dłoni. Mierzę groźnym spojrzeniem chłopaka, który zalewa się łzami, przepraszając i obiecując poprawę. Ta scena musi dziwnie wyglądać. Pobity, napakowany mężczyzna kuli się przed szesnastoletnim chudzielcem, ubranym w czarny garnitur, celującym do niego z broni palnej. Dlaczego muszę to robić, na dodatek teraz? Nie czuję się gotowy psychicznie, by poradzić sobie z konsekwencjami morderstwa. Potrzebuję więcej czasu, chcę odwlec tę egzekucję, ale czy kiedykolwiek będę w stanie to zrobić?

— Zbyt długo się zastanawiasz. Chyba nie chcesz mnie rozczarować? — Odzywa się zniecierpliwionym głosem.

— Nie, oczywiście, że nie chcę. — Odwracam głowę w jego stronę.

Niegdyś wielki biznesmen Edward Bailey zdaje się teraz cieniem samego siebie. W szmaragdowozielonych oczach zanika życie, jego skóra pomału przyjmuje żółtawy odcień. Po bujnej, blond czuprynie pozostaje już jedynie wspomnienie. Łysina po chemioterapii zdobi teraz jego głowę. Ubrany w elegancki, biały smoking. Siedzi wygodnie na wózku inwalidzkim. Jest już zbyt słaby, by chodzić o własnych siłach. Utrzymać broń przed wystrzałem pomaga mu oparcie wózka. Ma zaledwie trzydzieści sześć lat, ale przez zaniedbywanie zdrowia nie zauważył w porę zagrożenia. Rozpoczął leczenie, jednak zbyt późno. Rak trzustki nie bierze jeńców, a przerzuty do wątroby i jamy otrzewnej już postępują. Pomału wybija jego godzina. Niknie w oczach, a przez poświęcenie całego życia pracy, nie pomyślał o wcześniejszym założeniu rodziny. Kiedy zdał sobie sprawę z zagrożenia, było już za późno na spłodzenie prawowitego dziedzica przestępczego imperium. Pomyślał więc, iż bratanek jest idealnym kandydatem. Wziął mnie pod swoje skrzydła cztery lata temu, ignorując sprzeciwy mych rodziców. Wtajemniczył we wszystkie biznesowe sprawy, spełniał moje zachcianki, aż nadszedł ten dzień — ostateczny test.

— Nigdy nie odwracaj wzroku od ofiary. — Strofuje mnie.

Wracam spojrzeniem do pobitego dilera, zawstydzony uwagą wuja. Chłopak dalej szepcze błagania o litość, roztrzęsiony. Przymykam oko, próbuję wycelować, ale jest to nad wyraz trudne przez trzęsące się dłonie. Czuję się jak stary alkoholik lub człowiek chorujący na Parkinsona. Z jednej strony nie chcę zawieść wuja, a z drugiej — boję się pociągnąć za spust.

— Musisz to zrobić, już! — W końcu traci cierpliwość.

Zamykam oczy i oddaję strzał. Stoję chwilę z wstrzymywanym oddechem. Nawet nie śmiem drgnąć. Jeśli spudłowałem to rozczaruję wuja. Obawiam się, co zobaczę, więc otwieram oczy bardzo wolno. Wypuszczam z płuc powietrze, gdy dostrzegam leżącego chłopaka w kałuży własnej krwi. Nie rusza się, a na jego czole zauważam dziurę po kuli. Nie wiem, czy można to nazwać szczęście, bo test zaliczony, jednak człowiek jest martwy.

— Doskonale. — Wujek przełamuje ciszę. — Jednak nie możesz się wahać. Wiesz, dlaczego musiał umrzeć?

— Ponieważ cię okradł. — Odpowiadam bezwiednie.

— Owszem, a przez to zawiódł moje zaufanie. Tego nie wybaczam. Ty też zwracaj na to uwagę i otaczaj się lojalnymi pracownikami. Każ zdrajców oraz prowadź firmę. Wiecznie żyć nie będę, więc musisz już sam umieć załatwiać takie sprawy. — Poucza mnie.

— Poradzę sobie, nie musisz się obawiać. — Uspokajam go.

Muszę się jeszcze wiele nauczyć o ludziach. Jak odnajdywać godnych zaufania kandydatów na pracowników, w jaki sposób radzić sobie z wymierzaniem im kary. Tylko potwór da radę udźwignąć ciężar odpowiedzialności, jaka na mnie spoczywa, więc muszę się nim stać. Kwestie biznesowe są łatwe, opanowałem je w cztery lata, ale podatne są na jeden czynnik — ludzki. Człowiek jest istotą nieprzewidywalną, a bez dobrania odpowiedniego personelu imperium się rozpadnie. Wuj cieszy się uznaniem, jednak co będzie, gdy go zabraknie? Jego zaufani podwładni odwrócą się ode mnie czy wesprą nowego szefa? Muszę szybko dotrzeć do obiecujących ludzi, lecz nie tracić czujności przy ich rekrutacji.

— Coś cię trapi, chłopcze? — Sprowadza mnie do rzeczywistości. — Czyżbyś żałował tego zdrajcy?

— Ależ skąd. Moją głowę zaprzątają inne problemy. — Wyznaję.

— Jakie? Pomogę ci się pozbyć wszystkich trosk, jeśli tego zapragniesz. — Proponuje.

— Może zabrzmi to jak największe zarozumialstwo, ale zamierzam nie tylko przejąć rodzinną firmę, lecz ją rozwinąć. Choć do tego jeszcze daleka droga, jednak muszę ją przebyć samodzielnie. Popełniać błędy i uczyć się na nich. Wiem, że mogą mnie sporo kosztować w tym biznesie, ale nie dam się aresztować. — Uśmiech wkrada się na moje usta. — Wiele się od ciebie nauczyłem i dziękuję za to. Czas, żebym sam zaczął prowadzić firmę i został pewnego dnia prawdziwym biznesmenem, z którego będziesz dumny. Proszę tylko o jedno, obserwuj mnie do tego czasu.

Moje słowa wywołują z początku lekkie zdumienie na twarzy wuja, jednak szybko zostaje zastąpione przez radość. Dostarczam mu kolejnego powodu, by walczyć z chorobą i pozostać przy życiu jak najdłużej, dopóki nie zobaczy, dokąd moje ambicje doprowadzą dzieło jego życia. Muszę się spieszyć, bo wiem, że nie pozostaje mu wiele czasu, zapewne nie doczeka następnego roku. Posiada silną wolę, a to kluczowe przy ciężkich chorobach. Chociaż nie ma już dla niego nadziei na wyzdrowienie, chcę dać mu poczucie, iż zostawia firmę we właściwych rękach.

— Masz to jak w banku, chłopcze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz