czwartek, 1 lutego 2024

Chapter 20

Cześć! Tak, to już prawie koniec. Choć muszę przyznać, że to z początku miał być epilog. Taki w moim stylu, który najbardziej przypada mi do gustu, Jednak stwierdziłam, że to nie byłoby fair w stosunku do bohaterów, biorąc pod uwagę, ile przeszli. Poza tym, ten epilog byłby otwartą ścieżką do trzeciej części, a jej na pewno bym nie ukończyła. Po prostu wyczerpuje się moja wena, a także chęci do dalszego pisania. Miłego czytania!

— Podrzucicie mnie? Wóz nie chciał odpalić, więc musiał odjechać na lawecie, a strasznie mi się spieszy. — Josh nas dogania.

— Jasne, gdzie mamy cię wysadzić? — Luke otwiera drzwi od samochodu.

— Kawałek za miastem, umówiłem się tam z kimś.

Pasażer na gapę ubiega mnie, zajmując wygodnie miejsce za siedzeniem kierowcy. Siadam więc obok Hemmingsa. Odwracam wzrok w stronę szyby, nie chcąc przez całą drogę przyglądać się gębom towarzyszy. Liczę, że widoki umilą mi podróż, a przynajmniej odwrócą uwagę od nachodzących mnie myśli. Niestety, tak się nie dzieje. Nieopisane uczucie wciąż mnie rozpiera. Chciałabym powiedzieć, iż jest to duma, jednak pomieszana z goryczą. "Cross" już nam nie zagraża, tygrysy się nim nakarmiły, lecz ta myśl nie działa kojąco. Chcę się tym cieszyć, ale nie potrafię. Śmierć przyjaciół mi to uniemożliwia. Wrócili tu dla mnie i Luke’a, wiedzieli o zagrożeniu, a mimo to mieli nadzieję na ucieczkę od ostatecznego. Ich utrata strasznie boli. Owszem, zawiedli moje zaufanie i skrzywdzili nie raz, ale nie życzyłam im z tego powodu tak strasznego końca.

Łapię głęboki oddech, jednocześnie zamykając powieki. Staram się powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Przygryzam dolną wargę wystarczająco mocno, by poczuć metaliczny posmak krwi. Przynajmniej tym uczuciem chcę zagłuszyć potrzebę wylania morza łez. Nie mogę teraz się popłakać — muszę być silna. Załamywaniem nie przywrócę im życia, a swoje mogę zrujnować. Już raz próbowałam się zabić z tego powodu.

— Turner, żyjesz? — Luke szturcha mnie łokciem.

— Czego chcesz?

— Sprawdzić czy nie odpłynęłaś za daleko.

— Skup się lepiej na drodze. — Spoglądam we wsteczne lusterko.

Josh siedzi z głową opartą o dłoń. Przygląda się mijanym budynkom, niewzruszony. Śmierć byłego pracodawcy chyba nie robi na nim wrażenia. Wiem, jest byłym dowódcą SWAT, do tego przez wiele lat pracował dla "Crossa", jako spec od brudnej roboty. Nie jedno już widział, lecz myślałam, że odejście Matthew z tego świata, wywoła u niego jakąś reakcję. W końcu zniszczył mu karierę, a ten facet nic. Jest wyprany z emocji, czy co? Pomógł przy zabiciu Mike’a, jak dla mnie również ponosi winę! Może Luke uważa inaczej, skoro się dogadują, ale ja zostanę przy swoim.

Mężczyzna kieruje wzrok w stronę wstecznego lusterka. Szlag, dostrzega, że mu się przyglądam. Momentalnie odwracam głowę, jak speszone dziecko, przyłapane na podglądaniu. Wlepiam wzrok ponownie w widok za szybą. Teraz jest już zupełnie inny, ogromne budowle zostają zastąpione przez krętą ścieżkę oraz wzgórza.

— Skręć w lewo, za chwilę będziemy na miejscu. — Uprzedza Hemmingsa, gdy docieramy do rozwidlenia dróg.

Luke bez namysłu wykonuje jego polecenie. Widząc jedynie drzewa, krzewy oraz strome zbocze przypominam sobie o wypadku z Cliffordem. Otaczam się ramionami, niespokojna. Spoglądam na drogę pełna obaw. Całe szczęście ścieżka nie jest długa, do celu docieramy po około kwadransie.

Naszym oczom ukazuje się konstrukcja sporych gabarytów, wykonana z zardzewiałej blachy. Część dachu już dawno musiała odlecieć, bo dostrzegam jego fragment niedaleko ogromnego wejścia, które nie zachęca, by wkroczyć do środka.

Blondyn zatrzymuje pojazd niedaleko okropnej, ziejącej pustki, która powinna być zasłonięta drzwiami, lecz ich też brakuje. Wewnątrz panują egipskie ciemności, nic nie jestem w stanie dostrzec.

— Ponure miejsce. Na pewno tutaj chcesz wysiąść? — Nie kryję zdziwienia.

— Wszyscy tu wysiadamy.

Zanim dociera do mnie sens jego słów, słyszę przekleństwo Luke’a. Odpinam pas, po czym spoglądam za siebie, a wtedy dostrzegam broń wycelowaną w kierowcę. Wyraz twarzy naszego towarzysza pozostaje niezmienny. Z przerażeniem przyglądam się napastnikowi, niezdolna do wykonania nawet najmniejszego ruchu, w obawie, iż mogę go rozjuszyć.

— To jakiś kiepski żart? — Hemmings wydaje się zdezorientowany.

Drzwi od strony pasażera zostają otwarte, a czyjeś łapska zaciskają się na moich ramionach. Siłą zostaję wyciągnięta z pojazdu. Krzyczę, wiercę się, próbuję jakoś odeprzeć wroga, ale to na nic. Ręce zostają mi wykręcone, a następnie czuję, jak ktoś związuje je za plecami, zdecydowanie za mocno. Napastnik powala mnie na ziemię, przytrzymując mi nogi, a jego wspólnik krępuje je sznurem. Twarze ukrywają za kominiarkami, ubrani są całkowicie na czarno. Później zakładają mi worek na głowę.

Słyszę jedynie sprzeciwy Luke’a, jakieś wulgaryzmy i dźwięki szamotaniny. Potem czyjeś silne ramiona podnoszą mnie z ziemi. Nie wiem, gdzie ten ktoś się kieruje, ale po przejściu kilkunastu kroków, rzuca mną, jak workiem kartofli. Obijam się o twardą powierzchnię, a za chwilę ląduje na mnie czyjeś wielkie cielsko. Następnym dźwiękiem, jaki dociera do mych uszu jest zamykanie drzwi. Może jestem w samochodzie?

— Złaź ze mnie, bydlaku! — Krzyczę.

— Turner, to ty? — Słyszę w odpowiedzi.

— Luke, kto to jest i czego chcą?

— Nie mam pojęcia, co się dzieje. Wiem tylko tyle, że ten cholerny Meyer nas zdradził! — Wrzeszczy.

Moje przypuszczenie potwierdza dźwięk odpalanego silnika, a następnie silne wstrząśnięcie, gdy samochód rusza z piskiem opon. Przy ostrych zakrętach obijamy się z Hemmingsem o siebie oraz wnętrze pojazdu. Nie czuję, żeby znajdowały się tutaj siedzenia. Może to auto dostawcze?

Nie próbuję już powstrzymywać łez, pozwalam im się wylewać z moich oczu strumieniami. Cicho łkam, przerażona. Jak głupia łudziłam się, że to koniec koszmaru, zniknął, gdy tylko otworzyłam oczy. Niestety, to nie bajka, a okrutna rzeczywistość. Znowu jestem zdana na czyjąś łaskę, a po sposobie, w jaki się z nami obchodzą, raczej nie mogę liczyć na nic dobrego.

— Spokojnie, wydostanę nas stąd, słyszysz? — "Mrok" stara się podnieść mnie na duchu.

Sytuacja jest beznadziejna, zdaję sobie z tego sprawę, Luke również. Może się domyślić zatem, że jego zapewnienia nic mi nie dają, wręcz wszystko pogarszają. Łapię płytki oddech, co jest niezwykle trudne z tym cholernym workiem na głowie. Następnie próbuję poruszać rękoma, lecz jest to niemożliwe. Sznur rani moją skórę przy każdym ruchu, a dodatkowo utrudnia dopływ krwi do dłoni, które zaczynają mi drętwieć. Ze stopami jest podobnie.

Towarzysz szamocze się, starając rozluźnić więzy. Skutek jest raczej marny, gdyż docierają do mnie wiązanki nieprzyzwoitych słów, a po paru minutach również westchnienie rezygnacji. Co jakiś czas ponawia starania, lecz kończą się tym samym.

Nie wiem, ile czasu zajmuje nam ta podróż. Wydaje się, iż mijają całe wieki. Sekundy zamieniają się w minuty, a minuty w godziny. Nie słyszę porywaczy, jedynie płytkie oddechy Hemmingsa. W głowie rodzą się najczarniejsze scenariusze odnośnie tego, co z nami zrobią, gdy dojedziemy do celu, gdziekolwiek on jest.

Może to niedobitki z ekipy Bailey’a, których Parker jeszcze nie wyłapał? Albo jacyś jego wrogowie? Odebraliśmy im zemstę i chcą teraz nas za to ukarać? A może wyciągnąć od nas informacje, co się z nim stało? Będą nas torturować, żeby uzyskać tę wiedzę… Pomału łamać kości, czy raczej wyrywać paznokcie, obdzierać ze skóry, albo przypalać ogniem? Moja wyobraźnia działa teraz na zwiększonych obrotach.

— Zginiemy, to pewne… Już po nas… — Łkam.

— Nawet tak nie myśl. Wydostaniemy się… jakoś. — W jego głosie słychać jednak nutkę zwątpienia.

Pojazd pomału zwalnia, aż całkowicie się zatrzymuje. Docieramy do celu, a to znaczy, że zaraz moje obawy się ziszczą. Pociągam nosem, próbuję się wyswobodzić, jednak ponoszę klęskę. Kiedy drzwi pojazdu zostają otwarte, wstrzymuję oddech.

Znowu ktoś mnie podnosi i zmierza w określonym kierunku. Hemmings musi stawiać jakiś opór. Dobiegają nas jego krzyki oraz kolejne dźwięki szamotaniny. Sama nawet nie próbuję już zrobić nic. Wiem, że to bez sensu, nie wydostaniemy się. Po co przysparzać sobie więcej bólu? Napastnik przystaje. Nie mam pojęcia, na co czeka. Jego towarzysze nas doganiają, a później słyszę wyzwiska oraz uderzenie. Jakby upadek czegoś ciężkiego.

Worek zostaje mi ściągnięty z głowy, lecz zostaję popchnięta, przez co nie jestem w stanie dostrzec szczegółów. Dezorientacja również nie pozwala na zarejestrowanie czegokolwiek. Spadam na coś twardego, co nie omieszka złośliwych uwag z niezadowolenia.

— Jezu, Turner, musisz schudnąć.

— Uwierz, leżenie na tobie też mi nie odpowiada. Nawet na poduszkę się nie nadajesz. — Przesuwam się nieco, żeby nie zgniatać mu klatki piersiowej.

Nadludzkiej siły wymaga, żeby położyć się na prawym boku. Luke układa się natomiast na lewym. Przyglądamy się sobie. Teraz mogę dostrzec na jego twarzy przerażenie. Najwyraźniej tylko udaje twardziela. Nie dziwię się mężczyźnie. Mógł wcześniej grać, aby mnie uspokoić, choć mu to nie wyszło. Teraz już nie da rady ukryć się pod płóciennym materiałem. Boi się, jak każdy człowiek w takiej sytuacji.

Nie wytrzymuje mojego spojrzenia. Wędruje wzrokiem dookoła. Postanawiam zrobić to samo. Leżymy w jakimś prostokątnym, drewnianym pudle. A przynajmniej na takie wygląda. Jest dość płytkie. W tej pozycji naszym ramionom niewiele brakuje, żeby wystawać poza tą konstrukcję. Do tego ta ciasnota, jakby to nasze prowizoryczne "więzienie" zostało skonstruowane dla jednej osoby. Zaraz, prostokątne, z drewna, jednoosobowe… Boże, nie.

Przesuwam wzrok wyżej. Przed mymi oczami rozciąga się błękitne niebo, które zostaje przysłonięte przez szczupłą, kobiecą sylwetkę. Blondynka o szmaragdowozielonych oczach, jadowitym spojrzeniu oraz podłym uśmieszku goszczącym na wymalowanych bordową szminką ustach. Ubrana w elegancką, czarną sukienkę.

— Lauren?! Więc jeszcze cię nie złapali? — Nie wierzę w to, co widzę.

— Wszystkie dowody, które zebrał twój ojciec obejmują czasy, zanim dołączyłam do interesu. Na nic się przydadzą waszemu policjantowi. A dane, które nam ukradliście nigdy nie ujrzą światła dziennego, zostały zniszczone podczas wybuchu. Nic na mnie nie macie. — Czyli nie ma pojęcia o tym, iż Ashton się zabezpieczył i wysłał wszystko Parkerowi na maila.

— Na pewno coś znajdzie. Wystarczy, że jesteś siostrą "Crossa". Wprowadził cię do interesu, więc wiedziałaś, co robił, sama brałaś w tym udział! To tylko kwestia czasu, aż Parker wsadzi cię do pierdla, zobaczysz! — Nie wyprowadzam jej z błędu.

— Czego właściwie od nas chcesz? Zemsty? — Luke wcina się do rozmowy.

— Ależ skąd, pragnę wam podziękować. — Gdy dostrzega nasze zdziwione miny, uśmiecha się jeszcze szerzej. — Matt już dawno stracił serce do tego interesu. Podążał za nierealnymi mrzonkami, zamiast realizować cele możliwe do osiągnięcia. Na dodatek zaczął popełniać masę błędów. Staruszek mający głowę w chmurach. — Prycha. — Dzięki mnie był bezkarny. Żyły sobie wypruwałam, żeby wybronić jego i naszych ludzi, a co za to dostałam? Nic. Nie uważał mnie za równego partnera biznesowego, lekceważył. Potrzebował jedynie prawnika, który za każdym razem wyciągnie go z tarapatów. Koniec tego dobrego. Pokażę, że o wiele lepiej poradzę sobie w zarządzaniu rodzinną firmą.

— Jednak nie podmieniono was w szpitalu. Te same chore ambicje, jesteście stuprocentowo popapranym rodzeństwem. — Kwituje Luke bez namysłu.

— I co przygotowałaś w ramach tego podziękowania? Wątpię, żebyś chciała nas wypuścić po tej zacnej podróży w iście królewskich warunkach. — Zdobywam się na odwagę by zadać najbardziej nurtujące mnie pytanie.

Na jej znak Josh podnosi mnie z tego pudła. Gdy przyglądam się tej klonowej konstrukcji, łzy same napływają mi do oczu. Jednak to nie koniec, mężczyzna podchodzi do wyłożonej betonowymi płytami dziury. Jest głęboka, nawet, gdybym mogła stać, nie byłabym w stanie z niej wyjść. Lauren ponownie daje znak Meyerowi. Mężczyzna kładzie mnie obok Luke’a.

— Pieprzony zdrajco, czemu jej pomagasz? — Szepczę mu do ucha.

— Mówiłem wam, że zacząłem węszyć, odkąd usłyszałem ciekawą informację o sprowadzeniu nas wszystkich. Tylko ja jedyny nie pasowałem do rysopisu przestępcy lub człowieka ze złamaną psychiką. Lauren o wszystkim wiedziała i chętnie podzieliła się tym ze mną. Wymyśliła też plan, jak pozbyć się osoby odpowiedzialnej za zniszczenie mi życia. Wystarczyło wykorzystać Hemmingsa i te jego żałosną zgraję. Oczywiście, nie mogliście się niczego domyślić, więc trochę podkoloryzowałem historyjkę o tym, jak poznałem prawdę. Musiałem jeszcze uratować tego kretyna oraz zajmować się nim, kiedy dochodził do siebie. — Skinieniem głowy wskazuje na mojego towarzysza. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak trudno było nie zaśmiać się z waszych idiotycznych prób załatwienia Matta. Jednak większą mordęgą była myśl, iż jesteście na wyciągnięcie ręki, a ja nie mogę nikogo zabić. Musiałem czekać, aż przestaniecie być potrzebni, by eliminować was po kolei.

— Zaraz, ta bomba… To twoja robota? Zabiłeś resztę, bo przestali już mieć znaczenie dla sprawy?! — Wtrąca Hemmings.

— Railey ją skonstruował, a pomocnicy Lauren ustawili, gdy tylko tych dwoje ze wzgórza wróciło do waszej bazy. To oni doprowadzili ich do kryjówki. A zabicie wszystkich domowników było dla nich już łatwizną. — Jego odpowiedź rozwiewa wszelkie wątpliwości.

Od początku to nie mogło się udać, bo dopuściliśmy do nas wroga. Miał niezły ubaw przyglądając się naszym zmaganiom. Pociągał za sznurki, by odpowiednio nakierować nas na obrany przez siebie cel. Po raz kolejny zostaliśmy wykorzystani, jak pionki, a później skrupulatnie eliminowani. Pomimo ostrożności, zaufaliśmy Joshowi, bo wkupił się w łaski Hemmingsa. Nie pałaliśmy do niego sympatią, jednak docenialiśmy jego pomoc. Jacy byliśmy głupi.

Meyer zdaje sobie sprawę, że nie chcę kontynuować naszej konwersacji. Podnosi się pomału z klęczek, a później staje obok Lauren. Obserwują, jak dwaj pozostali mężczyźni przyciskają drewnianą pokrywę do brzegu pudła, w którym się znajdujemy.

— Turner, co tam widziałaś?

Do naszych uszu dociera stukanie. Jakieś przedmioty uderzają w wieko, przybijając je coraz bardziej. Szpary, przez które przedostaje się światło, pomału znikają. Napastnicy dość szybko, a także sprawnie rozprawiają się ze stojącym przed nimi wyzwaniem. Następnym, co daje się odczuć, jest ruch. Konstrukcja zostaje uniesiona w akompaniamencie przekleństw. W końcu dwoje ludzi trochę waży.

— Turner, do cholery, co planują z nami zrobić?

— Chcą nas… — Zdanie więźnie mi w gardle. — zakopać żywcem… w bezimiennym grobie. — Udaje mi się dokończyć.

Na potwierdzenie tych słów, rytmicznie uderzamy o wieko, by za chwilę opaść na dno trumny. Ta czynność powtarza się kilkukrotnie, co oznacza, że przydupasy Lauren w niezbyt delikatny sposób opuszczają skrzynię do przygotowanego dołu.

— Żartujesz?! Boże, to się nie dzieje naprawdę! — Luke najwyraźniej zaczyna się miotać.

Przez panującą ciemność nie jestem w stanie go dostrzec. Jedynie czuję, gdy obija się o moje ciało. Przestaje mi to nawet przeszkadzać. Chcę mu jakoś pomóc, lecz poruszenie dłońmi jest ciężkie, czucie w nich mam słabe. Jeżeli związano go równie mocno, szanse na wydostanie są marne. Podnoszę nogi, po czym kopię wieko trumny, ale ani drgnie.

— Co to było? — Hemmings zwraca uwagę na lekkie stuknięcie o wieko.

Po nim następuje kolejne. Przełykam głośno ślinę, a łzy ponownie napływają mi do oczu. Zaczynam ciężko oddychać, gdyż w tym momencie dociera do mnie, że to koniec. Nie ma już wyjścia, zostaje nam odebrane. Tworzą dla nas kolejną przeszkodę, bo przybite gwoździami wieko to najwyraźniej za mało. Czego innego można się spodziewać? Może tego, że uda nam się wydostać, zanim to zrobią…

— Zakopują nas, to piach uderzający o trumnę. — Odpowiadam łamiącym się głosem. — Nie wydostaniemy się już, to koniec. — Zanoszę się głośnym szlochem. — Dlatego nam o wszystkim powiedzieli. Wiedzą, że tutaj umrzemy. Moglibyśmy im zaszkodzić w interesach, więc dlatego chcą się nas pozbyć.

Jest tyle sposobów na śmierć, ale uduszenie w zakichanej mogile wydaje się jednym z najgorszych. Już chyba wolę sobie odgryźć język i się wykrwawić, niż walczyć z Hemmingsem o ostatni oddech. Wiem, jak strasznie to trudne. Co prawda, nie zaciska mi się teraz na gardle sznur, ale odczucie będzie to samo. W akcie desperacji nigdy więcej nie zdobyłabym się na dobrowolne uduszenie. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że naprawdę nie chcę umrzeć. Gdy wszystko zaczyna się układać… Kiedy mam szansę na normalne życie. Obojętnie gdzie, mało ważne, z kim, ale nie może się ono skończyć tutaj, w ten sposób.

— Musimy coś zrobić! Turner, pomóż mi! — Luke dalej się wierci. — Odwrócę się, ty zrób to samo. Może uda nam się jakoś wzajemnie rozwiązać.

— Nie ma szans! Może nie zauważyłeś, ale jest tu zbyt ciasno, a ręce mam tak mocno związane, że tracę czucie w dłoniach. — Oświadczam, dławiąc się łzami. — Nie chcę umierać, naprawdę! Gdybym mogła, nawet zębami bym ci te więzy próbowała rozciąć, ale nie dosięgnę.

— Pokaż naprawdę, że chcesz przetrwać! Przestań jęczeć, tylko zacznij działać! — Demonstracyjnie kopie trumnę.

— Proszę, uspokój się i skończ wiercić. Mamy ograniczoną ilość powietrza, we dwoje dużo go zużywamy, a jeszcze więcej, gdy zdenerwowani miotamy się bezproduktywnie. — Zaciskam mocno powieki, chcąc powstrzymać łzy. — Jeśli nie mamy lepszych pomysłów, już po nas. To ostatnie chwile, żeby coś wymyślić, ale w spokoju, okej?

Tak bardzo chcę krzyczeć, kopać, nawet wydrapać w wieku dziurę paznokciami, ale nie mam ku temu sposobności. Nie posiadam przy sobie nic, kieszenie są puste. Żadnej broni czy też jakiegokolwiek przedmiotu. Kiedyś to by było nie do pomyślenia — nie mieć przy sobie choćby telefonu, a teraz? Dosłownie nic, gdy rozpaczliwie potrzebuję czegokolwiek.

— Luke, masz przy sobie telefon?

— Zabrali go, jak mnie związali.

Szlag. Chociaż to łatwo przewidzieć. Nie wiem, czy komórka złapie tu zasięg, ale przy odrobinie szczęścia można zadzwonić do Parkera lub pod numer alarmowy. Lauren i Josh przewidzieli taką ewentualność, dlatego pozbawili nas zbawiennego urządzenia. Co jeszcze Hemmings zawsze nosi w kieszeni? Zapewne wszystkie są opróżnione, ale wciąż chwytam się odrobiny nadziei.

— A kluczyki od auta?

— Zostały w stacyjce.

— Boże. — Kilka łez mimowolnie spływa mi po policzkach, gdy otwieram oczy. — Cokolwiek masz w tych kieszeniach?

Mrugam kilkukrotnie, a potem znowu zamykam powieki. Obojętne, czy pozostają otwarte, czy nie, ponieważ nic tutaj nie widać. Nie zanosi się też na zmianę sytuacji. Czekam zniecierpliwiona, aż Hemmings odpowie. Czas dobiega końca, a nadzieja staje się coraz bardziej mętna. Mam wrażenie, iż za chwilę całkowicie nas opuści.

— Zapalniczkę zabrali, nawet paczkę fajek! Przecież bym nie miał czym szlugów odpalić! Niech to wszystko szlag! — Luke kopie kilkukrotnie trumnę.

— To nic nie da. — Łkam.

— Wiem, ale nienawidzę tej zasranej bezsilności. Nie chcę tak zdechnąć.

Żadne z nas nie ma zamiaru umrzeć w taki sposób, a jednak musimy się poddać. Nic nie osiągniemy, nie mamy przy sobie czegokolwiek, by rozciąć więzy czy rozwalić wieko. Powietrza jest coraz mniej, natomiast nadzieja znika bezpowrotnie. Ta śmierć to najgorsze katusze. Świadomość, że za kilka minut nadejdzie koniec, ale nic nie można zrobić, aby to zmienić, wykańcza człowieka. Całe życie przelatuje mi przed oczami — wszystkie błędy, gorzkie oraz wspaniałe chwile. Wiele spraw mogłam rozwiązać inaczej. Tak dużo chciałam powiedzieć przyjaciołom, spędzić z nimi więcej czasu, nawet z tym dupkiem Hemmingsem.

Muszę usunąć z głowy najgorsze wspomnienia, a przywołać jedynie najpiękniejsze. Uśmiechniętych rodziców, gdy wzajemnie tańczyli w salonie do piosenek ulubionego zespołu taty. Wspólnie zjedzonych, przepysznych posiłków oraz przeprowadzanych wtedy rozmowach. Opiekuńcze i zarazem zatroskane panie z sierocińca. Moich przyjaciół — Christiana, Jordana wraz z Catią. Nasze wspólne wypady na miasto, głupie akcje z dzieciństwa. Ekipę "Mroku"… Nie zawsze się zgadzaliśmy, lecz opiekowali się mną, choć nie musieli. Robili to szczerze, choć ich nie prosiłam, ani nie podziękowałam. Moje urodziny w ich towarzystwie, taniec z Hemmingsem i nasz pijacki pocałunek. Ponowne spotkanie z nimi wszystkimi…

To takie niesprawiedliwe! Teraz zaczynam wątpić w istnienie Boga. Dlaczego na to pozwala? Najwięksi zwyrodnialcy chodzą wolni po ulicach, podczas gdy my umieramy zamknięci w ohydnej trumnie. A może to jakiś test Stwórcy? Sprawdza, jak wiele cierpienia zniesie jeden człowiek. Dlatego tyle nieszczęść na mnie zsyła? Kiedy wreszcie zaczyna mi się w życiu układać to musi boleśnie uświadomić, że nigdy nie pozwoli mojej osóbce zaznać szczęścia?

— Jak myślisz, mogłoby nam się udać, gdyby okoliczności były inne? Wybaczyłabyś mi? — Pytanie Hemmingsa jest zaskakujące.

— Byłeś osobą, przez którą uwierzyłam, że może mnie w życiu spotkać coś dobrego. I wiesz co? Również ty mi tę wiarę odebrałeś. — Przełykam ślinę. — Nie jestem pewna czy dałoby się odbudować tę relację… Już chyba się tego nie dowiemy.

— Ale spróbowałabyś? W końcu nie powiedziałaś nigdy i nie oponowałaś, gdy cię pocałowałem.

— Zrobiłeś to z zaskoczenia! Mogłabym zacząć od tolerowania cię, ale nie gwarantuję sukcesu.

— To już dużo. — Wyczuwam, że nieznacznie się porusza. — Pocieram cały czas nadgarstkami o siebie. Jednak wątpię, żeby sznur zdążył nasiąknąć krwią i trochę się poluzować, zanim skończy nam się powietrze.

— Dziękuję ci.

— Za co?

— Wciąż starasz się nas stąd wydostać. Do tego, chociaż niejednokrotnie mnie zraniłeś, zjawiałeś się, niczym rycerz na białym koniu, aby uratować kapryśną królewnę. W tej kwestii od zawsze mogłam na tobie polegać. — Udaje mi się wykrztusić.

— Do usług, księżniczko.

— Nigdy tak do mnie nie mów, bo zwymiotuję.

— Dobra, dobra.

Przynajmniej tą rozmową choć na chwilę odciąga moją uwagę od narastających kłopotów ze złapaniem tchu. Problem staje się jednak zbyt dokuczliwy, by móc do końca go ignorować. Okropne uczucie, jakby ktoś usiadł mi na klatce piersiowej. Już nie daję rady. Proszę, niech ta męka się już kończy. Stać mnie co najwyżej na płytkie oddechy, ale i to za chwilę stanie się niemożliwe. Zaciskam mocno powieki, przez które ciekną stróżki łez.

— Mów do mnie, proszę, cokolwiek. — Szept Luke’a jest ledwie słyszalny.

— Nie… mam… już… — Staram się wykrzesać z siebie resztkę energii oraz powietrza, jaka mi jeszcze pozostaje. — na… to… siły.

— Turner, nie poddawaj się… Proszę, nie tak… — Przerywa na chwilę, łapiąc oddech. — nie w ten sposób!

Zdaje się, że moje ciało przestaje ważyć. Jest lekkie, niczym piórko. Więzy nie stanowią już żadnego problemu, w ogóle ich nie czuję. Żadnego bólu, fizycznych doznań, niczego. Zastępują je przerażenie oraz rozpaczliwa próba złapania kolejnego oddechu. Z każdą chwilą oddalają się wszelkie wątpliwości, a wraz z nimi strach. Wszystko mi jedno, gdzie pójdę, byle spotkać tych, na których mi zależy. Kto wie, może Hemmings też się tam ze mną wybierze?

Przysuwam się trochę bliżej, by poczuć przy czole jego policzek. Tego jedynego potrzebuję, by wypełnić umysł spokojem. Wszystko, co się da, jest zrobione. Jego bliskość jest tym, co chcę zapamiętać w ostatniej chwili tego zakichanego życia. Skup się, Mariso, ten ostatni raz, proszę. Ponoć w najtragiczniejszych sytuacjach ludzie zyskują tak ogromną siłę, że mogą góry przenosić. Szczerze wątpię, skoro nadal tkwimy uwięzieni pod piachem, ale na to powinno wystarczyć.

— Luke… pójdę… — Dam radę, muszę to powiedzieć. — pierwsza.



2 komentarze:

  1. Jesteś okrutna 😭 Naprawdę miałam nadzieję na szczęśliwe zakończenie, a oni teraz zdychają w jakieś trumnie. Prawie się popłakałam na końcówce. To było takie mega przykre. Jeszcze ich ostatnie wypowiedziane do siebie słowa, jakby już stracili całą nadzieję na wszystko. Co ja mówię, oni stracili nadzieję już wtedy, jak zaczęli ich zakopywać. Zostali skazani na okropną śmierć.
    Lauren jest taką samą szują jak jej brat. Mam nadzieję że zgnije i dostanie to, na co zaskoczyła.
    Pomimo tej smutnej końcówki mam nadzieję, że w kolejnej części przeczytam, że oni jednak jakimś cudem przeżyli. Może Parker ich śledził i właśnie leci do nich z pomocą? Chyba nie bez powodu rozmawiał o czymś z Meyerem.

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komplement. Za każdym razem tylko wymyślam nowe sposoby, jak psychicznie i fizycznie niszczyć moich bohaterów. Czy zawsze musi być happy end? Nadzieja podobno umiera ostatnia.
      Owszem, Lauren została przez brata wykreowana wedle własnego uznania, co było jego największym błędem.
      No nie wiem, czy taka smutna końcówka. Przynosi jakiegoś rodzaju ukojenie, bo nie będą musieli się już męczyć w tym okrutnym świecie. Nikt już tu na nich nie czeka.
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń