środa, 4 października 2023

Chapter 16

No hejka! Tak, wiem, dużo rozmów i przynudzania. Jednak jakieś wyjaśnienia im się należały, prawda? A wy uwierzyliście w słowa Hemmingsa czy może raczej spisaliście go na straty? Miłej lektury!


Droga dłuży się niemiłosiernie. Chociaż nie jesteśmy daleko od celu, jednak cała panorama Woodstown przewija się przed mymi oczami w zwolnionym tempie. Serce łomocze w piersi, a dłonie pocą się ze zdenerwowania. Promieniujący ból głowy bezlitośnie rozsadza mi czaszkę od wewnątrz. Chcę, by te tortury się już skończyły. Przyczyną na pewno jest ta niepewność w stosunku do tego, co nas może czekać na miejscu.

Pragnienie poznania prawdy jest silne, ponownie zmusza mnie do ryzyka. Najwyraźniej nie potrafię uczyć się na własnych błędach, gdy w grę wchodzi ciekawość. Jeśli to pułapka, cena może okazać się wysoka. Nie mamy pewności, czemu tyle lat nas unikał, jednak ocalił nam tyłki. Ta niepewność pomału mnie wykańcza, a obecność Parkera, Hood i Walkera wzbudza większą obawę niż dodaje otuchy. W przypadku zasadzki nie tylko ja mogę stracić życie, lecz pociągnąć ich za sobą. Zbyt wielu ludzi zginęło już z mojego powodu, lecz nie pozwoliliby mi pojechać tam samej.

Choć nie dostrzegam już kolorowych świateł, ogromu zaparkowanych pojazdów, a bębenków nie torturuje głośna muzyka, poznaję to straszne miejsce. Minęło dwadzieścia lat, jednak ząb czasu nie odcisnął się na ani jednym kamieniu. Od wypadku Jonathana zapewne nikt inny nie chce tędy jeździć. Wąska, nieutwardzona droga przy stromym zboczu. W ciemnościach nie jestem w stanie dostrzec lakieru pojazdów na skałach, które ścigały się tego feralnego dnia. Barierka niedaleko wyjazdu na pewno jest odgięta w stronę przepaści. Niedaleko niej dostrzegam auto, którego światła reflektorów oświetlają dwie postacie.

Podjeżdżamy powoli do nich. Zatrzymujemy się naprzeciwko ich samochodu w znacznej odległości. Parker i Aileen informują nas, że zaparkowali przy wjeździe na wzgórze, a resztę drogi pokonają na piechotę, gdy my zajmiemy Hemmingsa rozmową.

Opuszczamy pojazd. Telefon Walkera chowam do przedniej kieszeni spodni, by wystawał tylko mikrofon. Mam nadzieję, iż pozostali będą słyszeć każde słowo wypowiedziane przez tego palanta. Ciekawość zżera ich równie mocno, jak mnie.

Z każdym krokiem bardziej się denerwuję. Mam ochotę ponownie przywalić mu w twarz, a później nakrzyczeć, do jakich rozmiarów urósł żal. Jest na wyciągnięcie ręki, mogę to zrobić, lecz się opanowuję. Nie po to tu przybyłam.

— Chciałeś wszystko wyjaśnić, więc słuchamy. — Staję naprzeciwko niego.

— Dlaczego jesteście tylko wy? — Spogląda za nas, oczekując pozostałych.

— Reszta nie chce z tobą rozmawiać. — Kłamię. — Ciesz się, że Walkera namówiłam, abyśmy tu przyjechali.

— A to co za koleś? O starych przyjaciołach zapomniałeś, bo znalazłeś sobie nowego przydupasa? — Walker okazuje swoją niechęć wobec Luke’a.

Blondyn spogląda na zakapturzonego towarzysza. Kiwa głową, a na ten znak nieznajomy zdejmuje kaptur. Brązowe kosmyki włosów, szafirowe oczy, kilkudniowy zarost, a na twarzy surowy wyraz. Przyglądam się mu zszokowana. Kieruję wzrok na zdenerwowanego Walkera, który już sięga po broń.

— To pułapka! — Cofam się, a mój towarzysz zaczyna celować lufą w Meyera.

— Poczekajcie! — Hemmings wchodzi między nich, z rękoma uniesionymi w geście obrony. — Można mu zaufać.

— Jaja sobie robisz? Mamy zaufać zdrajcy, który brata się z wrogiem?! — Wrzeszczy Bruce. — Sprzedałeś się, jak ostatni śmieć. Rzygać mi się chce, kiedy na ciebie patrzę.

Z ukrycia wyłaniają się Aileen wraz z Parkerem, mierząc do naszych rozmówców z Desert Eagle. Wrogowie nie mogą teraz wykonać pochopnych ruchów, jeśli nie chcą skończyć jak ser szwajcarski. Jednak ich twarze pozostają niewzruszone.

— Możemy spokojnie porozmawiać? — Ciszę przełamuje Hemmings.

— Czemu naprawdę nas tu sprowadziłeś? Chciałeś rozmawiać czy wystawić "Crossowi"? — Odpowiadam pytaniem na pytanie.

— To chyba oczywiste… — Walker poprawia chwyt na pistolecie. — Ilu was jest? Gdzie pozostali się ukrywają?

— Gdybym miał taki zamiar, to pozwoliłbym Railey’owi was dalej śledzić albo wygrać tamten wyścig. — Wzdycha blondyn.

Czyli to on wjechał na krzyżówce w pojazd Hopkinsa, gdy wracaliśmy od kuratora. To nie był przypadek tylko zaplanowane działanie. Nie rozumiem tylko jednego — czemu nie powiedział, że żyje?

— Bawiłeś się w jakiegoś zakichanego anioła stróża zamiast powiedzieć nam prawdę. Dlaczego? — Zadaję wreszcie nurtujące nas wszystkich pytanie.

— To długa historia. — Hemmings przewraca teatralnie oczami.

— Widzisz, żeby gdzieś nam się spieszyło? — Odpowiada Walker.

— Z relacji Josha wynika, że dotarliście do miejsca, gdzie mnie przetrzymywano. Latami znęcano się tam nade mną. Rolę katów pełnili Josh i Railey. — Zaczyna, lecz Bruce wchodzi mu w słowo.

— Torturował cię, a teraz z nim współpracujesz? Wyprali ci mózg…

— Pozwól mu mówić dalej. — Szturcham bruneta.

— Dzięki… Pewnego dnia coś się zmieniło. Josh przyszedł sam, powiedział, że odkrył oszustwo "Crossa" względem niego. Chciał się zemścić. Stchórzyłem, miałem już dość bólu. Przyjąłem jego propozycję z podstawieniem kogoś podobnego. Zmaltretowany nie różnił się wiele ode mnie, a bez języka nie mógł wyjawić naszej tajemnicy. Matt nie miał czasu by przyglądać się moim mękom, a Railey to idiota, więc łatwo było go oszukać. Potem nadszedł ciężki czas rehabilitacji. Trudno wydobrzeć po tylu latach okrutnych męczarni. "Cross" wciąż był czujny, więc nie mogłem się zbliżyć na tyle, by go sprzątnąć. Josh też nie ryzykował, bo jeden błąd kosztowałby nas życie. Musieliśmy poczekać na odpowiednią okazję.

— Dowody… To jedyne, co rozprasza Matta i jego ludzi. — Prycham. — Perfidnie nas wykorzystałeś jako wabik, żeby zdobyć, co chcesz. Ale chyba coś poszło nie po twojej myśli, bo Bailey wciąż żyje.

— Najpierw musiałem pozbyć się jego egzekutorów, których Josh mi wystawiał. Wtedy zostałby sam, a to już prosta droga do usunięcia go. — Wzrusza ramionami.

— Wolałeś nas wykorzystać w niebezpiecznej grze zamiast dać znak życia. Kiedyś nigdy byś o tym nie pomyślał. Nie poznaję cię… — Cedzi Walker przez zaciśnięte zęby.

— Nie do końca. Przyznaję, wykorzystałem was, ale nie dopuściłbym, by coś wam zrobili. Musieli tylko myśleć, że mogą ukraść dowody. Obroniłbym was, jednak nie musieliście wiedzieć, o tym, iż nadal żyję. Dość krzywd już wyrządziłem. Wystarczająco przeze mnie wycierpieliście. Dla was byłoby lepiej, gdybym faktycznie zdechł. — Przygryza wargę. — Wasza sprawa czy mi uwierzycie. Po ostatnich wydarzeniach macie prawo we mnie wątpić.

— Czy przez myśl ci chociaż przeszło, że możemy poznać prawdę? — Wreszcie odzywa się Aileen.

— Każdego dnia. Ciężko było ukrywać prawdę, ale robiłem to dla waszego dobra. Zdecydowałem, iż będę udawał trupa, więc nie mogłem się już wycofać.

— Skończ chrzanić! — Wtrąca Walker. — Kiedy przestaliśmy być potrzebni, a zaczęliśmy ci zawadzać to kopnąłeś nas w dupę. Nie zasługujesz na wyrozumiałość. Szkoda, że nie połapałem się wcześniej, oszczędziłbym sobie zawodu.

Bruce do niedawna uważał Hemmingsa za nieskazitelnego. Aileen wraz z Ashtonem pewnie myśleli podobnie, dlatego to zderzenie z brutalną rzeczywistością jest dla nich tak bolesne. Rozumiem rozgoryczenie towarzysza, gdyż znalazłam się na jego miejscu lata temu, kiedy "Cross" zmusił Luke’a do wyjawienia prawdy. Ten dupek potrafi tylko wykorzystywać innych ludzi. Nie ma skrupułów, by podobnie postępować z bliskimi. Zniszczył naszą relację swoim wyznaniem, robi to również teraz — w stosunku do ekipy, która poszłaby za nim w ogień. Mnie już nie bolą jego słowa, przecież raz doświadczyłam podobnej sytuacji. Pozostałym ta terapia szokowa pokazuje, że Luke nie jest takim świętoszkiem, za jakiego go uważali.

— Nic się nie zmieniłeś. — Podsumowuję.

Uchodzi ze mnie cała złość, a wraz z nią niepokój. Hemmings jest taki sam. Jego postępowanie niczym się nie różni od tego sprzed lat. Nie ma szacunku dla ludzkiego życia, stara się wytłumaczyć bliskim swoje samolubne działania jakimiś czczymi gadkami, że to wszystko dla ich dobra. Z jednej strony czuję ulgę, bo wciąż jest taki sam, z drugiej właśnie takiego go znienawidziłam. Znowu mam te osiemnaście lat, niepewna swych uczuć, wiecznie pakująca się w kłopoty, naiwna dziewczyna.

Uświadamiam sobie jeszcze jedną kwestię, która wymaga wyjaśnienia. Nie wiem, czy nadarzy się jeszcze okazja na spowiedź Luke’a, dlatego wolę wykorzystać sytuację.

— Kim dla ciebie była Khadi Parker? — Kątem oka dostrzegam grymas na twarzy emerytowanego policjanta.

— Kiedyś współpracowała z twoim ojcem, by pogrążyć "Crossa". Nie powiedział jej ostatecznie, gdzie ukrył dowody. Matt później wpadł na trop Khadi, gdy szukał skrytki. Słyszała o mnie, jakimś cudem pojawiła się po śmierci Caluma, oferując zniszczenie mojego wroga… Została informatorem, o którym pozostali wiedzieli, lecz przemilczałem fakt o Turnerze. Potem ją dorwali, a ja zostałem z informacją, że dziecko Patricka nadal żyje. To znaczyło, iż Matt jeszcze się do ciebie nie pofatygował. Chciałem cię wtedy odnaleźć licząc na dobranie się do dowodów. — Odpowiada beznamiętnie.

— Cały Hemmings, potrafisz tylko wykorzystywać ludzi dla własnych korzyści. — Kręcę głową, rozbawiona.

— Co teraz zamierzasz zrobić? — Do głosu dochodzi Parker.

— Pozostało już tylko dwoje egzekutorów. Natasha zawsze sterczy przy boku Matta, więc pozbędziemy się jej, gdy pójdziemy go zabić. Musimy wyprawić na tamten świat drugiego, póki mamy okazję. — Blondyn wycofuje się w stronę samochodu.

— Nie możemy ci na to pozwolić. Zatrzymaj się! — Nakazuje Ethan.

Hemmings przystaje, obdarowując policjanta znudzonym spojrzeniem. Spogląda na swojego towarzysza, po czym powraca wzrokiem do celujących w niego byłych przyjaciół.

— Nie wchodźcie mi w drogę, tak będzie dla wszystkich najlepiej. — Odpowiada oschle.

— Chyba dla ciebie… — Kwituję. — Niby jakie korzyści będziemy z tego mieli?

— Odwalę całą brudną robotę, więc wasze rączki wciąż pozostaną czyste.

— Tych ludzi należy aresztować, a nie zabić. — Oświadcza Parker.

Reakcja Luke’a nas zaskakuje. Mężczyzna zaczyna się głośno śmiać, jakby policjant opowiedział mu świetny dowcip. Kąciki ust Meyera lekko unoszą się ku górze. Sporo czasu zajmuje blondynowi zaprzestanie wykonywanej czynności.

— Bailey odebrał ci wszystko, co miałeś najcenniejsze, a mimo to chcesz go wsadzić do pierdla? Długo tam nie posiedzi, ma zbyt dobrych prawników. Skończ z tym psim podejściem i zrozum, że w tej grze przegrywa jedynie ten, który umiera. Jeśli chcesz zwyciężyć, musisz zabijać. — Hemmings znowu idzie w kierunku samochodu.

Meyer podąża jego śladem. Obaj usadawiają się w pojeździe, po czym uruchamiają silnik. Auto nas omija, a my jedynie patrzymy w osłupieniu, jak powoli znika za horyzontem.

— I co teraz? — Pytam. — Chcą zabić kolejnego bandziora "Crossa". Zamierzamy coś z tym w ogóle zrobić?

— A niech się wszyscy nawzajem pozabijają. Mam to gdzieś. — Walker wciąż jest wściekły.

— Powstrzymam ich. Wy wracajcie do bazy. — Rzuca pośpiesznie Parker, biegnąc do swojego samochodu.

Tak bardzo chcę go posłuchać. Zaszyć się w miękkiej pościeli, ukryć w niej i poczekać, aż to wszystko się skończy. Chociaż raz mogę uniknąć niebezpiecznej akcji oraz oszczędzić jej również przyjaciołom. Jednak co nam da siedzenie w domu, niczym wystraszone szczury? Pozorne bezpieczeństwo. Jeżeli Parkerowi coś się stanie, nie będzie miał kto wysłać Matta za kratki. Stracimy wszystko, gra się dla nas skończy, przegramy. Nie może tam jechać sam…

Szlag… Zaciskam dłonie w pięści, zamykam oczy, po czym robię głęboki oddech. Staram się w ten sposób uspokoić. Nie trwa to długo, najwyżej kilka sekund. Otwieram oczy i biegnę w ślad za Parkerem. Ignoruję krzyki zaskoczonej Aileen. Muszę zdążyć, zanim mężczyzna wsiądzie do samochodu. Moja kondycja nie jest najlepsza, płuca palą, ciężko złapać oddech, lecz nie rezygnuję. Pokonuję odległość dzielącą mnie od pojazdu w ostatnim momencie.

Parker odpala auto, a ja szybko wślizguję się na siedzenie pasażera. Oddycham ciężko, opierając głowę o zagłówek. Rzucam krótkie spojrzenie zaskoczonemu mężczyźnie.

— Co ty wyprawiasz?! — Nie kryje swojego niezadowolenia.

— Mnie też się to nie podoba. Wolałabym wrócić z pozostałymi do kryjówki, ale nie mogę pozwolić ci jechać za nimi samemu. Ja jestem cenna dla ciebie, a ty dla mnie. Jeśli chociaż jedno z nas zginie to tracimy wszystko. Chcesz za nimi jechać? Proszę bardzo, ale zabieram się razem z tobą. — Krzyżuję ręce na piersi. — Ruszaj już, bo w końcu ich nie dogonimy.

Emerytowany policjant bez zbędnych komentarzy rusza w pościg za Hemmingsem oraz jego wspólnikiem. Zdaje sobie sprawę, że kłótnie z upartą kobietą do niczego nie prowadzą, a tylko marnują czas. W grę wchodzi ludzkie życie, które Luke chce komuś odebrać. Natura gliniarza bierze górę.

Na całe szczęście nie błądzimy zbyt długo. Już po chwili dostrzegamy rejestrację poszukiwanego przez nas pojazdu. Parker nie próbuje ich jednak wyprzedzić, zajechać drogi, po czym wyciągnąć na glebę, żeby skuć napastników, jak na filmach. Wlecze się jedynie za nimi.

— Turner, co ty wyprawiasz? — Dociera do mnie głos Aileen z telefonu.

— Jadę z Parkerem, a wy wracajcie do kryjówki. — Odpowiadam.

Rany, kompletnie zapomniałam, że nie wyłączyłam komunikatora w telefonie Walkera, który mam w kieszeni. Wciąż na nim jestem, pozostali też, czyli wszystko słyszą.

— Sama mówiłaś, że utrata jednego z was oznacza koniec, a pchacie się oboje pod spluwę. Jedziemy za wami. — Wtrąca Walker.

— Nie potrzebuję już więcej sprzeciwów! — Wtrąca Parker. — W mniejszej grupie lepiej sobie poradzimy. Macie natychmiast wracać do bazy.

— Chyba oszaleliście! Nie tylko człowiek "Crossa" stanowi problem. Sam Luke jest dla was zagrożeniem. Nie wiemy, do czego skurczybyk może się posunąć. — Brunet nie zamierza łatwo odpuścić.

— Spokojnie, nic nam nie będzie. Luke raczej się nie zmienił, a to oznacza, że nie zechce zrobić mi krzywdy. Jeżeli osłonię Parkera, jemu też nic się nie stanie. Powstrzymamy go, a potem wrócimy, zanim zrobi się gorąco. — Próbuję ich udobruchać. — Poza tym… Martwię się. Z bazy nikt nie zabiera głosu. Myślałam, że Ashton zechce ochrzanić Luke’a, ale nic nie powiedział. Teraz też milczy, podobnie Chris i Catia. Sprawdźcie to, proszę.

— Dobra, jednak będziemy was szukać, gdy tylko się upewnimy, że z nimi wszystko w porządku. — Oznajmia Aileen, po czym się rozłącza.

Mamy niewiele czasu. Musimy całą akcję rozegrać szybko, zanim pozostali przyjadą, żeby dołączyć do zabawy. Nie chcę, by brali udział w krwawej jatce.

— Masz w ogóle jakiś plan? — Przełamuję ciszę między nami.

— Pracuję nad tym.

— To lepiej się pospiesz, bo właśnie zaparkowali. — Wskazuję palcem na śledzony przez nas pojazd.



2 komentarze:

  1. Rozmowa z Lukiem była pełna emocji. Żal przyjaciół jest zrozumiały. Całe życie trzymali się razem, jeden za drugim poszedłby w ogień. W dodatku wszyscy głęboko wierzyli w to, że Luke nie żyje. Wszystkie wydarzenia odcisnęły na nich wszystkich ogromne piętno. Nawet wylanie żali w stronę Lukea zapewne nie spowodowało, że im ulżyło.
    Luke podczas rozmowy wydawał się być bez emocji. Wszystko po kolei wyjaśnił, ale odniosłam wrażenie, że traktuje swoich dawnych przyjaciół z obojętnością. Mimo to chyba nadal pozostają mu bliscy. Chroni ich, choć wcale o to nie proszą. Robi to z poczucia obowiązku, bo mocno ich skrzywdził, czy jednak nadal mu na nich zależy? Jestem ciekawa, czy ich drogi kiedyś ponownie się połączą.

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żal był zrozumiały z wymienionych przez ciebie powodów. Wiele poświęcili, aby go "odbić" z rąk Matta, a on od lat był wolny.
      Prawda, przez te lata jednak trochę się zmienił. Zaczął bardziej na "chłodno" podchodzić do sprawy. Na pewno przyjaciele nie są mu obojętni, dlatego chce ich chronić, jednak woli wszystko załatwić sam.
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń