środa, 2 sierpnia 2023

Chapter 14

Hejo! Mam nadzieję, że mimo przewidywalności, rozdział trzymał was w napięciu. W porównaniu do tych z pierwszej części wypada raczej blado. Jak sądzicie, co zobaczyła Marisa? Miłego czytania!


Ashton Pov

 

Dźwięk wibrującego telefonu sprawia, że podrywam się nerwowo. Spoglądam na wyświetlacz z nadzieją, iż to Walker. Nie daje znaków życia od dwóch godzin. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu numer należy do pana Arnolda.

— O co chodzi? — Odbieram.

— Może zaczniemy od dobry wieczór? — Karci mnie rozmówca. — Zero dobrych manier, naprawdę…

— Przejdźmy od razu do rzeczy. W jakiej sprawie dzwonisz? — Pytam niezrażony tonem lekarza.

— Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Chciałem się przekonać czy…

— Raczej wmówić nam swoją niedorzeczną teorię. — Na samo wspomnienie tamtych bzdur skręca mnie w kichach z nerwów.

Szanuję pana Arnolda. Jestem mu cholernie wdzięczny. Wiele razy ratował nas z opresji, żyję dzięki niemu, choć pełni sprawności już nie odzyskam. Zawsze uprzejmy, cierpliwy, gotowy do niesienia pomocy. Od wielu lat jest przyjacielem rodziny, bardzo bliskim. Z tego żalu odbiera mu jednak rozum. Wiem, żadnego z nas nie traktuje, jak zwykłego pacjenta, więc śmierć któregokolwiek go dobija. Gdyby w naszym przypadku potrafił oddzielić życie prywatne od pracy, odejście Luke’a nie doprowadziłoby staruszka do irracjonalnego pomysłu. Wciąż mam żal, że postanowił postawić na swoim.

— I tu się mylisz, chłopcze. Chodzę po tym świecie dłużej niż wy. Opatrzyłem was wielokrotnie, więc znam wasze ciała na wylot. Zdaję sobie sprawę, jak dziwnie to brzmi. — Końcówka wypowiedzi go rozśmiesza. — Stawiasz mi najdroższe whiskey.

— Niby czemu? — Nie kryję zdziwienia.

— Bo staruszek, którego uznaliście za wariata jako jedyny okazał się trzeźwo oceniającym sytuację. Miałem rację, a badania to potwierdzają. Jeśli nie wierzysz, możecie podjechać po wyniki. — Oznajmia triumfalnie.

— Niemożliwe… — Łapię bolącą skroń, którą próbuję rozmasować. Te rewelacje kompletnie wyprowadzają mnie z równowagi. — Dlaczego?

— Nie wiem, Ashtonie, ale uważajcie na siebie, dobrze? — W jego głosie można wyczuć troskę.

— Oczywiście. — Rozłączam się.

Patrzę wciąż na wyświetlacz, oniemiały. Nie jestem w stanie racjonalnie przetłumaczyć sobie jego motywów. Żal ściska moje serce do granic możliwości. Mam wrażenie, że za chwilę eksploduje ono w piersi. Chcę poznać odpowiedź, tu i teraz, jednak z drugiej strony się tego boję… Nawet, jeśli przyświeca temu szczytny cel, nie potrafię przyjąć tego do wiadomości. Jak on może?!

— Parker, mamy problem. — Odrywam wzrok od urządzenia i przenoszę go na cierpliwie czekającego towarzysza. — Gdzie jest Aileen?

— Prawie na miejscu.

 

***

Marisa Pov

 

Są coraz bliżej, a mnie ogarnia panika. Nie wiem, kim są uzbrojeni napastnicy, ale nie sprawiają już wrażenia takich, z którymi możemy się dogadać, jeśli przyświecają nam podobne cele. Co robić? Każdy ich kolejny krok widzę, jak w zwolnionym tempie. Spoglądam na Walkera, wyciągającego właśnie gnata zza paska spodni. Odbezpiecza spluwę, po czym przyciąga mnie do siebie. Chwieję się. Ledwie mogę złapać równowagę na miękkich, niczym makaron z zupki chińskiej, nogach.

— Posłuchaj, gdy będą blisko, otoczymy skałę i schowamy się za drugim głazem, jasne? — Szepcze mi do ucha.

Kiwam głową. Przykucamy, by być mniej widoczni, gdy wrogowie podejdą jeszcze bliżej. Szumi mi w głowie, serce chce wyskoczyć z piersi, a uciążliwy ból ręki przestaje tak doskwierać.

— Co, jeśli się nie uda? — Szarpię Walkera za koszulkę, by zwrócić jego uwagę.

— Wtedy zaczniesz uciekać, a ja kupię ci trochę czasu. Zadzwonisz po Aileen i poczekasz, aż cię znajdzie. — Wręcza mi swój smartfon. — Usunąłem blokadę. Szykuj się, to ten moment.

Pomału przesuwamy się wzdłuż ogromnego kamienia, w lewą stronę. Nie dość, że musimy stawiać kroki szybko, w ciemności, to jeszcze przeszkadzają nam małe kamyczki. Jeśli któreś z nas kopnie jeden z nich i narobi hałasu, to nie ma szans, by ujść z życiem. Panujący mrok nie ułatwia zadania. Następuję na większy kamień, przez co tracę równowagę. Żeby nie upaść, podpieram się szybko ranną dłonią, a drugą zakrywam sobie usta, by stłumić krzyk. Kilka słonych kropel wydostaje się spod powiek. Tego mi jeszcze brakuje — zamglenia oczu przez łzy. W końcu ledwo udało im się zaschnąć, a potok zaczyna się od nowa. Walker pomaga mi wstać, zanim zbiry nas zauważają. Wysuwam telefon, by w odbiciu wyświetlacza zobaczyć, co robią. Gdy odwracają się plecami, biegniemy do drugiej skały.

— Może się przesłyszeliśmy? — Dociera do mnie głos jednego z nich.

Wychylam się delikatnie, żeby sprawdzić czy rezygnują. Pech mnie dzisiaj nie opuszcza. Zbliżają się do głazu, za którym aktualnie jesteśmy.

— Idą tu. — Łkam.

Nie ma już więcej skał, za którymi można się ukryć. Jedynym rozwiązaniem jest ryzykowny plan Walkera. Niestety, przy odrobinie szczęścia, tylko jedno z nas przeżyje. Raz ktoś już próbował mi kupić czas na ucieczkę… Był to Mike, który skończył z dziurą w głowie, a mnie nie udało się zwiać. Nie chcę powtórki z rozrywki.

Popycham Walkera, żeby tym razem odsunąć się w prawą stronę. Wątpię, iż uda nam się wrócić tym sposobem do poprzedniej kryjówki, ale nic innego nam nie pozostaje, bo nie zamierzam go zostawić. Znowu wystawiam lekko telefon na ziemi i przyglądam się, jak jakaś ciemna sylwetka zagląda za skałę.

— Słyszysz? — Znowu odzywa się któryś z nich.

Jednak nie chodzi o nas, w końcu nie hałasujemy. A może ma tak czuły słuch, że daje radę dosłyszeć łomotanie mojego serca? Dźwięk zbliżających się syren policyjnych nieco mnie uspokaja. O to musi im chodzić. Pierwszy raz cieszę się na myśl o jadących w naszą stronę policjantach.

— Spadamy. — Oświadcza ten ze znajomym głosem.

Ich kroki oddalają się, cichną coraz bardziej, aż w końcu zostają całkowicie zagłuszone przez policyjne syreny. Wciąż tkwimy w miejscu, ciężko oddychając. Najwyraźniej szczęście postanawia się do nas uśmiechnąć.

— Też musimy się stąd wynosić, tylko powoli. — Oznajmia Walker.

Pomału wyglądam zza głazu, ale nikogo nie dostrzegam, żadnej sylwetki, ruchu czy czegokolwiek podejrzanego. Kierujemy się dalej, aż do drogi. Wychylam się i widzę, jak wrogi pojazd wycofuje, a następnie zmierza w stronę, z której tu przyjechał.

— Dobra, droga wolna. — Wzdycham z ulgą.

Zmierzamy do pozostawionego przez nas Subaru. Mijamy rozbite Lamborghini. Tym razem powstrzymuję się jednak od zajrzenia do środka. Nie chcę ponownie ujrzeć tej zastygłej z przerażenia twarzy młodej dziewczyny.

Dobiegamy do pojazdu Walkera. Mężczyzna usilnie próbuje odpalić maszynę, lecz nie zamierza ona współpracować. Towarzysz nie chce dać za wygraną, ponawiając starania. Niestety, efekt jest ten sam.

Dostrzegam mrugające światła, które z każdą chwilą się zbliżają. Przed nimi, w dość znacznej odległości jedzie jeszcze jeden pojazd. W mgnieniu oka dociera do nas, ignorując znaki i przepisy ruchu drogowego. Od dwudziestu lat nie miałam okazji zobaczyć tego auta w akcji.

Turkusowe Audi R8, bez żadnych zbędnych, szpecących je naklejek, szerokim czarnym spoilerem na tylnym zderzaku oraz przyciemnianymi szybami, zatrzymuje się przy nas. Szyba od strony pasażera jest opuszczona.

— Wskakujcie, szybko! — Aileen nas popędza.

— Nie zostawię swojej fury! — Protestuje Bruce.

— Pal licho z nim. Parker odzyska dla ciebie ten wóz. Jest na lewych papierach, więc cię nie namierzą. Ale na pewno aresztują, gdy w aucie zostaniesz! — Brunetka przemawia koledze do rozsądku.

Wybiegamy z Subaru i zajmujemy miejsca w pojeździe Hood. Ja siadam z tyłu, a Walker obok kierowcy. Dziewczyna rusza z piskiem opon. Wskazuję jej jedyną drogę, w którą możemy się teraz udać — prawoskręt, którym uciekli napastnicy.

— Czemu nie dawaliście znaku życia?! Wiecie, jak się martwiłam?! — Zaczyna się ochrzan. — Oszaleję przez was!

— Spokojnie… Przecież prawie nic nam nie jest… — Podnoszę lewą dłoń lekko do góry, przypłacając to bólem. — Musimy odwiedzić pana Arnolda.

— Co się stało? — Drąży temat.

— Ścigaliśmy się z Railey’em, tylko nie mów o tym Parkerowi. Trochę odeszliśmy od pierwotnego planu. Koleś nie grał czysto i rozbiliśmy się przez niego, ale nie to jest najgorsze… — Walker w skrócie omawia całe zdarzenie.

— Może być gorzej? Co się właściwie stało z Hopkinsem? Ten żółty grat należał do niego? — Rzuca mi krótkie spojrzenie przez wsteczne lusterko.

— Zjawiło się jakichś dwóch podejrzanych typów. Wjechali w niego, wyciągnęli z samochodu, a pilotkę zastrzelili. — Walker mnie ubiega w udzieleniu odpowiedzi.

— I co z nim zrobili? — Dopytuje.

— Puścili go. — Odpowiadam.

— Wolno? Nie boją się, że dopadnie ich z resztą zgrai "Crossa"? — Nie kryje zaskoczenia.

— Nie muszą się już go w ogóle obawiać. My także. — Wtrąca Bruce.

— Jeden z nich trzymał Railey’a nad skarpą… Gadał coś o zemście i puścił go tak po prostu… — Ściskam mocniej ranną dłoń. — Na pewno go znał. Kiedy morderca zsunął kaptur, żeby pokazać Hopkinsowi twarz, ten autentycznie był przerażony.

— Jezu, kolejni popaprańcy w grze. — Aileen nie wydaje się zachwycona nowymi wieściami. — Dobrze, że nic wam nie jest.

— Plan nie poszedł po naszej myśli, ale mamy jednego przydupasa "Crossa" mniej na głowie. Wątpię, żeby to pocieszyło Parkera. — Wybiegam już myślami do rozmowy z nim.

— Jakoś mu wszystko wyjaśnimy. Tylko najpierw trzeba trochę podkoloryzować historię z wyścigiem, by nie stracił do nas zaufania. — Dodaje Walker.

— Wolałabym powiedzieć prawdę, ale może nigdy więcej nie wysłać nas do kolejnego zadania. Nie wie do końca z kim się mierzy. Jeśli zamiast nas pośle kolejnych nieświadomych niebezpieczeństwa funkcjonariuszy, podwoi liczbę ofiar. — Przygryzam dolną wargę. — Powiedzmy, że postąpiliśmy zgodnie z wytycznymi. Jechaliśmy na miejsce, gdzie nagrają nas kamery, jednak Railey wszystkiego się domyślił i doprowadził do naszego wypadku. Kiedy miał nas na wyciągnięcie ręki, zjawili się tamci dewianci. Reszta wydarzeń zgodnie z prawdą. — Przedstawiam propozycję.

— Myślisz, że się nabierze na coś takiego? — Prycha brunet.

— Ty przedstawiłeś coś banalnego i jakoś się nie połapał, albo domyślił, jednak dał nam wolną rękę. — Dogryzam mu. — Wiesz, by kłamstwo było wiarygodne, musi zawierać w sobie trochę prawdy.

— No tak, gadam w końcu z ekspertem w tej dziedzinie… — Walker nie pozostaje mi dłużny. — Aileen, skręć w lewo, już! — Wlepia twarz w szybę.

— Dlaczego? — Dziewczyna nawraca, by skręcić w wyznaczoną uliczkę.

— To oni! Poznaję po rejestracji… Dogoniliśmy drani. Wyłącz światła, żeby nas nie zauważyli. — Wskazuje placem na pojazd przed nami. Dziewczyna wykonuje polecenie.

— Zobaczyłeś jego tablice z tak dużej odległości? Zamieniłeś się oczami z sokołem czy co… — Przyglądam się pojazdowi z niedowierzaniem. — Mamy za nimi jechać i co dalej? Pamiętasz, że ledwo uniknęliśmy śmierci, a ty znowu pchasz im się pod spluwę!

— Tym razem zobaczymy, dokąd jadą, bez paniki. — Oświadcza spokojnie Walker.

On musiał mocniej uderzyć się w głowię niż ja. Ledwie uszliśmy z życiem, ale najwyraźniej o tym już nie pamięta. Czemu wszyscy w tej ekipie zawsze wybierają drogę usłaną minami zamiast bezpiecznej ścieżki? Kiedy mamy okazję wrócić do domu w jednym kawałku, ciekawość bierze górę nad rozsądkiem i przestajemy logicznie myśleć. Naprawdę, niczym się od siebie nie różnimy. To źle, brak głosu rozsądku w postaci jednej trzeźwo myślącej osoby gubi nas za każdym razem.

Dzwonek w telefonie Aileen sprawia, że wszyscy podskakujemy z zaskoczenia. Dziewczyna szybko odbiera połączenie, ustawiając tryb głośnomówiący.

— Znalazłam ich, spokojnie. — Odzywa się Hood. — Jednak pojawiły się jakieś dwa dziwne typy, które zabiły Railey’a. Jedziemy za nimi.

— Błagam was, zawróćcie. — Ashton zdaje się zaniepokojony. — Skoro go zabili to znaczy, że są niebezpieczni.

— Nie rozumiesz! Ja… Słyszałam głos jednego z nich. Jest bardzo znajomy, ale z wiekiem wspomnienia blakną. Na pewno lata temu z nim rozmawiałam. Dowiemy się tylko, gdzie mają kryjówkę i przyjedziemy tam z Parkerem. — Próbuję go jakoś uspokoić. W końcu nie wysiądziemy z pojazdu.

— O Boże. Nie jedźcie za nimi, proszę was! — Jego rozpaczliwy ton mnie zaskakuje.

— Dlaczego? Nic nam się nie stanie. — Nalegam.

— Ja chyba wiem, kim jest ten ze znajomym głosem. Proszę, nie jedźcie za nimi. To, co zobaczycie was zniszczy.

— Jak to? Skoro wiesz to nam powiedz! — Wtrąca zirytowany Walker.

— Nie mogę… Nawet boję się o tym myśleć. Chcę się mylić, ale… — Urywa.

— Wjeżdżają na plac jednego z opuszczonych budynków. Musimy kończyć, pogadamy, jak wrócimy. — Aileen się rozłącza.

Parkuje za sąsiednim budynkiem. Znajdujemy się na osiedlu przeznaczonym do rozbiórki. Ma tu powstać ogromny park rozrywki. Niegdyś mieszkali tutaj biedniejsi ludzie jednak osiedle sprzedano, a oni poszli na bruk. Jedna z więźniarek o tym opowiadała. Jej babcia, podobnie jak pozostali mieszkańcy osiedla, zostali ponoć oszukani. Podpisali umowę darowizny ziemi dla pewnego dewelopera, który obiecywał im dobrobyt. Sprzedał ziemię, a mieszkańcy nie dostali nic w zamian. Próbowali się sądzić, ale tak im namieszał w głowach, że zamiast umowy sprzedaży podpisali tę nieszczęsną darowiznę. Tak to jest, jak nie czyta się świstków przed ich podpisaniem.

— Dobra, mamy teraz okazję dowiedzieć się, kto to jest. — Bruce opuszcza pojazd.

— Mieliśmy tylko dowiedzieć się, gdzie jest ich kryjówka. Znowu zmieniasz ustalenia. — Rzucam oskarżycielskim tonem w stronę bruneta.

— Zróbmy to szybko. — Wtrąca Aileen, wyłączając telefon. — Ashton wariuje, dzwoni co chwilę.

— I ty przeciwko mnie?! — Oburzam się.

— Możesz tu zostać, nikt nie każe ci iść z nami. — Prycha Walker.

Oddalają się coraz bardziej. Choć nie podoba mi się ten pomysł, biegnę za nimi. Zwalniamy tempo, zbliżamy się ostrożnie do okna, w którym dostrzegam odrobinę światła. Nie możemy pozwolić sobie na błąd, ci ludzie są niebezpieczni. Jeśli nas zauważą to skończymy, jak Railey i jego towarzyszka.

Wychylam głowę, by zobaczyć, co jest wewnątrz domu. Niewiele jestem w stanie zobaczyć. Jedyne źródło światła to niewielka świeca ustawiona na drewnianym stoliczku. Naprzeciw niej siedzi jeden z oprychów, a drugi stoi obok. Gdy zbir okupujący krzesło zdejmuje kaptur, a płomień oświetla jego twarz, zamieram. Choć minęło już tyle lat, chłód w jego szafirowych oczach nie zelżał. Blond kosmyki sięgają mu teraz za ucho, a kilkudniowy zarost okala jego pokrytą bliznami twarz o zmęczonym wyrazie.

— Nie wierzę w to, co widzę... — Ledwo udaje mi się wykrztusić.


4 komentarze:

  1. Cześć, uprzejma prośba o sprawdzenie maila Lexy5872@wp.pl :) będę wdzięczna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      zajrzałam właśnie na maila, odpowiedź została udzielona. :D

      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń
  2. A jednak! Lekarz nie dał za wygraną i drążył temat wbrew temu, co myśleli inni. Chociaż jeden rozsądny i cieszę się, że nie zostawił tak istotnej wiadomości i chciał to wyjaśnić do końca.
    Walker i Marisa mieli ogromne szczęście, że zdarzeniem zainteresowała się policja. W przeciwnym razie mogliby wpaść w ręce zabójców Rayleya. Mało brakowało, a mogłoby ich już nie być.
    Przyjaciele przyjechali w samą porę. Dobrze, że udało im się ich namierzyć w samą porę i zdążyć przed policją. Jestem mega ciekawa, kim są tajemniczy mężczyźni. I dlaczego Ashton nie chciał, aby reszta załogi śledziła tych mężczyzn?

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś musiał wyjaśnić dziwne odkrycie, skoro pozostali nie wykazywali do tego chęci. Stary doktorek nie dał się oszukać.
      Policja potrafi zepsuć każdą zabawę! xD
      Tak, dobrze, że ich namierzyli, ale pojechała sama Aileen.
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń