środa, 1 grudnia 2021

Chapter 30

Witajcie! Został już jedynie epilog i można śmiało stwierdzić, że historia dobiegła końca. Naprawdę miałam moment zwątpienia, iż uda się ją ukończyć, jednak udało się. Opowiadanie pewnie zawiera masę błędów, więc proszę o ich wskazanie, żebym mogła je poprawić i uczynić jeszcze lepszym, przyjemniejszym dla oka. Co sądzicie o tych wydarzeniach? Spodziewaliście się takiego rozwiązania? Miłego czytania!


Luke Pov

Poszukiwania w Euri Creek okazują się bezowocne. Turner nie pojawia się na cmentarzu, ani nie dostrzegam jej w żadnej części tegoż miasta. We dwóch objeżdżamy z Walkerem również Woodstown, ale bez rezultatu. Próby dodzwonienia się do niej czy Clifforda spełzają na niczym, żadne z nich nie podnosi słuchawki. Nie kontaktują się także z Aileen, która jako jedyna odbiera od nas połączenia. Postanawiamy do niej pojechać, gdyż uparta, jak osioł dziewczyna nie zamierza siedzieć bezczynnie w szpitalu.
Parkujemy samochody jak najbliżej wejścia. Ruszamy pośpiesznie w kierunku drzwi. Chcemy szybko znaleźć się w środku i przekonać Aileen, żeby jednak leżała spokojnie. Wypisywanie się na własne żądanie nie jest dobrym pomysłem. Sam pan Arnold nie jest zachwycony jej decyzją i odradza pochopnego postępowania.
Kiedy drzwi rozsuwają się, a ja mam zamiar je przekroczyć, wpada na mnie jakaś drobna, rudowłosa dziewczyna. Ubrana jest w błękitną kurtkę, spodnie z zielonego jeansu oraz znoszone trampki. Szepcze przeprosimy pod nosem, po czym próbuje odejść. Łapię ją jednak za rękę i przyciągam do siebie. Przygląda mi się piwnymi, zaskoczonymi oczyma.
— To ty… — Najwyraźniej mnie rozpoznaje. — Gdzie Marisa? Chciałam do niej zadzwonić, ale zgubiłam gdzieś telefon…
— Nie ma jej z tobą? Myśleliśmy, że poszła do ciebie! — Nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje.
— Niby czemu? Przecież nic się nie stało, stan naszego kolegi jest stabilny. Chciałam jej o tym powiedzieć, jednak nie mogę znaleźć komórki… Myślałam, że zapodziałam ją gdzieś w szpitalu z tych nerwów, ale nie znalazłam… Chociaż… Nie używałam jej od wyjścia z kamienicy, tam zderzył się ze mną jakiś facet, jednak to niemożliwe, żeby mi go ukradł… — W skupieniu stara się przypomnieć wczorajsze wydarzenia. — Nieważne, co z Marisą, Jordanem i jego dziewczyną?! Trzeba ich znaleźć!
— Wiesz, dokąd mogła pójść? — Walker włącza się do rozmowy.
— Nie mam pojęcia! Miała z wami szukać naszego przyjaciela… Może próbuje to zrobić na własną rękę? Skoro jesteś jej niańką powinieneś lepiej wiedzieć! To ty spędzałeś z nią ostatnie tygodnie. Nie stój tak, trzeba jej pomóc! — Widać, że ma coś wspólnego z Marisą, taka sama z niej panikara.
— Co się dzieje? — Dołącza do nas Aileen z zabandażowaną głową, w towarzystwie znajomego chirurga.
— Mnożą się pytania, a nie mamy żadnych odpowiedzi. — Oznajmia Bruce.
— Wracaj na salę, poradzimy sobie. — Wydaję jej polecenie. — Zostań tu przynajmniej jeszcze jeden dzień, jak zaleca pan Arnold.
— Chcę pomóc! — Reakcja brunetki jest do przewidzenia.
— W tym stanie będziesz nam tylko przeszkadzać. Szybciej i sprawniej pójdzie nam znalezienie Turner, jeśli z tyłu głowy nie pojawi się myśl czy twój stan się nie pogarsza. Tylko tutaj mogą udzielić ci opieki w razie czego. — Pozostaję nieugięty. — Jesteśmy w kontakcie.
— Uciekła, bo nie potrafiłam jej upilnować. To ja powinnam jej szukać…
— To nie twoja wina, tylko moja. Nie powinienem cię z nią zostawiać. Przeliczyłem się myśląc, że wciąż nam ufa i nie zrobi ci krzywdy. Gdybym zgodził się jej pomóc, pewnie nie doszłoby do tego, ale czasu nie cofniemy. — Kładę rękę na jej drobnym ramieniu. — Popełniamy błędy, bo jesteśmy tylko ludźmi, grunt to je naprawiać i to zamierzam zrobić.
— Tylko wróćcie w jednym kawałku…
Tego niestety nie mogę jej obiecać, tylko odwracam się na pięcie, kierując w stronę parkingu. Naprawę swojej decyzji zacznę od teraz, zabierając z nami tę rudowłosą koleżankę Marisy. Po części może posłużyć jako wabik na nią, po części to spełnienie prośby Turner o zajęcie się jej znajomą…

***
Po dotarciu na miejsce, kierujemy się w stronę wejścia. Ku naszemu zaskoczeniu, zamek jest zniszczony, a drzwi uchylone. Wyciągamy z Walkerem gnaty, na co rudowłosa dziewczyna odsuwa się od nas z przerażeniem, jakby chcąc uciec.
— Sprawdzam dół, ty górę. — Zwracam się do przyjaciela. — Lepiej tu zaczekaj. — Te słowa kieruję do znajomej Turner.
Bez zbędnego ociągania, wchodzimy do wnętrza budynku najciszej, jak to możliwe. Krok za krokiem przemierzamy kolejne pomieszczenia, w poszukiwaniu jakiegokolwiek wroga. Poziom adrenaliny skacze za każdym razem, gdy otwieram następne z kolei drzwi. Salon jest pusty, pokój za nim też. Nawet brunet nie znajduje niczego na piętrze. Nie ma co stąd ukraść, w końcu wszystko zabraliśmy do Upper Myall. Po upewnieniu się, że jesteśmy bezpieczni, dajemy znak dziewczynie, iż może wejść.
Rozgląda się niepewnie po pomieszczeniu. Oplata się dłońmi, spogląda na nas ze strachem wymalowanym na twarzy. Nie ufa nam, boi się nas, ale chce odnaleźć Marisę. Jest przez to naiwna, bo możemy zrobić w tej chwili wszystko, jednak w niczym nie przypominamy zwierząt, takich jak Jonathan i jego ludzie… Odwracam wzrok od rudowłosej, kierując go w stronę stolika…
— A to co… — Podchodzę do mebla, zauważając na nim niewielką, białą kopertę.
Otwieram ją, żeby sprawdzić zawartość, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Wysypuję wszystko, co znajduje się w środku. Wypadają z niej trzy przedmioty — srebrny łańcuszek z ozdobą w kształcie niebieskiej kropli, skrawek mapy oraz… zdjęcie z przyczepionym, niewielkim kosmykiem rudych włosów. Przyglądam się uważniej fotografii. Leży na niej Mike z widocznym śladem po postrzale w sam środek czaszki. Odcięty kosmyk należy do niego… Na odwrocie widnieje natomiast napis "chyba mam coś twojego". Ogarnia mnie wściekłość, jeśli się nie opanuję to na demolce salonu nie poprzestanę.
— Szlag! — Rzucam zdjęcie na stolik. — Mikey nie żyje, dodatkowo mają Turner…
— Kto?! Trzeba ją natychmiast ratować, wezwać policję! — Nasza towarzyszka od razu wpada w panikę.
— Nawet nie wiemy, gdzie szukać. — Bruce studzi jej zapał.
Podnoszę ze stolika skrawek papieru, dołączony do pozostałej reszty. Nie wskazuje on tym razem jednego miasta, a większy obszar. Próba podgrzania go również spełza na niczym, nie zawiera żadnych współrzędnych zapisanych atramentem sympatycznym. Odwracam karteczkę, by zobaczyć, jaką wskazówkę dostajemy tym razem. "Tam, gdzie wszystko się zaczęło…".
— Mogą być w tym obszarze. — Pokazuję fragment z mapą. — Zbyt duży, by go tak po prostu przeszukać. — Przymykam oczy, próbując pomyśleć nad tą zagadką od samego początku. — Na sam start Turner znalazła skrawek i ten naszyjnik. — Wskazuję palcem niewielki przedmiot. — Zaprowadziło nas to do Sackville, gdzie czekała kolejna wskazówka i płyta ulubionego zespołu jej ojca. W Euri Creek odnaleźliśmy następny fragment układanki i dwie obrączki… Nie pojechaliśmy jednak w ostatnie miejsce…
— W takiej sytuacji wystarczyłaby sama mapa, ewentualnie mała podpowiedź, ale te przedmioty… — Walker pociera brodę intensywnie się zastanawiając.
— I były, na odwrocie kartek… Nie możemy marnować czasu, żeby udać się do Sutherland Shire, ostatniego wyznaczonego miejsca. Musimy opierać się na tym, co mamy… Te rzeczy nie są przypadkowe, tylko związane bezpośrednio z Turner. Nie dołożono ich przypadkowo. — Opuszczam dom, żeby przynieść ze schowka Chevroleta wszystko, co zgromadziliśmy do tej pory i wracam do zniecierpliwionej dwójki.
Rozkładam przed nimi wszystkie "zdobycze", które grupuję według kolejności znalezienia. Przedmioty znalezione w trzech różnych miejscach, na pierwszy rzut oka mało znaczące, ale mogą doprowadzić nas do rozwiązania zagadki.
— Pierwszy fragment wskazujący Sackville z  napisem na odwrocie "to było ostrzeżenie" oraz naszyjnikiem, Turner znalazła w sierocińcu, po tym całym wybuchu. — Krótko zaczynam omawiać sprawę. — W kolejnym mieście napotkaliśmy na "niespodziankę", kolejny skrawek prowadzący do Euri Creek, a także płytę z ulubionym zespołem ojca Marisy. Na odwrocie widnieje "to co ukryte jest najbardziej widoczne". Dodatkowo słowa jednej piosenki, które są na opakowaniu ktoś zaznaczył, tworząc "Wyznaj winy swe. Tylko prawda uratuje duszę twą". — Odczytuję przesłanie z opakowania. — Ostatni znaleziony kawałek prowadzi do Sutherland Shire, a na odwrocie wypisano "to klucz do koszmaru, odważysz się go użyć?". Dołączono do niego obrączki ślubne jej rodziców. Wszystkie współrzędne wypisano atramentem sympatycznym, żeby nikt inny nie mógł zostać wplątany w tę popapraną sprawę…
— I teraz ktoś zwraca nam naszyjnik, dołącza zdjęcie i własność Mike’a oraz kolejny skrawek mapy. — Przygląda się uważniej przedmiotom. — Nie bez powodu…
— Nie ma tam żadnych ukrytych informacji, niczego. Jedynie większy obszar obejmujący wszystkie dotychczas zwiedzone miasta i ten cholerny napis. — Kręcę głową zrezygnowany.
Rudowłosa dziewczyna opada na kanapę. Do jej oczu zaczynają napływać łzy, patrzy się tępo na stolik i wszystkie przedmioty na nim leżące. Milczy przez cały czas. Jest koleżanką Turner, jednak wątpię, że ma aż tak szeroką wiedzę na temat jej przeszłości, żeby nam jakoś pomóc w rozwiązaniu tej zagadki. Jesteśmy zdani na siebie.
— Dlaczego akurat te rzeczy? Naszyjnik, płyta i obrączki? One coś oznaczają? — Brunet nie zamierza się łatwo poddać.
— Jej rodzice nie żyją, a te pierdółki były ponoć dla nich najcenniejsze. Matka Marisy nie rozstawała się z medalionem, ojciec notorycznie słuchał tej płyty, a obrączki to symbol trwałości zawartego małżeństwa. — Zbyt mało informacji, wciąż czegoś nie dostrzegamy.
— Nawet specjalnie wygrawerowane. — Bliżej przygląda się niewielkiemu przedmiotowi, obracając go w dłoniach, lecz za moment pierścień zostaje upuszczony na ostatni skrawek papieru, znajdujący się na blacie. — Luke, spójrz z mojej perspektywy. Czy to nie dziwne, że wszystkie miasta, w których byliście, czyli Woodstown, Sackville, Euri Creek oraz to całe nieodkryte Sutherland Shire otaczają Sydney niczym obręcz?
Podchodzę, żeby przekonać się, o czym mówi przyjaciel. Faktycznie, upuszczony przedmiot obejmuje wszystkie wyznaczone przez fragmenty map miejscowości, które tworzą pierścień wokół jednego miasta w ich centrum.
"Tam, gdzie wszystko się zaczęło…" — Mruczę pod nosem. — Również się zakończy.
Rodzice Turner zginęli w Sydney, gdzie mieszkali. W wieczku naszyjnika można zobaczyć, jacy byli szczęśliwi. Obrączki również świadczyły o spokojnym, udanym związku. Fragment piosenki nawołujący do wyznania swoich grzechów…
— Wszystkie drogi prowadzą do Sydney, miasta początku. — Przesuwam palcem po linii z każdej miejscowości, wiodących do tego jednego punktu, w którym się zbiegają i łączą. — Wiem, gdzie jest Turner.
— Świetnie, nie ma na co czekać. Tylko co z nią zrobimy? — Wskazuje na milczącą dziewczynę okupującą kanapę.
— My? Jadę sam, a ty zabierz ją i Aileen. Uciekajcie, najlepiej opuśćcie ten kraj.
— Żartujesz? Zabili Mike’a! Sam sobie nie poradzisz, bez Jonathana do reszty stracili rozum!
— To ktoś zupełnie inny. Nie mogę już dłużej ryzykować waszego życia. Przegraliśmy tę rozgrywkę. Zostaje jedynie się poddać, choć nie okażą łaski… Obiecaliśmy Calumowi, że ochronimy jego siostrę, więc to jest w tej chwili najważniejsze. Przez to, że odmówiłem pomocy tej rudej, skazałem nas na porażkę. W ten sposób naprawię swój błąd. — Rzucam jej krótkie spojrzenie.
— Mamy tak po prostu zrezygnować, uciec, jak jakieś szczury, nawet nie wiedząc, przed kim? Zostawić cię na pastwę losu?! — Nie dowierza.
— Dokładnie. Oni są bezwzględni, specjalizują się w psychicznym wyniszczaniu. Najbardziej uwielbiają odbierać bliskich swoich ofiar… Chodzi im o mnie, dlatego nie mogę ryzykować, że stracę kogoś jeszcze. To moja ostatnia prośba, uciekajcie… Z nimi nie mamy szans wygrać… — Klepię go po ramieniu. — Dzięki za wszystko, stary.
— To pieprzone pożegnanie… Tak po prostu się poddajesz?
— Nie możesz, musisz uratować Marisę! — Nagle rudowłosa jakby budzi się z otępienia.
— Spróbuję, ale nie zrobię tego wiedząc, że możecie zginąć. Kupię wam trochę czasu, ale musicie wyjechać natychmiast. — Staram się zabrzmieć przekonująco.
Następne słowa już nie padają, po prostu wsiadamy do naszych samochodów, by udać się każdy w inne miejsce. Przez jakiś czas jedziemy w tę samą stronę, jednak po kilku minutach Subaru odłącza się, odbijając w stronę szpitala. Walker nie wie, do którego miejsca w Sydney dokładnie zmierzam, żeby nie próbowali potem mnie szukać. Spoglądam, co chwilę w lusterka, aby upewnić się, że nie jedzie za mną. Na całe szczęście nie dostrzegam jego pojazdu.
Pogrążam się w rozmyślaniach. Jestem najgorszym, co kiedykolwiek spotkało moich przyjaciół, powodem ich upadku, aż w końcu śmierci. Mieli tyle planów, marzeń, a ja zepsułem wszystko, bo nie potrafiłem jako dzieciak zerwać z nimi kontaktu. Pomimo ukrywania się przed odpowiednimi organami, żeby nie trafić do bidula, wciąż udawało mi się z nimi spotykać. Za każdym razem widzieli, jak zmieniałem się na gorsze, przez co postanowili mi pomóc. Poświęcili wszystko byle uratować przed zatraceniem kogoś, kto był dla nich, jak brat. Chciałem im się jakoś odwdzięczyć, pomyślałem, że najlepsze będą rzeczy materialne. Dawały chwilową uciechę, jednak pomału stawali się podobni do mnie. Zbyt wkręciło ich niebezpieczne życie, choć powstrzymywali moją osóbkę przed wybuchami agresji, bo pozabijałbym każdego, kto nawet krzywo na nas spojrzał. Tyle mi oddali, a ja jedynie, co mogłem im zaoferować to nieszczęście.

~~*~~
— Stary, poważnie?! — Calum nie potrafi ukryć radości na widok swojego urodzinowego prezentu, Porsche Panamera I. — Jesteś najlepszy!
— Wypróbuj go. — Rzucam w jego stronę kluczyki.
— Wsiadaj, jedziemy rwać panienki! — Pospiesznie zajmuje miejsce za kierownicą.
Usadawiam się obok niego, po czym wyruszamy w miasto. Brunet nie ogranicza się żadnymi przepisami ruchu drogowego. Przyśpiesza coraz bardziej, wymijając kolejne pojazdy, aż dociera do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Jego piwne oczy kierują się w stronę stojącego obok, pomarańczowego kabrioletu, Hondy S2000 z niewielkim spoilerem. Odsuwa szyby, żeby dogadać się z kierowcą sąsiedniego pojazdu, który przyjmuje jego wyzwanie. Startują w momencie, gdy zapala się zielone. Prosta, równa droga. Mają przejechać do następnych świateł, może z milę. Mój przyjaciel bez problemu pokonuje rywala, nawet zbytnio się nie starając. Jego pierwszy i od razu wygrany wyścig.
— To dopiero początek zabawy! Zobaczysz, kiedyś będę królem tych szos! — Szczęka mu opada na widok długonogiej blondynki, przechadzającej się niedaleko pobliskiej restauracji. — Trzeba trochę zaszpanować.
— Zawracaj, bo ci zwieje! — Wybucham śmiechem.
~~*~~

~~*~~
— Złamiesz te zabezpieczenia? — Trochę wątpię w umiejętności Ashtona.
— Do kogo ta mowa? — Chłopak czuje się urażony.
Próbuje wydobyć dla nas pewne istotne informacje na temat zabójców Caluma. Jest dobry w zdobywaniu jakichkolwiek tropów, ma dostęp do wielu baz danych. Potrafi włamywać się na wiele policyjnych serwerów niezauważony, choć na tym poprzestaje. Uważa, że Pentagon czy inne poważniejsze instytucje posiadają zbyt dobrych informatyków, więc mogą nas namierzyć, jednak pewnego dnia uda mu się złamać ich zabezpieczenia i nie zostać złapanym.
Obserwuję w milczeniu jego poczynania. Chłopak jest skupiony na swojej robocie, nie odrywa wzroku od ekranu, na którym pojawia się masa liczb, nawet na chwilę. Wystukuje jakieś komendy w niezwykle szybkim tempie.
— Gotowe. — Wskazuje na ekran, gdzie pojawia się nieznaczna ilość informacji. — Nie posiadają więcej, skurczybyki są niezwykle ostrożne. Resztę musisz uzupełnić sam, w oparciu o swoje doświadczenia z nimi związane.
— Dzięki, dobrze się spisałeś.
— To jeszcze nic. Kiedyś będę najlepszym hackerem rozpoznawanym na całym świecie… Kto wie, może zostanę nawet zatrudniony dla rządu?
— Na pewno ci się uda. — Mówię szczerze.
~~*~~

~~*~~
— Myślałeś kiedyś o tym, jak potoczyłoby się twoje życie, gdybyś nie stracił rodziców? — Mike zadaje niewygodne pytanie.
— Z początku tak, ale teraz wiem, że to nie ma sensu, bo nie cofnę czasu. — Wzruszam ramionami. — Bezustannie jednak obwiniam się o ich śmierć… A ty?
— Czasem o nich myślę. W końcu nie chcieli, żebym poszedł za tobą, tylko został lekarzem. Jednak to nie moja bajka, nigdy się w tym nie czułem. Nie chcę spełniać ich aspiracji. — Dolewa sobie whiskey, którym raczymy się na tarasie. — Pewnie nigdy bym ich nie posłuchał i poszedł własną drogą.
— W takim razie kim chcesz zostać?
— Szczerze? Z chęcią założę własną firmę, żeby nikt nie mówił mi, co mam robić. Do bólu nudną, z masą papierkowej roboty. — Wyznaje.
— Aż tak masz dość moich poleceń? — Uśmiecham się szyderczo.
— Może… — Zaczyna się śmiać. — Tobie też wynajdę zajęcie. Będziesz gwiazdą rocka, w końcu musisz zbierać jakieś profity z tego swojego rzępolenia.
— Spadaj…
~~*~~

Brakuje mi ich. Zapomnieli o swoich planach, pogrążając się w moim niebezpiecznym świecie. Byli prawdziwymi przyjaciółmi, którzy podążyliby za mną w ogień. Przekazali życia w moje ręce, a ja zawiodłem. Doprowadziłem ich jedynie do grobu, zamiast do spełnienia marzeń. Potwór niszczący wszystko, czego dotknie… To zdecydowanie najlepsze określenie mojej osoby.
Cała droga do Sydney zlatuje mi w mgnieniu oka, dzięki przemyśleniom, które zajmują masę czasu. Ledwo się spostrzegam, aż podążam automatycznie do celu. Zatrzymuję pojazd przy dwóch identycznych, czarnych Range Roverach. Rzucam krótkie spojrzenie budowli będącej już tylko ruderą po pożarze. Dachówki praktycznie już nie ma, spora część osmolonego domu jest praktycznie odsłonięta. Przy wejściu siedzi dwóch ubranych zupełnie na czarno mężczyzn, czekających aż wysiądę z pojazdu i do nich podejdę. Nie zawiodą się, w końcu jestem tu w konkretnym celu. Broń muszę im oddać już na wejściu.

***
Marisa Pov

— Turner, wstawaj. — Do mych uszu dociera znajomy głos.
Czuję, że ktoś potrząsa moim ciałem. Z trudem uchylam powieki, żeby poszukać źródła irytującego hałasu. Znajduje się ono tuż przed moją twarzą. Blondyn przygląda mi się z uwagą, przygryzając dolną wargę.
— Luke, gdzie my jesteśmy? Co się dzieje? Co z Catią?! — Podnoszę się, przypłacając to bólem głowy oraz mroczkami przed oczami.
— Może ja wyjaśnię. — Kieruję wzrok w stronę dźwięku.
Dostrzegam opierającą się o resztkę framugi, zgrabną blondynkę o szmaragdowozielonych oczach. Ubrana jest w elegancką, czarną, rozkloszowaną i zarazem prostą sukienkę, rękawiczki w tym samym odcieniu oraz czarne sandały na obcasie. Posiada tylko jedną ozdobę, złoty naszyjnik z inicjałami "L&M".
— Lauren? — Nie mogę uwierzyć w to, że moja przyjaciółka jest tu z nami. — Ciebie też złapali?!
— Lauren, czy może raczej Candice. W końcu tak masz na drugie, prawda? — Hemmings nie kryje swojego obrzydzenia dziewczyną.
— To wy się znacie?! — Na przemian spoglądam to na Luke’a, to na Lauren.
— Sprytnie, wkupić się w łaski jej kolegów, żeby osiągnąć swój cel. — Blondyn ignoruje moje pytanie.
— Zaraz, to ty jesteś tą dziewczyną Jordana?! Odpowiedz! — Krzyczę.
— Brawo, odkryłaś Amerykę. — Obsypuje mnie owacjami na stojąco.
— Gdzie gospodarz? — Towarzysz zadaje kolejne pytanie.
— Czeka na was w salonie. — Lauren rusza przed siebie, oczekując, że pójdziemy za nią.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Wygląda dziwnie znajomo. Pozostałości po niewielkim łóżku, meblach czy półce zabawek, z których niektóre przetrwały strawienie przez ogień. Ściany są od dawna osmolone, więc ciężko rozpoznać, kolor, ale to… mój pokój. Rzucam się biegiem za blondynką, która jest już na ostatnim stopniu schodów. Kierujemy się za nią wprost na pozostałości, które niegdyś były salonem. Wszystkie ramki leżą stłuczone na podłodze, zdjęć w nich nie ma, spaliły się lata temu. Na resztce stoliczka kawowego stoją rozłożone szachy. Spalona do połowy kanapa stoi pusta w rogu, natomiast jedyny we w miarę dobrym stanie mebel jest zajęty.
Dziewczyna przysiada na brzegu fotela, który okupuje mężczyzna przyodziany w elegancki, szary garnitur oraz rękawiczki. Jego blond loki są ułożone, żaden kosmyk nie ma prawa okalać jego okrągłej, gładko ogolonej twarzy. Szmaragdowozielonymi oczami, tak podobnymi do Lauren, przewierca nas na wylot.
— Kopę lat, chłopcze. — Zwraca się do Luke’a.
— "Cross"… — Nie wydaje się zaskoczony jego widokiem.
— Zawiodłeś mnie. Pokładałem w tobie wielkie nadzieje, byłeś dla mnie, jak syn, ale dopuściłeś się zdrady. Popełniłeś błąd, a dobrze wiesz, że ich nie wybaczam. — Przesuwa pionek na szachownicy.
— W takim razie po co ta cała zabawa? Jakaś chora zagadka, wskazówki i Turner. O co w tym wszystkim chodzi? Nie odpuściłeś tej sprawy…
— Oczywiście, że nie. Poczekałem tylko, aż przestanie być medialna, sprawdzę wszystkie skrytki Patricka i wprowadzę siostrę do interesu. — Spogląda na Lauren. — Zajęło to dłużej niż myślałem. Poza tym rozgrywka wydawała mi się ciekawszym rozwiązaniem. — Słowa mężczyzny mnie zaskakują.
— Siostrę?! To jest Matthew?! — Kręcę z niedowierzaniem głową.
— Nie wiedziałaś? Ponoć blondyna jest twoją koleżanką. — Hemmings prycha.
— Nigdy nie widziałam go na oczy, zawsze był zajęty pracą! — Wciąż nie mogę w to uwierzyć. — Czego wy ode mnie chcecie?!
— Dokończyć to, co zaczęliśmy osiem lat temu. No powiedz jej, Luke. Wyznaj winy swe. — Wydaje polecenie blondynowi.
— Luke, o czym on mówi?! Spójrz na mnie, do cholery! — Staję naprzeciwko chłopaka.
— Kiedyś mnie spytałaś czy kiedykolwiek żałowałem, że kogoś zabiłem. Tak, właśnie tego pierwszego morderstwa, od którego wszystko się zaczęło. Pozbawiłem życia wielu ludzi, ale twarze Turnerów widzę po dziś dzień w koszmarach. — Wyznaje z grobową miną. — Jak napadłaś na mnie z nożem, to chciałem wiedzieć, jak żyjesz. I zdobyć twoje zaufanie, żebyś powiedziała mi, gdzie są schowane dowody obciążające "Crossa". Patric Turner je zbierał... Na początku nie wiedziałem, co planuje Matt… Łudziłem się, że zostawi cię w spokoju, bo dokumenty nie będą dla niego aż tak ważne po latach. Jednak się myliłem. Wciąż trzęsie portkami na myśl, iż jego ciemne interesy wyjdą na jaw dzięki tym świstkom. Pozostali z ekipy w ogóle o niczym nie wiedzieli… Wiń za wszystko tylko mnie.
Właśnie ta jedna odpowiedź rujnuje mój poskładany na nowo świat. Wszystko przestaje mieć znaczenie. W tym właśnie momencie odechciewa mi się żyć. Przebywałam tyle czasu pod jednym dachem z mordercą. Miałam go na wyciągnięcie ręki, mogłam to zakończyć… Żałuję, że mu zaufałam oraz tego, iż go poznałam…
— To nie ja miałam wyznać grzechy, tylko ty… — Po moich policzkach zaczynają spływać łzy.
— Tak, wtedy zacząłem zyskiwać pewność, choć przez cały czas nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Liczyłem, że odpuścił sobie zajęcie się tobą, a nie odłożył tego po prostu w czasie…
— I pomyślałeś, że jak się mną zajmiesz, kupisz jakieś najróżniejsze rzeczy, to odpokutujesz swoje winy? Do tego zaufam ci na tyle, żeby powiedzieć ci o tych zakichanych dowodach? Oczywiście, nic mi nie powiedziałeś… — Złość narasta we mnie z każdą kolejną chwilą.
— Nie, ale od czegoś trzeba zacząć… Nie powiedziałem, bo utrudniłoby nam to kontakt na początku, a chciałem się dowiedzieć, czemu Jonathan cię ściga… I z czasem poznać o wiele więcej...
— Tylko tym dla ciebie byłam, źródłem informacji, zabawką. Dobrze się bawiłeś, widząc moje nieszczęście i próby rozwiązania zagadki? Dlatego chciałeś odsunąć mnie od tej sprawy, bo odkryłabym, że to ty wszystko mi odebrałeś!
Nie wytrzymuję, wymierzam mu siarczysty policzek. Jego słowa ranią bardziej niż ostrze jakiegokolwiek noża czy pocisk któregokolwiek kalibru.
— Moi przyjaciele umierali, żeby ratować twój tyłek… To niby ma być zabawą? Z czasem naprawdę cię polubiłem i chciałem wyznać prawdę, ale… Znienawidziłabyś mnie. To, co zrobiłem jest niewybaczalne. Dlatego starałem się trzymać cię na dystans, odsunąć od siebie, nie angażować, odtrącić, bo nie miałem prawa zaznać szczęścia twoim kosztem. Mimo wszystko nie potrafiłem, odkąd się pojawiłaś moje życie znowu nabrało barw.
— Nie chcę cię nigdy więcej widzieć, pieprzony morderco, kłamco! — Cedzę przez zaciśnięte zęby.
— Zamiast na początku pofatygować się osobiście, nasłałeś na nas Jonathana, licząc, że nawzajem się pozabijamy! — Luke zdaje sobie sprawę, iż nie dogada się ze mną, dlatego powraca do konwersacji z Matthew.
— Jak to w szachach, gdy niektóre pionki przestają być potrzebne, czasem się je poświęca. — Strąca demonstracyjnie jedną figurę z szachownicy.
— Mojego przyjaciela zabiłeś trzy miesiące temu, a teraz pozostałych. Dlaczego tak długo musiałem czekać?! Czemu teraz tak nagle przyśpieszyłeś z tą swoją odpłatą? — Hemmings zaciska dłonie w pięści.
— Musiałeś cierpieć, poczuć jak to jest, gdy przez twój błąd giną ukochani ludzie. Pobawiłbym się z wami dłużej, ale mam ważne interesy za granicą, a wy strasznie się ociągaliście. Dlatego trzeba było trochę was zachęcić i wciągnąć kolejnych graczy… — Zapewne ma na myśli Christiana i Jordana. — Koniec gry, chłopcze.
— I co teraz z nami zrobisz? — Pyta blondyn.
— Przekonasz się. — Na ten znak dwaj postawni mężczyźni, którzy odpowiadają za śmierć Clifforda, podchodzą do Luke’a.
Chłopak obrywa w głowę, po czym pada na ziemię, a następnie jest wynoszony przez tychże facetów. Przyglądam się, jak znika za ścianą, by po chwili znowu skierować wzrok na eleganckie rodzeństwo. Zadowoleni z siebie, dumni, potworni. Czuję do nich jedynie wstręt. Nie mogę uwierzyć, że moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa jest do tego zdolna.
— Wiedziałaś od początku? Dlatego zajmowałaś mnie rozmową w swoim domu, żebym tego nie widziała?
— W przeciwieństwie do rodziców, jeszcze wtedy nie miałam o tym pojęcia. Nigdy nie popierali wyborów mojego brata, natomiast mnie zawsze imponował. Gdybym wcześniej została wprowadzona do biznesu, pewnie zginęłabyś tu razem ze swoją rodziną. — Te słowa bolą.
— Śmiało, zabijcie mnie, na co czekacie? — Mam już dosyć, naprawdę chcę zakończenia tej farsy.
— Zabić? — "Cross" rusza się z miejsca i podchodzi bliżej. — Szukałem cię po to, żeby zniszczyć obciążające mnie dowody, ale nie wydajesz się chętna je oddać. Poza tym obiecałem twojemu ojcu, że będziesz cierpiała do ostatniej chwili… A od cierpienia fizycznego lepsze jest tylko psychiczne. — Gładzi mnie dłonią, odzianą w rękawiczkę, po policzku. — Dla ciebie mam coś specjalnego.


2 komentarze:

  1. Jejku ale się porobiło. Totalnie nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Szczerze to już zdążyłam zapomnieć o Lauren i w sumie to nigdy nie wydawało mi się, że będzie miała jakiś większy związek z późniejszymi wydarzeniami. Wiadomość o tym, kto stoi za zabójstwem rodziców Marisy też była dla mnie szokiem. Teraz rozumiem dystans Lukea wobec Marisy.

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, od samego początku planowałam, że to brat Lauren (wspominany jedynie w prologu, którego Marisa nigdy nie miała okazji za dzieciaka poznać) będzie ostatecznym "bossem".
      Niestety, wyrzuty sumienia i chęć pogrążenia byłego szefa naprawdę się ze sobą kłóciły. Musiał wykorzystać Marisę, ale nie do "takiego niemoralnego" stopnia. :P
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń