Już pomału zbliżamy się do końca. Tak niewiele zostało, więc jak myślicie, co się wydarzy? Sama nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Napisałam go dość szybko, ale czy jest w pełni zadowalający... Raczej tak, spełnia moje oczekiwania. Liczę, że i wasze. Miłego czytania!
Marisa Pov
— Wozy będą gotowe dopiero jutro. Podwieźć was do
Upper Myall? — Mechanik wydaje werdykt.
— Nie, mamy tu jeszcze starą kryjówkę, jeden dzień
jakoś tam przeczekamy. — Stwierdza Hemmings. — Dzwoń jak będą gotowe.
Obserwowanie rozmowy tej dwójki przestaje mnie
jakoś interesować. Opuszczam biuro faceta zwanego Walker, żeby zaczerpnąć
świeżego powietrza. Mijam pięciu jego pracowników, którzy w pocie czoła próbują
doprowadzić samochody do poprzedniego stanu. Przechodzę jak najbliżej ściany z
pustaka, aby nie przeszkadzać pozostałym w pracy. Prawie potykam się o czerwoną
skrzynkę z narzędziami, której nie zauważam, jednak udaje mi się utrzymać
równowagę. Przekraczam ogromny wjazd do warsztatu, po czym opieram się o ścianę.
Przymykam oczy i biorę głęboki wdech. Nie mam pojęcia, ile stoję tak
bezczynnie, może kilka sekund, które przerywa wibracja mojego telefonu. Widok znajomego
numeru powoduje stres.
— Catia, miałaś dzwonić do mnie tylko w nagłych
wypadkach. Coś się dzieje?
— To ważne! Jordan i Christian… — Słychać, że jest
zdenerwowana, jednak wciąż nie znam powodu.
— Wszystko powiem ci na miejscu. Czekam pod ich
mieszkaniem. Błagam, pośpiesz się! — Nawet nie czeka na moją odpowiedź, od razu
się rozłącza.
Jest spanikowana, więc wątpię, że to kłamstwo czy
jakaś błahostka. Co takiego dzieje się z chłopakami? Nie rozumiem tego.
Przecież utrzymuję z nimi tylko zdawkowy kontakt telefoniczny, ale nie
spotykamy się osobiście. A może to te typki od Jonathana? Niby mówili, że
uciekają, jednak czy można wierzyć komuś takiemu? Oby to tylko jakaś pomyłka…
Moi przyjaciele mają swoje sprawy i problemy. Równie dobrze może to być
fałszywy alarm.
— Z kimś gadasz? — Luke wyłaniający się zza ściany
zauważa, że wciąż trzymam telefon przy uchu.
— Nie interesuje mnie państwa oferta. Żegnam. —
Chowam urządzenie. — Z operatorem sieci komórkowej, chce wcisnąć mi jakąś
tandetną ofertę. — Liczę, że ten kit brzmi wiarygodnie.
Ciężko odczytać z twarzy blondyna czy mi wierzy. Zdaje
się przewiercać mnie wzrokiem na wylot. Próbuje sprawdzić moją prawdomówność?
Jeśli nie wytrzymam tego przeszywającego spojrzenia to znaczy, że kłamię? Nie,
raczej nie to ma na myśli.
— Pozostali chcą się przejść. Odprowadzimy cię najpierw
do kryjówki. — Oświadcza po chwili.
— Dam sobie radę, naprawdę. Cały czas przypominacie
mi, że jestem poszukiwana. Nic nie zrobiłam, a czuję się jak przestępca. —
Krzyżuję ręce na piersi z postanowieniem wykłócenia sobie możliwości pójścia z
nimi, lecz do głowy wpada mi jeszcze lepszy plan. — Dobra… Nie zmienisz zdania,
choćbym nie wiem jakich argumentów użyła.
— Dokładnie. Zbieraj się, stąd mamy o wiele bliżej
niż od strony szpitala, ale to i tak spory kawałek. — Rusza jako pierwszy,
nawet nie oglądając się za siebie.
Podążam za nim razem z Aileen i Mike’iem, którzy
dołączają do nas. Rozmawiają żywiołowo o jakichś pierdołach, ale nie interesuje
mnie zagłębianie w tej kwestii. Gram grzeczną, posłuszną dziewczynkę, żeby
uśpić ich czujność.
Luke kieruje nas samymi bocznymi uliczkami, żeby
nie napotkać na policję lub kogokolwiek, kto może mnie rozpoznać i zawiadomić
organy ścigania. Przez ten fakt nasza podróż się wydłuża. Obskurne, oszpecone
graffiti ceglaste mury nie zachęcają do zapuszczania się częściej w te rejony.
Miejscami wyniszczona kostka brukowa utrudnia nam marsz. Każdy kolejny krok
przybliża nas do celu, ale wydaje się on daleki… Choć bliżej jest dotrzeć z
niego w inne miejsce, niż z warsztatu.
***
Czekam aż pozostała trójka oddali się od tej całej
kryjówki na bezpieczną odległość. Teraz jest ona całkiem pusta, wszystko, co
najważniejsze zabrano do Upper Myall. Jednak podstawowe przedmioty, które chyba
zostały zakupione wraz z domem, czyli meble i inne ozdoby wciąż pozostają tu
nienaruszone. Szara kanapa, na której właśnie siedzę, telewizor czy stolik z
kwiatami. Rząd szafek oraz obrazy na białej ścianie bądź nienaruszona podłoga
imitująca drewno. Wszystko to pozostaje w stanie, w jakim widziałam je po raz
pierwszy, gdy Clifford przywiózł mnie tutaj po ucieczce ze szpitala. Oczywiście, dodatkową ozdobą są ślady kurzu, którym nikt w domu się nie zajmuje, w końcu
stoi pusty.
Opuszczam zamknięty na klucz budynek jedyną możliwą
drogą ucieczki, czyli oknem. Przedzieram się przez dość długą już trawę, aż do
bramy. Przyglądam się uważnie chodnikowi, którym jeszcze chwilę temu podążali
Luke, Aileen i Mike. Żadnego z nich już nie dostrzegam. Rozglądam się dookoła, żeby
nabrać pewności, iż jestem tu sama.
Przekraczam furtkę, zamykając ją za sobą i udaję
się w przeciwnym do pozostałych kierunku. Nie zamierzam już bardziej przedłużać
tej chwili niepewności, wysyłam Catii wiadomość, że miałam mały problem, ale
już biegnę. Moja kondycja nigdy nie była specjalnie dobra, bo nie chciało mi
się ćwiczyć. Wcześniej poruszałam się pieszo, więc tragedii nie było. Niestety
przez ostatni czas jeździłam samochodami z ekipą "Mroku", przez co kondycja jest
jeszcze lichsza, a ciało cierpi katusze. Przystaję co jakiś czas, łapiąc
zadyszkę, lecz po chwili wracam do przemierzania drogi. Nie mogę tak łatwo
zrezygnować, kiedy Catia dzwoni, w mam nadzieję, istotnej sprawie. Jeśli to jakiś
jej żart lub fałszywy alarm, chyba ją uduszę. Zaraz, a jeśli policja namówiła
ją do współpracy i to jakaś pułapka? Ma mnie wywabić z kryjówki i wystawić?
Przystaję, żeby znów złapać oddech. Nie, to niemożliwe… Ruda nie jest taka… Co
za głupoty przychodzą mi do głowy. Zamiast zajmować się pierdołami lepiej
skupię się na szybkim pokonaniu drogi i przekonam na miejscu. Ponownie ruszam.
Droga zdaje się ciągnąć w nieskończoność, jednak po jakichś trzydziestu
minutach docieram do celu.
Piękne osiedle domów jednorodzinnych już dawno
zniknęło za horyzontem, ustępując ogromnym budowlom wielorodzinnym, niemal
całkowicie otoczonych murami. Dostrzegam odpowiednią kamienicę, w której
mieszkają. Podchodzę do domofonu, po czym wybieram odpowiedni numer. Po drugiej
stronie urządzenia panuje jednak głucha cisza. Ponawiam próbę dwukrotnie. Czy
oni na pewno są w mieszkaniu? W końcu to środek tygodnia, Jordan z Catią
powinni być w szkole, a Christian w pracy. Wykorzystuję okazję, jaką tworzy mi
starszawa kobieta opuszczająca kamienicę. Wciskam się do środka, zanim drzwi
zdążą się zamknąć. Postanawiam odpuścić jednak windę, a skorzystać ze schodów,
choć ledwo żyję. Masochistka ze mnie, ale na schodach mogę spotkać mniej ludzi
niż w windzie. W końcu oszczędza ona czas leniom.
Docieram na trzecie piętro pozbawiona energii, mimo
tego kontynuuję morderczy bieg do drzwi o numerze 23. Stoi przed nimi
zmartwiona rudowłosa dziewczyna, przyodziana w błękitną kurtkę, jeansy i
znoszone trampki. Odwraca głowę w moją stronę, gdy do jej uszu dobiega dźwięk
kroków. W piwnych oczach tej delikatnej istotki dostrzegam ulgę, gdy na mnie
spogląda. Mocno ściskam przyjaciółkę, lecz po chwili się od niej odrywam.
— Co się dzieje? — Od razu przechodzę do rzeczy.
— Nie mam z nimi kontaktu już od dwóch dni. —
Odpowiada zdenerwowana.
— To jeszcze nic nie znaczy. Może są zajęci szkołą,
pracą, życiem prywatnym. — Staram się ją uspokoić.
— Jordan nie pojawia się w szkole od dwóch dni, w
pracy też nie! Podobnie Christian! Obaj mają wyłączone telefony…
— Okej, to już jest trochę niepokojące, chociaż…
Mogli zabalować z jakimiś kumplami i zapomnieć o Bożym świecie, a telefony się
rozładowały. Albo wyjechali na urlop i zapomnieli nas powiadomić? — Wciąż nie
chcę dopuścić do siebie najgorszego.
— W środku tygodnia? Chyba sama w to nie wierzysz!
Tak długo nie dochodziliby do siebie nawet po ostrej imprezie… Do tego ich
pracodawcy nic o żadnych urlopach nie wiedzą… — Jest w tym trochę racji.
— Próbowałaś się do nich dobijać, jakoś wejść?
— Tak, ale nie otwierają, w domofonie cisza, a
właściciel kamienicy wyjechał, więc nie mamy zapasowych kluczy, żeby się tam
dostać! Już nie wiem, co robić…
Podejmuję się próby otworzenia drzwi, ciągnę kilka
razy za klamkę, napieram też na nie całym ciężarem ciała, jakby to miało jakoś
pomóc. Przyglądam się przeszkodzie dzielącej nas od mieszkania chłopaków z
wyrzutem. Niby jak je otworzyć, żeby nie narobić hałasu… Broń, którą mam przy
sobie odpada…
— Może spróbuj jak gliny wejść z kopniaka. — Do
mych uszu dobiega znajomy głos z oddali.
Blondyn przygląda mi się z irytacją wymalowaną na
twarzy. Opiera się o ścianę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Niespiesznie
odrywa się od niej i zbliża do nas. Ubrany jest dokładnie w to co wczoraj — czarną bluzę bez kaptura z nadrukami na rękawach oraz przedzie materiału,
spodnie z czarnego jeansu oraz Air Jordany.
— Luke, jak ty…
— Jestem blondynem, nie debilem.
— Kto to? — Catia włącza się do rozmowy.
— Moja arogancka niańka… — Udzielam odpowiedzi
zanim Hemmings ubiegnie mnie swoim złośliwym komentarzem. — O tym, że cię
oszukałam pogadamy później. Skoro już tu jesteś to pomóż nam wejść do środka.
To sytuacja kryzysowa! — Spoglądam na niego błagalnie.
Zdezorientowana Catia przygląda się nieufnie mojemu
towarzyszowi. Nic dziwnego, w końcu go nie zna i sam "Mrok" nie zachowuje się
zbyt przyjaźnie.
— Nie możemy od dwóch dni skontaktować się z
naszymi kolegami. A jeśli coś im się stało przez tamtych psycholi od Jonathana?
— Szepczę mu do ucha, gdy nie reaguje na moją prośbę.
— Jesteś jak magnes na kłopoty. — Wyciąga pistolet
zza paska spodni.
Rzucam się na jego prawą dłoń, aby go powstrzymać,
lecz jest zbyt późno. Huk wystrzału roznosi się echem po całym korytarzu, a ja
z przyjaciółką zatykamy bolące uszy.
— Ty idioto! Ktoś mógł cię usłyszeć. Są inne
sposoby na rozwalenie zamka! — Wydzieram się na niego.
— Mamy środę, więc większość mieszkańców jest w
pracy lub szkole, a co do reszty… Mogą sobie wzywać gliny, będzie ciekawiej. — Kopie
w drzwi, które już nie stawiają oporu. — Ręce do kieszeni, żeby niczego nie
dotykać. Wystarczy ci już kłopotów, lepiej żeby nie znaleźli tu twoich
odcisków.
Robię, co każe. Najpierw wycieram rękawem klamkę, którą wcześniej dotykałam, a później skrywam dłonie w kieszeniach
skórzanej kurtki. Przemierzam ciasny korytarz aż docieram do kuchni. Malujący
się przede mną obraz jest przerażający. Całe pomieszczenie jest w nietkniętym
stanie, idealnie posprzątane. Stół jadalny z dębowego drewna, na którym leży
talerz z niedokończoną potrawą. Krzesła z aksamitnego obicia w kolorze kasztanu
są wsunięte. Wszystkie kuchenne szafki pozamykano. Niby nic niezwykłego, lecz
jedno nie pasuje do tego wystroju — zakrwawiony mężczyzna, leżący bez ducha na
podłodze. Jego głowa jest najbardziej poturbowana, ciężko rozpoznać twarz, gdyż
wygląda na zmasakrowaną jakimś narzędziem. Na blond czuprynie widnieją
zaschnięte ślady czerwonej posoki. Powieki ma przymknięte, a ręce nienaturalnie
powykrzywiane, jakby połamane, lecz dodatkowo związane sznurem za plecami,
natomiast usta zaklejone taśmą. Ma na sobie poplamiony krwią biały podkoszulek
i poszarpane spodnie z szarego jeansu.
— Boże, Christian! — Chcę od razu podbiec do
przyjaciela i udzielić mu pomocy, jednak Luke mnie powstrzymuje.
— Uspokój się. Nie wolno nam zostawiać tu żadnych
śladów. Niech ona sprawdzi puls, a potem zadzwoni po karetkę. — Wskazuje
skinieniem głowy na sparaliżowaną strachem Rudą, chowając broń za paskiem. —
Musi powiedzieć, że sama go znalazła. No już!
Dziewczyna reaguje dopiero na jego krzyk, który
wybudza ją z letargu. Podbiega do Christiana, pochyla się nad nim i sprawdza
tętno.
— Ledwo wyczuwalne. — Natychmiast sięga po telefon,
żeby poinformować odpowiednie służby.
— Musimy sprawdzić, co z Jordanem. — Nerwowo się
rozglądam w poszukiwaniu drugiego kolegi.
Catia po skończonej rozmowie wstaje i rusza w
kierunku pokoi chłopców. Znika za drzwiami. Dobiega nas przewracanie jakichś
przedmiotów, a później przechodzi do drugiego i toalety. Gdy kończy
przeszukiwanie, wraca do nas z wynikami swojego śledztwa.
— Nie ma go, po prostu zniknął. Ona też… Może tym
razem nie spała u nich, ale gdyby tak było, mogłabym się z nią skontaktować… Jej też coś musiało się stać! — Panikuje.
— O kim mówisz? Jaka ona? — Dziwię się.
— Jordan od jakiegoś czasu spotyka się z Candice.
Można powiedzieć, że niemal z nimi mieszka.
— Jak ona wygląda? — Ponaglam ją, słysząc w oddali
syreny policyjne.
— Sąsiedzi mają szybką reakcję. — Luke musi
oczywiście to skomentować.
— Wysoka, długie blond włosy, zielone oczy. Zgrabna
niczym modelka jakaś. Studentka, ale nie pamiętam, jakiego kierunku. — Stara
się przywołać jak najwięcej informacji. — Ma na sobie taki łańcuszek, złoty, z
inicjałami, podarowany przez brata. Ponoć bardzo cenny.
— Tyle nam musi wystarczyć. Spadamy zanim nas
aresztują. — Luke ciągnie mnie za rękę w stronę wyjścia.
— Znajdziemy Jordana i Candice, a ty zajmij się
Christianem i zadzwoń do mnie, jak najszybciej! — Rzucam na odchodne.
— Uważaj na siebie. — Tylko tyle dziewczyna
wypowiada na pożegnanie.
Idziemy tak szybko, że można ten chód pomylić z
truchtem. Staramy się dotrzeć do schodów, zanim napotykamy kogokolwiek.
Mieszkańcy kamienicy pewnie się boją i czekają w czterech ścianach na przyjazd
policji. Kiedy już mamy postawić kroki na schodach, ku naszemu niezadowoleniu,
przez barierkę dostrzegamy sześciu mundurowych na niższej kondygnacji,
biegnących w tę stronę, z wyciągniętą bronią. Luke od razu ciągnie mnie
schodami w górę, na wyższe piętro.
— I co teraz? Pewnie już nie wyjdziemy. — Z
przerażeniem spoglądam na mnożących się gliniarzy.
— Zaryzykujemy. — W tym momencie najbliższe drzwi otwierają się. Ciężarna brunetka od razu staje się celem Hemmingsa. — Piśnij choć słowo, a zginiesz. — Podchodzi do niej z wycelowanym w jej stronę pistoletem. Oboje wpraszamy się do mieszkania Julie, koleżanki Chrisa i Jordana z kamienicy.
— Proszę... — Kobieta jest kompletnie przerażona widokiem wściekłego nieznajomego z gnatem w dłoni. Zaczyna cicho szlochać.
Znam ją bardzo dobrze. Julie jest najmilszą osobą z całej okolicy. W razie kłopotów chętnie pomaga wraz z mężem. Mają ledwo ponad trzydzieści lat. Są naprawdę opiekuńczy i nikomu nie odmówią wsparcia. Widok wystraszonej brunetki skulonej na podłodze sprawia, że serce mi się kraje. Przez chwilę kieruje swoje piwne, załzawione oczy w moim kierunku, spoglądając błagalnie. Wiem, iż nie mogę jej tak zostawić. Nie mam pojęcia, do czego tak naprawdę Luke jest zdolny. Szansa na to, że mnie się stanie krzywda z jego strony wynosi jakieś 40%. Niby mniej niż połowa, ale to i tak spore ryzyko. Postanawiam jednak podjąć wyzwanie. Chyba kompletnie mi odbija.
— Nie zrobisz tego. Jeśli musisz już kogoś zabić, to mnie. — Staję między blondynem a Julie. Zamykam oczy nie chcąc wiedzieć, co się dalej stanie.
— Odsuń się, ona może nas wydać. Wie, jak wyglądamy, nie będę ryzykował. — Chłopak obstaje przy swoim, jednak po kilku chwilach bezruchu, czuję jego silny uścisk na ramieniu.
— Jesteś niemożliwa... Ta twoja dobroduszność kiedyś cię zgubi. — Hemmings rusza w stronę okna, które uchyla.
Rzucam przepraszające spojrzenie w stronę brunetki i znikamy za oknem. Zbiegamy po schodach przeciwpożarowych, jak szaleni, w obawie, że kobieta może wezwać funkcjonariuszy. Całe szczęście, że z tej strony policjanci jeszcze nie obstawiają budynku. To okazja, którą wykorzystujemy. Zeskakujemy z ostatniego stopnia, pospiesznie kierując swoje kroki w głąb bocznej uliczki, aby wydostać się stąd jak najszybciej. Rozglądamy się nerwowo, jednak nie dostrzegamy w tym miejscu nikogo.
— Całe szczęście, że strzelanina tak ich zajęła, jeszcze tej uliczki nie obstawili. Trzeba było zabić tamtą kobietę, wspomnisz moje słowa, gdy tylko usłyszysz o niej w wiadomościach. — Podsumowuje.
— Nigdy tak nie pomyślę. Nie wszystkich od razu trzeba zabijać, żeby milczeli. Ona bała się najbardziej o dziecko. Pomyśli, że możesz wrócić... Poza tym mnie zna, więc nie wspomni glinom o tej sytuacji. Najlepiej byłoby też zabrać Catię ze sobą…
— Jesteś zbyt łatwowierna. Co do tej rudej, uwierz, bezpieczniejsza będzie z policją.
***
Wreszcie, po dość długim i niespokojnym marszu,
docieramy do domu wykonanego z białego pustaka, z nieskoszonym trawnikiem.
Przekraczamy drewniane drzwi pomalowane farbą na bordowo, a następnie kierujemy
nasze kroki w stronę salonu. Zastajemy tam zdenerwowanych Aileen i Mike’a.
— Przesyłka specjalna… — Oznajmia brunetka, wskazując spore pudło leżące na stole.
Wygląda jak zwykły karton, w który pakuje się duże
zamówienia. Nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że od spodu przecieka
szkarłatną posoką. Przełykam głośno ślinę, podchodząc do przedmiotu. Pomału
otwieram upiorną paczkę. Serce łomocze, do oczu napływają łzy, a z ust wydobywa
się przeraźliwy pisk. Zaraz po tym czuję, jak grunt osuwa mi się pod nogami.
Upadam na panele wciąż nie mogąc oderwać wzroku od pudełka. Jedyne, co jeszcze
pamiętam, to ogarniającą mnie ciemność.
Powoli otwieram powieki, a mym oczom ukazuje się
biały sufit. Zmieniam pozycję z leżącej na siedzącą. No tak, znajduję się na
kanapie w salonie. A może to wszystko przed chwilą było snem? Wcale nie
opuściłam tego miejsca, bo przysnęłam, czekając aż oni pójdą? Gdy odwracam głowę
i dostrzegam troje towarzyszy, zdaję sobie sprawę, że to nie sen, tylko
brutalna rzeczywistość.
Jordan nie żyje, teraz już mam pewność, a jego
odcięta głowa z przerażonym wyrazem twarzy jest tego najlepszym dowodem. Dlaczego
on? Miał tyle planów, chciał spokojnej egzystencji, a tu spotyka go coś
takiego. Z jakiego powodu? Przecież nie kontaktowałam się z nim, tylko…
— Musimy sprowadzić tu Catię! Nie jest bezpieczna!
Do tego trzeba odnaleźć dziewczynę Jordana. Nie ma tu żadnej jej części ciała,
więc może żyje. To na pewno wina popaprańców Jonathana! — Energicznie przy tym
gestykuluję.
— To nie koncert życzeń ani fundacja "ratujmy
zagrożone panienki". Nie jesteśmy dobrymi samarytanami czy zbawcami
wszechświata. Mamy dość własnych problemów. — Oświadcza szorstko Luke. — Całego
świata nie zbawisz.
— Nie chcę ratować kogo popadnie, a jedynie dwie
osoby! — Próbuję do nich podejść, jednak otwarte pudło mnie zniechęca.
Przystaję przy ścianie między obrazami, opierając się o nią plecami.
— Tej rudej nic nie będzie na komisariacie. Jak
dobrze skłamie to może dadzą jej obstawę. Co do tej drugiej… Niech radzi sobie
sama. — Nadal obstaje przy swoim. — Nie mogę zagwarantować bezpieczeństwa
obcym, niesprawdzonym osobom. To zbyt duże ryzyko.
— A niby swoim bliskim potrafiłeś to bezpieczeństwo
zapewnić? Ashton i ten cały Calum są chyba najlepszym przykładem, że nawet nie
umiesz ochronić tej swojej rodziny! — W nerwach chyba posuwam się za daleko.
Nawet nie wiem, co się dzieje. Luke podchodzi do
mnie nagle, z pustym wzrokiem i grymasem bólu wymalowanym na gładkiej twarzy.
Wymierza cios, który trafia kilka centymetrów obok mojej głowy, prosto w
wiszący obraz. Szkło pęka od impetu uderzenia, po czym ozdoba upada na ziemię.
Przyglądam mu się z przerażeniem. Pierwszy raz jest tak agresywny wobec mnie.
— NIGDY… WIĘCEJ… TAK... NIE… MÓW... — Cedzi każde
słowo przez zaciśnięte zęby.
W obawie, że zrobi mi coś złego, odsuwam się w
prawo, a potem chowam za drzwiami pokoju, który znajduje się za ścianą. Oddalam
się jak najdalej od drzwi. Wyciągam pistolet, aby mieć czym się bronić. Opadam
zdenerwowana na podłogę. Do mych uszu docierają podniesione głosy zza drzwi.
Czy Hemmings faktycznie jest w stanie mnie zabić? Oczywiście, że tak, to w
końcu niebezpieczny przestępca, a ja tak po prostu spoufalam się z nim… Jednak
po co cały ten czas mnie chroni, żeby teraz pokazać swoje prawdziwe,
przerażające oblicze? Do dzisiaj myślałam, że jest niewielka szansa na skrzywdzenie mojej osóbki,
jednak ta pewność znika. Co robić? Jeśli tu zostanę on może mnie zabić zamiast
tamtych porypańców. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Umiem już korzystać z
gnata, jakoś ochronię siebie i Catię. Bez ekipy "Mroku" też rozwiążę zagadkę.
Sprawdziliśmy nowe współrzędne, mam je wbite w telefon, choć wszystkie fanty
pozostają w schowku Camaro…
Dźwięk telefonu wyrywa mnie z rozmyślań. Sięgam do
kieszeni spodni, by wydobyć z niej urządzenie. Podnoszę je i spoglądam na
wyświetlacz. Wiadomość od… Catii. Natychmiastowo ją odczytuję, a w następnej
chwili przechodzi mnie lodowaty dreszcz.
"Jeśli nie
chcesz, żeby koleżanka też wróciła do ciebie w kawałkach, podążaj za wskazówką
do Sutherland Shire".
Kłamstwo Marisy w kwestii tego, kto faktycznie dzwonił, było nieodpowiedzialne. Rozumiem jej obawy, bo zapewne nikt nie pozwoliły jej pójść do przyjaciółki. Z drugiej strony ktoś nadal jej szuka, więc bardzo naraziła się, idąc sama.
OdpowiedzUsuńPojawienie się Lukea nie powinno być zaskoczeniem. Zapewne zna Marise już na tyle, że wie, kiedy kłamie. Czytając wcześniej męcząca drogę Marisy do celu, pomyślałam sobie, że Luke musiał musiał mieć niezły ubaw, widząc, jaką katorgę sobie sprawiła.
Gdy okazało się, że koledzy Marisy są w takim stanie, spodziewałam się, że za tym musi stać osoba, która poszukuje Marisy. Jestem ciekawa, jakie mieli ze sobą powiązania i co doprowadziło ich do tego, że jeden teraz nie żyje, a drugi ledwo dycha.
Nie sądziłam, że przyjaciółka Marisy jednak zostanie schwytana przez kogoś. Sądziłam że skoro biegnie policja, to będzie już bezpieczna. Najwidoczniej ktoś był sprytniejszy i być może ukrywał się gdzieś w pobliżu, by czekać na rozwój sytuacji.
Maggie
Marisa jest pozbawiona instynktu samozachowawczego i postępuje egoistycznie. Nie spróbowała nawet zapytać pozostałych, a nóż, może jednak by jej towarzyszyli?
UsuńTak, zdecydowanie miał ubaw, ale na pierwszy plan wysunął się zawód odnośnie zachowania dziewczyny i braku zaufania do jego osoby po wszystkim, co dla niej zrobił.
Czasem wystarczą powiązania jedynie z bohaterką. :P
Nie mogę odpowiedzieć, jeśli chodzi o Catię, bo byłby to duży spojler. xD
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May