piątek, 1 października 2021

Chapter 28

Już pomału zbliżamy się do końca. Tak niewiele zostało, więc jak myślicie, co się wydarzy? Sama nie wiem, co myśleć o tym rozdziale. Napisałam go dość szybko, ale czy jest w pełni zadowalający... Raczej tak, spełnia moje oczekiwania. Liczę, że i wasze. Miłego czytania!


Marisa Pov

— Wozy będą gotowe dopiero jutro. Podwieźć was do Upper Myall? — Mechanik wydaje werdykt.
— Nie, mamy tu jeszcze starą kryjówkę, jeden dzień jakoś tam przeczekamy. — Stwierdza Hemmings. — Dzwoń jak będą gotowe.
Obserwowanie rozmowy tej dwójki przestaje mnie jakoś interesować. Opuszczam biuro faceta zwanego Walker, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Mijam pięciu jego pracowników, którzy w pocie czoła próbują doprowadzić samochody do poprzedniego stanu. Przechodzę jak najbliżej ściany z pustaka, aby nie przeszkadzać pozostałym w pracy. Prawie potykam się o czerwoną skrzynkę z narzędziami, której nie zauważam, jednak udaje mi się utrzymać równowagę. Przekraczam ogromny wjazd do warsztatu, po czym opieram się o ścianę. Przymykam oczy i biorę głęboki wdech. Nie mam pojęcia, ile stoję tak bezczynnie, może kilka sekund, które przerywa wibracja mojego telefonu. Widok znajomego numeru powoduje stres.
— Catia, miałaś dzwonić do mnie tylko w nagłych wypadkach. Coś się dzieje?
— To ważne! Jordan i Christian… — Słychać, że jest zdenerwowana, jednak wciąż nie znam powodu.
— Wszystko powiem ci na miejscu. Czekam pod ich mieszkaniem. Błagam, pośpiesz się! — Nawet nie czeka na moją odpowiedź, od razu się rozłącza.
Jest spanikowana, więc wątpię, że to kłamstwo czy jakaś błahostka. Co takiego dzieje się z chłopakami? Nie rozumiem tego. Przecież utrzymuję z nimi tylko zdawkowy kontakt telefoniczny, ale nie spotykamy się osobiście. A może to te typki od Jonathana? Niby mówili, że uciekają, jednak czy można wierzyć komuś takiemu? Oby to tylko jakaś pomyłka… Moi przyjaciele mają swoje sprawy i problemy. Równie dobrze może to być fałszywy alarm.
— Z kimś gadasz? — Luke wyłaniający się zza ściany zauważa, że wciąż trzymam telefon przy uchu.
— Nie interesuje mnie państwa oferta. Żegnam. — Chowam urządzenie. — Z operatorem sieci komórkowej, chce wcisnąć mi jakąś tandetną ofertę. — Liczę, że ten kit brzmi wiarygodnie.
Ciężko odczytać z twarzy blondyna czy mi wierzy. Zdaje się przewiercać mnie wzrokiem na wylot. Próbuje sprawdzić moją prawdomówność? Jeśli nie wytrzymam tego przeszywającego spojrzenia to znaczy, że kłamię? Nie, raczej nie to ma na myśli.
— Pozostali chcą się przejść. Odprowadzimy cię najpierw do kryjówki. — Oświadcza po chwili.
— Dam sobie radę, naprawdę. Cały czas przypominacie mi, że jestem poszukiwana. Nic nie zrobiłam, a czuję się jak przestępca. — Krzyżuję ręce na piersi z postanowieniem wykłócenia sobie możliwości pójścia z nimi, lecz do głowy wpada mi jeszcze lepszy plan. — Dobra… Nie zmienisz zdania, choćbym nie wiem jakich argumentów użyła.
— Dokładnie. Zbieraj się, stąd mamy o wiele bliżej niż od strony szpitala, ale to i tak spory kawałek. — Rusza jako pierwszy, nawet nie oglądając się za siebie.
Podążam za nim razem z Aileen i Mike’iem, którzy dołączają do nas. Rozmawiają żywiołowo o jakichś pierdołach, ale nie interesuje mnie zagłębianie w tej kwestii. Gram grzeczną, posłuszną dziewczynkę, żeby uśpić ich czujność.
Luke kieruje nas samymi bocznymi uliczkami, żeby nie napotkać na policję lub kogokolwiek, kto może mnie rozpoznać i zawiadomić organy ścigania. Przez ten fakt nasza podróż się wydłuża. Obskurne, oszpecone graffiti ceglaste mury nie zachęcają do zapuszczania się częściej w te rejony. Miejscami wyniszczona kostka brukowa utrudnia nam marsz. Każdy kolejny krok przybliża nas do celu, ale wydaje się on daleki… Choć bliżej jest dotrzeć z niego w inne miejsce, niż z warsztatu.

***
Czekam aż pozostała trójka oddali się od tej całej kryjówki na bezpieczną odległość. Teraz jest ona całkiem pusta, wszystko, co najważniejsze zabrano do Upper Myall. Jednak podstawowe przedmioty, które chyba zostały zakupione wraz z domem, czyli meble i inne ozdoby wciąż pozostają tu nienaruszone. Szara kanapa, na której właśnie siedzę, telewizor czy stolik z kwiatami. Rząd szafek oraz obrazy na białej ścianie bądź nienaruszona podłoga imitująca drewno. Wszystko to pozostaje w stanie, w jakim widziałam je po raz pierwszy, gdy Clifford przywiózł mnie tutaj po ucieczce ze szpitala. Oczywiście, dodatkową ozdobą są ślady kurzu, którym nikt w domu się nie zajmuje, w końcu stoi pusty.
Opuszczam zamknięty na klucz budynek jedyną możliwą drogą ucieczki, czyli oknem. Przedzieram się przez dość długą już trawę, aż do bramy. Przyglądam się uważnie chodnikowi, którym jeszcze chwilę temu podążali Luke, Aileen i Mike. Żadnego z nich już nie dostrzegam. Rozglądam się dookoła, żeby nabrać pewności, iż jestem tu sama.
Przekraczam furtkę, zamykając ją za sobą i udaję się w przeciwnym do pozostałych kierunku. Nie zamierzam już bardziej przedłużać tej chwili niepewności, wysyłam Catii wiadomość, że miałam mały problem, ale już biegnę. Moja kondycja nigdy nie była specjalnie dobra, bo nie chciało mi się ćwiczyć. Wcześniej poruszałam się pieszo, więc tragedii nie było. Niestety przez ostatni czas jeździłam samochodami z ekipą "Mroku", przez co kondycja jest jeszcze lichsza, a ciało cierpi katusze. Przystaję co jakiś czas, łapiąc zadyszkę, lecz po chwili wracam do przemierzania drogi. Nie mogę tak łatwo zrezygnować, kiedy Catia dzwoni, w mam nadzieję, istotnej sprawie. Jeśli to jakiś jej żart lub fałszywy alarm, chyba ją uduszę. Zaraz, a jeśli policja namówiła ją do współpracy i to jakaś pułapka? Ma mnie wywabić z kryjówki i wystawić? Przystaję, żeby znów złapać oddech. Nie, to niemożliwe… Ruda nie jest taka… Co za głupoty przychodzą mi do głowy. Zamiast zajmować się pierdołami lepiej skupię się na szybkim pokonaniu drogi i przekonam na miejscu. Ponownie ruszam. Droga zdaje się ciągnąć w nieskończoność, jednak po jakichś trzydziestu minutach docieram do celu.
Piękne osiedle domów jednorodzinnych już dawno zniknęło za horyzontem, ustępując ogromnym budowlom wielorodzinnym, niemal całkowicie otoczonych murami. Dostrzegam odpowiednią kamienicę, w której mieszkają. Podchodzę do domofonu, po czym wybieram odpowiedni numer. Po drugiej stronie urządzenia panuje jednak głucha cisza. Ponawiam próbę dwukrotnie. Czy oni na pewno są w mieszkaniu? W końcu to środek tygodnia, Jordan z Catią powinni być w szkole, a Christian w pracy. Wykorzystuję okazję, jaką tworzy mi starszawa kobieta opuszczająca kamienicę. Wciskam się do środka, zanim drzwi zdążą się zamknąć. Postanawiam odpuścić jednak windę, a skorzystać ze schodów, choć ledwo żyję. Masochistka ze mnie, ale na schodach mogę spotkać mniej ludzi niż w windzie. W końcu oszczędza ona czas leniom.
Docieram na trzecie piętro pozbawiona energii, mimo tego kontynuuję morderczy bieg do drzwi o numerze 23. Stoi przed nimi zmartwiona rudowłosa dziewczyna, przyodziana w błękitną kurtkę, jeansy i znoszone trampki. Odwraca głowę w moją stronę, gdy do jej uszu dobiega dźwięk kroków. W piwnych oczach tej delikatnej istotki dostrzegam ulgę, gdy na mnie spogląda. Mocno ściskam przyjaciółkę, lecz po chwili się od niej odrywam.
— Co się dzieje? — Od razu przechodzę do rzeczy.
— Nie mam z nimi kontaktu już od dwóch dni. — Odpowiada zdenerwowana.
— To jeszcze nic nie znaczy. Może są zajęci szkołą, pracą, życiem prywatnym. — Staram się ją uspokoić.
— Jordan nie pojawia się w szkole od dwóch dni, w pracy też nie! Podobnie Christian! Obaj mają wyłączone telefony…
— Okej, to już jest trochę niepokojące, chociaż… Mogli zabalować z jakimiś kumplami i zapomnieć o Bożym świecie, a telefony się rozładowały. Albo wyjechali na urlop i zapomnieli nas powiadomić? — Wciąż nie chcę dopuścić do siebie najgorszego.
— W środku tygodnia? Chyba sama w to nie wierzysz! Tak długo nie dochodziliby do siebie nawet po ostrej imprezie… Do tego ich pracodawcy nic o żadnych urlopach nie wiedzą… — Jest w tym trochę racji.
— Próbowałaś się do nich dobijać, jakoś wejść?
— Tak, ale nie otwierają, w domofonie cisza, a właściciel kamienicy wyjechał, więc nie mamy zapasowych kluczy, żeby się tam dostać! Już nie wiem, co robić…
Podejmuję się próby otworzenia drzwi, ciągnę kilka razy za klamkę, napieram też na nie całym ciężarem ciała, jakby to miało jakoś pomóc. Przyglądam się przeszkodzie dzielącej nas od mieszkania chłopaków z wyrzutem. Niby jak je otworzyć, żeby nie narobić hałasu… Broń, którą mam przy sobie odpada…
— Może spróbuj jak gliny wejść z kopniaka. — Do mych uszu dobiega znajomy głos z oddali.
Blondyn przygląda mi się z irytacją wymalowaną na twarzy. Opiera się o ścianę z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Niespiesznie odrywa się od niej i zbliża do nas. Ubrany jest dokładnie w to co wczoraj — czarną bluzę bez kaptura z nadrukami na rękawach oraz przedzie materiału, spodnie z czarnego jeansu oraz Air Jordany.
— Luke, jak ty…
— Jestem blondynem, nie debilem.
— Kto to? — Catia włącza się do rozmowy.
— Moja arogancka niańka… — Udzielam odpowiedzi zanim Hemmings ubiegnie mnie swoim złośliwym komentarzem. — O tym, że cię oszukałam pogadamy później. Skoro już tu jesteś to pomóż nam wejść do środka. To sytuacja kryzysowa! — Spoglądam na niego błagalnie.
Zdezorientowana Catia przygląda się nieufnie mojemu towarzyszowi. Nic dziwnego, w końcu go nie zna i sam "Mrok" nie zachowuje się zbyt przyjaźnie.
— Nie możemy od dwóch dni skontaktować się z naszymi kolegami. A jeśli coś im się stało przez tamtych psycholi od Jonathana? — Szepczę mu do ucha, gdy nie reaguje na moją prośbę.
— Jesteś jak magnes na kłopoty. — Wyciąga pistolet zza paska spodni.
Rzucam się na jego prawą dłoń, aby go powstrzymać, lecz jest zbyt późno. Huk wystrzału roznosi się echem po całym korytarzu, a ja z przyjaciółką zatykamy bolące uszy.
— Ty idioto! Ktoś mógł cię usłyszeć. Są inne sposoby na rozwalenie zamka! — Wydzieram się na niego.
— Mamy środę, więc większość mieszkańców jest w pracy lub szkole, a co do reszty… Mogą sobie wzywać gliny, będzie ciekawiej. — Kopie w drzwi, które już nie stawiają oporu. — Ręce do kieszeni, żeby niczego nie dotykać. Wystarczy ci już kłopotów, lepiej żeby nie znaleźli tu twoich odcisków.
Robię, co każe. Najpierw wycieram rękawem klamkę, którą wcześniej dotykałam, a później skrywam dłonie w kieszeniach skórzanej kurtki. Przemierzam ciasny korytarz aż docieram do kuchni. Malujący się przede mną obraz jest przerażający. Całe pomieszczenie jest w nietkniętym stanie, idealnie posprzątane. Stół jadalny z dębowego drewna, na którym leży talerz z niedokończoną potrawą. Krzesła z aksamitnego obicia w kolorze kasztanu są wsunięte. Wszystkie kuchenne szafki pozamykano. Niby nic niezwykłego, lecz jedno nie pasuje do tego wystroju — zakrwawiony mężczyzna, leżący bez ducha na podłodze. Jego głowa jest najbardziej poturbowana, ciężko rozpoznać twarz, gdyż wygląda na zmasakrowaną jakimś narzędziem. Na blond czuprynie widnieją zaschnięte ślady czerwonej posoki. Powieki ma przymknięte, a ręce nienaturalnie powykrzywiane, jakby połamane, lecz dodatkowo związane sznurem za plecami, natomiast usta zaklejone taśmą. Ma na sobie poplamiony krwią biały podkoszulek i poszarpane spodnie z szarego jeansu.
— Boże, Christian! — Chcę od razu podbiec do przyjaciela i udzielić mu pomocy, jednak Luke mnie powstrzymuje.
— Uspokój się. Nie wolno nam zostawiać tu żadnych śladów. Niech ona sprawdzi puls, a potem zadzwoni po karetkę. — Wskazuje skinieniem głowy na sparaliżowaną strachem Rudą, chowając broń za paskiem. — Musi powiedzieć, że sama go znalazła. No już!
Dziewczyna reaguje dopiero na jego krzyk, który wybudza ją z letargu. Podbiega do Christiana, pochyla się nad nim i sprawdza tętno.
— Ledwo wyczuwalne. — Natychmiast sięga po telefon, żeby poinformować odpowiednie służby.
— Musimy sprawdzić, co z Jordanem. — Nerwowo się rozglądam w poszukiwaniu drugiego kolegi.
Catia po skończonej rozmowie wstaje i rusza w kierunku pokoi chłopców. Znika za drzwiami. Dobiega nas przewracanie jakichś przedmiotów, a później przechodzi do drugiego i toalety. Gdy kończy przeszukiwanie, wraca do nas z wynikami swojego śledztwa.
— Nie ma go, po prostu zniknął. Ona też… Może tym razem nie spała u nich, ale gdyby tak było, mogłabym się z nią skontaktować… Jej też coś musiało się stać! — Panikuje.
— O kim mówisz? Jaka ona? — Dziwię się.
— Jordan od jakiegoś czasu spotyka się z Candice. Można powiedzieć, że niemal z nimi mieszka.
— Jak ona wygląda? — Ponaglam ją, słysząc w oddali syreny policyjne.
— Sąsiedzi mają szybką reakcję. — Luke musi oczywiście to skomentować.
— Wysoka, długie blond włosy, zielone oczy. Zgrabna niczym modelka jakaś. Studentka, ale nie pamiętam, jakiego kierunku. — Stara się przywołać jak najwięcej informacji. — Ma na sobie taki łańcuszek, złoty, z inicjałami, podarowany przez brata. Ponoć bardzo cenny.
— Tyle nam musi wystarczyć. Spadamy zanim nas aresztują. — Luke ciągnie mnie za rękę w stronę wyjścia.
— Znajdziemy Jordana i Candice, a ty zajmij się Christianem i zadzwoń do mnie, jak najszybciej! — Rzucam na odchodne.
— Uważaj na siebie. — Tylko tyle dziewczyna wypowiada na pożegnanie.
Idziemy tak szybko, że można ten chód pomylić z truchtem. Staramy się dotrzeć do schodów, zanim napotykamy kogokolwiek. Mieszkańcy kamienicy pewnie się boją i czekają w czterech ścianach na przyjazd policji. Kiedy już mamy postawić kroki na schodach, ku naszemu niezadowoleniu, przez barierkę dostrzegamy sześciu mundurowych na niższej kondygnacji, biegnących w tę stronę, z wyciągniętą bronią. Luke od razu ciągnie mnie schodami w górę, na wyższe piętro.
— I co teraz? Pewnie już nie wyjdziemy. — Z przerażeniem spoglądam na mnożących się gliniarzy.
— Zaryzykujemy. — W tym momencie najbliższe drzwi otwierają się. Ciężarna brunetka od razu staje się celem Hemmingsa. — Piśnij choć słowo, a zginiesz. — Podchodzi do niej z wycelowanym w jej stronę pistoletem. Oboje wpraszamy się do mieszkania Julie, koleżanki Chrisa i Jordana z kamienicy.
— Proszę... — Kobieta jest kompletnie przerażona widokiem wściekłego nieznajomego z gnatem w dłoni. Zaczyna cicho szlochać.
Znam ją bardzo dobrze. Julie jest najmilszą osobą z całej okolicy. W razie kłopotów chętnie pomaga wraz z mężem. Mają ledwo ponad trzydzieści lat. Są naprawdę opiekuńczy i nikomu nie odmówią wsparcia. Widok wystraszonej brunetki skulonej na podłodze sprawia, że serce mi się kraje. Przez chwilę kieruje swoje piwne, załzawione oczy w moim kierunku, spoglądając błagalnie. Wiem, iż nie mogę jej tak zostawić. Nie mam pojęcia, do czego tak naprawdę Luke jest zdolny. Szansa na to, że mnie się stanie krzywda z jego strony wynosi jakieś 40%. Niby mniej niż połowa, ale to i tak spore ryzyko. Postanawiam jednak podjąć wyzwanie. Chyba kompletnie mi odbija.
— Nie zrobisz tego. Jeśli musisz już kogoś zabić, to mnie. — Staję między blondynem a Julie. Zamykam oczy nie chcąc wiedzieć, co się dalej stanie.
— Odsuń się, ona może nas wydać. Wie, jak wyglądamy, nie będę ryzykował. — Chłopak obstaje przy swoim, jednak po kilku chwilach bezruchu, czuję jego silny uścisk na ramieniu.
— Jesteś niemożliwa... Ta twoja dobroduszność kiedyś cię zgubi. — Hemmings rusza w stronę okna, które uchyla.
Rzucam przepraszające spojrzenie w stronę brunetki i znikamy za oknem. Zbiegamy po schodach przeciwpożarowych, jak szaleni, w obawie, że kobieta może wezwać funkcjonariuszy. Całe szczęście, że z tej strony policjanci jeszcze nie obstawiają budynku. To okazja, którą wykorzystujemy. Zeskakujemy z ostatniego stopnia, pospiesznie kierując swoje kroki w głąb bocznej uliczki, aby wydostać się stąd jak najszybciej. Rozglądamy się nerwowo, jednak nie dostrzegamy w tym miejscu nikogo.
— Całe szczęście, że strzelanina tak ich zajęła, jeszcze tej uliczki nie obstawili. Trzeba było zabić tamtą kobietę, wspomnisz moje słowa, gdy tylko usłyszysz o niej w wiadomościach. — Podsumowuje.
— Nigdy tak nie pomyślę. Nie wszystkich od razu trzeba zabijać, żeby milczeli. Ona bała się najbardziej o dziecko. Pomyśli, że możesz wrócić... Poza tym mnie zna, więc nie wspomni glinom o tej sytuacji. Najlepiej byłoby też zabrać Catię ze sobą…
— Jesteś zbyt łatwowierna. Co do tej rudej, uwierz, bezpieczniejsza będzie z policją.

***
Wreszcie, po dość długim i niespokojnym marszu, docieramy do domu wykonanego z białego pustaka, z nieskoszonym trawnikiem. Przekraczamy drewniane drzwi pomalowane farbą na bordowo, a następnie kierujemy nasze kroki w stronę salonu. Zastajemy tam zdenerwowanych Aileen i Mike’a.
— Przesyłka specjalna… — Oznajmia brunetka, wskazując spore pudło leżące na stole.
Wygląda jak zwykły karton, w który pakuje się duże zamówienia. Nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że od spodu przecieka szkarłatną posoką. Przełykam głośno ślinę, podchodząc do przedmiotu. Pomału otwieram upiorną paczkę. Serce łomocze, do oczu napływają łzy, a z ust wydobywa się przeraźliwy pisk. Zaraz po tym czuję, jak grunt osuwa mi się pod nogami. Upadam na panele wciąż nie mogąc oderwać wzroku od pudełka. Jedyne, co jeszcze pamiętam, to ogarniającą mnie ciemność.
Powoli otwieram powieki, a mym oczom ukazuje się biały sufit. Zmieniam pozycję z leżącej na siedzącą. No tak, znajduję się na kanapie w salonie. A może to wszystko przed chwilą było snem? Wcale nie opuściłam tego miejsca, bo przysnęłam, czekając aż oni pójdą? Gdy odwracam głowę i dostrzegam troje towarzyszy, zdaję sobie sprawę, że to nie sen, tylko brutalna rzeczywistość.
Jordan nie żyje, teraz już mam pewność, a jego odcięta głowa z przerażonym wyrazem twarzy jest tego najlepszym dowodem. Dlaczego on? Miał tyle planów, chciał spokojnej egzystencji, a tu spotyka go coś takiego. Z jakiego powodu? Przecież nie kontaktowałam się z nim, tylko…
— Musimy sprowadzić tu Catię! Nie jest bezpieczna! Do tego trzeba odnaleźć dziewczynę Jordana. Nie ma tu żadnej jej części ciała, więc może żyje. To na pewno wina popaprańców Jonathana! — Energicznie przy tym gestykuluję.
— To nie koncert życzeń ani fundacja "ratujmy zagrożone panienki". Nie jesteśmy dobrymi samarytanami czy zbawcami wszechświata. Mamy dość własnych problemów. — Oświadcza szorstko Luke. — Całego świata nie zbawisz.
— Nie chcę ratować kogo popadnie, a jedynie dwie osoby! — Próbuję do nich podejść, jednak otwarte pudło mnie zniechęca. Przystaję przy ścianie między obrazami, opierając się o nią plecami.
— Tej rudej nic nie będzie na komisariacie. Jak dobrze skłamie to może dadzą jej obstawę. Co do tej drugiej… Niech radzi sobie sama. — Nadal obstaje przy swoim. — Nie mogę zagwarantować bezpieczeństwa obcym, niesprawdzonym osobom. To zbyt duże ryzyko.
— A niby swoim bliskim potrafiłeś to bezpieczeństwo zapewnić? Ashton i ten cały Calum są chyba najlepszym przykładem, że nawet nie umiesz ochronić tej swojej rodziny! — W nerwach chyba posuwam się za daleko.
Nawet nie wiem, co się dzieje. Luke podchodzi do mnie nagle, z pustym wzrokiem i grymasem bólu wymalowanym na gładkiej twarzy. Wymierza cios, który trafia kilka centymetrów obok mojej głowy, prosto w wiszący obraz. Szkło pęka od impetu uderzenia, po czym ozdoba upada na ziemię. Przyglądam mu się z przerażeniem. Pierwszy raz jest tak agresywny wobec mnie.
— NIGDY… WIĘCEJ… TAK... NIE… MÓW... — Cedzi każde słowo przez zaciśnięte zęby.
W obawie, że zrobi mi coś złego, odsuwam się w prawo, a potem chowam za drzwiami pokoju, który znajduje się za ścianą. Oddalam się jak najdalej od drzwi. Wyciągam pistolet, aby mieć czym się bronić. Opadam zdenerwowana na podłogę. Do mych uszu docierają podniesione głosy zza drzwi. Czy Hemmings faktycznie jest w stanie mnie zabić? Oczywiście, że tak, to w końcu niebezpieczny przestępca, a ja tak po prostu spoufalam się z nim… Jednak po co cały ten czas mnie chroni, żeby teraz pokazać swoje prawdziwe, przerażające oblicze? Do dzisiaj myślałam, że jest niewielka szansa na skrzywdzenie mojej osóbki, jednak ta pewność znika. Co robić? Jeśli tu zostanę on może mnie zabić zamiast tamtych porypańców. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Umiem już korzystać z gnata, jakoś ochronię siebie i Catię. Bez ekipy "Mroku" też rozwiążę zagadkę. Sprawdziliśmy nowe współrzędne, mam je wbite w telefon, choć wszystkie fanty pozostają w schowku Camaro…
Dźwięk telefonu wyrywa mnie z rozmyślań. Sięgam do kieszeni spodni, by wydobyć z niej urządzenie. Podnoszę je i spoglądam na wyświetlacz. Wiadomość od… Catii. Natychmiastowo ją odczytuję, a w następnej chwili przechodzi mnie lodowaty dreszcz.
"Jeśli nie chcesz, żeby koleżanka też wróciła do ciebie w kawałkach, podążaj za wskazówką do Sutherland Shire".


2 komentarze:

  1. Kłamstwo Marisy w kwestii tego, kto faktycznie dzwonił, było nieodpowiedzialne. Rozumiem jej obawy, bo zapewne nikt nie pozwoliły jej pójść do przyjaciółki. Z drugiej strony ktoś nadal jej szuka, więc bardzo naraziła się, idąc sama.
    Pojawienie się Lukea nie powinno być zaskoczeniem. Zapewne zna Marise już na tyle, że wie, kiedy kłamie. Czytając wcześniej męcząca drogę Marisy do celu, pomyślałam sobie, że Luke musiał musiał mieć niezły ubaw, widząc, jaką katorgę sobie sprawiła.
    Gdy okazało się, że koledzy Marisy są w takim stanie, spodziewałam się, że za tym musi stać osoba, która poszukuje Marisy. Jestem ciekawa, jakie mieli ze sobą powiązania i co doprowadziło ich do tego, że jeden teraz nie żyje, a drugi ledwo dycha.
    Nie sądziłam, że przyjaciółka Marisy jednak zostanie schwytana przez kogoś. Sądziłam że skoro biegnie policja, to będzie już bezpieczna. Najwidoczniej ktoś był sprytniejszy i być może ukrywał się gdzieś w pobliżu, by czekać na rozwój sytuacji.
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marisa jest pozbawiona instynktu samozachowawczego i postępuje egoistycznie. Nie spróbowała nawet zapytać pozostałych, a nóż, może jednak by jej towarzyszyli?
      Tak, zdecydowanie miał ubaw, ale na pierwszy plan wysunął się zawód odnośnie zachowania dziewczyny i braku zaufania do jego osoby po wszystkim, co dla niej zrobił.
      Czasem wystarczą powiązania jedynie z bohaterką. :P
      Nie mogę odpowiedzieć, jeśli chodzi o Catię, bo byłby to duży spojler. xD
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń