Dobra, ten rozdział męczyłam strasznie, a przynajmniej końcówkę. Powiedzmy, że pomysł był, ale chęci i siły odmówiły współpracy. Mimo tego udało się go skończyć, jest mniej więcej taki, jak oczekiwałam. Miłego czytania!
Marisa Pov
— Myślałeś kiedyś o tym, żeby rzucić dotychczasowe
zajęcie i zostać muzykiem? — Ciekawość mnie zżera. — Grasz naprawdę dobrze. —
Delektuję się każdym dźwiękiem wydawanym przez struny gitary.
— To zwykłe hobby, a nie pomysł na życie. Poza tym zanudziłbym
się. Potrzebuję jakiegoś dreszczyku. — Udzielając odpowiedzi nawet na chwilę
nie przerywa wykonywanej czynności.
Rozsiadam się wygodnie na wodnym łóżku obok
blondyna. Coraz częściej zaczynam go tutaj odwiedzać, żeby posłuchać jego gry. Chłopakowi
to nie przeszkadza, nawet cieszy się z mojego towarzystwa. Dziwi mnie fakt, że
przekonałam się do tych ludzi. Pomimo niebezpieczeństwa czyhającego za rogiem,
doświadczyłam też miłych chwil z ich udziałem. Nawet najbardziej arogancki "Mrok" się do mnie przyzwyczaił. Jego przytyki to dla mnie rutyna, jak stwierdził "wyrabiam się" przy nim, bo potrafię już odpyskować. Można powiedzieć, że
przygarnęli obcą dziewczynę z ulicy, nauczyli jak przetrwać i mi pomagają.
Wciąż nie znam przyczyny, co wywołuje lekki dyskomfort, ale w ich towarzystwie
to uczucie szybko znika. Nie pochwalam wielu metod, jakie stosują, czasem
potrafią przerazić, ale dotąd mnie nie skrzywdzili, a mieli ku temu nie jedną
okazję.
Luke przyodziany jest w spodnie z czarnego jeansu
oraz czarną bluzę bez kaptura z białym nadrukiem w formie napisów na rękawach
oraz przedzie materiału. Oczywiście do tego dobrane ma Air Jordany. Ja natomiast
mam na sobie legginsy moro, trampki oraz białą koszulkę z jakimś tandetnym
nadrukiem. Prosty i wygodny ubiór.
Wóz Hemmingsa po "potyczce" z Jonathanem został już
dawno naprawiony, jeszcze przed naszym wypadem na Wzgórze Śmierci. Nie
pozostaje nam nic tylko czekać na sygnał od tego ich zaprzyjaźnionego
mechanika. Zajmuje się on doprowadzeniem Skyline’a do stanu ponownej
używalności. Żeby nerwy całkiem wszystkich nie zjadały w oczekiwaniu na wieści
o wyścigu, każdy oddaje się ulubionym czynnościom. Luke gra na gitarze, a ja
słucham tych jego "prywatnych koncertów". Aileen wędruje po sklepach w
towarzystwie Mike’a, który w tym czasie grywa na telefonie. Każdy z nas inaczej
znosi brak Ashtona. Jego stan wciąż pozostaje bez zmian. Pogodziliśmy się z
tym, ale niekoniecznie zaakceptowaliśmy.
— To hobby przyniosłoby ci dużą sławę. Spokojnego
życia byś nie uraczył przez oblegające cię fanki, marzące o twoim autografie i
wspólnym zdjęciu. Takie zdeterminowane kobiety są gorsze od jakichkolwiek
oprychów! — Szturcham go lekko w ramię.
— Jeszcze tego by mi brakowało. Jestem człowiekiem,
który się nie wychyla, lubię pracować w mroku. A na zainteresowanie kobiet i
teraz nie narzekam. — Przechwala się.
— Ale jesteś skromny! Tak właściwie skąd się wzięła
ta ksywa? Kiedyś powiedziałeś, co oznacza, ale jak powstała? — Jakoś do tej pory nie odważyłam się zadać tego pytania.
Na początku naszej znajomości nikt nie był skory do
udzielania odpowiedzi czy dzielenia się jakimikolwiek informacjami, jednak
stopniowo się to zmieniało. Coraz bardziej się poznawaliśmy i zyskaliśmy swoje
zaufanie. Bez skrępowania czy wymigiwania się rozwiewamy teraz wszelkie
wątpliwości. Dzięki temu ośmielamy się też nie tylko z istotnymi, ale głupimi,
choć nurtującymi nas pytaniami.
— Sam go nie wybrałem, został mi nadany przez ludzi.
Zaczęto mnie tak tytułować po kilku… załatwionych, brudnych sprawach w Sydney.
Jestem jak mrok, niezauważalny. Tylko półświatek wiedział, kim jestem, ale
każdy trzymał język za zębami. Potem moja wątpliwa sława rozciągnęła się dalej
po kraju, a ja przeniosłem się tutaj. — Wciąż delikatnie muska struny gitary
specjalną kostką.
— Brudnych sprawach, czyli morderstwach? I co wtedy
czułeś, gdy miałeś te osoby na celowniku?
— Tylko szarpnięcie broni. — Oznajmia ze stoickim
spokojem.
— Nie o to mi chodziło… Czy kiedykolwiek później
tego żałowałeś?
— Co to za pytania, zamierzasz kogoś zabić czy
jakąś książkę o mnie piszesz? — Wydaje się rozbawiony, chyba pierwszy raz od
wypadku Irwina.
— Nie było pytania…
Do naszych uszu dociera dźwięk wibracji z telefonu
blondyna. Tłucze się on niemiłosiernie na biurku. Chłopak pospiesznie podchodzi
do urządzenia i odbiera połączenie.
— Wszystko gotowe? To świetnie, dzięki za pomoc. Do
zobaczenia na miejscu.
Dość szybko się rozłącza i chowa urządzenie do
przedniej kieszeni spodni. Na jego gładko ogoloną, owalną twarz wstępuje
przebiegły uśmieszek. Rzuca mi krótkie spojrzenie, gdy przystaje przy drzwiach
od swojego pokoju.
— Już czas.
***
Przed wyjściem udało mi się wziąć jeszcze czarną,
skórzaną kurtkę z ćwiekami, telefon oraz pistolet podarowany przez Hemmingsa.
Wątpię, że się przyda, ale lepiej dmuchać na zimne. W końcu tamci popaprańcy są
nieobliczalni.
Drogę do Woodstown pokonujemy w miarę szybko, choć
korki zatrzymują nas na parę minut. Samo dotarcie na Wzgórze Śmierci to raptem
chwila. Poruszamy się tam na trzy auta — ja i Luke jedziemy jego Chevroletem
Camaro, Mike swoim Audi TT, natomiast Aileen należącym do niej Audi R8. Brunetka
była bardzo szczęśliwa, kiedy chłopcy pozwolili jej znowu nim jeździć. Ponoć
wcześniej też uciekała przed nimi, jednak pościg za tym Audi to była dla nich
mordęga, więc kupili Nissana Rav4, żeby nie ganiać się tak z nią po całym
mieście. SUVem nie mogła tak szaleć jak swoim własnym samochodem. Pozwalali jej na takie wybryki, choć z czasem przestały one być zabawne, a stały się męczące. To rozsądne
wyjście, jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, że spoważniała i odzyskała swój
ukochany pojazd.
Już od samego wjazdu na górę atmosfera jest gorąca.
Nie ma tu za wiele miejsca, a nie można blokować już i tak wąskiej trasy, więc
impreza odbywa się przed wzgórzem. Zaparkowanych stoi tu mnóstwo
różnokolorowych, sportowych wozów każdej marki. Amatorzy szybkiej jazdy nie
mogą odpuścić takiej gratki. To w końcu powrót do korzeni oraz wyścig dwóch
braci, któremu Jonathan nie mógł odmówić. Tłumy ścigaczy zlatują się na
imprezę.
— Nie mieli nawet jak się przygotować. Żadnych
niepotrzebnych bzdetów jak ochrona, przepustki czy scena z DJ. To już nie jest
niepotrzebne show, a prawdziwa zabawa jak za dawnych lat, w czasach swojej
świetności. Miło widzieć, że to miejsce znowu tętni życiem. — Hemmings
najwyraźniej jest zadowolony.
Przy niektórych samochodach dostrzegam ich
kierowców w towarzystwie wielu skąpo ubranych kobiet z mocnym makijażem.
Urządzono też sobie prowizoryczny parkiet otoczony płonącymi beczkami. Kilkanaście
osób wygina swoje ciała w rytm muzyki dobiegającej z wielkich głośników
niedaleko zaparkowanych wozów.
— Minimalizm i prostota. Nie liczy się nic poza
główną atrakcją, czyli wyścigiem. — Luke nie może przestać zachwycać się
otoczeniem.
Za moment dojeżdżamy do wjazdu na trasę. Stoi przy
nim zaparkowany biały Nissan Skyline, o który opiera się Jonathan, ubrany w
czerwoną skórzaną kurtkę, czarne sztruksowe spodnie oraz czarne glany. Jego
pachołki stoją przy nim, lecz ich wozy zaparkowane są trochę dalej, by
umożliwić wjazd dla Camaro. Przyodziani są w sportowe komplety dresów — Pierce
w biało-czarny, Rogers w niebiesko-biały, a Smith w czerwono-biały. Są niemal
jak klony tylko w różnych kolorach.
Luke zatrzymuje swój pojazd tuż obok Skyline’a,
natomiast towarzyszące nam Audi zajmują miejsca przy autach naszych wrogów.
Nieśpiesznie opuszczamy samochody, podchodząc do organizatora tego bałaganu. Hemmings
od razu przechodzi do rzeczy, nie zatrzymując się wymierza cios z pięści prosto
w twarz Jonathana. Chłopak upada na ziemię, zaskoczony reakcją brata. "Mrok" chce
ponowić atak, lecz zostaje powstrzymany przez Mike’a i kundle tego drugiego
Hemmingsa.
— Luke, spokojnie. Masz się tu ścigać, a nie bić.
To nie jest ring. — Clifford próbuje przemówić przyjacielowi do rozumu.
Najwyraźniej to działa, gdyż blondyn stopniowo się
uspokaja, jakby ulatywała z niego cała nagromadzona złość. Przyglądamy się tej
scenie z Aileen, z pewnej odległości. Dziewczyna chowa dłonie do kieszeni
turkusowej bomberki. Idealnie zakrywa ona broń przymocowaną do paska podartych
jeansów, którą brunetka chowa za plecami. Conversami rozgrzebuje kawałek gruntu
przed sobą.
— Masz rację. — Luke rezygnuje, oddalając się nieco
od Jonathana.
Chłopak wstaje, otrzepując ubrania z ziemi. Na jego
twarzy nie gości jednak strach, lecz rozbawienie.
— Zasady są proste. Wyścig rozpocznie się na górze,
podjedziemy tam razem z kimś, kto nas wystartuje. Ten, który dotrze w to
miejsce jako pierwszy, wygrywa. — Beznamiętnie przedstawia reguły. — Panienki,
zapraszam.
Z tłumu, który zdążył się już za nami zgromadzić,
zaczynają wychodzić dwie kobiety. Krótko obstrzyżona szatynka przyodziana w
szorty oraz prostą koszulkę z dużym dekoltem, podchodzi do Jonathana. Obok
Luke’a staje natomiast blondynka ubrana w sportową tunikę. Jej sięgające ramion
włosy są ozdobione różowymi pasemkami. To ta blondynka z klubu…
— Wybacz, Lacey, ale to zbyt niebezpieczne. — "Mrok" zwraca się bezpośrednio do niej. — Jedziemy bez żadnych pilotów, nie są wcale
potrzebni, bo dobrze znamy tę trasę. Nie mogliśmy kiedyś doczekać się tego
dnia, więc wróćmy do tradycji, do czasów, kiedy ścigano się tu bez
jakichkolwiek bajerów, a my tylko to podziwialiśmy. Chyba, że się boisz? —
Teraz podaje propozycję bratu.
— Niech ci będzie, ale nie łudź się, że masz ze mną
jakieś szanse. — Wsiada do Skyline’a, a wraz z nim jakiś czarnoskóry mężczyzna,
po czym rusza na szczyt.
Hemmings posyła nam przelotne spojrzenie, podobnie
mężczyźnie siedzącemu na masce ciemnoniebieskiego Subaru Impreza WRX STI 11
ozdobionego złotymi gwiazdkami, zaparkowanego nieopodal. Wsiada do Camaro i
rusza w ślad za Jonathanem.
Facet przyodziany w jeansową kurtkę z kapturem
zarzuconym na głowę, czarne nylonowe spodnie oraz czarno-białe buty Kamikaze II
z Reeboka, wpatruje się teraz prosto w nas. Spod kaptura wystają jedynie
pojedyncze brązowe kosmyki. Jego czekoladowe oczy nie wyrażają żadnych emocji.
Krzyżuje ręce na piersi wciąż okupując maskę swojego Subaru. Jednak nie ten
facet jest naszym zmartwieniem. Znajduje się on od lewej strony wjazdu, a nasz
kłopot po drugiej, czyli prawej.
Rudowłosy chłopak ubrany w granatowe szorty,
ulubione Adidasy oraz luźną, czarną koszulkę podchodzi do nas. Opiera się
plecami o skałę.
— Mike, czy oni nic nam nie zrobią? — Skinieniem
głowy wskazuję na trzech zwyrodnialców.
— Za dużo tu ludzi, a zrobienie czegoś głupiego
zepsuje reputację Jonathana, na co nie może sobie pozwolić. Będą czekać na jego
rozkaz lub inną okazję. — Wzrusza ramionami. — Teraz pozostaje tylko wierzyć,
że Luke nie przeliczy się co do swoich umiejętności i chociaż przeżyje ten
wyścig.
— Oby tak było. — Spoglądam na szczyt wzgórza,
gdzie Luke powinien zaraz dotrzeć.
***
Luke Pov
Ponownie przed mymi oczami rozpościera się
czarnoskóry mężczyzna w białej, eleganckiej koszuli oraz granatowych spodniach
od garnituru. W prawej ręce trzyma czerwoną, zapaloną już racę. Wymachuje nią
na wszystkie strony, nie mając zamiaru jeszcze pozbywać się przedmiotu.
Przechadza się z niewielkim przedmiotem pomiędzy naszymi samochodami, chcąc
wywołać w nas zniecierpliwienie. W końcu ustawia się przed maską, by następnie
pozbyć się zbędnej racy z dłoni. Mężczyzna odsuwa się od pojazdów, gdy
przedmiot robi kilka piruetów w powietrzu, po czym spada na ziemię.
Po raz kolejny startujemy obaj w tej samej chwili.
Pojazdy odrywają się od nieutwardzonej nawierzchni, pozostawiając za sobą tumany
kurzu. Jakimś cudem udaje mi się objąć prowadzenie. Jonathan jest tutaj bardzo
ostrożny, nie zamierza wykonywać niepotrzebnych ruchów, woli poczekać na lekkie
rozszerzenie drogi przed metą, aby zrobić to samo, co ja poprzednim razem? A
może planuje coś innego? Niedoczekanie jego. Prowadzenie na jakiś czas mogę mu
oddać, ale zwycięstwo na pewno nie.
Ten kretyn posuwa się jednak o krok za daleko. Nie
wiem czy jest samobójcą, czy po prostu postradał resztki rozumu. Nie interesuje
go, że droga jest wąska, po prostu przepycha się z prawej strony, przygniatając
mnie do skał. Przez ten zabieg gubię lewe lusterko wsteczne, a snop iskier
sypie się za mną. Jednak Skyline również na tym cierpi, obdzierając się o
bandę. Zdecydowanie to nie miejsce, gdzie można po prostu wyprzedzać! Mimo tego
Jonathan próbuje przepchnąć swój pojazd. Odpuszcza na chwilę, gdy zbieramy
kolejny stromy zakręt, by za moment ponowić próbę.
— A jedź sobie! — Przyciskam Camaro do ściany, jak
tylko mogę, żeby wreszcie ten przeklęty Nissan mnie wyprzedził.
Chłopak jakby na to czeka. Obejmuje prowadzenie.
Nie zmniejszam jednak odległości, jaka nas dzieli. Moją szansą na zwycięstwo
jest wyprzedzenie go przy ostatnim, najniebezpieczniejszym zakręcie, dokładnie
przed metą. Skoro mój brat uwielbia hamować przy zakrętach i wykonywać zbyt
szeroki łuk, ja nie zamierzam zmarnować takiej okazji.
Przy tak dużej prędkości i krótkim torze, trasa
niknie w oczach. Każdy zakręt udaje nam się ledwo wyrobić, obdzierając pojazdy.
Nikt nie jest perfekcyjny, więc nic dziwnego, że nie potrafimy idealnie
zmieścić się w wyznaczonych miejscach. Droga mija dość szybko, intensywnie i z
każdą kolejną chwilą nachodzi mnie myśl, czy uda się z następnego manewru wyjść
cało. Ogarniające przeczucie rychłego końca nie chce zniknąć, jednak sprawia mi
to nieoczekiwaną ulgę. Mogę tu umrzeć, a ja się z tego powodu cieszę? Chyba coś
ze mną nie tak.
Zbliżamy się, to już ten ostatni, decydujący
zakręt. Nie daję Jonathanowi możliwości zwolnienia, gnając do przodu i tym
samym pchając jego auto. Widzę, że próbuje hamować, czerwone lampy z tyłu
pojazdu się zapalają, ale auto nie reaguje. Jest już za późno, aby wyrobić ten
zakręt, Skyline jest zbyt wychylony, a hamulce nie działają. Jonathan mimo
wszystko posiłkuje się ręcznym, podchodząc do stromego łuku. Wykorzystuję tę
okazję, również przy użyciu ręcznego hamulca zbliżam się do Nissana, wpycham go
na skałę, która wybija przód pojazdu. Z pomocą impetu uderzenia mojego Camaro,
samochód przebija się przez barierkę i spada w przepaść. Gdy znajduje się na
jej końcu, do uszu wszystkich widzów dociera okropny huk wybuchającego wozu.
Zatrzymuję pojazd w miarę jak najbliżej miejsca
całego zdarzenia. Podbiegam do urwiska, by sprawdzić, co z Jonathanem. W moim
kierunku zmierzają niektórzy imprezowicze, jednakże dostrzegamy jedynie słaby
płomień. Nawet latarki nie są w stanie dostrzec sylwetki rozbitego Skyline’a.
Odległość jest jednak zbyt duża, by ktokolwiek mógł to przeżyć, jestem tego
pewien. Nie dość, iż upadek ze sporej wysokości to jeszcze wybuch. Można uznać
sprawę za zakończoną.
— Czemu nie hamował? — Słyszę zdziwione głosy kilku
osób.
Da się to wyjaśnić w bardzo prosty sposób. Prośba,
którą miałem do Walkera…
~~*~~
— Tak na
marginesie, możesz coś jeszcze dla mnie zrobić?
— Co takiego?
— Jak już
naprawisz Nissana, przed oddaniem go Jonathanowi, przetnij przewody hamulcowe.
Zanim będziemy się ścigać, cały płyn wycieknie, a ten dupek nie będzie mógł go
użyć. Pokombinuj, żeby nie widział również ostrzeżenia na stacyjce. Może to
niehonorowe, ale przegiął.
~~*~~
Przykro mi, bracie, ale tę rundę przegrałeś. Twoim
ostatnim błędem było spowodowanie wypadku Ashtona. Powinienem był zająć się
tobą skutecznie już dawno, ale za każdym razem przypominałem sobie, że jednak
jesteśmy rodziną. Chciałem ci wybaczyć i zaakceptować ponownie, ale nie
umiałem. Za każdym razem, gdy cię widziałem, czułem jedynie wstręt. A mimo
tego, stojąc tutaj ze świadomością, że ciebie już nie ma, nie czuję tej ulgi. Twoje
odejście jest równie bolesne, jak rodziców.
— Luke, wynośmy się stąd. — Marisa chwyta mnie za
ramię.
Wciąż jednak nie mogę oderwać wzroku od dziury i płomieni
w oddali. Zdają się takie odległe, jak mała świeczka, której się używa, jeśli
zabraknie prądu. Nie potrafię tak po prostu obojętnie odejść, jakby nic się nie
stało. Muszę jednak udawać przed pozostałymi, że zabójstwo rodzonego brata nie
robi na mnie żadnego wrażenia.
— Luke, proszę, chodźmy już! — Brunetka nie daje za
wygraną.
— Mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia. — Z
bólem serca odrywam się od wykonywanego zajęcia, by ruszyć w stronę kolegów
Jonathana.
Stoją niedaleko Mike’a i Aileen całkowicie
zszokowani. Nie wiedzą, jak się zachować, skoro ich szefa już nie ma. Przyglądają
się tępo, jak zmierzam w ich kierunku, z obojętnym wyrazem twarzy. Nie jest łatwo
go utrzymać, w tych okolicznościach, ale cel uświęca środki, przy nich trzeba
grać bezwzględnego mordercę, żeby wreszcie odpuścili.
— Zabawne, bez swojego pana nie szczekają już tak
głośno. — Zwracam uwagę na ich milczenie. — Kto teraz dowodzi?
— Nie chcemy kłopotów, to już koniec. — Odzywa się
Pierce.
— Tak łatwo odpuszczacie, nie chcecie wyrównać
rachunków za szefa? — Nie daję za wygraną.
— Jest ktoś, kogo boimy się bardziej niż ciebie. —
Taylor dołącza do rozmowy.
— Kto taki?
— Nigdy nie widzieliśmy go na oczy, kontaktował się
tylko z Jonathanem. Nie udało nam się sprowadzić dla niego tej laski. — Rogers
wskazuje na Marisę. — Nie daruje nam tego, więc wynoszę się stąd, póki jeszcze
mam szansę.
Jak widać jego przyjaciele również odpuszczają i
wsiadają do swoich samochodów. Przerażenie na ich twarzach, gdy mówią o tym "kimś" jest autentyczne. Obawiają się tej osoby bardziej niż mnie. Posiada
większe wpływy i władzę ode mnie. Czyli jednak… Wciąż o niej pamięta. Ale czemu działa dopiero teraz?
— Możemy im uwierzyć? — Pyta Aileen.
— Przyjrzałaś im się? Srają po gaciach ze strachu
przed kimś potężniejszym. Wątpię, że będą stanowić dla nas problem. Spadajmy,
zanim zjadą się gliny. — Kieruję się w stronę mojego obitego Camaro.
Zajmuję miejsce kierowcy, włączam słuchawkę oraz
tworzę konwersację głosową w telefonie, abyśmy zachowali kontakt w czasie
podróży. Czekam, aż Marisa usiądzie obok mnie, po czym wyruszam w stronę
Woodstown.
— To był zły pomysł. Rozumiem, że jesteś wściekły
za wypadek Ashtona, ale zabić brata? Ten plan od początku wydawał się
idiotyczny. Może go nienawidzisz, ale to jednak twoja prawdziwa rodzina… —
Zamierza drążyć ten temat.
— Był dla mnie nikim. — Chyba bardziej próbuję
przekonać siebie niż Marisę. — Nie rozmawiajmy już o tym…
Zaraz po opuszczeniu wzgórza, docieramy do miasta.
Przejeżdżamy kolejnymi zapchanymi, nawet o tej porze, ulicami. Wydaje się być tak
cicho i spokojnie. Żadnych zagrożeń, jedynie wymijane samochody podążające w tą
samą, bądź przeciwną stronę. Blask ich reflektorów, dźwięk klaksonów oraz
zmieniające się światła sygnalizacji świetlnej.
— Cholera… — Z moich ust mimowolnie wyrywa się
przekleństwo, gdy dostrzegam dwa wozy policyjne, które na sygnałach zbliżają
się do mojego auta. — Nawet nie można liczyć na spokojną przejażdżkę.
Nie mając ochoty bliżej zapoznawać się z panami w
niebieskim, od razu zwiększam prędkość. Wyprzedzam kolejnych uczestników ruchu
drogowego, gwałtownie zajeżdżając drogę niektórym z nich. Liczę, że spowolnią
oni trochę policjantów nerwowymi odruchami. Między nimi przeciskają się dwa
znajome Audi, które za nic mają przestrzeganie przepisów.
— Wszyscy w lewo, zgubimy ich w bocznych uliczkach,
są jak labirynt. — Powiadamiam kierowców przez słuchawkę.
Bez żadnych sprzeciwów wykonują moje polecenie.
Zmierzamy do mniej uczęszczanej dzielnicy Woodstown. Mniejszy ruch i wiele
krętych dróg, które prowadzą w ślepe zaułki lub do innych części miasta. Próbujemy
skorzystać z każdej możliwej opcji, gwałtownych zakrętów, które wybijają wozy
policyjne z pościgu, jednak mnożą się jak króliki.
— Luke, spójrz. — Moja towarzyszka zauważa coś
istotnego.
Ciemnoniebieskie Subaru Impreza WRX STI 11
ozdobione złotymi gwiazdkami, wymija wozy policyjne, podążające za mną Audi, by
w następnej chwili zrównać się ze mną, korzystając z prawego pasa ruchu. W
niedalekiej odległości dostrzegam jednak samochód jadący wprost na niego.
Hamuję, aby zrobić pojazdowi miejsce przede mną. Niezdarnie próbuję dodać
kierowcę do konwersacji, co z trudem mi się udaje w obecnie panujących
warunkach.
— Walker, co ty tu robisz? — Od razu przechodzę do
rzeczy.
— Jonathana już nie ma, więc nie widzę dalszej
potrzeby ukrywania się. Z resztą umrę z nudów, jeśli was aresztują. — Odpowiada
beztrosko. — Za mną, wyprowadzę was stąd.
Podążam dokładnie za Subaru, które niezrażone
mnożącymi się patrolami, gna dalej przed siebie. Kiedy wyprowadza nas na
ruchliwszą ulicę, dostrzega policyjną blokadę tuż przed nami. Zamiast podjąć
próbę wyminięcia ich czy cofnięcia się, postanawia wybrać boczną uliczkę po
prawej, unikając w ten sposób rozstawionych radiowozów. Jest tylko jeden
problem…
— To ślepy zaułek! Nie przebijesz muru tym małym
Subaru! — Coraz bardziej się irytuję.
— Założymy się?
Ten wariat zamierza wpakować nas wszystkich do
pierdla czy może pozabijać, bo już sam nie wiem? Ufam mu, w końcu jest jednym z
nas, choć zakonspirowanym w środowisku ścigaczy dla zbierania informacji,
jednak w tym momencie nachodzą mnie wątpliwości. Coraz bardziej zbliżamy się do
końca drogi.
— Hamuj! — Marisa zaczyna panikować.
— Jeśli to zrobię z pierdla już nie wyjdę. Wolę
zginąć. — Sam nie do końca w to wierzę.
— Ale ja chcę jeszcze pożyć!
Nie widzę dobrego rozwiązania. Zatrzymanie się
oznacza aresztowanie. Prędzej czy później mundurowi odkryją, że "Mrok" to ja.
Wtedy zgniję w pierdlu. W jej przypadku nie jest lepiej. Również zostanie
aresztowana do czasu wyjaśnienia sprawy wybuchu w sierocińcu. Jeżeli nie
wyhamuję, zamienimy się w mokrą plamę. Wybór niezwykle ciężki. Kiedy tak biję
się z myślami, a brunetka w rozpaczy zakrywa twarz dłońmi, aby nie widzieć jak
rozwalamy się o jadące przed nami Subaru, betonowa ściana blokująca nam drogę
eksploduje. Zostaje rozerwana na kawałki, które wylatują w różne strony. Ulica
po drugiej stronie nieistniejącej już przeszkody stoi przed nami otworem.
Przejeżdżamy przez nią szybko, choć spadające kawałki muru uderzają o nasze
samochody. Najbardziej obrywają jednak Audi, które wyjeżdżają na samym końcu.
Zaraz za nimi trzy osoby rozkładają w tamtym miejscu kolczatkę, żeby
unieruchomić policyjne radiowozy.
— Zwracam honor. — Wciąż nie wierzę w to, co się
dzieje.
— Mają szczęście, że się wyrobili. Myślałem, że nie
zdążą. — Odpowiada Walker z ulgą.
Czyli jednak bez stuprocentowej pewności, iż się
uda, Walker postanowił zaryzykować… Ten człowiek nigdy nie przestanie mnie
zadziwiać. Mimo tego wszyscy żyjemy, więc złość na niego szybko mi przechodzi. Dalsza
droga prowadzi nas wprost do otwartych na oścież wjazdów na stanowiska w
warsztacie naszego przyjaciela. Korzystamy z nich, a w następnej chwili
pracownicy zamykają wejście za nami.
— Widzisz, nie było tak źle. — Przerywam ciszę,
która nastała jakiś czas temu.
— Uduszę cię kiedyś… — Brunetka nie podziela mojego
zdania.
Opuszczamy pojazdy. Nie wyglądają one obiecująco,
ale skoro jesteśmy w warsztacie, to się szybko zmieni. I tak nie możemy
odjechać, dopóki patrole się nie przerzedzą, więc jesteśmy tu uziemieni. Lepiej
znaleźć pozytywy tej sytuacji, wciąż żyjemy i nie jesteśmy skuci w kajdanki.
Przyglądam się Aileen, która ocenia stan swojego
Audi R8. Rozbita przednia szyba od strony pasażera. Dobrze, że nikt z nią nie
jechał, bo byłby już trupem. Dodatkowo kilka wgnieceń na dachu, masce i urwany
spoiler. Mocno wgniecione oba zderzaki.
— Szlag… — Nie wygląda na zachwyconą.
— Spokojnie, dobrze się nią zajmę. — Podchodzi do niej
Walker.
— Liczę na ciebie. Tylko bądź delikatny, to moja
perełka. — Dziewczyna zbliża się powoli do mechanika.
— Jasne, nie ma sprawy. Potem się tym zajmiemy,
teraz zapraszam wszystkich do mojego biura. — Skinieniem głowy wskazuje
pomieszczenie na samym końcu hali.
Bez zbędnego ociągania czy też zbytniego rozglądania
się, zmierzamy na wprost, do wyznaczonego celu. Gdy przekraczamy drzwi, naszym
oczom ukazuje się niewielkie, klonowe biurko z czarnym krzesłem obrotowym. Na
blacie stoi pięć napełnionych kieliszków, a obok otwarty szampan. Ściany koloru
białego już od dawna zdają się przechodzić w odcienie szarości. Betonowa
podłoga wydaje się być miejscami przybrudzona przez smary.
— Zdrowie tych, którzy tu są! — Walker podnosi swój
kieliszek, a my idziemy za jego przykładem.
— Oraz tych, których z nami nie ma. — Na myśl od
razu przychodzą mi Calum i Ashton.
— Za widowiskową ucieczkę i rodzinę! — Toast
dokańcza Mike.
Szczerze powiedziawszy to jestem zaskoczona decyzją Lukea. Nie przyszło mi do głowy, że będzie chciał zabić swojego brata, nie ważne jak bardzo go nienawidził. Było to dla mnie bardzo niespodziewane. Prędzej obstawiałabym spowodowanie jakiegoś wypadku, ale nie zabójstwo. jestem ciekawa czy w późniejszym czasie Luke będzie miał jakieś wyrzuty sumienia. Wprawdzie już zabijał, ale to jednak nadal był jego brat, z którym coś go łączyło.
OdpowiedzUsuńNo i ponownie pojawia się wspomnienie o tajemniczym gościu, który za wszelką cenę chce Marisy. Czego tak naprawdę od niej chce? I kim jest, skoro tak bardzo wszyscy się go boją? Mam pewne podejrzenia co do jego osoby, zobaczymy czy okażą się słuszne.
Ucieczka przed policją była pełna emocji. Nie spodziewałam się Walkera, ale jego obecność była na plus. Gdyby nie on, bohaterowie najprawdopodobniej nie uciekliby. Przysługa, jaką wykonał dla Lukea pokazuje, że blondyn jest dla niego bliską osobą. Dla kogoś innego prawdopodobnie nie zrobiłby czegoś takiego.
Maggie
Brata szczerze wtedy znienawidził, bo uważał, iż chłopak się stoczył i źle potraktował ich matkę. A wypadek Ashtona, który był dla Luke'a niczym brat, sprawił, że nienawiść przeszła na zupełnie nowy poziom. Mimo wszystko cytując Hemmingsa "A mimo tego, stojąc tutaj ze świadomością, że ciebie już nie ma, nie czuję tej ulgi. Twoje odejście jest równie bolesne, jak rodziców." - Jonathan nie był mu obojętny i jego odejście go zabolało, jednak przed pozostałymi chciał zgrywać twardego. Gdyby dowiedział się, iż Jona zadbał jednak o jego "przyszłość" lata temu, pewnie zabolałoby go jeszcze bardziej.
UsuńOooo, ciekawa jestem tych podejrzeń. xD
Oczywiście, jest częścią ekipy, choć musiał się z tym "kamuflować", by być wtyką w świecie ścigaczy.
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May