Wydarzenia z poprzedniego rozdziału przerwałam w najgorszym momencie, niczym w jakiejś telenoweli, ale tak miało być. Kto czekał na dalszą akcję? Rozdział dość krótki, ale dokończony i taki, jak chciałam. Ponownie sięgnęłam po "masochizm artystyczny" próbując opisać tę niebezpieczną jazdę. Miłego czytania!
Na twarz Hemmingsa wstępuje wściekłość. Do tej
pory myślałam, że widziałam go już wkurzonego, ale się myliłam. Jego spojrzenie
jest kompletnie puste, pozbawione jakiegokolwiek współczucia czy chociażby
litości. Można się przejrzeć w tych oczach jak w lustrze, zobaczy się swoje
idealne odbicie. Mocno przygryza dolną wargę, aż dostrzegam cieknącą z niej
stróżkę krwi. Chłopak zdaje się tego nie czuć, oddalający się wrak Ashtona
znacznie bardziej przykuwa jego uwagę.
— Przepuśćcie go. — Odzywa się niespodziewanie do
słuchawki. — Sprawdźcie, co z Ashtonem.
Na te słowa srebrne Audi jadące za nami, przybliża
się do chodnika, jak tylko jest to możliwe, żeby zrobić miejsce Nissanowi.
Następnie zawraca z piskiem opon i gna w stronę rozbitego, żółtego Mitsubishi,
pozostawiając "uliczną walkę" w naszych rękach.
Pędzimy coraz szybciej, jednak Skyline zdaje się
nadrabiać dzielącą nas odległość. Droga jest prosta i pusta, na całe szczęście
mało uczęszczana. W tym obszarze nikt nie parkuje samochodów, gdyż nie ma na
nie miejsca. Problemem jest, że wyjeżdżamy już praktycznie z osiedla. Droga się
rozszerza, budynki są oddalone od jezdni. Mimo tego Luke chce uniknąć
zapełnionych ulic, dlatego wykonuje gwałtowny manewr w prawo przy najbliższej
krzyżówce. Skyline bez problemu sobie z nim radzi i w następnej chwili czujemy
uderzenie w tył pojazdu, potem kolejne. Jonathan próbuje tego samego podejścia,
co z Ashtonem, jednak Luke w ostatniej chwili pokonuje następny zakręt w boczną
uliczkę, unikając tym uderzenia.
— Będzie ciężko, chyba nie mam wyjścia… — Oznajmia
blondyn, wymijając zaparkowane w tej części dzielnicy samochody. Na szczęście
ten uliczny parking jest dość krótki.
Jonathan nawet na moment nie odpuszcza, jakby z
desperacji postradał rozum. Ponownie wjeżdża w tylni zderzak Camaro. Luke
postanawia udać się do bardziej ruchliwej części miasta, jakby tracąc już
cierpliwość i nadzieję na pozbycie się tego balastu bez wciągania do akcji osób
trzecich. Skyline zrównuje się z nami, wykorzystując brak pojazdów
poruszających się po prawnym pasie jezdni. Z impetem uderza bokiem o wóz
Hemmingsa, próbując zepchnąć nas z drogi na jakąkolwiek pojawiającą się po
drodze przeszkodę w postaci auta zaparkowanego przed posesją, bramy czy grupy
przechodniów, których Luke na pewno nie chce poturbować.
— Boję się. — Z każdym kolejnym uderzeniem mam
wrażenie, że pojazd może się rozpaść. Towarzyszy temu również mój krzyk.
— Już wolałem jak byłaś pijana. Marudziłaś, ale
przynajmniej nie wrzeszczałaś mi do ucha. — Próbuje głupawym komentarzem
odwrócić moją uwagę, abym choć odrobinę się uspokoiła.
— A ja wolę, kiedy przynajmniej udajesz, że nie jesteś
palantem. — Nie pozostaję dłużna.
Opanowanie w takiej sytuacji jest prawie
niemożliwe. Nawet tak doświadczona w tych sprawach osoba, jak Luke ma z tym
problem. Chłopak zdaje sobie jednak sprawę, że panika w niczym nie pomoże, a
wręcz utrudni logiczne myślenie i prawidłową ocenę sytuacji. Kiedy ja się tego
nauczę?
— Mam pewien pomysł. — Oświadcza z błyskiem w oku.
— Więc się pośpiesz, bo za niedługo może zostać z
nas mokra plama!
Luke wyjeżdża na główną, najbardziej uczęszczaną
drogę. Jest ona okupowana przez masę samochodów, które zamierza wykorzystać
jako ostatnią deskę ratunku. Wymijamy zmierzające w tym samym kierunku pojazdy,
a w ślad za nami podąża wrogi Skyline. Następnego posunięcia Hemmingsa chyba
nikt się nie spodziewa. Ten wariat zmienia pas ruchu, aby jechać "pod prąd".
Najwyraźniej jest bardziej zdesperowany od swojego brata.
— Oszalałeś?! Kompletnie ci odwaliło! — Nie kryję
swojego przerażenia.
Niezrażony moją uwagą nadal kontynuuje szaloną
jazdę. Nadjeżdżające z przeciwka samochody trąbią na nas i zjeżdżają nam z
drogi. Zasłaniam oczy dłońmi, gdy wydaje się, że nastąpi zderzenie, jednak po
chwili docierają do mnie kolejne sygnały dźwiękowe niezadowolonych kierowców,
więc odsuwam ręce od twarzy. Przyłapuję się na wykonywaniu tej czynności
kilkukrotnie. Jonathan ponownie się zbliża, żeby wykonać swój manewr. Robi
podejście z lewej, lecz nie udaje mu się to, gdyż Luke ostro hamuje, pozwalając
się wyprzedzić. Hemmings wykorzystuje okazję, aby podjechać do tylnego zderzaka
Skyline’a i uderzyć go z boku, pod kątem, chcąc wybić go z równowagi. Auto
traci panowanie oraz wykonuje pełen obrót wokół własnej osi, by w następnym
momencie wpaść pod nadjeżdżającego, srebrnego Volkswagena Tiguana I, prowadzonego przez młodą kobietę. Jej pojazd wbija się w białego Nissana od
strony pasażera, więc istnieje mała szansa, że kierowcy obu pojazdów ponieśli
poważne obrażenia.
— Co z Ashtonem? — Blondyn kieruje pytanie do
słuchawki.
Jak gdyby nic się nie stało, wraca na odpowiedni
dla nas pas jezdni. Luke wsłuchuje się w dokładne instrukcje, które podaje mu
ktoś po drugiej stronie urządzenia. Jego wyraz twarzy wydaje się nie zmieniać,
nadal wygląda przerażająco.
— I jak? — Pytam roztrzęsiona.
— Źle. Zabrano go do szpitala w Euri Creek, ale nie
mieli aktualnie wolnego chirurga na dyżurze, bo wykonują jakiś zabieg.
Przetransportują go helikopterem ratowniczym do Woodstown. Zajmie się nim nasz
dobry znajomy, już wie o całej sprawie i czeka na Ashtona.
***
Mija naprawdę sporo czasu, zanim docieramy w
wyznaczone miejsce. Euri Creek leży daleko od Woodstwon, jednak udaje nam się
wreszcie znaleźć na odpowiednim terenie. Specjalista przed wejściem na salę
poinformował Mike’a, gdzie dokładnie odbywać się będzie operacja. Bez zbędnego
ociągania, wymijamy pacjentów, personel czy też ludzi odwiedzających swoich
chorych krewnych. Nie zwracamy uwagi na nikogo, gdyż żadna z tych osób nie jest
kimś istotnym. Zlewają się w jedną, nic nieznaczącą masę. Droga do bloku operacyjnego
jest dość łatwa. Trzeba iść cały czas prosto, po czym dwukrotnie skręcić w
prawo.
Kiedy znajdujemy się wprost przed zamkniętymi
drzwiami z grubego szkła, na plastikowych krzesłach poczekalni dostrzegamy dwie
kobiety. Jedną z nich jest brunetka około czterdziestki o brązowych oczach,
której loki sięgają do pasa, ubrana w granatowy, elegancki kombinezon i białe
sandały na obcasie. Jest cała zapłakana, wypowiada jakiś potok zdań w nerwach,
co chwilę przykładając chusteczkę do twarzy. To pewnie matka Ashtona. Druga z
kobiet, której twarz okalają zmarszczki, wydaje się niewiele starsza od swej
towarzyszki. Jej blond kosmyki są tak jasne, że można pomylić je z bielą. Są
proste i sięgają kobiecie ledwo za ramiona. W jej zielonych, podobnych do
Clifforda oczach widać głęboki smutek, a na twarzy maluje się współczucie.
Przyodziana jest w prostą, pudrowo-różową sukienkę oraz około
dziesięciocentymetrowe szpilki w podobnym odcieniu. Obie są pobladłe ze
strachu, niemal zlewają się z bielą ściany, przy której ustawiono plastikowe,
zielone krzesła z metalowymi nogami. Kiedy wreszcie nas dostrzegają, brunetka
od razu wstaje i zmierza w naszą stronę. Jej obcasy stukają o wyłożoną
kremowymi płytkami podłogę, wydając denerwujący odgłos rozchodzący się echem po
korytarzu.
— Pani Irwin, ja… — Luke zaczyna, lecz nie jest mu
dane dokończyć.
Gdy tylko kobieta zatrzymuje się przed blondynem,
wymierza mu siarczysty policzek, tak mocny, że jego głowa odchyla się lekko w
bok od impetu uderzenia. Zaskakujące, że ta drobna istotka ma w sobie takie
pokłady energii. Chłopak przyjmuje na siebie cios rozzłoszczonej kobiety w
spokoju. Przymyka oczy, bierze głęboki oddech oraz wypuszcza powietrze, po czym
postanawia ponownie na nią spojrzeć. Ja, Mike i Aileen stoimy obok Hemmingsa
jak wryci, nie mogąc wydobyć słowa.
— Kto cię tu wpuścił, potworze! Nie dość, że
odebrałeś Hoodom dziecko i zabroniłeś kontaktów z drugim, podobnie jak z
Michaelem i Ashtonem, to stwierdziłeś, że jeszcze ci mało? Teraz próbujesz
zabrać mojego jedynego syna! Przyszedłeś tu, żeby napawać się moim
nieszczęściem! — Wyrzuca z siebie potok słów. — Tobie i Jonathanowi widocznie
nie wystarczyło wpędzenie do grobu własnych rodziców, prawda?! Lubisz niszczyć
kolejne rodziny! Sprawia ci to przyjemność, gówniarzu?! Biedni Adam i Michelle,
pewnie w grobach się przewracają, gdy widzą, co wyprawiacie, wy wybryki natury!
Żałuję, że mój syn cię poznał! — Okłada pięściami klatkę piersiową blondyna.
— Spokojnie, Charlotte. — Przyjaciółka próbuje
jakoś wpłynąć na panią Irwin.
— Nie uspokoję się! Na moim miejscu zachowywałabyś
się tak samo! — Wymierza Hemmingsowi cios po raz ostatni. — Nie masz prawa tu
przebywać, wynoś się i więcej nie kontaktuj z moim dzieckiem! Módl się, żeby
przeżył, bo nie ręczę za siebie! Ochrona, niech go ktoś stąd wreszcie wyrzuci!
— Ponownie zwraca się do "Mroku".
Luke najwyraźniej odpuszcza dalszą batalię z
wściekłą matką Ashtona. Pomału się wycofuje, aż w końcu kieruje do wyjścia.
Spoglądam na jego oddalającą się sylwetkę nie wiedząc, co właściwie robić.
Rzucam spojrzenie na pozostałą dwójkę znajomych.
— Mikey, syneczku, wróć do domu, proszę. Ten
degenerat jest niebezpieczny, może spotkać cię przy nim podobny los, co małego
Ashtona. Nie przeżyję tego. — Przykłada dłonie do gładkich policzków
rudowłosego chłopaka, spoglądając mu w oczy. — Ty też wróć do domu, Aileen.
Twoi rodzice są w rozsypce po stracie Caluma, a ty odwracasz się do nich
plecami. Z tamtym demonem nie czeka cię żadna przyszłość. Twoje miejsce jest
przy rodzinie, która się o ciebie troszczy i martwi! — Zwraca się też do
brunetki.
— Masz rację, mamo. — Mike chwyta kruche dłonie
swej rodzicielki i odsuwa je od twarzy.
Odwraca się na pięcie ku jej niezadowoleniu. Rusza
w kierunku Hemmingsa, podobnie jak Aileen. Podążam zaraz za nimi, słysząc
głośny płacz blondynki oraz przeróżne niekulturalne epitety mające obrazić Luke’a.
W pośpiechu opuszczamy szpital, zmierzając w stronę ich zaparkowanych wozów. Na
miejscu zastajemy Hemmingsa palącego papierosa.
— Musiał ją wezwać, w końcu jest jego najbliższą
rodziną… Moja matka niepotrzebnie się tu fatygowała… Nic nie tracimy, pan
Arnold na pewno będzie nas informował na bieżąco o stanie Ashtona. — Oznajmia
Mike.
— A kim on tak właściwie dla was jest? — Wtrącam.
— Przyjacielem rodziny Irwinów. — Aileen udziela
odpowiedzi.
— Tym razem przegiął i to był jego ostatni błąd. —
W końcu przemawia sam "Mrok". — Zakończę tę sprawę raz na zawsze. Już dawno temu
powinienem to zrobić, ale byłem zbyt pobłażliwy.
— Teraz na pewno się ukryje w podziemiach, żeby
przeczekać. Niby jak chcesz go dorwać? — Mike krzyżuje ręce na piersi.
— To już moje zmartwienie. Matka Ashtona miała rację,
to co się z nim stało jest moją winą… Nie mogę ryzykować też waszego życia,
lepiej wróćcie do domu, przy mnie nie jesteście bezpieczni. — Reakcja Hemmingsa
zaskakuje nas wszystkich.
— Rodziny się nie zostawia, więc nie licz na to.
Nie pozbędziesz się nas tak łatwo. Już dawno postanowiliśmy, że nie pozwolimy
ci znowu wrócić na dno. Rodzina powinna trzymać się razem, choćby nie wiem, jak
gówniane sprawy jeszcze na nas czekały… — Mike nie daje za wygraną.
— Skończ chrzanić głupoty, Hemmings, bo my nie mamy
zamiaru odejść. Powiedz lepiej, jaki masz plan. — Brunetka zdaje się popierać
stanowisko Clifforda.
— Nie wiecie, na co się piszecie, to nie są żarty.
Już raz straciłem rodzinę, a sytuacja znów się powtarza. Jesteście wszystkim,
co mam, do cholery! Nie mogę już dłużej ryzykować waszego życia. Zrobiło się
zbyt niebezpiecznie. — Luke rozdeptuje kiepa na kostce brukowej.
— Wiemy i się nie boimy. To nasze życia i nasza
sprawa, co z nimi zrobimy. — Ponownie Aileen udziela odpowiedzi. — Sam nie dasz
sobie rady, potrzebujesz nas.
Ta scena przypomina mi jakiś film z mdłymi
przemówieniami niemającymi znaczenia, ale w tym przypadku jest inaczej, wierzę
w prawdziwość tych słów. Nie wątpię, że ci ludzie znaczą dla siebie wszystko.
Ich więź jest mocna, jak u prawdziwej rodziny. Są w pełni oddani i lojalni.
Ufają sobie bezgranicznie i niezależnie od trudności oraz poziomu zagrożenia,
chcą razem iść przed siebie.
— Jest tylko jedna rzecz, którą Jonathan ceni
bardziej niż własne życie. — Luke chyba przestaje namawiać pozostałych do
rezygnacji, gdyż zdaje sobie sprawę, że to nie działa. — Renoma. Uwielbia
popisywać się przed innymi, robić wokół siebie jak najwięcej szumu. Chce być
postrzegany jako najlepszy organizator wyścigów. Zajął się ich organizacją, dla
niego to sprawa honorowa. Nie może wystawić ścigaczy, bo szybko straci ich
przychylność.
— Sam z siebie chyba nie zaplanuje teraz wyścigu,
bo musi skontaktować się z tobą. — Dodaje Mike.
Luke wyjmuje swojego iPhone’a z kieszeni spodni,
wybiera jakiś numer i ustawia głośnik. Po trzech sygnałach odzywa się męski
głos.
— Hemmings, co się dzieje? Była tu bardzo wściekła
ekipa Jonathana.
— Później ci wyjaśnię. Powiadom tego skurczybyka,
że chcę się ścigać jak najszybciej. Najlepiej jeszcze dzisiaj. — Oświadcza
blondyn.
— Jak każe tradycja, zwycięzca wyścigu wybiera
trasę. Bez tego nie można go zorganizować. — Głos po drugiej stronie słuchawki
zdaje się potwierdzać to, co wcześniej powiedział rudowłosy chłopak.
— Wyścig odbędzie się na Wzgórzu Śmierci, w miarę
jak najszybciej. — Luke dokonuje wyboru, który niezbyt podoba się Aileen i Mike’owi,
sądząc po ich przerażonych wyrazach twarzy.
— Jesteś pewien? Od dawna nikt się tam nie ścigał,
ta trasa to pewna śmierć. — Sam rozmówca wydaje się nie podzielać wyboru "Mroku".
— Tak, impreza musi odbyć się tam. Jonathan nie
może odmówić, więc niech szykuje się na porażkę. — Hemmings jest pewny swego.
— Nie spiesz się tak. Wyścig można zorganizować
przynajmniej za tydzień. Wymiana opon u jego ludzi poszła szybko, ale sam
Skyline jest w nieciekawym stanie. Właśnie stoi u mnie w warsztacie. —
Mężczyzna trochę studzi zapał blondyna.
— Niech już będzie, jakoś ten maksymalnie tydzień
opóźnienia wytrzymam. Odstaw wszelkie inne naprawy, żeby się wyrobić. —
Nakazuje.
— Dobra, zaraz biorę się do roboty. — Deklaruje facet
po drugiej stronie urządzenia.
— Tak na marginesie, możesz coś jeszcze dla mnie
zrobić? — Luke wyskakuje z kolejną kwestią.
***
Przez następne dni otrzymujemy wieści, że operacja
Asthona się powiodła, ale jest on w śpiączce. Lekarze nie wiedzą, kiedy i czy w
ogóle się z niej wybudzi. To kolejny cios, jaki spada na ekipę "Mroku". Przez to
atmosfera w willi zdaje się nie do wytrzymania. Jest tutaj teraz tak pusto,
ponuro. Każdy z nas odczuwa brak tego aroganckiego gbura. Pozostali są
markotni, mało rozmawiają, praktycznie w ogóle nie żartują. Sprawa z Sutherland
Shire pozostaje zawieszona na czas pozbycia się zagrożenia w postaci Jonathana
Hemmingsa.
Zaskakuje mnie bardzo propozycja Luke’a, żeby
wybrać się razem na to całe Wzgórze Śmierci. Jest ono pełne niebezpiecznych
zakrętów, które pokonujemy żółwim tempem. Blondyn najwyraźniej chce mieć
pewność, że nie zacznę znowu panikować w samochodzie. A może sam obawia się tej
trasy? Tego nie wiem, w każdym razie cieszy mnie fakt, iż nie wystawia moich
nerwów na kolejną próbę. Wąska, nieutwardzona nawierzchnia pełna ostrych
zakrętów. Co prawda powgniatana miejscami banda oddziela nas od ogromnej,
stromej przepaści, jednak przy dużej prędkości nawet ona nie powstrzyma sportowego
wozu przed runięciem w dół.
— Naprawdę chcesz się tutaj ścigać? To jak
samobójstwo. — Pytam zaniepokojona kolejnymi przemierzanymi odcinkami tejże
niebezpiecznej trasy.
— Muszę to zrobić. Dupek przegiął o jeden raz za
dużo, nie mogę mu darować tego, co spotkało Ashtona. — Nie zamierza zmieniać
zdania.
Cała trasa biegnie wokół góry, meta znajduje się na
samym szczycie. Pierwszego, któremu uda się zjechać po tym stromym wzgórzu i
przeżyć można nazwać zwycięzcą oraz prawdziwą legendą. Mike streścił mi
wcześniej historię tego miejsca i nie jest ona zachęcająca. Nie jestem pewna
czy komuś takiemu jak "Mrok" uda się ukończyć tę trasę. Wielu świetnych kierowców
poświęciło życie, aby ją objechać, jednak polegli jeden za drugim.
— Życie ci niemiłe? — Kręcę głową z
niedowierzaniem. — Nie pomożesz tym Ashtonowi. Ten wyścig nie sprawi, że on
nagle się obudzi i zapuka do drzwi twojej willi.
— Wiem, ale przynajmniej wyrównam za niego
rachunki. — Jest zdecydowany, nic nie przekona go do zmiany decyzji, nawet
racjonalne argumenty.
Kiedy docieramy na szczyt, parkujemy na samym
środku. Jest tu niewiele miejsca, sam piach oraz skały, nic poza tym. Podchodzę
do krawędzi, żeby przyjrzeć się wszystkiemu z góry. Wzgórze Śmierci to
najgorsza trasa pod względem wyścigów, jednak ma w sobie coś urzekającego — widok. Stąd jeszcze lepiej widać panoramę oddalonego Woodstown. Z dołu wydawało
się, że ten obraz jest nieziemski, jednak to nic w porównaniu z tą perspektywą.
Oddalone tereny zielone, drzewa, budynki i przejeżdżające samochody — wszystko
to jest zauważalne, jednak takie odległe.
— Niezwykły… — Zachwyca mnie rozpościerający się
przede mną krajobraz.
Siadam na jednym z kamieni przy samym brzegu
wzgórza, Luke wybiera drugi, naprzeciwko mnie. Przyglądamy się oddalonemu
Woodstown w milczeniu. Żadne z nas nie ma pojęcia, jak zacząć rozmowę. Spoglądam
na niego kątem oka. Chłopak zdaje się zamknięty w swoich własnych myślach, kompletnie
nieobecny.
— Chciałeś mi tylko pokazać tę trasę czy przyjechaliśmy
tutaj w konkretnym celu? — Postanawiam wyrwać go z zamyślenia.
— Trochę się przewietrzyć, oderwać na chwilę od tej
chorej sprawy w dobrym towarzystwie.
— Żadnej zgryźliwej uwagi? Jesteś chory czy co? —
Nie umyka mojej uwadze brak kąśliwości.
— Tak ci ich brakuje? — Kąciki jego ust delikatnie
drgają, jakby chciał się uśmiechnąć, ale w ostatniej chwili rezygnuje. —
Właściwie to chcę dać ci jeszcze coś. — Wyciąga z kieszeni bordowej bluzy
przedmiot, który nie do końca mnie zadowala.
— Co to ma być? — Przyglądam się wyciągniętej
spluwie.
Nie odróżniam żadnej broni, ta wydaje się jakaś
zwyczajna. Dość długa, czarna z grubszą lufą od pistoletu, którym trenowałam
ostatnio, MCM Margolina, jednak jego celownik jest skrócony. Wydaje się prosty,
równomierny, przerażający. Gdy biorę go do ręki, czuję, że jest również ciężki.
— To
Desert Eagle, kaliber 9 mm. Jego magazynek mieści dziewięć nabojów,
jednak w broni może znaleźć się też jeden więcej. Bezpiecznie się go nosi nawet
z nabojem wprowadzonym do lufy. — Krótko opisuje śmiertelne narzędzie.
— Po co mi on?
— Nie zawsze będziemy w pobliżu. Lepiej, żebyś
miała czym się bronić w razie czego. Po to jeździmy na strzelnicę, abyś mogła
wreszcie spróbować z tym. — Wskazuje na podarek. — Pamiętaj, używaj go tylko w
razie potrzeby. — Przestrzega mnie. — Zaraz pokażę ci, jak go odbezpieczyć i
przeładować, a potem pokażesz, czego się nauczyłaś. Postrzelamy do tarcz, które
przywiozłem. — On wcale nie żartuje.
Przełykam głośno ślinę, zmierzając za chłopakiem.
Daje broń osobie, która nigdy w życiu nie powinna jej dostać. Do tej pory nie
musiałam się tym przejmować, bo pozostali mnie chronili. Myślałam, że te nauki
jazdy i strzelania mają tylko potwierdzić moją odwagę. Skoro Luke postanawia mi
na tyle zaufać, żeby podarować tego gnata i powierzyć życie swoje oraz pozostałych
to znaczy, że naprawdę mi ufa. To już koniec żartów, jakichś gangsterskich
potyczek, a prawdziwa wojna.
Sytuacja ucieczki musiała być bardzo stresująca dla Marisy. Wcale nie dziwię się, że spanikowała. Sama bałabym się w takiej sytuacji i dałabym się ponieść emocjom. Dobrze że Luke zachował zimną krew i wymyślił sposób na rozwiązanie sytuacji.
OdpowiedzUsuńReakcja mamy Ashtona jest zrozumiała. Jej dziecko walczy o życie i nie wiadomo, czy przeżyje. Każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej, także nie dziwię się, że nie jest przeciwna kontaktowi reszty grupy z naszym blondynem.
Pomysł wyścigu może być ryzykowny. Luke wydaje się być osobą, która wie co robi, jednak w podjęciu decyzji o wyścigu zapewne górę wzięły emocje. Wybrał niebezpieczne miejsce i nie wiadomo, jaki może być z tego rezultat. Niepokojące jest to, że tak bardzo szybko chce doprowadzić do wyścigu. Oby nie okazało się, że i wtedy emocje wezmą nad nim górę.
Maggie
Luke musiał zachować zimną krew, bo gdyby tego nie zrobił, raczej skończyliby marnie.
UsuńNa miejscu Marisy również bym panikowała.
Co do matki Ashtona - chciałam pokazać ogromny żal kobiety, której dziecko walczy o życie w szpitalu.
Tak, zdecydowanie wyścig zaplanował pod wpływem emocji, a co mu to przyniesie? Zobaczymy. :D
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May