czwartek, 1 lipca 2021

Chapter 25

Ostatnio rozdziały są króciutkie, jednak na siłę nie będę ich wydłużać, bo już po prostu nie potrafię i zawarłam w nich to, co chciałam. Przerywam akcję w najbardziej znienawidzonych przez wszystkich momentach, ale to już cały urok mający podnieść napięcie. Co się dalej wydarzy? Dowiecie się w następnym rozdziale. Miłego czytania!


Jego gładka niczym pergamin skóra twarzy. Te urzekające, aksamitne usta, ozdobione kolczykiem. Rozgrzane wargi, pragnące mego pocałunku. Szafirowe oczy, wpatrzone we mnie pożądliwie. Jego klatka piersiowa, unosząca się w szybkim tempie ze zdenerwowania. Silne dłonie, przygwożdżające moje nadgarstki do łóżka. Dwa równomierne, szybko bijące oddechy, zgrywające się ze sobą. Dwa serca łomoczące w piersiach.
Otwieram oczy i podnoszę się gwałtownie, przypłacając to bólem oraz zawrotami głowy. Czy to zdarzyło się naprawdę? Przecież nie jestem aż tak odważna i głupia zarazem, żeby próbować zaciągnąć Luke’a do łóżka. Nasze relacje są o wiele lepsze niż na początku, a przyjacielskie przytyki to norma. Raczej nie próbowałabym tego zepsuć, z resztą ja i ten arogancki typek? Nie, nierealne, to musiał być tylko sen.
— Ale się doprawiłaś, wyglądasz jak siedem nieszczęść. — Oświadcza rozbawiona Aileen, która bez pukania zakrada się do mojego pokoju.
— Nigdy więcej nie tknę już alkoholu… — Opadam zrezygnowana na posłanie.
— Chyba nie tym powinnaś się przejmować. No już, opowiadaj ze szczegółami. — Przysiada na skraju łóżka.
— Ale o czym? — Nie mam pojęcia, co jej chodzi po głowie.
— Jak to o czym? O tobie i Hemmingsie! No nie mów, że nie pamiętasz. Poszedł cię zanieść do pokoju, ale coś długo nie wracał, więc poszłam spać. Ashton jeszcze został, żeby się napić, jednak nic mi nie chce powiedzieć. — Relacjonuje.
— Zaraz, mam lekkie braki w pamięci… Niektóre wydarzenia przypominały bardziej sen niż jawę… — Łapię się za głowę.
Czyżby te obrazy nie były wytworem mojej wyobraźni a wspomnieniem? Naprawdę coś zaszło między mną i Hemmingsem?! Pamiętam, jak opiera się nade mną, pocałunki i to, że mnie przytrzymuje, ale co było potem? Za nic nie potrafię sobie przypomnieć. Nie chcę wierzyć w słowa brunetki. Ja i on? To niemożliwe…
— Co to za zbolała mina? Raczej nie miałabyś na co przy nim narzekać. Wszystkie jego ex partnerki były zadowolone. — Mruży oczy. — Czy na pewno między wami do czegoś doszło?
— Naprawdę nie pamiętam. — Zakrywam twarz dłońmi. — Od dzisiaj zostaję abstynentem…
— Nie ma czym się załamywać, w końcu wiele kobiet chciałoby być na twoim miejscu. A na pewno jedna blondynka… Jak ona tam miała? Lu… Le.. La..cey. Lacey, chyba jakoś tak.
Dzięki tym słowom jestem w stanie przypomnieć sobie kilka fragmentów, ale są mało pomocne. Jednak ostatni — rozmowa z Hemmingsem i wypomnienie mu o blondynce z klubu. Problem w tym, że nadal nie pamiętam czy byłam wtedy ubrana, czy to miało miejsce przed, a może po tej całej "upojnej nocy"? W tym momencie mam na sobie tę ohydną, czarną sukienkę, którą mogłam przecież założyć od nowa… Odpowiedzi na to jest w stanie udzielić tylko jeden osobnik.
— Gdzie Luke? — Pytam.
— W swoim pokoju. Może najpierw się trochę ogarniesz, zanim do niego pójdziesz?
Tym razem przyodziana już w prostą, białą koszulkę oraz czerwone spodnie treningowe, a także znoszone trampki, zmierzam w stronę drzwi od sypialni blondyna. Strasznie stresuję się tą rozmową, bo jak właściwie mam ją zacząć? "Hej, Luke, czy my przespaliśmy się ostatniej nocy?". Nie potrafię tak prosto z mostu, bez ogródek wyskoczyć z takim tekstem. To naprawdę upokarzające.
Staję niepewnie przed dębowymi drzwiami. Nawet nigdy nie byłam w tym pomieszczeniu. Nie kusiło mnie, żeby tam zaglądać. A może jednak go nie ma? Na to liczę. Gdy próbuję zapukać, do mych uszu docierają dźwięki szarpanych strun. Czyżby gitara? Muzyka jest taka harmonijna, spokojna, wręcz kojąca. Nie miałam pojęcia, że pasjonuje go też muzyka. Zbyt mało o nim wiem.
Po dłuższej chwili przełamuję się i uderzam lekko dłonią o drzwi. Słysząc "wejść" mam ochotę zawrócić, jednak zdobywam się na odwagę by skorzystać z zaproszenia do pomieszczenia blondyna. Jest ono mniej więcej takie jak moje, lecz w odcieniach kojącej zieleni i błękitu. Elementem różniącym nasze pokoje jest jeszcze tylko stojak na gitarę.
Chłopak siedzi na wodnym łóżku, w rękach trzymając prostą gitarę klasyczną. Jej korpus wykonano z agatu, natomiast główkę z lipy. Widok tego faceta z gitarą jest dość niecodzienny. Przypomina bardziej koncertującego muzyka niż groźnego bandziora. Blondyn ubrany jest w szarą bluzę bez kaptura i zapięć w postaci suwaka, jeansy i Air Jordany. Spogląda na mnie pytająco.
— Widzisz, przychodzę z dość głupim pytaniem. — Odwracam od niego wzrok. — Czy my… No wiesz… W nocy… Czy ty i ja… — Język mi się plącze ze wstydu, nie potrafię ułożyć poprawnego zdania.
— Czy spędziliśmy razem noc? — Dopowiada za mnie.
— Dokładnie. — Wodzę wzrokiem po całym pokoju, byle tylko na niego nie spojrzeć.
— Problemy z pamięcią? Trzeba było tyle nie pić. Sugerując, że wykorzystałbym jakąkolwiek pijaną dziewczynę obrażasz mnie.
— Czyli nic między nami nie zaszło? Dzięki Bogu. — Oddycham z ulgą, kierując spojrzenie w stronę blondyna.
— Aż tak źle o mnie myślisz? — Na jego twarzy widnieje rozbawienie.
— Nie, ja tylko… Nie chciałam zepsuć naszej relacji przez jeden, głupi, pijacki wybryk. — Wyznaję. — A tak w ogóle, co przed chwilą grałeś? To było piękne.
— Prostą melodię, której nauczyła mnie matka. Chcesz spróbować? — Proponuje.
— Nie umiem grać na żadnym instrumencie.
— Pomogę ci, no chodź. — Skinieniem głowy zachęca mnie do podejścia. — Przecież cię nie zjem. Musisz usiąść przede mną, żeby było najwygodniej.
— Jeśli to tylko pretekst, żeby zbliżyć się do mnie, oberwiesz. — Wykonuję jego zalecenie.
Moje plecy przylegają do jego wyrzeźbionej klatki piersiowej, która bije coraz szybciej. Chłopak opiera gitarę przede mną, a następnie chwyta moją dłoń. Układa palce odpowiednio na strunach. Później wręcza do mej drugiej ręki kostkę, po czym łapie ją delikatnie. Zaczynamy rytmicznie muskać niewielkim przedmiotem po strunach. Każde kolejne szarpnięcie tych prostych drucików wydobywa wspaniałą melodię, natomiast dzięki zmianie ułożenia palców drugiej dłoni, dźwięki wydawane przez gitarę są różne. Blondyn kładzie głowę na moim ramieniu czym sprawia, że cała sztywnieję. Przyglądam się jego morskim oczom z odległości zaledwie kilku centymetrów. Zdaje się, że nie jedna dziewczyna utonęła w ich głębi.
— Dlaczego przestałeś grać? — Zadaję pytanie zdenerwowana, choć nie oczekuję odpowiedzi.
Znowu jest tak niebezpiecznie blisko mnie. Mój oddech staje się ciężki, a ręce drętwieją na strunach. Czemu jego bliskość tak na mnie działa? Przygryzam dolną wargę wciąż zastanawiając się, co chodzi po głowie temu chłopakowi.
— Luke, chciałeś coś wcześniej? — Do pokoju wchodzi Ashton w niebieskiej koszulce na ramiączkach, białych dresowych spodniach oraz ukochanych conversach. Gdy nas widzi, od razu na jego twarzy pojawia się zmieszanie. — Przepraszam, nie chciałem wam przeszkadzać.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak dwuznacznie to musi wyglądać. Odpycham gitarę, po czym odskakuję od Luke’a jak poparzona. Odsuwam się od niego na bezpieczną odległość. Czuję, jak policzki mnie pieką, chyba robię się czerwona na twarzy.
— Tak, pojedziesz razem z Marisą do Euri Creek. Ja, Mike i Aileen dołączymy później. — Słowa Hemmingsa mnie zaskakują.
— Dlaczego? — Pytam.
— Zamaskowanie wejścia do schronu to tylko rozwiązanie tymczasowe. Zwłok trzeba się pozbyć, bo ktoś może je odkryć. Zapewne nie wytrzymasz tego widoku drugi raz, dlatego pojedziesz z Ashtonem po kolejny element układanki. — Wyjaśnia blondyn. — Będziemy towarzyszyć wam do Sackville, pozbędziemy się ciała i wszelkich innych dowodów. Potem dołączymy do was w Euri Creek.
— Dyrektor szuka syna, nie lepiej zwrócić mu zwłoki dziecka? — Proponuję inne rozwiązanie.
— Nie chciałby go widzieć w takim stanie, wierz mi. — Ashton kręci głową z dezaprobatą dla mojego pomysłu.
W sumie mają trochę racji, ale przez to ojciec nigdy nie dowie się, co spotkało jego potomka. Andrew wciąż pozostanie zaginiony, aż minie kilka lat i uznają go za zmarłego. Dyrektor nigdy nie pozna prawdy, a niewiedza jest jeszcze gorsza. Chłopaki już zdecydowali, więc nie mam w tej kwestii nic do gadania.
— Zbierajcie się, czas ruszać. — Oświadcza Luke stanowczym tonem.

***
Tak, jak oznajmił wcześniej, Chevrolet Camaro oraz Audi TT oddzielają się od nas w Sackville. Pozostajemy z Ashtonem sami w drodze do Euri Creek. Ciężko uwierzyć, że jeszcze za dzieciaka bawiłam się tam, na działce moich zmarłych dziadków. Biegałam, śmiałam się, spędzałam w tamtym miejscu niemal każde wakacje. Dzieciństwo przemijało mi beztrosko na zabawie aż do tamtego tragicznego w skutkach wieczoru.
Euri Creek to miasto nie odznaczające się niczym szczególnym. Posiada kilkadziesiąt sklepów z różnej branży, jednak budowane są w nim tylko domy jednorodzinne. W przeciwieństwie do Sackville, tutaj nie dba się o tereny zielone, a jedynie zajmuje jak najwięcej miejsca na kolejne centra handlowe i parkingi. Miasto ma do zaoferowania jedynie fontannę dającą chwilowe orzeźwienie w upalne dni. Jednak ławki rozstawione wokoło nie są osłonięte cieniem drzew, gdyż ich tutaj nie ma. Różnokolorowa kostka brukowa ułożona jest w dziwacznych kształtach, żeby wyodrębnić piękno tego "betonowego miasta". Każdy mieszkaniec się tutaj spieszy, nie ma czasu, aby odpocząć na brakującym łonie natury. Są niemal jak trybiki w maszynie, które zdają sobie sprawę, że muszą pracować, żeby mogła ona poprawnie funkcjonować, jednakże przesadzają. Ludność Euri Creek to głównie pracoholicy niemający na nic czasu. Przyjeżdżając do dziadków nad staw, praktycznie nie widywałam innych dzieci.
Centrum to przede wszystkim dzielnica sklepowa, gdzie rozciągają się różnokolorowe budowle. Skupione w jednym miejscu, by zapewnić mieszkańcom wygodę. Przy nich rozciągają się rzędy parkingów. Dzielnice mieszkalne są znacznie od niej oddalone, aby nie zajmować niepotrzebnego miejsca sprzedawcom. Przestrzeń handlowa jest tu niezmiernie ważna. Domy mieszkalne nie wyglądają zachęcająco. Nikt nie pielęgnuje swoich ogródków, a dla ułatwienia życia, większość placów wylana jest betonem, aby domownicy nie musieli marnować czasu na koszenie trawników. W końcu zmęczeni po ciężkiej pracy nie myślą o kolejnych obowiązkach, a jedynie o odpoczynku.
— Przygnębiające miejsce. Jak mogłaś tu wytrzymywać. — Ashton nie kryje swojego zdziwienia.
— Przyjeżdżałam tutaj tylko na wakacje do dziadków. Im jeszcze zależało na naturze, więc mogłam śmiało bawić się na ich sporej działce przy stawie. Nie widywałam innych dzieci, jednak nie były mi one potrzebne, żeby świetnie spędzać tu czas.
Dalszą część drogi pokonujemy dość szybko. Współrzędne ze skrawka prowadzą nas w mało sympatyczne miejsce, prawie na samym końcu miasta. Czarna, posępna i zarazem mosiężna brama odgradza nas od celu. Jest ona lekko uchylona, jednak wjeżdżanie tam to zły pomysł. Parking umiejscowiony przed nią świeci pustkami, więc nie ma sensu niepotrzebne wpychać się do środka. Zajmujemy miejsce najbliżej bramy, przy kamiennym murku.
Gdy opuszczam pojazd, ogarnia mnie zdenerwowanie. Od ośmiu lat nie odwiedzałam tego miejsca. Zabawne, że choć ja się zmieniłam, bo minęło już sporo czasu, ten obszar wciąż pozostaje taki sam. Niezbyt chętnie odwiedzany, gdyż wywołuje ogromną ilość bólu. Nawet teraz czuję niewyobrażalny żal, który zgromadził się tamtego dnia. Pamiętam doskonale każdy szczegół, jakby to było wczoraj. Moi biedni rodzice, zamknięte wieka trumien, pastor oraz powszechny lament. Matka cały czas mi powtarzała, że jak umrze, chce powrócić właśnie tu... I tak też się stało...
Ruszam za Ashtonem w kierunku wejścia. Chłopak najwyraźniej nie ma zamiaru na mnie poczekać. Przekracza cmentarną bramę, idąc przed siebie, choć nie wie dokładnie, gdzie znajduje się mogiła. Doganiam bruneta, po czym przejmuję rolę przewodnika w dalszej wędrówce. Nie byłam tu od dawna, jednak wciąż obraz ich pochówku pozostaje w mojej pamięci. Kolejne kroki na wprost, masa mijanych, ściśniętych jeden przy drugim nagrobków w różnych kształtach i odcieniach. Mijamy ceglastą, niewielką kaplicę, z dużymi różnokolorowymi oknami oraz klonowymi drzwiami, po czym skręcamy w lewo. Ostatni grób pod samym kamiennym murem na pewno jest naszym celem.
Zatrzymuję się przy czarnym marmurze skrywającym moją bolesną przeszłość w postaci dwóch najbliższych memu sercu osób. Przejeżdżam dłonią po pozłacanych napisach "Elizabeth i Patric Turner". Myślałam, że się z tym pogodziłam i nie będę już więcej płakać, ale najwyraźniej byłam w błędzie. Po moich policzkach zaczynają spływać strumienie łez. Dlaczego dobrzy ludzie muszą odejść, a masa gwałcicieli i morderców wciąż jest na wolności lub żyje sobie za kratami? To niesprawiedliwe, ale docieknę prawdy i wyrównam za nich rachunki.
Wyciągam z kieszeni spodni skrawek papieru, którego współrzędne wskazują cmentarz w Euri Creek. Przyglądam się uważnie drugiej stronie, na której zawarto wskazówkę, mającą na celu pomóc w rozszyfrowaniu kolejnej zagadki. Powoli odczytuję na głos zawartość karteczki:
"To, co ukryte jest najbardziej widoczne". Co to może oznaczać…
Lustruję uważniej nagrobek. Nie dostrzegam w nim nic podejrzanego. Kilka starych zniczy, które już dawno się wypaliły, napisy na płycie nagrobnej identyfikujące zmarłych, marmurowy wazon z kwiatami…
— Co, mamy ich niby wykopać? — Propozycja bruneta wydaje się dość zabawna, jak na obecne okoliczności.
— Nie ma potrzeby, wątpię, żeby to było konieczne. — Podchodzę bliżej wazonu. — Spójrz, nie wydaje ci się to dziwne?
— Co takiego? — Chłopak nie dostrzega pewnego szczegółu.
— Ten grób od dawna nie jest odwiedzany. Nie mam bliskich, którzy by się nim zajęli. Leży tutaj sporo wypalonych zniczy, nawet jeszcze z pogrzebu. Tylko jeden element tu nie pasuje. — Podnoszę kwiaty, które okupują wazon. — Świeże, czarne róże symbolizujące śmierć, jakby dopiero co tutaj wstawione. Nie wydaje ci się to dziwne?
Kiedy wyjmuję przerażającą, sugestywną i zarazem piękną poszlakę, dostrzegam białą kokardę, do której przywiązany jest kawałek papieru oraz dwie złote obrączki ślubne… Odwiązuję ją, zabieram interesujące mnie przedmioty, a kwiaty wyrzucam do najbliższego śmietnika.
— To na pewno obrączki moich rodziców. — Potwierdzam tę tezę, gdy zaglądam pod spód. Widnieje tam grawer "P+E" oraz data wejścia w związek małżeński. — Ten liścik wskazuje natomiast Sutherland Shire. Na jego odwrocie widnieje "to klucz do koszmaru, odważysz się go użyć?".
— Następne miasto jest ci znajome?
— Nie przypominam go sobie, w domu pomyślimy. — Wzruszam ramionami.
Chłopak bez zbędnych komentarzy rusza za mną, w kierunku wyjścia z cmentarza. Lawirujemy między niezliczoną ilością nagrobków. Każda z osób tam pochowanych straciła życie w różnym wieku. Młodzi, w średnim wieku, starsi ludzie, żaden z nich nie potrafił uciec przed śmiercią. Ciekawe, ilu z nich tak naprawdę zmarło z przyczyn naturalnych, a ilu znalazło się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie? Pewnie wielu miało pecha i straciło życie przez zrządzenie losu.
Irwin wyprzedza mnie, jakby pamiętając już, skąd dokładnie tutaj przybyliśmy. Nie zważa na to, że mogę nie nadążać za jego szybkim chodem. Tak w ogóle, skoro jesteśmy sami, chcę zapytać o jeszcze jedną rzecz.
— Pozostali jakoś się do mnie przyzwyczaili, ale ty wciąż pokazujesz, że nie jestem wśród was mile widziana. Za co mnie tak nienawidzisz?
— To nie tak. Po prostu uważam, że sprowadzasz na nas kolejne problemy, jakbyśmy nie mieli własnych. — Przystaje przy ceglastej kaplicy. — Osobiście nic do ciebie nie mam.
Wbija swoje przeszywające spojrzenie we mnie, w oczekiwaniu na jakąś reakcję. Gdy nie dostrzega żadnej, odwraca się na pięcie i kontynuuje podróż. Zanim jednak wymijamy skromną budowlę, zza ściany wyłania się czarny pistolet, którym brunet otrzymuje cios w twarz. Upada na ziemię zaskoczony.
— Ashton! — Próbuję podbiec do towarzysza, jednak kolejna broń zostaje wycelowana w moją stronę.
Jeden z napastników podchodzi do Irwina, wyciąga jego gnata zza pasa i oddala się nieco. Ponownie ubrani cali na czarno, zakapturzeni, a ich usta zakryte są czarnymi, wzorzystymi chustami, ale poznaję tych degeneratów.
— Co za spotkanie, może pomóc ci wstać, kolego? — Jonathan podtrzymuje wstającego bruneta, po czym wymierza mu kolejny cios pięścią w brzuch. Ashton łapie się za obolałe miejsce lekko przy tym pochylając.
— Jak widać niczego się wczoraj nie nauczyliście. — Dobiega nas cichy głos Irwina.
— Wręcz przeciwnie, wybraliśmy miejsce, gdzie nie schowacie się za kilkoma ochroniarzami.
— Luke ci nie daruje. — Wtrącam łamiącym się głosem, wciąż spoglądając na lufę gnata wycelowanego prosto we mnie.
— A widzisz go tutaj? — Mężczyzna wydaje się być pewny swego. — Ruszcie dupska, wybieramy się na przejażdżkę.
Ten cały pirat drogowy, amator strzelanin w centrach handlowych, łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą. Przede mną dwóch pozostałych pomagierów prowadzi Irwina. Wciąż nie przestają mierzyć do nas z broni. Luke, gdzie ty jesteś?! Za chwilę Bóg jeden wie, co się z nami stanie, a ciebie nawet tutaj nie ma. Pal licho pozbywanie się zwłok, jeśli nie będzie miał kto z tego skorzystać!
Kiedy docieramy do bramy już pozbawieni nadziei, narasta ona na nowo. W całej okazałości dostrzegam czarnego Chevroleta Camaro oraz srebrne Audi TT. Luke opiera się o maskę swojego samochodu, delektując Marlboro. W niedalekiej odległości od Mitsubishi Ashtona, zaparkowane stoją pojazdy naszych oprawców — biały Chevrolet Suburban, czerwony Ford Mustang GT 5.0, niebieski Mitsubishi Eclipse oraz bialutki Nissan Skyline R34 GT-R.
— Jesteś głupszy niż myślałem. — Rzuca niedopałek na ziemię, po czym przydeptuje go podeszwą buta. — I zapominasz o jednym, ja zawsze jestem krok przed tobą.
Po tych słowach szyby w Audi odsuwają się, a zza nich dwoje pozostałych uczestników zabawy. Celują z broni prosto w Jonathana i jego świtę. Chłopaka ponownie ogarnia złość, jednak nie ma zamiaru poddać się tak łatwo.
— Jeżeli zaczniecie do nas strzelać, możecie ich trafić. — Wykorzystuje ostatnią kartę przetargową, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo.
— Masz rację, ale kto mówi, że chodzi o was?
Jakby czekając na ten znak od Luke’a, Mike i Aileen kierują swoje gnaty w samochody oprawców, czym kompletnie wyprowadzają ich z równowagi. Ashton wykorzystuje moment dezorientacji i przywala stojącym przy nim oprychom. Szybkim ruchem obezwładnia napastnika, który mnie trzyma, po czym nakazuje ucieczkę. Bez chwili zawahania wykonuję jego polecenie, biegnąc w stronę Hemmingsa. Kątem oka dostrzegam, że Irwin wyrywa broń każdemu z nich oraz odkopuje ją na znaczną odległość, aby zapewnić nam ucieczkę. Dobiegamy do samochodów, wsiadamy do nich w pośpiechu i ruszamy z piskiem opon w akompaniamencie strzałów. Teraz tamci zwyrodnialcy mogą sobie dobywać broni, już za późno.
— Jak sytuacja? — Blondyn kieruje pytanie do słuchawki. Po krótkiej chwili nie wydaje się być zadowolony. — Cholera…
— Co się dzieje?
— Auto Jonathana było tak niefortunnie zaparkowane, że nie trafili w opony. Pozostałe trzy samochody są wyłączone z zabawy. Cieszy mnie fakt wykluczenia Eclipse i Mustanga, ale Skyline to też nie jest byle jaka maszyna.
Jakby na zawołanie, zaczyna zbliżać się do nas pędzący niczym pocisk pojazd, który wzbudza w Hemmingsie obawę. Nie zważając na jakiekolwiek przepisy ruchu drogowego, podejmuje gonitwę za trzema sportowymi samochodami. Dogania najbardziej oddalonego, który wyruszył jako ostatni, Asthona. We wstecznym lusterku obserwuję przebieg wydarzeń.
Żółte Mitsubishi stara się nie dopuścić, żeby Skyline go wyprzedził. Toruje mu dość ciasną drogę, gdyż uciekamy bocznymi uliczkami, unikając centrum i wplątania w tę sprawę niewinnych ludzi. Wychodzi mu to naprawdę dobrze, nie pozostawia Jonathanowi pola do popisu. Nie zniechęca to jednak oponenta, który uderza przednim zderzakiem o tylni, należącego do wozu Irwina.
— No dalej, Ashton. — Luke jest równie zdenerwowany jak ja, co chwilę spogląda we wsteczne lusterka.
Mijamy kolejne budynki, które bezpośrednio przylegają do chodnika. W tej części osiedla domy jednorodzinne rozmieszczone są identyczne. Do tego chodnik jest wąski, więc to dość niebezpieczne miejsce.
Ku naszemu niezadowoleniu, jakby pod kątem, Skyline uderza w Mitsubishi od prawej strony, powodując u Ashtona utratę panowania nad kierownicą. Wszystko widzimy, jak w zwolnionym tempie. Mijającego przeszkodę Nissana, zmierzającego prosto na nas. Jednak nie to jest najgorsze. Wytrącone z równowagi, jadące z dużą prędkością, żółte Mitsubishi uderza w najbliższy, pokryty białymi, kamiennymi bloczkami budynek. Części pojazdu rozsypują się, a maska wgniata od impetu uderzenia. Szyby całkowicie pękają, rozsypując się wokół miejsca wypadku.
— Ashton… — Tylko tyle udaje mi się wydobyć ze ściśniętego przerażeniem gardła.


2 komentarze:

  1. Hej kochana ❤️
    Każdy mówi że po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu nie będzie już pił XD Nic dziwnego, że Marisa słabo pamiętała wydarzenia poprzedniego dnia, choć musiała się czuć trochę niezręcznie, gdy Aileen zaczęła opowiadać jej o swoich domysłach.
    Podoba mi się w jakim kierunku zmierza relacja Marisy i Luke'a. Nie ukrywam, że liczę na to, że pomiędzy tą dwójką z czasem będzie coś więcej. Aż zrobiło mi się szkoda, gdy nagle do pokoju wbił Ashton.
    Nie spodziewałam się akcji na sam koniec rozdziału. Myślałam że poszukiwanie następnej poszlaki przebiegnie w spokojnym tempie. Obawiałam że, że Luke nie pojawi się na czas i Marisa z Ashtonem zostaną zaciągnięci gdzieś przez Jonathana. Tak swoją drogą, ciekawe co by z nimi zrobili i jak przebiegałaby wtedy ta cał sytuacja.
    Mam nadzieję, że Ashton wyjdzie cało, bo sytuacja niestety nie wygląda na ciekawą. Pozostaje mi czekać na kolejny rozdział, by się o tym dowiedzieć.
    Pozdrawiam cieplutko,

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo!

      Hahaha, tak, za każdym razem deklaruje się, że to koniec z piciem, a w końcu łamie się tę przysięgę. xD Fakt, Marisa była tą sytuacją zniesmaczona i wystraszona zarazem.

      Niszczyciel dobrej zabawy Ashton zawsze na posterunku! xD Cóż, sama do końca nie wiem, jak postąpię z tą dwójką później... Początkowy zarys niekoniecznie tak wyglądał, ale zmieniałam go kilka razy, aż do obecnej formy. xD

      Nie mogę zdradzić, gdzie by ich zabrali, ale to raczej będzie oczywiste w niedługim czasie. Tak niewiele zostało do końca, że wypada się zabrać za wyjaśnianie pewnych kwestii. xD

      Hmm, co do Ashtona... Z jego dalszymi losami do końca się wahałam! Mam nadzieję, iż finalne rozwiązanie przypadnie ci do gustu. :P

      Dziękuję za opinię!

      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń