Hej! Z tym rozdziałem również miałam malutki problem, jednak poszedł jakoś sprawnie. Nawet wymyślenie nazwy zespołu czy tej nieszczęsnej piosenki nie zajęło dużo czasu. Nie jestem w tym dobra, bardziej wolałam pisać wiersze, jednak sens przekazany. Co się dalej wydarzy? Czas pokaże. Miłego czytania!
Przynajmniej kilka dni zajmuje mi ta cała ich nauka
przetrwania, w przerwach natomiast realizujemy różne, egzotyczne pomysły Hemmingsa. Spędzanie z nim więcej czasu nie wychodzi mi na złe, coraz bardziej się do niego przekonuję. Nie jestem specjalnie dobra w prowadzeniu samochodu czy strzelaniu
z broni palnej, jednak wystarczy to, aby kogoś spowolnić, zapewnić sobie
możliwość ucieczki. W tej chwili tylko tym mogę się zadowolić, ale nie mam na
co narzekać. Dzięki temu mogę jechać z nimi do Sackville, a to już samo jest
rekompensatą. Co tam zastaniemy? Kolejny makabryczny widok, jak w sierocińcu?
Nie wiem, więc gdybanie na ten temat nie ma sensu, już wkrótce się przekonam.
Przyglądam się twarzy kierowcy, z którym mam okazję
podążać do celu naszej misji. Blondyn jest skupiony na drodze, co jakiś czas
zerka we wsteczne lusterka znudzonym spojrzeniem. Ciężko stwierdzić, co go tak
naprawdę nudzi — ta przejażdżka czy moje towarzystwo.
— Jak myślisz, czego możemy się spodziewać? —
Próbuję jakoś zagadać.
— Raczej nic miłego, w końcu nie należą do grona
subtelnych osób. Zastanawia mnie tylko, czemu chodzi tu o twoją rodzinę. Może
to po prostu przypadek? Skoro się nie znacie, to nawet nie powinni o tym wiedzieć.
Może faktycznie tak jest. Jeżeli założymy taką ewentualność, to może ktoś inny
pociąga za sznurki? Kim jest ten trzeci gracz, jeśli w ogóle istnieje?
— Już sama nie wiem, co o tym myśleć. Pytania same
się mnożą, a odpowiedzi zero. Czemu komuś miałoby zależeć na powrocie do tej
sprawy po tylu latach? Dlaczego akurat teraz…
Chłopak spogląda na telefon, żeby upewnić się, że
zmierzamy w dobrym kierunku. Jesteśmy już prawie na miejscu, z oddali
dostrzegam wierzchołki budynków. Dachówki na kształt trójkątów pną się w górę,
chcąc dotknąć nieba. Drogę do nich pokonujemy w kilka minut. Rozmiary
różnokolorowych budowli wydają się imponujące. Z tak bliskiej odległości nie
jestem w stanie dostrzec ich rzeczywistej wielkości.
Kiedy wjeżdżamy do centrum, wprost nie mogę się
napatrzeć. Jest ono niemal w całości pokryte zielenią, do której nie mają dostępu
samochody. Wszystko dokładnie odgrodzono, aby tylko ludzie mogli przekroczyć te
tereny. Wzdłuż ścieżek wyłożonych kostką brukową umiejscowiono ławki, przy
których mieszkańcy mogą w spokoju zażyć odpoczynku. Na samym końcu dróżki
widnieje ogromny marmurowy pomnik w towarzystwie kamiennych postaci. Nie wiem,
kim oni są, ale na pewno informacje o tym zawarto na monumentach. Otoczony jest
ogromną ilością doniczkowych kwiatów. Dostrzegam, że miejscowi nie tylko
korzystają z ławek, ale mogą skorzystać z dobrodziejstw terenów zielonych i
urządzają sobie pikniki, zajmując miejsca na kocach, które służą im do
wygodnego siedzenia i zapobiegają ubrudzeniu ciuchów. Wokół nich biegają dzieci
wesoło pokrzykując. Wyglądają na prostych ludzi, którzy cieszą się tym, co
aktualnie mają. Mogą oni również skryć się przed słońcem między dziko rosnącymi
drzewami. Droga, którą jedziemy jest znacznie oddalona od centrum, żeby hałas
oraz spaliny samochodów przeszkadzały w niewielkim tylko stopniu. Nawet
najbliższe sklepy znajdują się po drugiej stronie jezdni.
— Panuje tu taka harmonia. Tereny zielone są
odizolowane od całej reszty, żeby tylko zapewnić mieszkańcom trochę oddechu od
codzienności. Mogą obcować sobie z naturą pomiędzy budynkami, sklepami oraz
autostradą, które są od nich w miarę oddalone. Jestem pod wrażeniem. — Nie mogę
oderwać wzroku od centrum, dopóki go nie opuszczamy.
— Niestety muszę cię rozczarować, ale nasz cel
znajduje się na obrzeżach. Gdyby nie fakt, że sprawa z Woodstown wciąż się nie
rozwiązała, a ciebie poszukuje policja, moglibyśmy się tam zatrzymać chociaż na
chwilę. — Oznajmia.
— Nie dobijaj mnie.
Nie pozwala mi o tym zapomnieć. Sprawa wybuchu w
sierocińcu wciąż się przedłuża, a bez moich zeznań nie ruszą z miejsca. Wszyscy
obecni oskarżają mnie, jak to twierdzi Catia, więc pojawienie się nagle z
wyjaśnieniami i bez żadnego oparcia dowodowego nic nie da. Zdaję sobie sprawę,
że tylko pogarszam swoją sytuację, jednak pojawienie się po wcześniejszej
ucieczce tylko podważy moją wiarygodność. Jak się pospieszę i uzbieram potrzebne informacje, wtedy wszystko przedstawię policji.
— Oby rozwiązanie tej zagadki dało mi też dowody w
sprawie wybuchu. Nie chcę pójść do pierdla za coś, czego nie zrobiłam.
— Nie było cię wtedy w jej pokoju, nie ma twoich
odcisków palców na miejscu zbrodni. Zobaczysz, to tylko kwestia czasu, aż
sprawa sama się wyjaśni.
— Nie miałam pojęcia, że z ciebie taki optymista.
Nawet na to nie odpowiada, po prostu uznaje temat
za zakończony. Podążamy za współrzędnymi wskazanymi na skrawku papieru, a kiedy
doprowadzają nas one na kompletne zadupie, podłamuję się. Teren pokrywają
jedynie lasy, niewielka drewniana stodoła oraz zgliszcza domu, który
najprawdopodobniej został spalony. Nic więcej.
— Jesteś pewien, że to tutaj? — Nie dowierzam.
— Tak, GPS zaprowadził nas dokładnie w to miejsce.
Opuszczamy pojazd Luke’a. Zaraz za nami pojawiają
się znane nam Mitsubishi oraz Audi. Mike, Ashton oraz Aileen podążają w ślad za
nami. Rozglądamy się wokoło, starając wychwycić jakiś szczegół, który nie jest
widoczny na pierwszy rzut oka. Przechadzamy się po nierównym gruncie, co róż
wpadając na jakieś niewielkie kamienie. To miejsce od dawna musi stać zapomniane. Nie ma tu żywej duszy, a trawa sięga nam przynajmniej do kolan.
Przemieszczamy się w stronę stodoły w nadziei, że to może tam ukrywają się odpowiedzi.
Otworzenie spróchniałych drzwi nie należy do najłatwiejszych zadań, jednakże
chłopaki jakoś sobie radzą.
Stawiamy pierwsze, niepewne kroki na betonowej
posadzce. Od razu włączamy latarki w telefonach, gdyż jest tu dość ciemno,
pomimo wczesnej pory. Oświetlamy pomału każdy centymetr konstrukcji, która nie
wygląda na wytrzymałą. W prawym rogu stodoły umiejscowiono równo ułożone
kawałki drewna. Zajmują one dużą część przestrzeni. Zaraz obok stoi przyczepa
również zbudowana z drewna, jednakże jest ona pusta. Z lewej strony
umiejscowiono natomiast rząd metalowych szafek. Chłopaki już zajmują się ich
przeszukiwaniem, jednak mogą pominąć jakiś szczegół. Podchodzę do nich, żeby
doglądać ich poczynań. Jakieś robocze ubrania, rękawice, kilka narzędzi. Nic,
co wydaje się istotne.
— To chyba jakiś kiepski żart, nic tu nie ma. — Do
mych uszu dociera głos niezadowolonego Ashtona.
Sama jestem zawiedziona. Poprzednia poszlaka była
prosta do znalezienia, położona na widoku. Tym razem jest trudniej, nie ma
żadnego punktu zaczepienia z wyjątkiem tej stodoły. Wątpię, żeby w zgliszczach
cokolwiek dało się ukryć, ale to ostatnia deska ratunku.
— Mówicie, że GPS się nie pomylił i wskazał dokładnie
to miejsce. Pierwszy skrawek nie był jakoś specjalnie ukryty. Jeśli wiadomość przeznaczono
dla mnie, to ktoś chce, żebym tu trafiła. Musi mieć pewność, że odnajdę to, co
przyszykował. — Rozmyślam na głos. — Zabezpieczył się już, gdyby ktoś inny
odnalazł tamten kawałek papieru. Użył atramentu sympatycznego, żeby ukryć
dokładne współrzędne celu… — Pocieram brodę dłonią, próbując poskładać to w
całość. — Poza tą stodołą jest tylko kupka gruzu, która została po jeszcze
jednym budynku. Tylko to nam pozostało. — Kieruję się w stronę wyjścia, a
pozostali bez słowa podążają za mną.
Gaszę latarkę, chowam telefon do kieszeni jeansów i
szybko pokonuję drogę dzielącą stodołę od zgliszczy. Przerzucamy gruzy, w
poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, jednak nasze starania na niewiele się
zdają. Nic nie przykuwa naszej uwagi. Coraz bardziej nachodzi mnie zwątpienie,
w końcu nie ma już czego tu przeszukiwać.
— Wyprowadził nas tylko w pole. Niczego nie
znaleźliśmy… — Mike wydaje się być zrezygnowany.
— Już sama nie wiem… W końcu ktoś nas tutaj
pokierował, ale dlaczego? — Wzdycham.
— Najwyraźniej podał złe współrzędne albo chciał z
nas zakpić. — Aileen przeskakuje przez stertę gruzu, żeby miękko wylądować na
trawie. — Zbierajmy się, sprawdziliśmy już wszystko. — Stawia krok, a później kolejny,
który okazuje się zaskakujący.
Dziewczyna jakby znika, zapada się pod ziemię,
czemu towarzyszy jej krzyk. Nie mamy pojęcia, co tak właściwie się dzieje, ale
od razu biegniemy w stronę, gdzie widzieliśmy ją po raz ostatni. Między długimi
kępami trawy ukryta jest ziejąca dziura, do której prowadzi zardzewiała już
drabina. Nie dostrzegamy niczego, jedynie ciemność.
— Aileen, żyjesz?! — Krzyczę najgłośniej jak tylko
potrafię.
— Tak, ale obiłam sobie tyłek! — Po chwili dociera
do nas jej odpowiedź.
— Już do ciebie idziemy! — Po tych słowach zaczynam
schodzić po drabince przymocowanej do ściany.
Kiedy wyczuwam pod stopami podłoże, przystaję,
wyciągam telefon i ponownie posiłkuję się latarką. Podążam wiązką światła od
mojej prawej. Nie dostrzegam tam nic, jedynie betonową ścianę, żadnych innych
elementów. Gdy przesuwam światło odrobinę w lewo, moim oczom ukazuje się
brunetka masującą obolałe cztery litery. Podbiegam do niej i pomagam
dziewczynie wstać.
— Jednak coś odkryłaś, brawo. To chyba jakiś podziemny
schron przeciw burzowy.
Chłopaki za moment dołączają do nas. W pełnym
składzie zaczynamy iść w jedyną możliwą stronę, czyli lewą. Nie ma tu wiele
miejsca, korytarz jest wąski oraz krótki. Ku naszemu zaskoczeniu i przerażeniu
zarazem, następnym obrazem, jaki maluje się przed naszymi latarkami są spalone
zwłoki. Gdzieniegdzie widnieją kawałki kości, w innych miejscach można dostrzec
mięśnie. Ręce, a raczej to, co z nich zostało są ułożone za plecami, jakby za
życia ta osoba została związana. Nie jest jednak w zaawansowanym rozkładzie,
jakby od jego śmierci nie upłynęło wiele czasu. W pomieszczeniu wciąż unosi się
zapach spalenizny.
— Boże, co tu się stało. — Przyglądam się
oniemiała, zakrywając nos i usta rękawem bluzy.
— Egzekucja, do tego wykonana niedawno. — Wyjaśnia
Luke ze stoickim spokojem.
— To nie wszystko, spójrzcie tutaj. — Aileen
wskazuje światłem ze swojej lampki na ścianę.
Wypisana na niej wiadomość brzmi "S517 — AIY. To chyba twój znajomy".
Jest on wściekle czerwony, jakby namalowany farbą. Luke podchodzi do niego,
dokładnie mu się przypatruje, przejeżdża dłonią po literach, po czym oznajmia:
— To krew. Poza tym, o co chodzi z tymi cyframi?
Wyglądają jak… rejestracja.
Od razu włosy stają mi dęba, kiedy blondyn
wypowiada ostatnie słowo. Faktycznie, umieszczenie liter oraz liczb strasznie
przypomina pewną rejestrację, tak dobrze mi znaną. Nie mogąc już dłużej
wytrzymać ogarniającego pomieszczenie smrodu, a także zdenerwowania, odsuwam
się w najdalszy kąt pomieszczenia, po czym osuwam się na posadzkę. Następnie
zwracam całą zawartość żołądka.
— Masz rację, to jest rejestracja… — Przerywam na
chwilę, żeby wytrzeć łzy, które spływają po moich policzkach. — Należy do
dyrektora liceum w Woodstown. Jego syn uciekł przed tamtymi psychopatami,
którzy nie dają mi spokoju. Pobili się w szkole jakiś czas temu, interesy im nie wypaliły… Myślałam, że po prostu dobrze się ukrył, ale byłam w błędzie… To Andrew.
Nie mogę w to uwierzyć. Dyrektor tak usilnie stara
się go znaleźć, liczy, że chłopak wciąż żyje, podczas gdy jego zwłoki leżą
tutaj częściowo zwęglone. Nie był mi szczególnie bliski, jednak zamieszany w tę
popapraną sprawę… I teraz nie żyje. Czy gdybyśmy zjawili się wcześniej,
moglibyśmy go uratować? Kto będzie następny? Opieram dłoń o podłoże, żeby jakoś
się podnieść. Ku mojemu zdziwieniu, napotykam na jakiś przedmiot. Kieruję
wiązkę światła w tym kierunku.
— Spójrzcie. — Zwracam się do pozostałych.
Właśnie w ręce trzymam drugi fragment mapy oraz
plastikowe opakowanie z płytą CD. Nie wygląda ona nadzwyczajnie. W środku
znajduje się krążek zespołu muzycznego, a na opakowaniu tekst jednej z
piosenek. Kilka słów zaznaczonych jest czerwonym flamastrem.
— Możemy pogadać o tej sprawie w domu? Chcę się
stąd wydostać, proszę. — Spoglądam na nich błagalnie, załzawionymi oczami.
***
Jestem wdzięczna pozostałym, że ulitowali się nade
mną i bez żadnych zbędnych komentarzy opuściliśmy tamto chore miejsce.
Zakryliśmy wejście deskami, żeby nikt nie odnalazł wejścia. Całą drogę do Willi
pokonaliśmy w milczeniu. Nie czuliśmy się na tyle komfortowo po tym znalezisku,
żeby beztrosko sobie żartować. Aktualnie wszyscy znajdujemy się w salonie,
próbując ustalić, co powinniśmy dalej zrobić. Przedmioty leżą na stoliku.
— O co chodzi z tą płytą? — Pyta Hemmings.
— To krążek zespołu "One Moment With You". Mój
ojciec ich uwielbiał, na pierwszą randkę poszli z matką właśnie na ich koncert.
Bardzo często jej słuchał, może tego feralnego dnia również? Nie jestem pewna,
nie mogę sobie przypomnieć… — Rozmasowuję skronie. — W każdym razie słowa
jednej z piosenek są zaznaczone flamastrem. Na pewno nie bez powodu.
"Wyznaj, moja miła,
Jak bardzo za mną
tęskniłaś.
Powiedz mi, proszę,
Czemu winy me tak łatwo odstraszyły cię.
Chowasz przede mną
oblicze swe,
Raniąc przy tym serce
me.
Pragnę tylko, byś mi przebaczyła,
I szczerym uśmiechem
uraczyła.
Mówisz, że skrzywiłem cię,
Lecz prawda wykrzywi ze zadziwienia usta
twe.
Grzechy przeszłości za
mną ciągną się,
Utrudniając dogadanie
z tobą się.
Kiedyś ją poznasz, gdy
przyjdzie na to czas,
Dlatego nie skreślaj
tak szybko nas.
Wystarczy jeden twój
krzyk,
a bez chwili zawahania
przybędę.
Jesteś jak miód dla
mego serca,
Twoje jedno słowo uratuje zbolałą duszę mą.
Teraz odejdę, by
naprawić błędy swe,
Kiedyś na pewno znów
odwiedzę cię.
Nie zapomnij o
kochanku swym,
Który chce jeszcze zobaczyć
uśmiechniętą twarzyczkę twą."
— Kiczowaty ten tekst, jak ludziom to się może
podobać. Brzmi bardziej jak jakaś mdła poezja. — Luke kręci głową z niedowierzaniem.
— Mniejsza z tym. Podkreślony flamastrem tekst ma
jakiś sens. "Wyznaj winy swe. Tylko
prawda uratuje duszę twą." O co może chodzić? Jakie winy ma na myśli? —
Wytężam swoje szare komórki.
Ktoś chce wyznania win, ale nawet nie podsunie
żadnej wskazówki, co mu się w moim zachowaniu nie podoba. Skoro sprawa dotyczy
mojej rodziny to znaczy, że musi chodzić o mnie. Nie przypominam sobie, żebym
kiedykolwiek zalazła komuś za skórę. Moje winy, moje grzechy. Czym mogłam tego
kogoś tak zdenerwować, że posuwa się do drastycznych działań?
— Nie potrzebujemy więcej dowodów, żeby potwierdzić
jedno. Ta sprawa na sto procent jest powiązana ze mną. Wybuch w sierocińcu i
ten ogień, to przypomina trawienie mojego domu przez płomienie. Naszyjnik mojej
matki, z którym nigdy się nie rozstawała… A teraz jeszcze spalone zwłoki, jak
ich ciała… I ta płyta. To nie może być żaden zbieg okoliczności. — Zwracam się
bezpośrednio do Luke’a, który z początku brał pod uwagę pomyłkę.
— Masz rację, dlatego lepiej, żebyś tu została. — Jego
reakcja jest do przewidzenia.
— Nie ma mowy! Mam szansę odkryć prawdę, co tak
naprawdę się z nimi stało. Ty byś odpuścił?
— To już nie są żarty. Ta pomylona zabawa robi się
coraz bardziej niebezpieczna i pochłania więcej ludzi. Z resztą widzieliśmy
twoją dzisiejszą reakcję. Możemy natrafić na coś jeszcze gorszego. Nie jesteś
do tego przygotowana, po prostu odpuść i zostaw to nam, jakoś sobie poradzimy. —
Blondyn krzyżuje ręce na piersi.
Poddać się, kiedy wreszcie wiem, jaką drogą
podążać? Nie ma takiej opcji. Ciekawość rośnie wraz ze stopniem
niebezpieczeństwa. Ma rację, jeśli chodzi o potworności, które możemy zastać,
ale to mnie nie zniechęca. Widok zwłok jest nieprzyjemny nie tylko dla mojej
osóbki, pozostali też z trudem ukrywają swoje poruszenie tą sytuacją. Wszyscy
poza Hemmingsem.
— Wy również tego wszystkiego nie zniesiecie sami. Poza
tym możecie pominąć ważne szczegóły. Jestem wam potrzebna na miejscu. Nie
odbieraj szansy, którą wcześniej mi dałeś. To tylko jeden mały incydent.
— Luke może mieć rację. Bezpieczniejsza będziesz
tutaj. Jeśli znajdziemy się w trudnej sytuacji, nie możemy zagwarantować ci
wyjścia z tego cało… To dla twojego dobra. — Aileen popiera stanowisko
blondyna, a Ashton i Mike tylko jej przytakują.
— Nawet ty jesteś przeciwko mnie?! Na niczym mi tak
nie zależy jak na poznaniu prawdy… Nie potrzebuję bezpieczeństwa tylko
odpowiedzi. Jeżeli nie zechcecie mi pomóc, sama sobie poradzę. W sumie to ja
nie powinnam was mieszać w swoje sprawunki. Może lepiej, żeby nasze drogi tu
się rozeszły… — Nie widzę żadnych sensownych argumentów, aby ich przekonać,
więc stawiam wszystko na jedną szalę.
Pomału wstaję z aksamitnego obicia kanapy, chcąc
pokazać pozostałym, że mówię poważnie. Obserwuję ich reakcje, dostrzegając
zmieszanie na twarzach towarzyszy. Nie muszą mnie niańczyć… Do rozwiązania tej
całej zagadki też nie są mi niezbędni…
— Dlatego nienawidzę współpracować z upartymi
małolatami. — Hemmings wzdycha. — Nasze sprawy są powiązane, dopóki ci idioci
nie odpuszczą. Jeśli będziesz sprawiać jakieś problemy, naprawdę cię tu
zostawię. Zróbmy sobie małą przerwę od tego bałaganu, żeby ochłonąć.
— Zgoda. — Ponownie opadam na zajmowane wcześniej
miejsce i podnoszę skrawek ze stolika. — Następnym celem naszej podróży jest…
Nie, to niemożliwe.
— Co się stało? — Mike marszczy brwi.
— Euri Creek, znam to miasto… — Wciąż nie mogę
oderwać wzroku od kawałka mapy wskazującego kolejną miejscowość.
— Świetnie, łatwiej będzie ci coś znaleźć. —
Stwierdza Ashton. — Byłaś tam na jakiejś wycieczce czy co?
— To rodzinna miejscowość mojej matki.
Hej kochana!
OdpowiedzUsuńJejku, mega zaskoczyłaś mnie znaleziskiem, o ile znaleziskiem wypada to nazwać. Nie spodziewałam się, że jeszcze usłyszę o Andrewie (tak to się odmienia?). Byłam w szoku. Z drugiej strony szkoda, że chłopaka spotkał taki los. Musiał bardzo cierpieć przed śmiercią. Ciekawe czy ktoś z jego bliskich kiedyś się dowie, co go spotkało.
Podziwiam, że bohaterka nadal chce w to wszystko brnąć. Rozumiem jej ciekawość i chęć poznania prawdy, jednak nie wiem, czy na jej miejscu bym wytrwała. Jej sytuacja jest beznadziejna, nie wiadomo czego można się spodziewać. Jest odważną dziewczyną i podziwiam, że pomimo tego wszystkiego, co do tej pory ją spotkało, nie złamała się.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, bo już chciałabym się dowiedzieć, co znajdą w mieście rodzinnym mamy Marisy :D
Pozdrawiam cieplutko ❤️
Maggie
Hejo!
UsuńAndrew się nie odmienia, w sumie niewiele zagranicznych imion da się odmienić. :D No cóż, powiedzieć nie mogę, trzeba poczekać. :D
Jest uparta i to jej największa wada, bo nie ma pojęcia, kiedy odpuścić. Przez to pakuje się w kłopoty, potem musi być ratowania i tak dalej. xD
Hehehehe, na to jeszcze chwilkę poczekasz. Nie wiem, czy następny rozdział usatysfakcjonuje, czy może zawiedzie. :P
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May