czwartek, 1 kwietnia 2021

Chapter 22

Jejku, pomimo przygotowania, ten rozdział również ciężko mi się pisało. Dodatkowo burza przeszkodziła mi w jego rozpoczęciu, więc byłam zmuszona sięgnąć po stare metody, czyli długopis i kartkę. W każdym razie udało mi się go zmordować. Miłego czytania!


Leżę znudzona na aksamitnej, wzorzystej pościeli. Aileen wraz z Ashtonem i Mike’iem pojechali na zakupy, Luke natomiast ma inne sprawunki. Jak to stwierdził przed wyjściem — kiedy wróci, sprawdzi, ile jestem warta. Rewelację sprzed kilku dni o Sackville przełożono specjalnie, żeby dać mi szansę wykazania się. W tym czasie odwiedził mnie ich znajomy lekarz, który uważa, że mój stan się znacznie poprawia. Zdjął on również szwy z mojego ramienia. Dodatkowo chłopaki odwiedzili swojego mechanika, więc są gotowi, tylko ja wszystko opóźniam. Nie chcę zawalić, bo wtedy zostanę tu uwięziona, a panowie znowu mogą nie powiedzieć mi wszystkiego albo pominąć ważny szczegół, który wyda im się mało istotny. Tylko ja jestem w stanie to rozgryźć, skoro sprawa dotyczy mojej rodziny. Ten wisior to nie przypadek. Wiem, że to niebezpieczne, ale jak do tej pory udawało się jakoś przetrwać. Muszę udowodnić, że dam radę, choć sama w to wątpię. Jestem tylko słabą i płochliwą dziewczyną, ale odwaga we mnie wstępuje, kiedy mam bronić najbliższych lub ich pomścić. Wystarczy jakoś rozszerzyć ten zakres, abym mogła w każdej sytuacji skorzystać z tej odwagi. Muszę przyzwyczaić się do widoku oraz dźwięku broni… Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Najlepiej byłoby uciec, ale na to już za późno. Zapewne ten koszmar skończy się, kiedy rozwikłam tę sprawę lub muszę czekać, aż tamci psychole wykitują, bo nie mają zamiaru odpuścić. Pozostawienie mnie tutaj samej sobie z bałaganem, jaki mam w głowie to najgorszy pomysł, na jaki wpadli. Od nadmiaru myśli, a głównie czarnych scenariuszy z moim udziałem, zaczyna boleć mnie czaszka.
Otwieram wieczko medaliku, aby móc spojrzeć na to szczęśliwe zdjęcie jeszcze raz. Jacy wtedy byliśmy uradowani, nawet nie przypuszczaliśmy, jaka tragedia wisi w powietrzu. Piękna, choć ulotna chwila na zawsze zamknięta w tej jednej, niewielkiej ozdobie.
— Co tak naprawdę się z wami stało? To był wypadek czy dokładnie zaplanowane morderstwo? Znajdę odpowiedź, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię…
Tak, do tej pory płakałam i usilnie trzymałam się tej żałosnej egzystencji, jak dziecko nie chce puścić spódnicy matki. Nie uśmiecha mi się umierać młodo, ale kurczowo trzymam się życia, żeby poznać prawdę… Z resztą… Dlaczego od razu panikuję i uważam, że umrę? Czemu spisuję siebie na straty? A może nauczę się od pozostałych, jak przetrwać? Wcale nie muszę żegnać się z tym światem… Zrobię wszystko i docieknę prawdy, a także przetrwam za wszelką cenę… Mam tu ludzi, na których mi zależy, i z którymi chcę zostać. Wrócę do nich, gdy ten koszmar się skończy. Mam też plany i marzenia… Nie pozwolę by ktoś mi je odebrał. Koniec z czarnymi myślami, koniec ze strachem, płaczem, użalaniem się nad sobą i uciekaniem. Stawię temu czoła i wygram. Przetrwają tylko najsilniejsi. Czas dorosnąć, wziąć sprawy w swoje ręce i nie wyręczać się tymi "wybawcami". Postanowione — już nie ma tej słabej dziewczynki ratowanej przez każdego, pozostaje jedynie kobieta, która potrafi o siebie zadbać…
Zamykam wieczko biżuterii. To moja walka i nikt jej za mnie nie wygra. Z tym postanowieniem ruszam swoje cztery litery z łóżka. Mam już dość wylegiwania się. Przynajmniej pospaceruję sobie po patio. Przedzieram się przez schody, po czym płynnie przedostaję się przez salon do celu mej podróży. Kiedy wychodzę z budynku, od razu uderza mnie powiew ciepłego powietrza. Słońce góruje nad horyzontem, podkreślając piękno podziwianego ogrodu. Przechadzam się między rzędami roślin, przy niektórym przystaję na dłuższą chwilę. Nie mam dokładnie pojęcia, co to za kwiaty, jednakże mało mnie to interesuje. Pochylam się nad jedynymi, które kojarzę — czerwonymi różami oraz delektuję się ich zapachem.
Upadam na tyłek z przerażeniem, kiedy dostrzegam dwa ogromne psy — niemal caluśkie czarnego ubarwienia z wyjątkiem brązowych łap i części pyska. Rottweilery biegną w moją stronę jak oszalałe. Nie mam pojęcia, skąd się tu wzięły, nie widziałam ich, kiedy tu przyjechaliśmy. Co prawda, do tej pory nie wychodziłam z domu, a w tej okolicy znajduje się wiele psów, więc nocne szczekanie nie podsunęło mi myśli, że Hemmings posiada zwierzęta. Dopadają do mnie, zanim cokolwiek udaje mi się zrobić. Z mojego gardła wydobywa się przeraźliwy pisk.
— Spokój! — Znajomy głos zdaje się doprowadzać psy do porządku.
Rottweilery uspokajają się, obwąchują mnie, a następnie oddalają się w stronę swojego rozbawionego właściciela. Jego wyrzeźbioną klatkę piersiową opina czarna koszulka z żółtym nadrukiem "Nirvana". Poza nią przywdziane ma szare spodnie treningowe z biało-czarnymi paskami po bokach, natomiast na nogach widnieją jego ulubione Air Jordany. Najwyraźniej cała sytuacja wydaje mu się komiczna, ale to nie jemu właśnie życie zaczęło przelatywać przed oczami… Zaraz, moment, a co ja wcześniej sobie postanowiłam? Niech to szlag, ogarnij się, Mariso…
— Nie wiedziałem, że boisz się psów. — Pochyla się, aby pogłaskać swoje pupile, które przyjmują drobną pieszczotę z wdzięcznością.
— To nie psy tylko jakieś bydlaki! — Wstaję, a następnie otrzepuję się z ziemi. — Nie słyszałam nawet, kiedy wróciłeś. Zaczynamy w końcu ten twój test czy co to ma być?
— Aż tak ci się spieszy? — Blondyn ani na moment nie odrywa się od zabawy z podopiecznymi.
— Nie drocz się ze mną, tylko chodźmy już. Jestem gotowa.
Chłopak niechętnie przerywa rozpieszczanie swoich czworonogów. Rusza w kierunku wejścia do Willi, a ja kroczę za nim. Szybko pokonujemy salon, później kuchnię, aż przechodzimy do długiego korytarza. Całą lewą stronę pokrywają prostokątne okna, natomiast po prawej widnieją drzwi, zapewne do pralni czy pokoju ochrony, o którym wspominał, kiedy pierwszy raz mnie tu przywiózł. Na samym końcu pomieszczenia znajdują się szklane drzwi prowadzące do garażu. Przekraczamy je w ciszy. Mijam stojące niedaleko motocykle, wóz jego zmarłego przyjaciela — bialutkie Porsche Panamerę I oraz turkusowe, minimalistyczne Audi R8 I, zmierzając do czarnego Chevroleta Camaro V, jednak Luke mnie zatrzymuje.
— Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci rozbić Camaro.
— Jak to rozbić? — Nie bardzo rozumiem, co ma na myśli.
— Będziesz się dopiero uczyła jeździć. A może od razu chcesz zrezygnować i pozwolić nam działać w spokoju? — Triumfalnie się uśmiecha, krzyżując ręce na piersi.
Spoglądam na niego otępiała. To dla blondyna idealna okazja, żeby wykluczyć mnie z poszukiwań. Takie małe wyzwanie to nic strasznego, ale… Nigdy dotąd nie jeździłam samochodem jako kierowca! Przełykam głośno ślinę, jednak podnoszę rzuconą rękawicę. Tak łatwo mnie nie pokona.
— To czym w takim razie mam jeździć, skoro szkoda ci Camaro?
— Tym. — Skinieniem głowy wskazuje auto czekające na podjeździe.
Przyglądam się uważnie pojazdowi, który ma zaszczyt bycia moją ofiarą podczas dzisiejszej nauki jazdy z "Mrokiem". Okazuje się nim srebrna Honda CR-V IV bez żadnych zbędnych dodatków, również z przyciemnianymi szybami, jak pozostałe pojazdy tych ludzi. Czy oni mają z tym jakąś manię?
— A co z tym ostrzelanym Nissanem? — Nagle przypominam sobie o innym pojeździe, który jeszcze kilka dni temu służył im do przemieszczania się.
— Gliny go zarekwirowały jako dowód rzeczowy do czasu wyjaśnienia sprawy. Z resztą nie wiedzą, komu go oddać, skoro jest na lewych papierach. — Wzrusza ramionami. — Siadaj na ten moment na miejscu pasażera. Pojedziemy w miejsce, gdzie nie będzie tłoku.
Posłusznie zajmuję fotel, rozsiadając się w nim wygodnie. Czekam, aż Luke zrobi to samo, a następnie odpali silnik. Postanawiam przyglądać się krok po kroku, jak on prowadzi, aby mieć chociaż minimalne wprowadzenie.

***
— No dobra, możesz zaczynać. Po lewej masz podnóżek, operujesz nią jedynie sprzęgło, które znajduje się obok niego z prawej strony. Używasz go tylko, kiedy ruszasz, zmieniasz bieg oraz hamujesz, żeby nie zgasł ci silnik. Następnie masz hamulec, a na samym końcu po prawej jest gaz. Nie wykonuj gwałtownych ruchów kierownicą, bo wystraszysz innych kierowców, jadąc obydwoma pasami jezdni. To chyba wszystko jak na początek, powodzenia. — W okrojonej wersji wyjaśnia mi podstawy.
Naciskam sprzęgło do oporu, po czym lekko podnoszę stopę. Gdy ruszam, towarzyszy temu okropny dźwięk, jednak auto wykonuje moje polecenie. Próbuję jechać w miarę prosto na opustoszałym parkingu, jednak wychodzi to bardziej na jazdę "wężykiem". Luke zamiast mi pomagać, zerka na telefon, czasem tylko odrywając swój wzrok od ekranu.
— Zmniejsz trochę obroty i może byś tak z łaski swojej wbiła kolejny bieg? — Zaczyna kąśliwą uwagą.
Sięgam dłonią w stronę drążka. Już mam go pociągnąć w dół, ale instruktor mnie powstrzymuje. Rzucam mu krótkie, pytające spojrzenie.
— Sprzęgło, najpierw naciśnij sprzęgło…
Stawiam stopę na odpowiednim pedale, po czym go naciskam. Hemmings pomaga mi wbić kolejny bieg, po czym odrywa swoją dłoń od mojej. Pozwala mi dalej bawić, a raczej męczyć się z samochodem. Czasami łapie za kierownicę i pomaga mi na chwilę go opanować, jednak bez jego wsparcia za moment historia z dziwną jazdą się powtarza. Jadę w stronę bramy wjazdowej, jednak ku mojemu przerażeniu, jakiś pojazd próbuje dostać się na parking. Wykonuję nerwowe ruchy kierownicą, żeby nie zderzyć się z nim czołowo, gdyż wszystko do tego zmierza. W końcu poddaję się, puszczam kółko i zakrywam oczy dłońmi.
— Luke! — Krzyczę.
Czuję tylko gwałtowny manewr samochodu okraszony klaksonem drugiego auta, po czym do moich uszu dociera szorstki głos blondyna:
— Hamuj.
Naciskam odpowiedni przyrząd. Po chwili dopiero postanawiam oderwać dłonie od twarzy. Ku mojemu zaskoczeniu, stoimy właśnie prostopadle do muru, zajmując przynajmniej dwa miejsca parkingowe. Kierowca drugiego pojazdu najwyraźniej zrezygnował ze skorzystania z tegoż placu, gdyż dostrzegam już tylko tylni zderzak kierujący się w stronę wyjazdu.
— Żyjemy. — Stwierdzam uradowana.
Szkoda, że Luke nie podziela mojego entuzjazmu. Jego wyraz twarzy to mieszanka zdziwienia, zwątpienia i zdenerwowania. Chłopak nie jest w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa, przygląda mi się jedynie w milczeniu. Nie wiem, czy ten manewr tak go zaskoczył, czy może pierwszy raz trafia mu się taki koszmarny kierowca i to przeraża go jeszcze bardziej?
— Było aż tak źle? — Śmieję się nerwowo.
— Przesiadamy się. — Oświadcza po chwili, a następnie opuszcza samochód.
— Ale… — Również wysiadam z pojazdu.
— Jak sama widzisz, nie jest to wcale takie proste. Już dawno nie widziałem początkującego kierowcy… I tak koszmarnego. — Lekko mnie szturcha z rozbawionym wyrazem twarzy.
— To była dopiero jazda życia! Chyba żaden inny kierowca nie dostarczy ci tyle rozrywki, co ja. Mogę spróbować jeszcze raz? — Odwzajemniam jego gest.
— Racja, z tobą nie można się nudzić, nie tylko za kierownicą. — Przyznaje. — Nie wierzę, że to mówię, ale niech będzie, kolejna próba… Potem wstąpimy w jeszcze jedno miejsce.
— Gdzie konkretnie?
— Zobaczysz. — Nie wypowiada już niczego więcej, ponownie pakuje się do samochodu.
Wzdycham, ale znowu zajmuję miejsce kierowcy. Nie mogę tak łatwo zrezygnować, jeszcze kilka lekcji i może będzie to dość znośny poziom.

***
Po dość mozolnych próbach i kilkunastu wpadkach, postanawiamy dać sobie na dzisiaj spokój i kontynuować naukę kolejnego dnia. Udajemy się natomiast w tajemnicze miejsce, które interesuje Hemmingsa bardziej niż poprzednie wykonywane zdanie. W znacznej odległości od centrum miasta rozpościera się ogromny gmach z białego pustaka. Nad wejściem powieszono szyld "Strzelnica". Coś, czego obawiam się bardziej niż samochodów — broń. Jeśli chcę wyruszyć z nimi do Sackville, muszę jakoś oswoić się z tym niebezpiecznym narzędziem.
Gdy wchodzimy przez metalowe drzwi, naszym oczom ukazuje się recepcja. Za ladą stoi łysy, barczysty mężczyzna około trzydziestki, ubrany w firmowy uniform — czarną koszulkę z plakietką oraz spodnie do kompletu. Kiedy jego błękitne oczy dostrzegają Luke’a od razu prostuje się, jak struna.
— Dzień dobry, szefie.
— Dillon, kopę lat. Potrzebujemy wolnych stanowisk na już. Poradzimy sobie sami.
— Oczywiście, jaką broń pan sobie życzy?
— Na początek MCM Margolin.
Zaraz po tym otrzymujemy broń wraz z amunicją, a także słuchawki ochronne oraz okulary strzeleckie. Pistolet jest cały koloru czarnego, przyrządy celownicze są wydłużone, przez co przypomina mi karykaturę broni palnej. Wygląda dość dziwacznie. Udajemy się do wyznaczonych stanowisk. Znajdują się one na zamkniętej przestrzeni, a tarcze wywieszone są w znacznej odległości od nas. Kilka z nich jest obleganych przez amatorów mocnych wrażeń, którzy oddają strzały do wywieszonych celów. Towarzyszy temu okropny hałas, jednak oni zdają się go nie słyszeć dzięki słuchawkom.
— Teraz zasady. Po pierwsze musisz bezwzględnie słuchać moich instrukcji, jako że instruktora tu nie ma. Nie chcę, żebyś zrobiła komuś krzywdę. Po drugie, nigdy nie kieruj broni w kierunku innym niż do kulochwytu, czyli do miejsca z wywieszonymi tarczami. — Wskazuje palcem na oddalone cele. — Jeśli chcesz o coś zapytać to odwracasz tylko głowę, a broń nadal ma być skierowana w ten wyznaczony obszar. Trzecia kwestia, trzymasz palec na spuście tylko, kiedy jesteś gotowa do oddania strzału i po mojej wyraźnej komendzie. W innym wypadku trzymaj go wyprostowanego na szkielecie broni, ewentualnie na jej kabłąku. Przypomina on ucho tego spustu. — Dokładnie pokazuje, o co mu chodzi. — Jeżeli powiem, że masz przestać strzelać to wykonujesz natychmiastowo polecenie. Zrób to nawet, jeśli ktoś inny zwróci ci uwagę, bo zauważy, że coś jest nie tak z bronią, jasne? — Czeka na moje przytaknięcie. — Może się zdarzyć, że wadliwy pocisk utknie w lufie i ją zatka, przez co może ona wybuchnąć, kiedy spróbujesz oddać kolejny strzał. Nie dzieje się to często, ale lepiej dmuchać na zimne. Ewentualnie broń może zostać przeładowana nieprawidłowo. Dlatego jak powiem stop, to przestajesz strzelać. Piąta sprawa, musisz prawidłowo założyć słuchawki oraz okulary. Nawet, jeśli strzelasz z małego kalibru to ktoś obok może zacząć używać strzelby. Jest szansa, na stracenie przez to słuchu lub bardzo będą boleć cię uszy.
Luke najwyraźniej zna się na rzeczy. Jednak niektóre kwestie bardziej mnie przerażają niż zachęcają do pozostania tu. Muszę jakoś wytrzymać, bo inaczej zwątpi we mnie całkowicie i będę uziemiona w jego willi, na co nie mam najmniejszej ochoty. Blondyn poważnie podchodzi do kwestii bezpieczeństwa, czym mnie zaskakuje. Do tej pory myślałam, że ryzyko to jego drugie imię, a trzecim jest pogarda.
— Trochę się stresuję. — Przyznaję.
— Pierwsza wizyta w takim miejscu zawsze wywołuje lekki niepokój. To norma, nie ma się czym przejmować. — Pomaga mi prawidłowo założyć okulary i słuchawki, po czym sam również zakłada swój komplet.
Podaje mi już załadowaną broń i odsuwa się na bezpieczną odległość. Skinieniem głowy daje mi przyzwolenie na rozpoczęcie strzelania. Staram się najdokładniej wycelować, jak to robią na filmach, a później oddaję pierwszy strzał. Nie mam nawet pojęcia, czy udaje mi się trafić w odpowiednie miejsce, ale strzelam po raz kolejny. Za każdym razem czuję szarpnięcie broni, przez co muszę ponawiać ustawianie jej do odpowiedniego celu.
— STOP! — Dociera do mnie krzyk Luke’a.
Podchodzi, a następnie kładzie mi dłoń na karku.
— Pochyl się. — Wydaje kolejne polecenie. — Wyciągnij trochę lewą nogę przed siebie, a prawą lekko ugnij w kolanie. Lewą dłonią możesz również przytrzymać pistolet. — Pomaga mi się odpowiednio ustawić. — Spróbuj teraz. — Wraca na swoje miejsce.
Robię kolejne podejście, celuję i oddaję strzał. Ponawiam sekwencję kilkukrotnie, aż do wyczerpania się naboi. Luke co jakiś czas uzupełnia magazynek i pozwala mi dalej trenować. Wyniki jak na pierwszy raz nie są takie najgorsze. Po wszystkim mogę zabrać dowód mojej ciężkiej pracy w postaci podziurawionych przeze mnie tarcz.
Opuszczamy strzelnicę, kierując się w stronę samochodu. Rozsiadamy się w nim wygodnie. Postanawiam poruszyć jedną kwestię, która nie daje mi spokoju.
— Czym innym jest strzelanie do tarczy w bezpiecznym miejscu, a czym innym zobaczenie lufy w siebie wycelowanej. Może nauczę się w ten sposób strzelać, ale na pewno nie pomoże mi to w pozbyciu się strachu przed tym widokiem.
— Każdy się boi, to naturalne. Ważne, żeby przekuć ten strach w działanie zamiast pozwolić mu się sparaliżować. Przywykniesz, zobaczysz. — Odpala samochód, a następnie rusza.
To dziwne, brzmi jak wiara we mnie? Usłyszeć coś takiego z jego ust to coś niecodziennego. Rzadko kiedy nie zachowuje się jak arogancki dupek. Jednak dzisiaj wydaje się być inny. Nie przypomina wcale wielkiego gangstera, a zwykłego chłopaka, który spędza czas w ulubionym miejscu. Ciężko uwierzyć, że jest w stanie tak szybko dostosować swoje zachowanie do danej sytuacji.
— Tak w ogóle, czemu tamten mięśniak powiedział do ciebie szefie? Czyżby to była twoja strzelnica? — Przypominam sobie jeszcze jedną sytuację, która mnie zaskakuje.
— Owszem, ale nie tylko ona. Mam kilka podobnych miejscówek z różnych branży.
— Skoro tak, po co ci jakieś znajomości z psychopatami i niebezpieczne akcje z nimi związane? Możesz po prostu się od tego odciąć i spokojnie sobie żyć… W końcu jak twierdzisz, najbardziej kręcą cię wyścigi. Nie chcesz się od nich uwolnić? — Nie mogę się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
— To nie takie proste. Niektóre sprawy nie dają o sobie zapomnieć, nawet jeśli wydaje ci się, że zostawiasz je za sobą.
Dalszą część drogi pokonujemy w ciszy. Nawet nie mam pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Chłopak potrafi zagiąć mnie w wielu kwestiach, dobrze ucinając temat. Najwyraźniej nie jest to coś, o czym chętnie rozprawia.
Po dotarciu do posiadłości, już od samego wejścia słychać rozmowę. Jest ona dość spokojna, naturalna, okraszona wybuchami śmiechu. Jak się można domyślić — pozostała część ekipy gości się już w salonie.
— Wreszcie wróciliście! — Podchodzi do nas uradowana Aileen. — Misja zakupowa zakończona sukcesem. Myślę, że Marisa nie będzie teraz miała na co narzekać. — Chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę schodów.
Zmierzamy wprost do pokoju, który aktualnie zajmuję. Jest cały zawalony różnokolorowymi torbami pełnymi ciuchów. Chłopcy nie mieli wcześniej czasu, żeby pójść z brunetką na zakupy, a po ostatniej akcji tym bardziej nie chcieli pozwolić jej jechać samej. Po naprawie wozów znaleźli chwilę, aby towarzyszyć Aileen podczas łowów. Ja niestety musiałam zostać, ponieważ policja poszukuje mnie w związku ze sprawą wybuchu w sierocińcu. Dziewczyna miała więc trudny wybór, wymierzyła mnie, a późnej wysłuchała moich preferencji względem ubrań. Dałam jej również mój rozładowany telefon, żeby dokupiła do niego ładowarkę. Mam nadzieję, że nie przesadziła.
— Jeszcze to. — Podaje mi do ręki pudełko.
— Prosiłam tylko o ładowarkę, nie mogę tego przyjąć! — Dębieję na widok czarnego iPhone’a 6. — To zbyt drogi sprzęt!
— I prezent od Luke’a, więc nie możesz odmówić.
— Prezent? A niby z jakiej okazji? — Jestem jeszcze bardziej skołowana.
— Nie potrzebuję okazji. — Oznajmia blondyn opierając się o framugę drzwi z rozbrajającym uśmiechem. — Przyjmij go, nalegam.
Niechętnie otwieram pudełko i wyciągam urządzenie. Przyglądam mu się z uwagą, po czym przypominam sobie o tym starym.
— A co się stało z moim poprzednim telefonem?
— Nie jest ci potrzebny. Dobra, my zajmiemy się konfiguracją, Luke. Poza tym, chcę zobaczyć czy wybrałam odpowiednie ubrania. Narka. — Wypycha blondyna z pokoju i zamyka za nim drzwi.
Nawet bardziej niż przymierzać te ciuchy, chcę zająć się telefonem, żeby móc skontaktować się z przyjaciółką. Muszę z nią porozmawiać, zapytać czy z nią wszystko w porządku. Ona jako jedyna uwierzy w moją niewinność, jestem pewna. Przekona pozostałych, że to nie moja sprawka. Zobaczenie się z nią w tej chwili jest niemożliwe, ale kontakt telefoniczny to jak najbardziej realna opcja.

***
Aileen jest naprawdę miłą osobą, z którą dobrze spędza mi się czas, ale pragnę, żeby już opuściła mój pokój. Nie chcę przy niej kontaktować się z Catią, bo nie wiem, jak zareaguje. Zabierze mi telefon i poskarży się chłopakom, odbierając mi tym jedyną szansę na kontakt z Rudą. Nie mogę tak ryzykować, muszę być ostrożna. Jeszcze nie do końca wiem, jak daleko mogę przy nich posunąć się w swych działaniach. Zdaje się, że mija cała wieczność. Nie dość, że ubrań jest cała masa, to muszę paradować po pokoju, jak na jakimś wybiegu, a przecież to nie są żadne wykwintne kreacje, tylko zwykłe codzienne ciuchy.
Kiedy brunetka opuszcza pokój, mogę w spokoju przystąpić do mojego planu. Bez chwili zawahania wybieram numer do Catherine i wystukuję treść wiadomości "Przepraszam, że wtedy zniknęłam. Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz. Czy z tobą i chłopakami w porządku?" Po czym ją wysyłam. Oczekiwanie na odpowiedź dłuży się niemiłosiernie. Co chwilę zerkam na ekran czy przegapiłam powiadomienie, a odpowiedź już dawno jest na skrzynce, jednak tak się nie dzieje.
Opadam zmęczona na łóżko, po czym przymykam oczy. Przyjemny materiał pościeli sprawia, że moja świadomość pomału chce ulecieć do krainy snów, jednak nie mogę sobie jeszcze na to pozwolić. Mocniej ściskam telefon w prawej dłoni. A może coś jej się stało? Podskakuję na łóżku, gdy wyczuwam wibracje urządzenia. Tak, wiadomość wysłana dokładnie z pożądanego numeru. Odczytuję ją niemal natychmiast.
"Nie rozumiem cię. Ostatnio dziwnie się zachowujesz, wracasz z rozwaloną ręką i nie chcesz nic powiedzieć. Teraz jeszcze uciekasz ze szpitala przed policją! O co chodzi?! I co niby ma nam być?"
Nie dziwi mnie jej reakcja. Chcę o wszystkim opowiedzieć przyjaciółce, ale jak już to piekło się skończy. Nie będę ryzykować jej życia ani Jordana i Christiana. Muszę być ostrożna w dobieraniu słów.
"Wybacz, na pewno wszystkiego się dowiesz, ale później. Sama jeszcze nie rozumiem wszystkiego. Jestem niewinna i udowodnię to, znajdę sposób. Obiecaj mi też jedno, jeśli zauważysz cokolwiek dziwnego, napisz mi o tym."
Chcę móc zdradzić jej o wiele więcej, ale jeszcze nie pora na to. Jak zdobędę jakieś dowody i rozwiążę zagadkę, na pewno o wszystkim opowiem. Na ten moment niewiele wiem, a czas mnie goni. Zadbam jednak o to, żeby dostawać od niej jakieś informacje. Chcę mieć pewność, że nikt nie obierze ich za cel. Kolejny sygnał nadchodzącej wiadomości.
"Jak na tą chwilę jedyną dziwną rzeczą jest twoje postępowanie… Gdzie ty uciekłaś i czemu się ukrywasz, skoro jesteś niewinna?"
Chyba przestaje mi wierzyć. Trochę to boli, ale nie ma co się jej dziwić, ostatnie wydarzenia świadczą na moją niekorzyść.
"Kiedyś ci opowiem, obiecuję. Teraz po prostu mi zaufaj i uważaj na siebie."



2 komentarze:

  1. Hej kochana ♥️
    Luck nie ma z czego się się śmiać, ja na widok wielkich psów, w dodatku bez właściciela, również mam ochotę uciec, bo po prostu się boję xD Uwielbiam psy, ale obce nie raz mnie przerażają.
    Fajnie, że Mrok zdecydował się podszkolić Marsie. Ciekawi mnie tylko, czy ma nadzieję, że jednak odpuści, czy cieszy się, że dziewczyna chce działać. W końcu przeszkolenie osoby zupełnie zielonej w temacie raczej zajmie troszkę więcej czasu.
    Nie wiem czy to odpowiedzialne, że Marisa skontaktowała się z przyjaciółką. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i czy ktoś zły tego nie wykorzysta. Ludzie, którzy interesują się bohaterką, zapewne już wiedzą, z kim się przyjaźni, więc w przyszłości mogliby wykorzystać telefon Catii do kontaktu z Marisą. Znajomi bohaterki mogą być w takim samym niebezpieczeństwie, jak ona.

    Pozdrawiam cieplutko,
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo!

      Tak, zwłaszcza wielkie, to takie "bydle", że serce zamiera od razu. xD Chociaż malutkie są najbardziej zajadłe.

      Cóż, zajmie to sporo czasu, na dodatek nie ma gwarancji, że coś z tego będzie. Raczej zadowolony nie jest, ale wie też, iż nie ma zbyt wielu opcji. Diabeł tkwi w szczegółach, a te zdaje się dostrzegać jedynie Turner.

      Hmmm, owszem, mogą to zrobić. Marisa postępuje nieodpowiedzialnie kontaktując się z przyjaciółką, jednak chce mieć pewność, że jest bezpieczna, a w razie problemów ma się z nią skontaktować. Wtedy zapewne spróbowałaby przekonać Luke'a, aby podjął jakieś działania albo sama ruszyłaby do akcji. W końcu nie raz pokazała, że zajrzy śmierci w oczy, jeśli ma szansę ocalić przyjaciół.

      Dziękuję za komentarz. Niestety spekulacji potwierdzić nie mogę, jednak wszystko powoli zacznie się wyjaśniać. :3

      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń