Jejku, pomimo przygotowania, ten rozdział również ciężko mi się pisało. Dodatkowo burza przeszkodziła mi w jego rozpoczęciu, więc byłam zmuszona sięgnąć po stare metody, czyli długopis i kartkę. W każdym razie udało mi się go zmordować. Miłego czytania!
Leżę znudzona na aksamitnej, wzorzystej pościeli.
Aileen wraz z Ashtonem i Mike’iem pojechali na zakupy, Luke natomiast ma inne
sprawunki. Jak to stwierdził przed wyjściem — kiedy wróci, sprawdzi, ile jestem
warta. Rewelację sprzed kilku dni o Sackville przełożono specjalnie, żeby dać
mi szansę wykazania się. W tym czasie odwiedził mnie ich znajomy lekarz, który
uważa, że mój stan się znacznie poprawia. Zdjął on również szwy z mojego ramienia. Dodatkowo chłopaki odwiedzili swojego
mechanika, więc są gotowi, tylko ja wszystko opóźniam. Nie chcę zawalić, bo
wtedy zostanę tu uwięziona, a panowie znowu mogą nie powiedzieć mi wszystkiego
albo pominąć ważny szczegół, który wyda im się mało istotny. Tylko ja jestem w
stanie to rozgryźć, skoro sprawa dotyczy mojej rodziny. Ten wisior to nie
przypadek. Wiem, że to niebezpieczne, ale jak do tej pory udawało się jakoś
przetrwać. Muszę udowodnić, że dam radę, choć sama w to wątpię. Jestem tylko
słabą i płochliwą dziewczyną, ale odwaga we mnie wstępuje, kiedy mam bronić
najbliższych lub ich pomścić. Wystarczy jakoś rozszerzyć ten zakres, abym mogła
w każdej sytuacji skorzystać z tej odwagi. Muszę przyzwyczaić się do widoku
oraz dźwięku broni… Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Najlepiej byłoby uciec, ale
na to już za późno. Zapewne ten koszmar skończy się, kiedy rozwikłam tę sprawę
lub muszę czekać, aż tamci psychole wykitują, bo nie mają zamiaru odpuścić. Pozostawienie
mnie tutaj samej sobie z bałaganem, jaki mam w głowie to najgorszy pomysł, na
jaki wpadli. Od nadmiaru myśli, a głównie czarnych scenariuszy z moim udziałem,
zaczyna boleć mnie czaszka.
Otwieram wieczko medaliku, aby móc spojrzeć na to
szczęśliwe zdjęcie jeszcze raz. Jacy wtedy byliśmy uradowani, nawet nie
przypuszczaliśmy, jaka tragedia wisi w powietrzu. Piękna, choć ulotna chwila na
zawsze zamknięta w tej jednej, niewielkiej ozdobie.
— Co tak naprawdę się z wami stało? To był wypadek
czy dokładnie zaplanowane morderstwo? Znajdę odpowiedź, choćby to miała być
ostatnia rzecz, jaką zrobię…
Tak, do tej pory płakałam i usilnie trzymałam się
tej żałosnej egzystencji, jak dziecko nie chce puścić spódnicy matki. Nie
uśmiecha mi się umierać młodo, ale kurczowo trzymam się życia, żeby poznać
prawdę… Z resztą… Dlaczego od razu panikuję i uważam, że umrę? Czemu spisuję
siebie na straty? A może nauczę się od pozostałych, jak przetrwać? Wcale nie
muszę żegnać się z tym światem… Zrobię wszystko i docieknę prawdy, a także
przetrwam za wszelką cenę… Mam tu ludzi, na których mi zależy, i z którymi chcę zostać. Wrócę do nich, gdy ten koszmar się skończy. Mam też plany i marzenia…
Nie pozwolę by ktoś mi je odebrał. Koniec z czarnymi myślami, koniec ze
strachem, płaczem, użalaniem się nad sobą i uciekaniem. Stawię temu czoła i
wygram. Przetrwają tylko najsilniejsi. Czas dorosnąć, wziąć sprawy w swoje ręce
i nie wyręczać się tymi "wybawcami". Postanowione — już nie ma tej słabej
dziewczynki ratowanej przez każdego, pozostaje jedynie kobieta, która potrafi o
siebie zadbać…
Zamykam wieczko biżuterii. To moja walka i nikt jej
za mnie nie wygra. Z tym postanowieniem ruszam swoje cztery litery z łóżka. Mam
już dość wylegiwania się. Przynajmniej pospaceruję sobie po patio. Przedzieram
się przez schody, po czym płynnie przedostaję się przez salon do celu mej
podróży. Kiedy wychodzę z budynku, od razu uderza mnie powiew ciepłego
powietrza. Słońce góruje nad horyzontem, podkreślając piękno podziwianego
ogrodu. Przechadzam się między rzędami roślin, przy niektórym przystaję na
dłuższą chwilę. Nie mam dokładnie pojęcia, co to za kwiaty, jednakże mało mnie
to interesuje. Pochylam się nad jedynymi, które kojarzę — czerwonymi różami
oraz delektuję się ich zapachem.
Upadam na tyłek z przerażeniem, kiedy dostrzegam
dwa ogromne psy — niemal caluśkie czarnego ubarwienia z wyjątkiem brązowych łap
i części pyska. Rottweilery biegną w moją stronę jak oszalałe. Nie mam pojęcia,
skąd się tu wzięły, nie widziałam ich, kiedy tu przyjechaliśmy. Co prawda, do
tej pory nie wychodziłam z domu, a w tej okolicy znajduje się wiele psów, więc
nocne szczekanie nie podsunęło mi myśli, że Hemmings posiada zwierzęta. Dopadają
do mnie, zanim cokolwiek udaje mi się zrobić. Z mojego gardła wydobywa się
przeraźliwy pisk.
— Spokój! — Znajomy głos zdaje się doprowadzać psy
do porządku.
Rottweilery uspokajają się, obwąchują mnie, a
następnie oddalają się w stronę swojego rozbawionego właściciela. Jego
wyrzeźbioną klatkę piersiową opina czarna koszulka z żółtym nadrukiem "Nirvana".
Poza nią przywdziane ma szare spodnie treningowe z biało-czarnymi paskami po
bokach, natomiast na nogach widnieją jego ulubione Air Jordany. Najwyraźniej
cała sytuacja wydaje mu się komiczna, ale to nie jemu właśnie życie zaczęło
przelatywać przed oczami… Zaraz, moment, a co ja wcześniej sobie postanowiłam?
Niech to szlag, ogarnij się, Mariso…
— Nie wiedziałem, że boisz się psów. — Pochyla się,
aby pogłaskać swoje pupile, które przyjmują drobną pieszczotę z wdzięcznością.
— To nie psy tylko jakieś bydlaki! — Wstaję, a
następnie otrzepuję się z ziemi. — Nie słyszałam nawet, kiedy wróciłeś.
Zaczynamy w końcu ten twój test czy co to ma być?
— Aż tak ci się spieszy? — Blondyn ani na moment
nie odrywa się od zabawy z podopiecznymi.
— Nie drocz się ze mną, tylko chodźmy już. Jestem
gotowa.
Chłopak niechętnie przerywa rozpieszczanie swoich
czworonogów. Rusza w kierunku wejścia do Willi, a ja kroczę za nim. Szybko pokonujemy
salon, później kuchnię, aż przechodzimy do długiego korytarza. Całą lewą stronę
pokrywają prostokątne okna, natomiast po prawej widnieją drzwi, zapewne do
pralni czy pokoju ochrony, o którym wspominał, kiedy pierwszy raz mnie tu
przywiózł. Na samym końcu pomieszczenia znajdują się szklane drzwi prowadzące
do garażu. Przekraczamy je w ciszy. Mijam stojące niedaleko motocykle, wóz jego
zmarłego przyjaciela — bialutkie Porsche Panamerę I oraz turkusowe,
minimalistyczne Audi R8 I, zmierzając do czarnego Chevroleta Camaro V, jednak Luke
mnie zatrzymuje.
— Chyba nie sądzisz, że pozwolę ci rozbić Camaro.
— Jak to rozbić? — Nie bardzo rozumiem, co ma na
myśli.
— Będziesz się dopiero uczyła jeździć.
A może od razu chcesz zrezygnować i pozwolić nam działać w spokoju? —
Triumfalnie się uśmiecha, krzyżując ręce na piersi.
Spoglądam na niego otępiała. To dla blondyna
idealna okazja, żeby wykluczyć mnie z poszukiwań. Takie małe wyzwanie to nic
strasznego, ale… Nigdy dotąd nie jeździłam samochodem jako kierowca! Przełykam
głośno ślinę, jednak podnoszę rzuconą rękawicę. Tak łatwo mnie nie pokona.
— To czym w takim razie mam jeździć, skoro szkoda
ci Camaro?
— Tym. — Skinieniem głowy wskazuje auto czekające
na podjeździe.
Przyglądam się uważnie pojazdowi, który ma zaszczyt
bycia moją ofiarą podczas dzisiejszej nauki jazdy z "Mrokiem". Okazuje się nim srebrna
Honda CR-V IV bez żadnych zbędnych dodatków, również z przyciemnianymi szybami, jak pozostałe pojazdy tych ludzi. Czy oni mają z tym jakąś manię?
— A co z tym ostrzelanym Nissanem? — Nagle
przypominam sobie o innym pojeździe, który jeszcze kilka dni temu służył im do
przemieszczania się.
— Gliny go zarekwirowały jako dowód rzeczowy do
czasu wyjaśnienia sprawy. Z resztą nie wiedzą, komu go oddać, skoro jest na
lewych papierach. — Wzrusza ramionami. — Siadaj na ten moment na miejscu
pasażera. Pojedziemy w miejsce, gdzie nie będzie tłoku.
Posłusznie zajmuję fotel, rozsiadając się w nim wygodnie.
Czekam, aż Luke zrobi to samo, a następnie odpali silnik. Postanawiam przyglądać
się krok po kroku, jak on prowadzi, aby mieć chociaż minimalne wprowadzenie.
***
— No dobra, możesz zaczynać. Po lewej masz
podnóżek, operujesz nią jedynie sprzęgło, które znajduje się obok niego z
prawej strony. Używasz go tylko, kiedy ruszasz, zmieniasz bieg oraz hamujesz,
żeby nie zgasł ci silnik. Następnie masz hamulec, a na samym końcu po prawej
jest gaz. Nie wykonuj gwałtownych ruchów kierownicą, bo wystraszysz innych
kierowców, jadąc obydwoma pasami jezdni. To chyba wszystko jak na początek,
powodzenia. — W okrojonej wersji wyjaśnia mi podstawy.
Naciskam sprzęgło do oporu, po czym lekko podnoszę
stopę. Gdy ruszam, towarzyszy temu okropny dźwięk, jednak auto wykonuje moje
polecenie. Próbuję jechać w miarę prosto na opustoszałym parkingu, jednak
wychodzi to bardziej na jazdę "wężykiem". Luke zamiast mi pomagać, zerka na
telefon, czasem tylko odrywając swój wzrok od ekranu.
— Zmniejsz trochę obroty i może byś tak z łaski
swojej wbiła kolejny bieg? — Zaczyna kąśliwą uwagą.
Sięgam dłonią w stronę drążka. Już mam go pociągnąć
w dół, ale instruktor mnie powstrzymuje. Rzucam mu krótkie, pytające
spojrzenie.
— Sprzęgło, najpierw naciśnij sprzęgło…
Stawiam stopę na odpowiednim pedale, po czym go
naciskam. Hemmings pomaga mi wbić kolejny bieg, po czym odrywa swoją dłoń od
mojej. Pozwala mi dalej bawić, a raczej męczyć się z samochodem. Czasami łapie za
kierownicę i pomaga mi na chwilę go opanować, jednak bez jego wsparcia za
moment historia z dziwną jazdą się powtarza. Jadę w stronę bramy wjazdowej,
jednak ku mojemu przerażeniu, jakiś pojazd próbuje dostać się na parking.
Wykonuję nerwowe ruchy kierownicą, żeby nie zderzyć się z nim czołowo, gdyż
wszystko do tego zmierza. W końcu poddaję się, puszczam kółko i zakrywam oczy
dłońmi.
— Luke! — Krzyczę.
Czuję tylko gwałtowny manewr samochodu okraszony
klaksonem drugiego auta, po czym do moich uszu dociera szorstki głos blondyna:
— Hamuj.
Naciskam odpowiedni przyrząd. Po chwili dopiero
postanawiam oderwać dłonie od twarzy. Ku mojemu zaskoczeniu, stoimy właśnie
prostopadle do muru, zajmując przynajmniej dwa miejsca parkingowe. Kierowca
drugiego pojazdu najwyraźniej zrezygnował ze skorzystania z tegoż placu, gdyż
dostrzegam już tylko tylni zderzak kierujący się w stronę wyjazdu.
— Żyjemy. — Stwierdzam uradowana.
Szkoda, że Luke nie podziela mojego entuzjazmu.
Jego wyraz twarzy to mieszanka zdziwienia, zwątpienia i zdenerwowania. Chłopak
nie jest w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa, przygląda mi się jedynie w
milczeniu. Nie wiem, czy ten manewr tak go zaskoczył, czy może pierwszy raz
trafia mu się taki koszmarny kierowca i to przeraża go jeszcze bardziej?
— Było aż tak źle? — Śmieję się nerwowo.
— Przesiadamy się. — Oświadcza po chwili, a
następnie opuszcza samochód.
— Ale… — Również wysiadam z pojazdu.
— Jak sama widzisz, nie jest to wcale takie proste.
Już dawno nie widziałem początkującego kierowcy… I tak koszmarnego. — Lekko
mnie szturcha z rozbawionym wyrazem twarzy.
— To była dopiero jazda życia! Chyba żaden inny
kierowca nie dostarczy ci tyle rozrywki, co ja. Mogę spróbować jeszcze raz? —
Odwzajemniam jego gest.
— Racja, z tobą nie można się nudzić, nie tylko za
kierownicą. — Przyznaje. — Nie wierzę, że to mówię, ale niech będzie, kolejna
próba… Potem wstąpimy w jeszcze jedno miejsce.
— Gdzie konkretnie?
— Zobaczysz. — Nie wypowiada już niczego więcej,
ponownie pakuje się do samochodu.
Wzdycham, ale znowu zajmuję miejsce kierowcy. Nie
mogę tak łatwo zrezygnować, jeszcze kilka lekcji i może będzie to dość znośny
poziom.
***
Po dość mozolnych próbach i kilkunastu wpadkach,
postanawiamy dać sobie na dzisiaj spokój i kontynuować naukę kolejnego dnia. Udajemy
się natomiast w tajemnicze miejsce, które interesuje Hemmingsa bardziej niż
poprzednie wykonywane zdanie. W znacznej odległości od centrum miasta
rozpościera się ogromny gmach z białego pustaka. Nad wejściem powieszono szyld "Strzelnica".
Coś, czego obawiam się bardziej niż samochodów — broń. Jeśli chcę wyruszyć z
nimi do Sackville, muszę jakoś oswoić się z tym niebezpiecznym narzędziem.
Gdy wchodzimy przez metalowe drzwi, naszym oczom
ukazuje się recepcja. Za ladą stoi łysy, barczysty mężczyzna około trzydziestki,
ubrany w firmowy uniform — czarną koszulkę z plakietką oraz spodnie do kompletu.
Kiedy jego błękitne oczy dostrzegają Luke’a od razu prostuje się, jak struna.
— Dzień dobry, szefie.
— Dillon, kopę lat. Potrzebujemy wolnych stanowisk
na już. Poradzimy sobie sami.
— Oczywiście, jaką broń pan sobie życzy?
— Na początek MCM Margolin.
Zaraz po tym otrzymujemy broń wraz z amunicją, a
także słuchawki ochronne oraz okulary strzeleckie. Pistolet jest cały koloru czarnego, przyrządy celownicze są wydłużone, przez co przypomina mi karykaturę broni palnej. Wygląda dość dziwacznie. Udajemy się do wyznaczonych stanowisk.
Znajdują się one na zamkniętej przestrzeni, a tarcze wywieszone są w znacznej
odległości od nas. Kilka z nich jest obleganych przez amatorów mocnych wrażeń,
którzy oddają strzały do wywieszonych celów. Towarzyszy temu okropny hałas,
jednak oni zdają się go nie słyszeć dzięki słuchawkom.
— Teraz zasady. Po pierwsze musisz bezwzględnie
słuchać moich instrukcji, jako że instruktora tu nie ma. Nie chcę, żebyś
zrobiła komuś krzywdę. Po drugie, nigdy nie kieruj broni w kierunku innym niż
do kulochwytu, czyli do miejsca z wywieszonymi tarczami. — Wskazuje palcem na
oddalone cele. — Jeśli chcesz o coś zapytać to odwracasz tylko głowę, a broń
nadal ma być skierowana w ten wyznaczony obszar. Trzecia kwestia, trzymasz
palec na spuście tylko, kiedy jesteś gotowa do oddania strzału i po mojej
wyraźnej komendzie. W innym wypadku trzymaj go wyprostowanego na szkielecie
broni, ewentualnie na jej kabłąku. Przypomina on ucho tego spustu. — Dokładnie
pokazuje, o co mu chodzi. — Jeżeli powiem, że masz przestać strzelać to
wykonujesz natychmiastowo polecenie. Zrób to nawet, jeśli ktoś inny zwróci ci
uwagę, bo zauważy, że coś jest nie tak z bronią, jasne? — Czeka na moje
przytaknięcie. — Może się zdarzyć, że wadliwy pocisk utknie w lufie i ją zatka,
przez co może ona wybuchnąć, kiedy spróbujesz oddać kolejny strzał. Nie dzieje
się to często, ale lepiej dmuchać na zimne. Ewentualnie broń może zostać
przeładowana nieprawidłowo. Dlatego jak powiem stop, to przestajesz strzelać.
Piąta sprawa, musisz prawidłowo założyć słuchawki oraz okulary. Nawet, jeśli strzelasz
z małego kalibru to ktoś obok może zacząć używać strzelby. Jest szansa, na
stracenie przez to słuchu lub bardzo będą boleć cię uszy.
Luke najwyraźniej zna się na rzeczy. Jednak
niektóre kwestie bardziej mnie przerażają niż zachęcają do pozostania tu. Muszę
jakoś wytrzymać, bo inaczej zwątpi we mnie całkowicie i będę uziemiona w jego
willi, na co nie mam najmniejszej ochoty. Blondyn poważnie podchodzi do kwestii
bezpieczeństwa, czym mnie zaskakuje. Do tej pory myślałam, że ryzyko to jego
drugie imię, a trzecim jest pogarda.
— Trochę się stresuję. — Przyznaję.
— Pierwsza wizyta w takim miejscu zawsze wywołuje
lekki niepokój. To norma, nie ma się czym przejmować. — Pomaga mi prawidłowo
założyć okulary i słuchawki, po czym sam również zakłada swój komplet.
Podaje mi już załadowaną broń i odsuwa się na
bezpieczną odległość. Skinieniem głowy daje mi przyzwolenie na rozpoczęcie
strzelania. Staram się najdokładniej wycelować, jak to robią na filmach, a później
oddaję pierwszy strzał. Nie mam nawet pojęcia, czy udaje mi się trafić w odpowiednie
miejsce, ale strzelam po raz kolejny. Za każdym razem czuję szarpnięcie broni,
przez co muszę ponawiać ustawianie jej do odpowiedniego celu.
— STOP! — Dociera do mnie krzyk Luke’a.
Podchodzi, a następnie kładzie mi dłoń na karku.
— Pochyl się. — Wydaje kolejne polecenie. —
Wyciągnij trochę lewą nogę przed siebie, a prawą lekko ugnij w kolanie. Lewą
dłonią możesz również przytrzymać pistolet. — Pomaga mi się odpowiednio
ustawić. — Spróbuj teraz. — Wraca na swoje miejsce.
Robię kolejne podejście, celuję i oddaję strzał.
Ponawiam sekwencję kilkukrotnie, aż do wyczerpania się naboi. Luke co jakiś
czas uzupełnia magazynek i pozwala mi dalej trenować. Wyniki jak na pierwszy
raz nie są takie najgorsze. Po wszystkim mogę zabrać dowód mojej ciężkiej pracy
w postaci podziurawionych przeze mnie tarcz.
Opuszczamy strzelnicę, kierując się w stronę
samochodu. Rozsiadamy się w nim wygodnie. Postanawiam poruszyć jedną kwestię,
która nie daje mi spokoju.
— Czym innym jest strzelanie do tarczy w
bezpiecznym miejscu, a czym innym zobaczenie lufy w siebie wycelowanej. Może
nauczę się w ten sposób strzelać, ale na pewno nie pomoże mi to w pozbyciu się
strachu przed tym widokiem.
— Każdy się boi, to naturalne. Ważne, żeby przekuć
ten strach w działanie zamiast pozwolić mu się sparaliżować. Przywykniesz,
zobaczysz. — Odpala samochód, a następnie rusza.
To dziwne, brzmi jak wiara we mnie? Usłyszeć coś
takiego z jego ust to coś niecodziennego. Rzadko kiedy nie zachowuje się jak
arogancki dupek. Jednak dzisiaj wydaje się być inny. Nie przypomina wcale wielkiego
gangstera, a zwykłego chłopaka, który spędza czas w ulubionym miejscu. Ciężko
uwierzyć, że jest w stanie tak szybko dostosować swoje zachowanie do danej
sytuacji.
— Tak w ogóle, czemu tamten mięśniak powiedział do
ciebie szefie? Czyżby to była twoja strzelnica? — Przypominam sobie jeszcze
jedną sytuację, która mnie zaskakuje.
— Owszem, ale nie tylko ona. Mam kilka podobnych
miejscówek z różnych branży.
— Skoro tak, po co ci jakieś znajomości z
psychopatami i niebezpieczne akcje z nimi związane? Możesz po prostu się od
tego odciąć i spokojnie sobie żyć… W końcu jak twierdzisz, najbardziej kręcą
cię wyścigi. Nie chcesz się od nich uwolnić? — Nie mogę się powstrzymać przed
zadaniem tego pytania.
— To nie takie proste. Niektóre sprawy nie dają o
sobie zapomnieć, nawet jeśli wydaje ci się, że zostawiasz je za sobą.
Dalszą część drogi pokonujemy w ciszy. Nawet nie
mam pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Chłopak potrafi zagiąć mnie w wielu
kwestiach, dobrze ucinając temat. Najwyraźniej nie jest to coś, o czym chętnie
rozprawia.
Po dotarciu do posiadłości, już od samego wejścia
słychać rozmowę. Jest ona dość spokojna, naturalna, okraszona wybuchami
śmiechu. Jak się można domyślić — pozostała część ekipy gości się już w
salonie.
— Wreszcie wróciliście! — Podchodzi do nas uradowana
Aileen. — Misja zakupowa zakończona sukcesem. Myślę, że Marisa nie będzie teraz
miała na co narzekać. — Chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę schodów.
Zmierzamy wprost do pokoju, który aktualnie
zajmuję. Jest cały zawalony różnokolorowymi torbami pełnymi ciuchów. Chłopcy
nie mieli wcześniej czasu, żeby pójść z brunetką na zakupy, a po ostatniej
akcji tym bardziej nie chcieli pozwolić jej jechać samej. Po naprawie wozów
znaleźli chwilę, aby towarzyszyć Aileen podczas łowów. Ja niestety musiałam
zostać, ponieważ policja poszukuje mnie w związku ze sprawą wybuchu w
sierocińcu. Dziewczyna miała więc trudny wybór, wymierzyła mnie, a późnej
wysłuchała moich preferencji względem ubrań. Dałam jej również mój rozładowany
telefon, żeby dokupiła do niego ładowarkę. Mam nadzieję, że nie przesadziła.
— Jeszcze to. — Podaje mi do ręki pudełko.
— Prosiłam tylko o ładowarkę, nie mogę tego
przyjąć! — Dębieję na widok czarnego iPhone’a 6. — To zbyt drogi sprzęt!
— I prezent od Luke’a, więc nie możesz odmówić.
— Prezent? A niby z jakiej okazji? — Jestem jeszcze
bardziej skołowana.
— Nie potrzebuję okazji. — Oznajmia blondyn
opierając się o framugę drzwi z rozbrajającym uśmiechem. — Przyjmij go,
nalegam.
Niechętnie otwieram pudełko i wyciągam urządzenie.
Przyglądam mu się z uwagą, po czym przypominam sobie o tym starym.
— A co się stało z moim poprzednim telefonem?
— Nie jest ci potrzebny. Dobra, my zajmiemy się
konfiguracją, Luke. Poza tym, chcę zobaczyć czy wybrałam odpowiednie ubrania.
Narka. — Wypycha blondyna z pokoju i zamyka za nim drzwi.
Nawet bardziej niż przymierzać te ciuchy, chcę
zająć się telefonem, żeby móc skontaktować się z przyjaciółką. Muszę z nią
porozmawiać, zapytać czy z nią wszystko w porządku. Ona jako jedyna uwierzy w
moją niewinność, jestem pewna. Przekona pozostałych, że to nie moja sprawka.
Zobaczenie się z nią w tej chwili jest niemożliwe, ale kontakt telefoniczny to
jak najbardziej realna opcja.
***
Aileen jest naprawdę miłą osobą, z którą dobrze
spędza mi się czas, ale pragnę, żeby już opuściła mój pokój. Nie chcę przy niej
kontaktować się z Catią, bo nie wiem, jak zareaguje. Zabierze mi telefon i
poskarży się chłopakom, odbierając mi tym jedyną szansę na kontakt z Rudą. Nie
mogę tak ryzykować, muszę być ostrożna. Jeszcze nie do końca wiem, jak daleko
mogę przy nich posunąć się w swych działaniach. Zdaje się, że mija cała
wieczność. Nie dość, że ubrań jest cała masa, to muszę paradować po pokoju, jak
na jakimś wybiegu, a przecież to nie są żadne wykwintne kreacje, tylko zwykłe
codzienne ciuchy.
Kiedy brunetka opuszcza pokój, mogę w spokoju
przystąpić do mojego planu. Bez chwili zawahania wybieram numer do Catherine i
wystukuję treść wiadomości "Przepraszam,
że wtedy zniknęłam. Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz. Czy z tobą i
chłopakami w porządku?" Po czym ją wysyłam. Oczekiwanie na odpowiedź dłuży
się niemiłosiernie. Co chwilę zerkam na ekran czy przegapiłam powiadomienie, a
odpowiedź już dawno jest na skrzynce, jednak tak się nie dzieje.
Opadam zmęczona na łóżko, po czym przymykam oczy.
Przyjemny materiał pościeli sprawia, że moja świadomość pomału chce ulecieć do
krainy snów, jednak nie mogę sobie jeszcze na to pozwolić. Mocniej ściskam
telefon w prawej dłoni. A może coś jej się stało? Podskakuję na łóżku, gdy
wyczuwam wibracje urządzenia. Tak, wiadomość wysłana dokładnie z pożądanego
numeru. Odczytuję ją niemal natychmiast.
"Nie rozumiem
cię. Ostatnio dziwnie się zachowujesz, wracasz z rozwaloną ręką i nie chcesz
nic powiedzieć. Teraz jeszcze uciekasz ze szpitala przed policją! O co chodzi?!
I co niby ma nam być?"
Nie dziwi mnie jej reakcja. Chcę o wszystkim
opowiedzieć przyjaciółce, ale jak już to piekło się skończy. Nie będę ryzykować
jej życia ani Jordana i Christiana. Muszę być ostrożna w dobieraniu słów.
"Wybacz, na
pewno wszystkiego się dowiesz, ale później. Sama jeszcze nie rozumiem
wszystkiego. Jestem niewinna i udowodnię to, znajdę sposób. Obiecaj mi też
jedno, jeśli zauważysz cokolwiek dziwnego, napisz mi o tym."
Chcę móc zdradzić jej o wiele więcej, ale jeszcze
nie pora na to. Jak zdobędę jakieś dowody i rozwiążę zagadkę, na pewno o
wszystkim opowiem. Na ten moment niewiele wiem, a czas mnie goni. Zadbam jednak
o to, żeby dostawać od niej jakieś informacje. Chcę mieć pewność, że nikt nie
obierze ich za cel. Kolejny sygnał nadchodzącej wiadomości.
"Jak na tą
chwilę jedyną dziwną rzeczą jest twoje postępowanie… Gdzie ty uciekłaś i czemu
się ukrywasz, skoro jesteś niewinna?"
Chyba przestaje mi wierzyć. Trochę to boli, ale nie
ma co się jej dziwić, ostatnie wydarzenia świadczą na moją niekorzyść.
"Kiedyś ci
opowiem, obiecuję. Teraz po prostu mi zaufaj i uważaj na siebie."
Hej kochana ♥️
OdpowiedzUsuńLuck nie ma z czego się się śmiać, ja na widok wielkich psów, w dodatku bez właściciela, również mam ochotę uciec, bo po prostu się boję xD Uwielbiam psy, ale obce nie raz mnie przerażają.
Fajnie, że Mrok zdecydował się podszkolić Marsie. Ciekawi mnie tylko, czy ma nadzieję, że jednak odpuści, czy cieszy się, że dziewczyna chce działać. W końcu przeszkolenie osoby zupełnie zielonej w temacie raczej zajmie troszkę więcej czasu.
Nie wiem czy to odpowiedzialne, że Marisa skontaktowała się z przyjaciółką. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy i czy ktoś zły tego nie wykorzysta. Ludzie, którzy interesują się bohaterką, zapewne już wiedzą, z kim się przyjaźni, więc w przyszłości mogliby wykorzystać telefon Catii do kontaktu z Marisą. Znajomi bohaterki mogą być w takim samym niebezpieczeństwie, jak ona.
Pozdrawiam cieplutko,
Maggie
Hejo!
UsuńTak, zwłaszcza wielkie, to takie "bydle", że serce zamiera od razu. xD Chociaż malutkie są najbardziej zajadłe.
Cóż, zajmie to sporo czasu, na dodatek nie ma gwarancji, że coś z tego będzie. Raczej zadowolony nie jest, ale wie też, iż nie ma zbyt wielu opcji. Diabeł tkwi w szczegółach, a te zdaje się dostrzegać jedynie Turner.
Hmmm, owszem, mogą to zrobić. Marisa postępuje nieodpowiedzialnie kontaktując się z przyjaciółką, jednak chce mieć pewność, że jest bezpieczna, a w razie problemów ma się z nią skontaktować. Wtedy zapewne spróbowałaby przekonać Luke'a, aby podjął jakieś działania albo sama ruszyłaby do akcji. W końcu nie raz pokazała, że zajrzy śmierci w oczy, jeśli ma szansę ocalić przyjaciół.
Dziękuję za komentarz. Niestety spekulacji potwierdzić nie mogę, jednak wszystko powoli zacznie się wyjaśniać. :3
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May