Mozolnie szło mi pisanie tego rozdziału, do tego robiłam to późno w nocy przez brak czasu. W każdym razie udało się go doprowadzić do stanu pozornej używalności. Chociaż następne też nie były przyjemniejsze w tworzeniu. Co sądzicie o wydarzeniach z tego rozdziału? Opisy wyglądu ludzi, wnętrz i w ogóle wszystkiego idą mi naprawdę kiepsko, więc raczej nie brzmią wiarygodnie, ale bardzo długo nad tym siedziałam. Miłego czytania!
Źrenice rozszerzają mi się niczym spodki, gdy zatrzymujemy
wóz pod przepiękną Willą w Upper Myall — mieście bogaczy dość odległym od
Woodstown. Domostwa z tej mieściny górują na okładkach czasopism o wystrojach
wnętrz i tym podobnych. Oczekujemy cierpliwie aż brama zostanie otwarta. W
domofonie, który przymocowany jest do kamiennych murów rozbrzmiewa szorstki,
męski głos.
— Kto tam?
— Pan tego domu. — Luke odpowiada nonszalancko zza opuszczonej
szyby.
Dostrzegam również kamery zamontowane na szczycie
murów. Skierowane są akurat na podjazd. Nie musimy długo oczekiwać na reakcję.
Niemal natychmiast brama zaczyna się uchylać w akompaniamencie beznamiętnego
głosu faceta po drugiej stronie murów.
— Witam w domu, panie Hemmings.
Auto powoli rusza, a ja nie mogę się wręcz
napatrzeć. Budynek swoim kształtem przypomina literę "L". Ciężko rozpoznać czy
jest on zbudowany z cegły lub pustaka, gdyż pokrywa go tynk cienkowarstwowy w
odcieniach bieli. Na samym środku konstrukcji zamontowane są piękne drzwi z
białego drewna oraz ogromnym judaszem w kształcie okręgu. Po obu stronach
wejścia umiejscowione są ogromne, prostokątne okna. Całość jest oczywiście
zadaszona. Do drzwi prowadzą nas filary z betonowych bloczków. W znaczącej
odległości od wejścia znajdują się kolejne, zajmujące dużą powierzchnię
prostopadłe okna zdobione betonowymi bloczkami. Przed nimi umiejscowione są dwa
pasy zieleni, na których posadzono przeróżne kolorowe kwiaty. Dachówka
naturalnie jest koloru szarego, aby lepiej komponowała się z wszechogarniającą
bielą. Po lewej stronie rozciąga się ogromny garaż, do którego właśnie zmierzamy
przez wewnętrzny dziedziniec wyłożony szarą kostką brukową. Ten zabieg pozwala
na odseparowanie pojazdów od reszty domu. Zapobiega to również oblegania
terenów zielonych i niszczenia przepięknego ogródka. Prostokątna, biała brama
pokryta niewielkimi okienkami o podobnym kształcie, otwiera się przed nami.
Kiedy do niego wjeżdżamy, ukazuje się nam tylko widok równo rozrysowanych
miejsc parkingowych. Ściany oraz sufit pomalowane są na szaro. Rozmieszczono
przy nich rzędy drewnianych szafek również w odcieniach bieli, w których
zapewne schowane są narzędzia. Z prawej strony umieszczono szklane drzwi
łączące garaż z domem. Poza Camaro, którym tu przyjechaliśmy, miejsca
parkingowe oblegane są jeszcze przez dwa samochody. Pierwszym z nich jest
turkusowe Audi R8 I z przyciemnianymi szybami oraz szerokim,
czarnym spoilerem. Nie widnieją na nim żadne niepotrzebne ozdoby, jego design
sam w sobie robi wrażenie. Drugim natomiast jest białe Porsche Panamera I również
posiadający przyciemniane szyby. To naprawdę bardzo piękny i pożądany pojazd,
jak twierdzą Jordan i Christian, ponoć jego nazwa pochodzi od jakiegoś tam legendarnego wyścigu. Poza nimi
znajdują się tutaj cztery motocykle — zielony, srebrny, czerwony oraz
pomarańczowy, jednakże nie znam marek ani modeli, temat jednośladowców nigdy
mnie nie interesował.
— Ziemia do Marisy. — Luke macha mi ręką przed
oczami. — To dopiero początek zwiedzania, nie odlatuj nam!
— Przepraszam, ale… Te pojazdy robią wrażenie, a
już zwłaszcza Porsche. — Nie mogę oderwać od niego wzroku.
— Należał do mojego brata… Piękna maszyna, ale od trzech miesięcy stoi nieużywana.
— Nie wiedziałam, wybacz. Nie chciałam sprawiać ci
przykrości. — Powinnam najpierw myśleć, a potem gadać.
— W porządku, dostał go od Luke’a na osiemnaste
urodziny. Cieszył się wtedy jak małe dziecko. Czasami nawet myślałam, że kochał
ten samochód bardziej niż mnie czy rodziców. — Brunetka ponownie pogrąża się we
wspomnieniach.
— Dość tego gadania. — Wyraz twarzy Luke’a trochę
mnie przeraża. Najwyraźniej nie lubi rozmawiać o Calumie, dlatego szybko ucina
temat.
Powoli wysiadamy z pojazdu. Aileen od razu łapie
mnie za rękę i ciągnie w stronę bramy, którą się tu dostaliśmy, zamiast do
wygodnego wewnętrznego przejścia. Kiedy stajemy przed drzwiami, przyglądam się
uważniej szczegółowi, który jakoś wcześniej mi umknął. Otóż posiadają one
naświetlenie zarówno boczne, jak i górne. Nawet wieczorową porą nie ma szans,
żeby wejść tutaj niepostrzeżenie. Czekamy cierpliwie, aż Luke uczyni honory i jako
pan domu oraz dżentelmen, otworzy damom drzwi. Wkraczamy do podwyższonego przedsionka
z szatnią. Znajduje się tu ogromna szafa, w której można schować kurtki oraz
oddzielna szafka na obuwie. Ściany zdobione są siwą farbą oraz lampami w przedziwnych
kształtach, jakby pozwijanych złotych gałęzi. Nie kłopoczemy się jednak
zdejmowaniem butów, tylko podążamy prosto do dziennej przestrzeni domu, czyli
salonu. Na samym środku stoi prostopadłościenna bryła ściany kominkowej, którą
ustawiono pod kątem. Ma ona za zadanie oddzielać hol od salonu. Nad paleniskiem
przymocowano plazmowy telewizor. Naprzeciwko ściany kominkowej znajduje się
biała kanapa, dwa fotele oraz stolik w tym samym odcieniu. Za nimi natomiast w
pewnej odległości znajdują się dwukondygnacyjne okna, które łączą salon z
ogrodem. W rogu pomieszczenia znajduje się wielki regał calutki zawalony
książkami różnego gatunku i gabarytów. Z białego sufitu zwisa kilka lamp na
kształt gwiazd. Na podłogę położono jasnobrązowe panele emitujące drewno. Z
lewej strony od wejścia umiejscowiona jest kuchnia z prostokątnym oknem, z którego
widać wejście oraz dziedziniec wjazdowy. Wszystkie meble kuchenne są
zabudowane, w białym kolorze, z wyjątkiem srebrnej lodówki oraz piekarnika. Na
ścianach widnieją sześciokątne płytki w podobnym odcieniu. Podłogę również
zdobią płytki, jednakże kwadratowe. Na samym środku znajduje się wyspa, przy
której stoi sześć krzeseł z aksamitnym obiciem. Jak można się spodziewać,
również w kolorze białym. Wyjątkiem są tutaj granitowe blaty w odcieniach
szarości. Nad wyspą we wnękach w suficie znajdują się niewielkie lampy.
— Z kuchni można przejść jeszcze do kotłowni,
pralni, garażu oraz pokoju ochrony, ale to najmniej istotne. Od tego wszystkiego
mam ludzi. — Wyjaśnia pan i władca tegoż domostwa.
Ponownie kierujemy swoje kroki do salonu. Płynnie
przez niego przechodzimy, kierując się w stronę pokrytych jasnobrązowymi
panelami schodów. Oczywiście, ich barierka musi być koloru białego, przesyt tego
odcienia aż razi w oczy. Docieramy nimi do górnej kondygnacji. Tu również
położone są te same panele na podłodze. Balustradę natomiast wykonano z grubego
szkła. Z antresoli ma się idealny widok na salon w pełnej okazałości. Za nami
natomiast znajduje się kilka par dębowych drzwi.
— Tam są pokoje. — Uświadamia mnie Aileen, zanim
zdążę zadać pytanie. — Ten będzie twój. — Ciągnie mnie w lewo, najdalej jak to
możliwe od schodów.
Na białych ścianach umiejscowione są również
plakietki, na których widnieją imiona właścicieli pokojów. To już lekka
przesada. Tylko na jednym pisze "biuro", a znajdujący się przede mną nazwano "gościnny".
Brunetka od razu otwiera drzwi na oścież i wpycha mnie do pokoju. Ściany są
koloru turkusowego natomiast sufit, z którego zwisa żyrandol przypominający
spadające krople deszczu jest obrzydzonego już białego odcienia. Przy wielkim
prostokątnym oknie z parapetem do siedzenia stoi ogromna szafa z czarnego drewna
oraz biały regał z dużą ilością ramek na zdjęcia. Do lewej ściany obok wejścia
przystawiony jest czarny stoliczek oraz turkusowo-czarny fotel gamingowy. Z
prawej natomiast umiejscowione jest ogromne, wodne łóżko z wzorzystą pościelą.
Przy nim znajduje się biały stolik nocny. Obok niego dostrzegam natomiast drzwi — zapewne od łazienki i garderoby. Panele w pomieszczeniu są w odcieniach
szarości.
— Stąd jest najlepszy widok! — Dziewczyna popycha
mnie w stronę wielkiego okna.
— Cudowny. — Nie jestem w stanie wydusić z siebie
więcej.
W całej swej okazałości rozciąga się przed mym
wzrokiem patio. Na tarasie stoją meble ogrodowe w odcieniach bieli. Dalej
rozciąga się wspaniały ogród. Równe pasma pokryte krzewami oraz kwiatami we wszystkich kolorach tęczy. Trawa jest równiutko skoszona. Całość na pewno jest dobrze
oświetlona przez lampy ogrodowe, jakie rozmieszczono na całym placu.
— Jestem w raju. — Wprost nie mogę uwierzyć w to,
że znajduję się w takim miejscu.
— Prawda, to wspaniałe miejsce jakby wyjęte prosto
ze snu. Eleganckie, z rozmachem oraz z zachowaniem intymności. Idealne
połączenie. — Dodaje Aileen.
— Koniec podziwiania, chodźmy pogadać. — Wtrąca
Luke opierający się o framugę drzwi.
Z lekką obawą posłusznie wykonuję jego polecenie.
Opuszczam pomieszczenie, które mają zamiar uczynić moim, kierując się w stronę
schodów. Przemierzam je dość szybko, żeby nie zdenerwować chłopaka, a następnie
siadam na kanapie. Moi rozmówcy rozsiadają się wygodnie w fotelach. Przyglądają
mi się z uwagą, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa. Nie mam pojęcia, czy
to jakiś test, a może nie wiedzą po prostu, jak zacząć rozmowę?
— O czym tak właściwie chcecie porozmawiać? —
Przerywam niezręczną ciszę.
— Co o nas sądzisz? — Brunetka jako pierwsza zadaje
pytanie.
— Eeeem… — Nerwowo pocieram dłońmi o kolana. —
Jesteście dość specyficzni i niebezpieczni. Zjawiacie się znienacka, ratujecie
mnie, a czasem nawet porywacie. Nie wiem, czy robicie to dla sportu, czy z jakichś
innych pobudek. Nie znam was zbytnio, wiem jedynie, jak się nazywacie i nic
ponadto. Za wcześnie, żeby ocenić. — Odpowiadam szczerze, obawiając się jednak,
że może ich to rozgniewać.
— Nie jesteśmy twoimi wrogami. Chcemy tylko pomóc,
ale nie ułatwiasz nam sprawy. — Teraz pałeczkę przejmuje Luke.
— Dziwisz mi się? Napada na mnie kilku chłopów, po
czym zjawiają się drudzy. Nawet nie wiem, kiedy, ale moje nudne życie przerodziło
się w jakiś chory film akcji! Kule przelatują obok mojej głowy, uciekam z
Ashtonem samochodem, kiedy drugi chce nas skasować! Podsyłanie jakichś
wiadomości jeszcze rozumiem, ale teraz wy i tamci zwyrodnialcy wkraczacie z
butami w moje życie, na czym cierpi całe otoczenie! — Wymachuję rękoma
opowiadając o tym przejęta.
— Czy my kiedykolwiek zrobiliśmy ci coś złego?
— Poza kąśliwymi uwagami nie przypominam sobie
takiej sytuacji. — Próbuję przywołać w myślach jakiekolwiek niemiłe zdarzenie,
w której grali główną rolę, ale moje starania spełzają na niczym.
— Powiedzmy, że mamy wspólny interes. My chcemy
utrzeć nosa frajerom, którzy dopieprzają się do ciebie, a ty chcesz, aby dali
ci spokój. Lepiej połączyć siły i załatwić tę sprawę szybko zamiast walczyć ze
sobą, nie sądzisz? — Blondyn podaje swoją propozycję.
Ma trochę racji. Chcę wrócić do swojego nudnego
życia, ale… pragnę też poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie — czy śmierć
rodziców była przypadkowa? Oni mogą pomóc mi dociec prawdy, jednak też się ich
boję. Nie mam wątpliwości, że będą potrafili mnie zabić, kiedy nadarzy się taka
okazja. Jak do tej pory nie przyszło im to do głowy, ale czy nie zmienią
zdania? To niebezpieczni ludzie, którzy z jakiegoś powodu mnie chronią. Nie są
jednak skłonni do dzielenia się informacjami, co stanowi główną przeszkodę.
— Jeśli odmówię, zabijecie mnie? — Próbuję zbadać
grunt.
— Oczywiście, że nie, głuptasie. — Brunetka wybucha
śmiechem. — W takim wypadku odstawimy cię na policję, do sierocińca, czy gdzie
tam tylko chcesz i zostawimy w spokoju. Będziesz zdana na siebie.
— Poza powrotem do normalnego życia, pragnę jeszcze
jednej rzeczy. Sama sobie nie poradzę, ale jak mam wam uwierzyć, skoro nic nie
chcecie mi powiedzieć, a już zwłaszcza takiego banału, dlaczego narażacie życie
dla obcej dziewczyny?
— Mam swoje powody. Jednym z nich jest utarcie nosa
Jonathanowi. Współpraca uda nam się tylko, jeśli sobie zaufamy. To główny
filar, na którym opieramy nasze działania. Jesteś w stanie to zrobić? —
Spojrzenie Luke’a wydaje się przewiercać mnie na wylot.
Nie jest to łatwy wybór. Z jednej strony, dzięki
nim mogę poznać prawdę. Z drugiej natomiast boję się ich. Są nieprzewidywalni,
ale jak dotąd nie próbowali mnie zabić… Zdają się mieć większą władzę i
znajomości, co można zaliczyć na plus. Jeśli zostanę sama, tamci szybko mnie
dorwą. Pokazali nie tak dawno, że nie żartują. Pozostaje dogadać się z tymi
tutaj.
— Mogę spróbować, ale nie gwarantuję sukcesu. Z
resztą jestem nieufna, więc zajmie to trochę czasu. — Krzyżuję ręce na piersi.
— Okej, witaj w rodzinie, a przynajmniej
tymczasowo. — "Mrok" podchodzi do mnie, a następnie wyciąga dłoń.
Podnoszę się z kanapy, po czym odwzajemniam jego
uścisk.
— Wiedziałam, że się zgodzisz, normalnie to czułam!
— Aileen podbiega i mocno mnie ściska.
— Musimy ustalić, co mamy. — Luke dodatkowo odchrząkuje,
żeby zwrócić naszą uwagę.
Ponownie zajmujemy okupowane wcześniej miejsca.
Trzeba zebrać wszystkie informacje i wspólnie zastanowić się, co dalej począć.
Pierwszy postanawia zacząć Luke, aby bardziej mnie ośmielić.
— Rozmawiałem z Jonathanem. — Tą rewelacją mnie
zaskakuje. — Tak jak przypuszczałem, nic to nie zmieniło. Arogancki dupek,
który widzi tylko czubek własnego nosa. Podał za to jeden interesujący
szczegół. Jak to stwierdził, że powinienem uważać na kogoś innego, bo strasznie
mu na tobie zależy. Wiesz, o kogo może chodzić?
Przez burzę myśli przewija się wiele osób i
nazwisk, ale żadnej z nich nie obchodzę w takim stopniu, jaki opisuje Luke. Moi
rodzice nie żyją, więc nikt inny nie przychodzi mi do głowy. Nawet była
przyjaciółka Lauren nie wydaje się odpowiednią kandydatką. Co prawda, szukała
mnie i znalazła, ale udałoby się wcześniej, gdyby bardzo chciała…
— Nie mam pojęcia. Nie posiadam nikogo na tyle
bliskiego, żeby mnie poszukiwał. — Wzruszam ramionami.
— Pewnie wkrótce się dowiemy. Tak na marginesie, co
to za naszyjnik? Trzymałaś go w ręce razem ze skrawkiem papieru, kiedy
wynosiłem cię z pokoju.
— Należał do mojej matki. Ojciec podarował jej go
na ich piątą rocznicę ślubu. Był dla niej bezcenny, nigdy się z nim nie
rozstawała. Jak wynosili ich… — Na chwilę się zawieszam. — Zwłoki, to nie miała
go przy sobie. Nigdy go nie zdejmowała, więc powinno mnie to zaskoczyć, ale
nie miałam wtedy głowy do takich rzeczy.
Z resztą byłam dzieckiem, więc taki szczegół nie miał dla mnie znaczenia. —
Wkładam rękę do kieszeni spodni w poszukiwaniu skrawka papieru. — Ten fragment
mapy wskazuje najbliższe miasto Sackville. Na jego odwrocie ktoś napisał "to było ostrzeżenie". — Podaję kawałek
makulatury blondynowi.
— Sackville jest sporym miastem. Jeśli nie wiemy,
czego konkretnie w nim szukać, będziemy błądzić jak dzieci we mgle. Taka
wskazówka to za mało. — Przygląda się skrawkowi z każdej strony.
Luke robi sobie chwilową przerwę, odkłada papierek
na prawe kolano. Sięga następnie do kieszeni bluzy, żeby wydostać z niej paczkę
Marlboro i zapalniczkę. Wyciąga ją w stronę Aileen, a następnie moją, jednak
obie kręcimy przecząco głowami. Wzrusza ramionami, wyjmuje jednego papierosa i zapala
go. Zaciąga się dymem i bawi zapalniczką jednocześnie. Regularnie ją zapala,
przelatuje nią przy swoim kolanie, na chwilę przestaje i ponawia sekwencję.
Najwyraźniej pomaga mu to w myśleniu. Po chwili patrzy ze zdziwieniem na
skrawek. Wstaje natychmiastowo, kierując się w stronę okna prowadzącego do
ogrodu. Wymieniamy z Aileen zdziwione spojrzenia, po czym wracamy do śledzenia
poczynań chłopaka. Wychodzi na zewnątrz, jednak jego następne posunięcie mnie
szokuje.
— Nie! — Biegnę w jego stronę, kiedy przykłada
zapalniczkę do kawałka papieru. — Chcesz spalić naszą jedyną poszlakę?
Oszalałeś?!
— Patrz uważnie.
Przenoszę wzrok na skrawek, żeby przekonać się, o
co mu chodzi. Ze zdziwienia szczęka mi opada. Zaraz przy zaznaczonym mieście
widnieją dokładne współrzędne, których nie widać na pierwszy rzut oka.
— Atrament sympatyczny. — Pomału odsuwa zapalniczkę.
— Aby go odczytać trzeba podgrzać papier, użyć środka chemicznego albo posiadać
światło ultrafioletowe, które znacznie ułatwia sprawę.
— Mamy swój punkt zaczepienia. Aileen, zapisz na telefonie
dokładne współrzędne. Musimy zobaczyć, gdzie nas doprowadzą. Najwyraźniej szykuje
się następna przejażdżka.
Dziewczyna ociężale podnosi się z fotela, podchodzi
do nas, po czym wykonuje jego polecenie. Stuka chwilę palcami o ekran, po czym
pokazuje nam dokładny punkt, jaki wskazuje kawałek papieru. Przyglądamy mu się
z uwagą. Zanim jednak zdążymy cokolwiek powiedzieć, do naszych uszu zaczynają
dochodzić głosy rozmawiających mężczyzn. Z każdą kolejną chwilą stają się coraz
głośniejsze.
— Kto to może być? Czyżby twoja rzekoma służba?
— Służącymi bym ich nie nazwał. — Zaciąga się
ponownie z widocznym rozbawieniem.
Chwilę później zza kuchni wyłaniają się znajome
sylwetki. Faceci entuzjastycznie o czymś rozmawiają, co chwilę przybijając
sztamę. Na ich ustach goszczą szerokie uśmiechy. Kiedy nas zauważają, trochę
poważnieją.
— Udało się, ale wypada odwiedzić Walkera. Wozy nie
są w najlepszym stanie. — Relacjonuje Ashton.
— Miałeś rację, brak tych dwóch typów na wyścigach
nie wróżył niczego dobrego. Wymiana ognia w centrum handlowym, gonitwa za
Ashtonem, wybuch w sierocińcu, strzelanina przed cmentarzem i to w biały dzień.
Do czego jeszcze ci popaprańcy się posuną… — Mike wymienia ostatnie grzechy
tamtych palantów.
— I to dopiero początek. Jonathan nie odpuści, ale
to najmniejszy problem. Trzeba się zastanowić, kim jest ten trzeci gracz… Ktoś,
kogo mamy bać się bardziej, czyli ma większe wpływy od nas obydwu… Pytania
wciąż się mnożną, czas szukać odpowiedzi. — Luke rozpoczyna swój wywód. —
Posiadamy tylko jedną podpowiedź, mały skrawek papieru, na którym widnieją
współrzędne w Sackville. Nie wiemy, co tam zastaniemy, ale trzeba to sprawdzić.
Na tą chwilę nic więcej nie mamy.
— Przejedziemy się tam jak tylko wyklepiemy wozy.
Uszkodzone na nic nam się przydadzą. — Stwierdza brunet.
— Okej, mamy trochę czasu oraz spokoju. Jutro
pojedziemy do Walkera. — Blondyn zgadza się z przyjacielem.
— Chwileczkę, panowie! Jest jeszcze jedna ważna
sprawa niecierpiąca zwłoki! — Aileen dołącza do rozmowy.
— Jaka? — Wypowiadają jednocześnie.
— Zakupy! Marisa nie ma żadnych ubrań!
Po dziwnych wyrazach twarzy chłopaków można
wywnioskować, że nie mają pojęcia, jak to skomentować. Najgłupszy pomysł, o
jakim słyszą w obecnej sytuacji.
— Potrzebuję tylko ładowarki do telefonu… — Mówię
nieśmiało.
— Aileen, to jest na twojej głowie. Rób, co chcesz.
Chociaż nie wiem, czy telefon jej się przyda w tych okolicznościach. W końcu
zostaje tutaj. — "Mrok" odpowiada zrezygnowany.
— Co?! To jest moja sprawa i chcę brać w niej
udział! Nigdy byś nie natrafił na ten ślad, gdyby nie ja! Nie zamierzam tutaj
bezczynnie siedzieć. — Nie kryję swego oburzenia.
— Nie wiesz, na co się piszesz. To już nie są
żarty. Nie masz żadnego doświadczenia, nie potrafisz też się obronić. Będziesz
tylko zawadzać. — Ton głosu Luke’a jest stanowczy.
— Więc mnie naucz! Chcę poznać prawdę, a siedzenie
tutaj nie sprawi, że ona przyjdzie sama. Jak widzisz, to ja otrzymałam tę
wskazówkę i naszyjnik jako dowód, że ta sprawa jest powiązana z moją rodziną.
Mogę się przydać na miejscu, aby szybciej poskładać to w całość! — Nie
zamierzam odpuścić.
— Chwilę wcześniej płakałaś ze strachu. Myślisz, że
dasz radę stanąć twarzą w twarz z bronią i nie spanikujesz? — Dopytuje Aileen.
— Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać…
Pewnie, że trzęsę portkami ze strachu. Jestem tylko zwykłą dziewczyną, która
nigdy nie miała do czynienia z bronią, ale mam szansę poznać prawdę i może
zaprowadzi nas to do tej całej trzeciej osoby. Rozwiążemy sprawę i szybko się
rozstaniemy. Każde z nas wróci do swojej rutyny… Z resztą jak już wiesz, Luke,
mam niewielkie doświadczenie z nożem… Strach i chęć zemsty potrafią mnie
zmotywować do działania… — Staram się zabrzmieć dość przekonująco.
— To się okaże.
Hejka ♥️
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem rozdział nie wygląda na taki, co by był pisany na siłę. Bardzo przyjemnie mi się go czytało :D
Czytając opis nowej kryjówki, na miejscu Marisy również byłabym pod wielkim wrażeniem. W końcu znalezienie się w takiej posiadłości nie jest codziennością i dziwne, gdyby to nie wywarło na człowieku żadnego wrażenia.
Cieszę się, że Marisa z Mrokiem i spółką doszli do porozumienia, jednak zastanawia mnie, czy powód, jaki wymienił Luke, jest jedynym, dla którego chce pomóc naszej bohaterce.
Nie mogę doczekać się momentu, w którym dowiem się, co bohaterowie znajdą w miejscu, którego współrzędne otrzymali. To będzie jakiś dom? Ktoś będzie na nich czekał? Zaczyna się dziać coraz więcej, w wyniku czego chciałabym od razu przeczytać wszystkie rozdziały i aż żałuję, że są opublikowane tylko raz na miesiąc xD
To zrozumiałe, że Luke nie chce brać ze sobą Marisy. Nie wiadomo, co znajdą na miejscu, więc lepiej nie ryzykować, bo Marisa w takiej sytuacji faktycznie mogłaby być tylko ciężarem. Z drugiej strony bohaterka ma rację, skoro to wszystko jest powiązane z nią i jej rodziną, dzięki niej będzie można wszystko szybciej zlepić w jedną całość. Ciekawe, jaka będzie ostateczna decyzja Luke'a co do tego, czy wezmą ze sobą dziewczynę.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, bardzo ciekawi mnie, co znajduje się w miejscu, do którego się wybierają :D
Pozdrawiam cieplutko,
Maggie
Hejo!
UsuńJejku, to dobrze, że nie widać, jak ciężki w mieleniu był ten rozdział. XD Chociaż każdy trochę inaczej to widzi. :P
Owszem, w końcu trafia do miejsca ze snów, w sumie mogła podziwiać takie budynki jedynie w katalogach czy internecie, a teraz ma okazję w takim przebywać.
Hmmm, ma on wiele powodów, by pomagać bohaterce, ale o tym przekonasz się w późniejszych rozdziałach. XD
Cóż, mogłabym tak samo powiedzieć o ZP, a zwłaszcza teraz! Jak można tyle czekać! Ale radość staje się większa, gdy już nadejdzie moment wstawienia postu! <3 A co do znaleziska - już wkrótce się dowiesz.
Oboje mają swoje racje - Luke i spółka mogą coś przeoczyć, bo może to być jakiś drobiazg pozostawiony jedynie dla Marisy. Jednak to słabe dziewczę, które będzie się tylko plątało pod nogami. Trochę problematyczna sytuacja. :D
Hmmm, co do następnego rozdziału... Może spotkać cię lekki zawód, ale spokojnie, doczekasz się! XD
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May