Hej! Planowałam dłuższy rozdział, ale sytuacja zmusiła mnie do zmiany decyzji. Następny będzie zawierał w sobie planowane przeze mnie fragmenty, które powinny pierwotnie znaleźć się tutaj. Leciałam jak burza z tymi rozdziałami. Powiedzcie, co sądzicie o całej sprawie! Miłego czytania!
Marisa Pov
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — Zaczynam
pełna obaw.
— Nigdy na nic mi nie pozwalają! Chociaż raz
zaszalejmy! — Brunetka najwyraźniej nie ma zamiaru zrezygnować z tego
niedorzecznego planu.
Dziewczyna skręca w kolejną uliczkę, a później następną.
Nasza trasa przypomina wijącego się węża. Ciągle napotykamy na jakieś drobne
zakręty. Do tego jedzie bardzo wolno, gdyż mija nas niezliczona ilość patroli
policyjnych. Można rzec, że niemal idealne warunki do snu, gdyby nie fakt
podniszczonych dróg.
— Co tych psów się tak namnożyło… — Kręci głową z dezaprobatą.
— Może to znak, żebyś zawróciła? Poza tym nie boisz
się jechać czyimś wozem? — Mrużę oczy, chcąc wyglądać groźnie.
— On nie należy tylko do chłopaków, jest nas
wszystkich. Dopiero zaczyna się rozjaśniać, a zawsze stoi zaparkowany tak, że
ledwo go widać zza muru, zwłaszcza wieczorem. Poza tym wyrobimy się pewnie
przed ich przyjazdem, więc nie panikuj! — Kładzie mi dłoń na ramieniu i lekko
mną potrząsa. — Z resztą, chcesz nieść zakupy taki kawał do domu?
— Mówili, że nie będzie ich całą noc. Zanim otworzą
sklepy to zdążą wrócić! Jak nas nie zastaną może zrobić się nieprzyjemnie.
— Pozwalają mi odwiedzać brata, w końcu to najlepsi
przyjaciele. Co prawda, zawsze mi towarzyszą, ale czasami chcę pobyć z nim
sama. Nie będą tacy wkurzeni, jakoś ich udobrucham. Poza tym druga część
naszego wypadu to ważna misja! Na gwałt potrzebne ci jakieś ciuchy, masz tylko
tę jedną parę ubrań na sobie! — Karci mnie.
Akurat odzienie jest najmniej ważne. Bardziej
potrzebuję ładowarki, żeby uruchomić mój telefon. Zostawiłam Catię w szpitalu, uciekając
przed policją. Przez to zapewne wątpi w moją niewinność. Muszę ją przeprosić za
to zniknięcie i przekonać, że to nie ja… Nie mam jak się z nią skontaktować, a
pójście do szkoły w takiej chwili jest strzałem w kolano, skoro jestem
poszukiwana. Na ten moment pozostaje mi się podporządkować i poczekać na te
całe zakupy, aby zdobyć potrzebny przedmiot.
— Tak w ogóle mówiłaś jakimi przyjaciółmi są
chłopaki i twój brat, ale nigdy ich razem nie widziałam, do tego nikt o nim nie
wspomina. — Odzywam się po długiej ciszy.
— Kiedyś mieszkali razem, byli dla siebie jak
bracia, ale pewne zdarzenie ich rozdzieliło.
— Jaki on w ogóle jest? — Ciągnę temat.
— Calum to wspaniały facet, taki opiekuńczy i miły.
Zna się z pozostałymi od piaskownicy. Niestety pewne okoliczności sprawiły, że
Luke poszedł dość niebezpieczną ścieżką. Mój brat, Ashton i Mike nie chcieli
pozwolić mu do końca się pogrążyć, więc podążyli za nim. Wiadomo, w końcu
zawsze jest raźniej, kiedy masz przy sobie kogoś, komu możesz zaufać. — Sprawia
wrażenie dość rozmarzonej, kiedy o nim wspomina.
— A mnie ufasz, że zdradzasz takie szczegóły? W
końcu jestem dla was obca. — Wpadam w nerwowy śmiech.
— Jestem jak więzień, nie spotykam już dawnych
znajomych. Dlatego cieszy mnie pojawienie się nowej osoby. Chciałabym się z
tobą zaprzyjaźnić. — Ciepło się uśmiecha. — Poza tym nie zdradziłam ci nic
ważnego.
Pomimo towarzystwa trzech facetów, ona nadal czuje
się samotna. Potrzebuje jakiejś koleżanki, której może się wyżalić. Jedziemy
teraz na tym samym wózku, ponieważ mnie też odseparowano od przyjaciół. Jest
trochę naiwna i otwarta zarazem. Jednak nie widać w niej zadufania czy pogardy
dla wszystkiego, co ją otacza. Lepiej w tej gromadce mieć jakiegoś
sprzymierzeńca. Jeżeli da radę przekonać chłopaków do swoich racji, może mi
pomóc lub nauczyć, jak na nich wpłynąć.
— Nie widują się już tak często, skoro nie
zauważyłam go jeszcze ani razu w ich towarzystwie. Musieli poważnie się
pokłócić. Wspominałaś, że go odwiedzają, czyli próbują jakoś załagodzić
sytuację? — Próbuję drążyć temat, żeby okazać swoje zainteresowanie, dowiedzieć
się więcej i zyskać jej zaufanie.
— Na pewne rzeczy nie ma się wpływu i nie można ich
cofnąć. Wiem, że żałują i bardzo chcieliby dostać drugą szansę naprawienia
swoich grzechów. Nie jest to jednak możliwe, okazja przeminęła. — Wzrusza
ramionami.
— Nigdy nie jest za późno. — Nie daję za wygraną.
Najwyraźniej ten cały Calum mieszka dość daleko od
pozostałych. Mijamy kolejne obrzeża, kierując się w mniej zaludnione rejony. Różnokolorowe
domki znikają za horyzontem, a przed nami rozciąga się jedynie wielka, czarna
brama. Murek otaczający teren za nią może maksymalnie sięgać mi do pasa. Droga,
którą podążamy rozgałęzia się. Jedna prowadzi na parking, natomiast druga
wymija go i ciągnie się dalej.
— Nie pomyliłaś się? Tutaj nie ma żadnych domów.
Wszystkie miejsca parkingowe są wolne, więc
brunetka dla własnej wygody zatrzymuje się najbliżej wejścia. Dziewczyna powoli
gasi silnik oraz wyciąga kluczyki ze stacyjki.
— Nie, jesteśmy na miejscu. — W jej czekoladowych
oczach można dostrzec smutek.
Opuszczamy pojazd, po czym kierujemy się w stronę
wejścia, równiutko wyłożonego szarą kostką brukową. Podążamy w stronę ogromnej
bramy, która pozostaje uchylona. Przechodzimy przez nią, a naszym oczom ukazuje
się niezbyt miły widok. Nikt nie lubi takich miejsc, przypominają nam o tym, że
jednak nie można przed wszystkim uciec i szansę ma się tylko jedną. Z każdym
kolejnym krokiem ogarnia mnie coraz większe poczucie smutku. Dzielnie kroczę za
Aileen, choć zajmuje nam to dłuższą chwilę, przez wzgląd na mój jeszcze nienajlepszy
stan. Praktycznie nie ma już tu zieleni, można powiedzieć, że jest to miejsce
całkowicie zajęte. Krętymi ścieżkami również wyłożonymi kostką brukową, docieramy na sam skraj terenu, gdzie znajduje się cel naszej wizyty.
— Cześć braciszku, to znowu ja. — Głos jej się
załamuje, kiedy prawą dłonią muska pomnik. — Wiem, że długo mnie nie było, ale
w końcu jestem. Na pewno tęskniłeś i martwiłeś się o mnie, przepraszam.
Rzędy nagrobków zdają się nie mieć końca, wszystkie
umiejscowione są w równiusieńkich odstępach. Zagospodarowano niemalże całą
przestrzeń, jaką na cmentarz poświęcono. Grób brata Aileen przypomina granitowy
sarkofag. Za nim stoi natomiast posąg anioła z rozłożonymi rękoma. Na samej
płycie nagrobnej naniesiony jest złoty krzyż oraz personalia zmarłego. Calum
Hood, zginął w wieku zaledwie dziewiętnastu lat, dokładnie trzy miesiące temu.
— Każdego miesiąca przychodzę tu dokładnie w dzień
jego śmierci. Trudno uwierzyć, że minęły już trzy. — Ściera łzy z policzków.
— Nic nie można poradzić, wszyscy kiedyś odejdziemy
i wtedy się spotkacie. — Przytulam podłamaną dziewczynę.
— To ja powinnam tu leżeć zamiast niego… — Wyznaje.
— Nie mów tak.
— Ale to prawda. Celem byłam ja, nie on! Zginął, ratując mi życie. To rozegrało się tak nagle, nawet nie wiedziałam, kiedy i
skąd padł strzał. Oberwał zamiast mnie, a ja tylko mogłam patrzeć, jak umiera mi w ramionach. Pozostali zasłonili nas tym przeklętym autem, którym tu
przyjechałyśmy, ale żaden kolejny strzał nie padł. — Streszcza całą historię. —
Chłopcy podejrzewają, że wciąż mogę być celem, dlatego nie pozwalają mi
wychodzić samej. Stali się tak nadopiekuńczy, jak mój brat w ostatnich miesiącach
życia. Jakby przeczuwał, że coś się święci.
— Wiedzą, kto to zrobił?
— Tak. — Odpowiada krótko.
— Skoro Calum był dla nich jak brat, to czemu nic z
tym nie zrobili? Mogli podać winnego na policję, wskazać dowody, cokolwiek. —
Podsumowuję.
— Najwyraźniej musi to być ktoś silniejszy, posiadający
o wiele większą władzę. — Stwierdza.
— Czemu tak sądzisz?
— Bo wciąż żyje. Chłopaki inaczej załatwiają swoje
sprawy, a poza tym nie ufają glinom.
Przez długą chwilę siedzimy po prostu w ciszy.
Staram się przetrawić informacje, które otrzymuję. Nie dziwi mnie fakt, że
ekipa "Mroku" nienawidzi służb mundurowych, gdy tylko są w pobliżu, oni od razu
się ulatniają. Mało tego, wyglądają na groźnych, a Luke wydaje się być
wyjątkowo znanym i wpływowym człowiekiem w tym niebezpiecznym półświatku, skoro
tamte bandziory uciekały przed nim, gdzie pieprz rośnie. Czy to możliwe, że
istnieje ktoś posiadający większą władzę? Może Aileen po prostu przesadza, w
końcu jest teraz w rozsypce. Istnieje też szansa, iż to ja zbyt mało wiem o tej
ich rzeczywistości. Przebywanie w ich pobliżu jest niebezpieczne, nie potrafią
obronić swoich najbliższych, więc w jaki sposób chcą ochraniać nieznajomą
dziewczynę? Chcąc czy nie i tak jestem wplątana w jakąś dziwną sprawę z ludźmi,
których oni znają. To niebezpieczne i nieprzewidywalne typy, sama nie mam szans
sobie z nimi poradzić. Zbyt dużego pola do popisu nie posiadam.
— Już mi lepiej, dzięki. — Brunetka odrywa się ode
mnie. — Dziękuję za wysłuchanie. Chłopaki są naprawdę mili i pomocni, ale nie
zawsze mnie rozumieją. Chronią mój tyłek i utrzymują, jednak ich ciągły nadzór
odbiera mi prywatność i poczucie normalności. Dzięki tobie i temu wspólnemu
wypadowi zapominam, że jestem więźniem w złotej klatce.
— Spoko, my się chyba dogadamy. — Mówię to naprawdę
szczerze.
Aileen jest tak samo naiwna, jak ja i troszczy się o
tych, którzy są dla niej ważni. Różni nas głównie to, że jestem osóbką
zamkniętą, a ona wręcz przeciwnie, ale jak mówi stare przysłowie "przeciwieństwa
się przyciągają". Znam ją dość krótko, jednakże nie wygląda mi na złą osobę.
Tak, jak myślałam, jest po prostu samotna i niezrozumiana. Ci trzej faceci nie
są w stanie zapewnić jej bliskości przyjaciółki, z którą można pogadać o
wszystkim. Takiego współwięźnia dzielącego ten sam los. Brakuje mi Catii i chcę
się z nią zobaczyć, ale to nie znaczy, że nie mogę spróbować zakumulować się z
Aileen tak na poważnie, nie tylko dla pewnych korzyści niematerialnych. Jednak
na ten moment muszę mieć zarówno do niej, jak i tamtych wątpliwych
przyjemniaczków ograniczone zaufanie. Z czasem może mnie do siebie przekonają.
— Chodźmy już, zakupy na pewno poprawią nam humor!
— Łapie mnie za rękę i prowadzi w stronę wyjścia.
Dziewczyna chce jak najszybciej opuścić to przykre
miejsce. Wcale jej się nie dziwię, jest niczym fotografia przemijania. Cmentarz
przypomina nam o wszystkich błędach, jakie w życiu się popełniło, ale pobudza
też pozytywne emocje związane z tymi, których już z nami nie ma. Wolną ręką
mocniej ściskam naszyjnik mamy.
Z ulgą przekraczamy granicę miejsca wspomnień, po
czym kierujemy się w stronę auta. Nie jest nam jednak dane w nim zasiąść. Zanim
otwieramy drzwi, dociera do nas pisk opon hamujących pojazdów. Odwracamy głowy
w tamtym kierunku, aby dowiedzieć się, kto robi tyle hałasu. W niedalekiej
odległości dostrzegamy dwa samochody. Dziwnie znajomy caluśki czarny, z
wyjątkiem białego dachu SUV – Chevrolet Suburban oraz czerwony Ford Mustang GT
5.0 z namalowanymi po obu stronach biało-czarnymi flagami, których używa się
podczas rozstrzygania wyścigów samochodowych. Rozciągają się na całej długości
boków pojazdu. Oprócz tego, od maski aż po tył wozu widnieją dwie czarne
linie — podobnie, jak w Camaro Luke’a. Nie posiada on spoilera, a przynajmniej
go nie dostrzegam. Wysiadają z nich dwaj faceci, którzy od jakiegoś czasu mnie
prześladują. Od stóp do głów przyodziani w czerń, ich dłonie również okrywają
rękawice.
— Smith i Rogers. — Aileen wypowiada te słowa z
niesmakiem. — Zgubiliście się, tumany?
— Może lepiej ich nie prowokować. — Pociągam
dziewczynę do tyłu, żeby nie stała odsłonięta przed swoim samochodem.
— A co nam mogą zrobić te kundle Jonathana? —
Wskazuje na nich skinieniem głowy z rozbawieniem. — Gdzie Pierce’a zgubiliście?
Znudził was już trójkącik?
— Przestań! — Łapię brunetkę za ramię i potrząsam
nią. — To niebezpieczne typki, skończ się z nich naśmiewać, bo mogą zrobić nam
krzywdę!
Obaj mężczyźni tylko przyglądają się nam z oddali.
Nie wypowiadają ani jednego słowa, jedynie nas obserwują. Ciężka atmosfera,
która pojawiła się wraz z ich przybyciem, jest nie do zniesienia. Mam ochotę
uciekać, ale dokąd? Poza tym oni mają samochody, a ja nie posiadam wozu ani
prawa jazdy. Jedyną drogą ucieczki pozostaje Aileen.
— Możemy już się stąd wynosić? — Mój ton głosu
sygnalizuje błaganie.
Brunetka jedynie wzdycha, ale odpuszcza dalszą
gierkę słowną. Pomału zaczyna kierować się w stronę miejsca kierowcy, jednak
powstrzymuję ją na widok wyciągniętych w naszą stronę karabinów. Gdy dziewczyna
je zauważa, w momencie zawraca, ciągnąc mnie za sobą. Ukrywamy się za
samochodem, kiedy zaczyna być obsypywany przez grad kul.
— Cholera, AKM. — Nagle Aileen poważnieje.
Znowu znajduję się w samym sercu akcji, jednak nie
z własnej woli, a już na sto procent nie z przyjemności. Dlaczego akurat mnie
to spotyka? Zatykam uszy dłońmi, żeby nie słyszeć tego okropnego hałasu. Łzy
napływają mi do oczu, a z gardła wydobywa się ciche szlochanie.
— Nie załamuj mi się teraz! — Moja towarzyszka
łapie mnie za kołnierz koszulki i jednym, pewnym ruchem przyciąga moją osóbkę
do siebie. Odsłaniam uszy. —
Wydostaniemy się stąd!
— Niby jak chcesz to zrobić?!
— Nie możemy chować się za tym wozem w
nieskończoność. Kiedy zaczną ładować magazynki, biegniemy w stronę cmentarza i
chowamy się za murek, rozumiesz?
Pokazuje swój spokój oraz stanowczość. Jakim cudem
jest w stanie racjonalnie myśleć w tak niekorzystnej sytuacji? Czyżby to nie
jej pierwszy raz w opałach? A wydaje się taka drobna i delikatna.
— Szykuj się, zaczynamy na mój znak.
Jestem zmęczona, a moje ciało ociężałe. Mimo tego
poddanie się oznacza śmierć. W takich sytuacjach człowiek jest w stanie robić
rzeczy, których nawet mu się nie śni. Tak przynajmniej sądzę po tym, co udało
mi się do tej pory zaobserwować u siebie, znajomych czy tych degeneratów.
Dźwięk opadających na ziemię przedmiotów zdaje się być sygnałem, gdyż Aileen
bez oglądania się za siebie przystępuje do wykonania planu. Ruszam w ślad za
nią, przyciągana przez jej silną rękę, która ani na chwilę mnie nie puszcza.
Będąc niemal u celu, dziewczyna zwalnia moją dłoń z żelaznego uścisku i sięga do
kieszeni kurtki, z której wyjmuje krótki pistolet. Obraca się w stronę
sprawców, a następnie oddaje kilka strzałów w ich stronę. Po chwili dołącza do
mnie, osłaniając się za murem.
— Mają dobry czas reakcji, żadnego nie udało się
trafić. — Marudzi.
W odpowiedzi na zuchwałą reakcję Aileen, dociera do
nas świst przelatujących pocisków. Niektóre z nich wbijają się również w naszą
prowizoryczną tarczę. Moja towarzyszka nerwowo się rozgląda, w poszukiwaniu
jakiejś drogi ucieczki. Jej wzrok na chwilę zawiesza się w miejscu, gdzie dalej
powinna lecieć droga.
— Przy kolejnej okazji spróbujemy dobiec do tamtej
części cmentarza i przeskoczyć przez mur. — Wskazuje palcem na znacznie
oddalony punkt. — Później musimy poszukać jakiejś kryjówki i przeczekać ich
humorki.
— Słyszysz to?
— Strzały? No raczej. — Przewraca teatralnie
oczami.
— Nie, coś jeszcze. Robi się coraz głośniejsze, a
strzały cichną.
Dziewczyna ryzykuje, wychylając się zza bezpiecznej
strefy, aby sprawdzić, co jest źródłem mojego niepokoju. Szeroki uśmiech
momentalnie zaczyna gościć na jej ustach.
— Chłopaki… — W pierwszej chwili udaje jej się
wydusić tylko tyle. — Ashton i Mikey się nimi zajmą, my spadamy. — Podnosi się
z miejsca, wykorzystując zamieszanie wywołane przez przyjaciół.
Podążam jej śladem, kątem oka spoglądając na
Mitsubishi oraz Audi, które faktycznie znajdują się na parkingu. To pierwsze
wycofuje, jakby oddalając się od Forda, który stoi teraz w innej pozycji, a
wokół walają się różne elementy. Czyżby wjechał w niego specjalnie? Znowu ta
sama historia, ktoś musi mnie ratować, narażać swoje życie, podczas gdy ja
jedynie uciekam.
— Nie powinnyśmy im pomóc? — Przygryzam dolną
wargę.
— Nic nie możemy zrobić. — Stwierdza. — Będziemy im
tylko przeszkadzać i zmarnujemy okazję, jaką właśnie nam stworzyli. — Nawet na
moment się nie zatrzymuje.
To frustrujące, ale dziewczyna ma rację. Nie wiem,
skąd bierze się ten jej spokój i wiara w tych gości. Zgrywają się ze sobą, choć
nie potrzebują żadnych słów. Po prostu sobie ufają i tyle. Dla mnie to
zdecydowanie za mało, wolę mieć pewność, że ktoś wyjdzie z kiepskiej sytuacji
bez uszczerbku na zdrowiu.
Lawirujemy między nagrobkami, co jakiś czas
potykając się o niektóre z nich. Kiedy docieramy do wybranego punktu,
przeskakujemy przez murek i biegniemy dalej drogą, która rozciąga się przed
nami. Jednak nie trwa to długo. Ponownie do naszych uszu dociera dźwięk
zbliżającego się pojazdu. Wymija nas, po czym się zatrzymuje. Chevrolet Camaro
V… Szyba od strony kierowcy jest odsunięta, a zza niej wychyla się zirytowany blondwłosy
chłopak.
— Ruchy, no już! — Miły jak zawsze.
Bez słowa sprzeciwu, podbiegamy do auta, po czym
otwieramy drzwi od strony pasażera. Aileen odsuwa fotel i pakuje się na tylne
siedzenie. Niechętnie go opuszczam i zajmuję miejsce obok wkurzonego Luke’a. Rusza
gwałtownie, nie uraczywszy nas już rozmową. Z wyrazem twarzy mordercy tylko mnie
przeraża, zamiast wzbudzać zaufanie i poczucie bezpieczeństwa.
— Dawałyśmy sobie radę same. — Brunetka wypowiada te
słowa z niezachwianą pewnością. — A wy już się wcinacie. Znowu traktujecie mnie
jak dziecko, które nie potrafi o siebie zadbać. — Dodaje urażona.
— Więc przestań się tak zachowywać. — Luke nie wygląda
jakby obchodziły go uwagi koleżanki.
— Skąd wiedziałeś, gdzie będziemy? — Brunetka
zadaje wreszcie nurtujące ją pytanie.
— Dzisiaj jest piętnasty, to nie wystarczy? Chociaż dziwi
mnie fakt, że tak wcześnie zwlekłaś się z łóżka. Nie zauważyliśmy waszego
zniknięcia od razu. Bardzo się spieszyliśmy z pakowaniem, nawet nie zwróciliśmy
uwagi na brak jednego wozu. — Rzuca krótkie spojrzenie jej odbiciu w tylnym
lusterku.
— Jednak dobrze mnie znacie. — Opuszcza szybę, a
następnie opiera w tym miejscu łokieć. — Zaraz, z jakim pakowaniem? — Nagle
dociera do niej sens drugiego zdania chłopaka.
— Wracamy do domu.
— Świetnie! — Nie ukrywa swej radości. — Teraz
dowiesz się, jak naprawdę wygląda ich posiadłość. Mówię ci, jest ogromna! — Tym
razem zwraca się do mnie.
Jakoś niezbyt uśmiecha mi się ta opcja, ale zastanawia
mnie, dlaczego postanawiają nagle zrezygnować z tej swojej niepozornej
kryjówki.
— Z tym waszym domkiem coś nie tak? — Nie jestem
pewna czy uzyskam odpowiedź na to pytanie, skoro tak niechętnie dzielą się
informacjami.
— Jakimś sposobem dowiedzieli się, gdzie mieszkamy.
Musieli wcześniej śledzić któregoś z nas, przejeżdżali przypadkiem przez tę
okolicę i zobaczyli nasze auta lub dowiedzieli się od osób trzecich. Podczas
wyścigów towarzyszył Jonathanowi jedynie Pierce. Musiał wyczuć dobry moment i
wysłać dwóch pozostałych roboli po was. — Jego odpowiedź mnie zaskakuje. — W
każdym razie nie jest tam bezpiecznie.
— Aileen powiedziała, że ta chata jest ogromna. Nie
sądzicie, iż będzie bardziej rzucać się w oczy? — Dostrzegam pewną nieścisłość.
— Najciemniej jest pod latarnią. Im bardziej się
wystawiasz, tym mniej cię widać. W tym wypadku lepiej pokazać za dużo, skoro do
tej pory wybieraliśmy niepozorne domostwa. — Luke najwyraźniej nie zamierza
zmienić zdania.
— Co z Ashtonem i Mike’iem? Oni już cię nie
obchodzą? Mogą tam zginąć… — Może ich nie znam i nie budzą mojej sympatii, ale
to jednak młodzi ludzie. Szkoda, żeby po prostu stracili życie.
— Nic im nie będzie. Odwrócą uwagę tamtych palantów,
a później do nas dołączą. Gdybyśmy wrócili to ci psychole ruszyliby za nami. Z
takim obciążeniem nie objadę Mustanga… — Jego ton głosu jest stanowczy,
nieznoszący sprzeciwu.
Nie jestem co do tego przekonana, ale to jego
przyjaciele. Dziwi mnie fakt, że nie przejmuje się ich losem. Taki nieczuły z
niego sukinsyn czy bezgranicznie wierzy w umiejętności swoich ludzi? Sama nie
wiem, co siedzi w głowie tego człowieka. Również jest nieprzewidywalny, ale z
jakiegoś powodu pomaga sierocie, na którą polują jego wrogowie.
— Podjedziemy jeszcze po moje rzeczy?
— Już dawno zostały spakowane i zawiezione do domu.
Dobrze, że udało mi się zawołać znajomego do pomocy.
Brunetka nie potrzebuje niczego więcej do
szczęścia. Jakby ponownie wstąpiło w nią wewnętrzne dziecko, wychyla się przez
szybę i pozwala, aby wiatr bawił się jej włosami oraz oplatał jej twarz. Z
zachowującej zimną krew w najgorszej sytuacji, silnej i stanowczej kobiety
potrafi zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni — w zależności od sytuacji. Nie
przejmuje się, że mogła zginąć. Cieszy się chwilą.
— Ona naprawdę lubi życie na krawędzi. — Mruczę pod
nosem.
— Jak każdy z nas. Adrenalina w życiu jest
potrzebna. — Luke wydaje się pomału uspokajać.
— Twierdzisz, że to dla was chleb powszedni? Taka
zabawa przed śniadaniem? — Prycham.
— Niekoniecznie. O wiele więcej emocji dają nam
wyścigi. Nie jesteśmy na tyle popaprani, żeby czerpać przyjemność z
niepotrzebnych strzelanin.
Nawet nie wiem, jak to skomentować. Ma mi ulżyć?
Nie interesują ich strzelaniny, co nie powstrzymuje chłopaków czy nawet Aileen
przed wyciągnięciem broni. Są tak samo niebezpieczni, jak tamci zwyrodnialcy,
ale z jakiegoś powodu nie próbują mnie skrzywdzić, a nawet pomagają…
— Tak w ogóle to dzięki za ratunek… Znowu. —
Przyznaję z trudem. — Tylko nie obrośnij od tej pochwały w piórka.
— Nie mogę tego obiecać. — Na jego usta wstępuje
szczery, niewinny uśmiech, tak bardzo niepodobny do dotychczasowych wyrazów
twarzy tego chłopaka. Nawet mu pasuje.
Hejka ♥️
OdpowiedzUsuńTo chyba było do przewidzenia, że dziewczyny wpadną w tarapaty. Nieodpowiedzialne było, że zdecydowały się wyjść z domu, tym bardziej, że na Marisę wciąż ktoś poluje, i jak okazuje się, na Aileen również. Nic dziwnego, że chłopaki martwią się o Aileen i nie są chętni, by sama opuszczała dom.
Ciekawe z jakiego powodu Aileen musi się ukrywać i kto chce od niej czegoś. Czyżby to była ta osoba osoba, która poluje na Marisę? Czytając ten rozdział właśnie nasunęło mi się na myśl, że te dwie sprawy mogłyby być ze sobą w jakiś sposób powiązane.
Dobrze, że chłopcy zjawili się w porę. Aileen jest bardzo pewna siebie i uważa, że bez problemu wyszłyby cała z tej sytuacji, jednak myślę, że nawet jeśli, to byłoby to bardzo trudne. Zapewne to trochę denerwujące dla Mroku i reszty ekipy, że Aileen w tak lekceważący sposób do tego podchodzi. Rozumiem, że może być jej ciężko, że musi ciągle się ukrywać i na pewno brakuje jej jakieś koleżanki, z którą mogłaby porozmawiać (a końcu z płcią przeciwną nie porozmawia się o wszystkim), ale z tego powodu nie powinna utrudniać zadania chłopakom. Może skoro pojawiła się Marisa to trochę zmieni się jej pogląd na tą całą sytuację.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ♥️ Pozdrawiam cieplutko,
Maggie
Aa i odnosząc się do ostatnich zdań w rozdziale, to bardzo mi się spodobały ♥️ Od razu pomyślałam sobie, że w przyszłości między tą dwójką coś może być (ciekawe czy faktycznie tak będzie) XD
UsuńHejo! <3
UsuńCóż, odpowiedzialność nigdy nie była mocną stroną Aileen. Jednak czuje się ona jak więzień i od czasu do czasu chciałaby wyjść gdzieś bez obstawy.
Co do sprawy Marisy i Aileen... Nie mogę nic zdradzić, więc musisz poczekać na dalszy rozwój wydarzeń, ewentualnie na ciekawostki. xD Postaram się wszystko wyjaśnić. :P
Cóż, trochę psuje krwi chłopakom, lecz oni też nie zważają na jej potrzeby. Chcą ją chronić, ale przez ten ciągły rygor tylko pogarszają sprawę. Kto wie, może Marisa trochę na nią wpłynie.
Nie mogę tego potwierdzić, ani zaprzeczyć. Wszystko w niedługim czasie się okaże. XD
Dziękuję za opinię, kochana!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May