poniedziałek, 1 lutego 2021

Chapter 20

Hej! Planowałam dłuższy rozdział, ale sytuacja zmusiła mnie do zmiany decyzji. Następny będzie zawierał w sobie planowane przeze mnie fragmenty, które powinny pierwotnie znaleźć się tutaj. Leciałam jak burza z tymi rozdziałami. Powiedzcie, co sądzicie o całej sprawie! Miłego czytania!


 Marisa Pov

— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — Zaczynam pełna obaw.
— Nigdy na nic mi nie pozwalają! Chociaż raz zaszalejmy! — Brunetka najwyraźniej nie ma zamiaru zrezygnować z tego niedorzecznego planu.
Dziewczyna skręca w kolejną uliczkę, a później następną. Nasza trasa przypomina wijącego się węża. Ciągle napotykamy na jakieś drobne zakręty. Do tego jedzie bardzo wolno, gdyż mija nas niezliczona ilość patroli policyjnych. Można rzec, że niemal idealne warunki do snu, gdyby nie fakt podniszczonych dróg.
— Co tych psów się tak namnożyło… — Kręci głową z dezaprobatą.
— Może to znak, żebyś zawróciła? Poza tym nie boisz się jechać czyimś wozem? — Mrużę oczy, chcąc wyglądać groźnie.
— On nie należy tylko do chłopaków, jest nas wszystkich. Dopiero zaczyna się rozjaśniać, a zawsze stoi zaparkowany tak, że ledwo go widać zza muru, zwłaszcza wieczorem. Poza tym wyrobimy się pewnie przed ich przyjazdem, więc nie panikuj! — Kładzie mi dłoń na ramieniu i lekko mną potrząsa. — Z resztą, chcesz nieść zakupy taki kawał do domu?
— Mówili, że nie będzie ich całą noc. Zanim otworzą sklepy to zdążą wrócić! Jak nas nie zastaną może zrobić się nieprzyjemnie.
— Pozwalają mi odwiedzać brata, w końcu to najlepsi przyjaciele. Co prawda, zawsze mi towarzyszą, ale czasami chcę pobyć z nim sama. Nie będą tacy wkurzeni, jakoś ich udobrucham. Poza tym druga część naszego wypadu to ważna misja! Na gwałt potrzebne ci jakieś ciuchy, masz tylko tę jedną parę ubrań na sobie! — Karci mnie.
Akurat odzienie jest najmniej ważne. Bardziej potrzebuję ładowarki, żeby uruchomić mój telefon. Zostawiłam Catię w szpitalu, uciekając przed policją. Przez to zapewne wątpi w moją niewinność. Muszę ją przeprosić za to zniknięcie i przekonać, że to nie ja… Nie mam jak się z nią skontaktować, a pójście do szkoły w takiej chwili jest strzałem w kolano, skoro jestem poszukiwana. Na ten moment pozostaje mi się podporządkować i poczekać na te całe zakupy, aby zdobyć potrzebny przedmiot.
— Tak w ogóle mówiłaś jakimi przyjaciółmi są chłopaki i twój brat, ale nigdy ich razem nie widziałam, do tego nikt o nim nie wspomina. — Odzywam się po długiej ciszy.
— Kiedyś mieszkali razem, byli dla siebie jak bracia, ale pewne zdarzenie ich rozdzieliło.
— Jaki on w ogóle jest? — Ciągnę temat.
— Calum to wspaniały facet, taki opiekuńczy i miły. Zna się z pozostałymi od piaskownicy. Niestety pewne okoliczności sprawiły, że Luke poszedł dość niebezpieczną ścieżką. Mój brat, Ashton i Mike nie chcieli pozwolić mu do końca się pogrążyć, więc podążyli za nim. Wiadomo, w końcu zawsze jest raźniej, kiedy masz przy sobie kogoś, komu możesz zaufać. — Sprawia wrażenie dość rozmarzonej, kiedy o nim wspomina.
— A mnie ufasz, że zdradzasz takie szczegóły? W końcu jestem dla was obca. — Wpadam w nerwowy śmiech.
— Jestem jak więzień, nie spotykam już dawnych znajomych. Dlatego cieszy mnie pojawienie się nowej osoby. Chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić. — Ciepło się uśmiecha. — Poza tym nie zdradziłam ci nic ważnego.
Pomimo towarzystwa trzech facetów, ona nadal czuje się samotna. Potrzebuje jakiejś koleżanki, której może się wyżalić. Jedziemy teraz na tym samym wózku, ponieważ mnie też odseparowano od przyjaciół. Jest trochę naiwna i otwarta zarazem. Jednak nie widać w niej zadufania czy pogardy dla wszystkiego, co ją otacza. Lepiej w tej gromadce mieć jakiegoś sprzymierzeńca. Jeżeli da radę przekonać chłopaków do swoich racji, może mi pomóc lub nauczyć, jak na nich wpłynąć.
— Nie widują się już tak często, skoro nie zauważyłam go jeszcze ani razu w ich towarzystwie. Musieli poważnie się pokłócić. Wspominałaś, że go odwiedzają, czyli próbują jakoś załagodzić sytuację? — Próbuję drążyć temat, żeby okazać swoje zainteresowanie, dowiedzieć się więcej i zyskać jej zaufanie.
— Na pewne rzeczy nie ma się wpływu i nie można ich cofnąć. Wiem, że żałują i bardzo chcieliby dostać drugą szansę naprawienia swoich grzechów. Nie jest to jednak możliwe, okazja przeminęła. — Wzrusza ramionami.
— Nigdy nie jest za późno. — Nie daję za wygraną.
Najwyraźniej ten cały Calum mieszka dość daleko od pozostałych. Mijamy kolejne obrzeża, kierując się w mniej zaludnione rejony. Różnokolorowe domki znikają za horyzontem, a przed nami rozciąga się jedynie wielka, czarna brama. Murek otaczający teren za nią może maksymalnie sięgać mi do pasa. Droga, którą podążamy rozgałęzia się. Jedna prowadzi na parking, natomiast druga wymija go i ciągnie się dalej.
— Nie pomyliłaś się? Tutaj nie ma żadnych domów.
Wszystkie miejsca parkingowe są wolne, więc brunetka dla własnej wygody zatrzymuje się najbliżej wejścia. Dziewczyna powoli gasi silnik oraz wyciąga kluczyki ze stacyjki.
— Nie, jesteśmy na miejscu. — W jej czekoladowych oczach można dostrzec smutek.
Opuszczamy pojazd, po czym kierujemy się w stronę wejścia, równiutko wyłożonego szarą kostką brukową. Podążamy w stronę ogromnej bramy, która pozostaje uchylona. Przechodzimy przez nią, a naszym oczom ukazuje się niezbyt miły widok. Nikt nie lubi takich miejsc, przypominają nam o tym, że jednak nie można przed wszystkim uciec i szansę ma się tylko jedną. Z każdym kolejnym krokiem ogarnia mnie coraz większe poczucie smutku. Dzielnie kroczę za Aileen, choć zajmuje nam to dłuższą chwilę, przez wzgląd na mój jeszcze nienajlepszy stan. Praktycznie nie ma już tu zieleni, można powiedzieć, że jest to miejsce całkowicie zajęte. Krętymi ścieżkami również wyłożonymi kostką brukową, docieramy na sam skraj terenu, gdzie znajduje się cel naszej wizyty.
— Cześć braciszku, to znowu ja. — Głos jej się załamuje, kiedy prawą dłonią muska pomnik. — Wiem, że długo mnie nie było, ale w końcu jestem. Na pewno tęskniłeś i martwiłeś się o mnie, przepraszam.
Rzędy nagrobków zdają się nie mieć końca, wszystkie umiejscowione są w równiusieńkich odstępach. Zagospodarowano niemalże całą przestrzeń, jaką na cmentarz poświęcono. Grób brata Aileen przypomina granitowy sarkofag. Za nim stoi natomiast posąg anioła z rozłożonymi rękoma. Na samej płycie nagrobnej naniesiony jest złoty krzyż oraz personalia zmarłego. Calum Hood, zginął w wieku zaledwie dziewiętnastu lat, dokładnie trzy miesiące temu.
— Każdego miesiąca przychodzę tu dokładnie w dzień jego śmierci. Trudno uwierzyć, że minęły już trzy. — Ściera łzy z policzków.
— Nic nie można poradzić, wszyscy kiedyś odejdziemy i wtedy się spotkacie. — Przytulam podłamaną dziewczynę.
— To ja powinnam tu leżeć zamiast niego… — Wyznaje.
— Nie mów tak.
— Ale to prawda. Celem byłam ja, nie on! Zginął, ratując mi życie. To rozegrało się tak nagle, nawet nie wiedziałam, kiedy i skąd padł strzał. Oberwał zamiast mnie, a ja tylko mogłam patrzeć, jak umiera mi w ramionach. Pozostali zasłonili nas tym przeklętym autem, którym tu przyjechałyśmy, ale żaden kolejny strzał nie padł. — Streszcza całą historię. — Chłopcy podejrzewają, że wciąż mogę być celem, dlatego nie pozwalają mi wychodzić samej. Stali się tak nadopiekuńczy, jak mój brat w ostatnich miesiącach życia. Jakby przeczuwał, że coś się święci.
— Wiedzą, kto to zrobił?
— Tak. — Odpowiada krótko.
— Skoro Calum był dla nich jak brat, to czemu nic z tym nie zrobili? Mogli podać winnego na policję, wskazać dowody, cokolwiek. — Podsumowuję.
— Najwyraźniej musi to być ktoś silniejszy, posiadający o wiele większą władzę. — Stwierdza.
— Czemu tak sądzisz?
— Bo wciąż żyje. Chłopaki inaczej załatwiają swoje sprawy, a poza tym nie ufają glinom.
Przez długą chwilę siedzimy po prostu w ciszy. Staram się przetrawić informacje, które otrzymuję. Nie dziwi mnie fakt, że ekipa "Mroku" nienawidzi służb mundurowych, gdy tylko są w pobliżu, oni od razu się ulatniają. Mało tego, wyglądają na groźnych, a Luke wydaje się być wyjątkowo znanym i wpływowym człowiekiem w tym niebezpiecznym półświatku, skoro tamte bandziory uciekały przed nim, gdzie pieprz rośnie. Czy to możliwe, że istnieje ktoś posiadający większą władzę? Może Aileen po prostu przesadza, w końcu jest teraz w rozsypce. Istnieje też szansa, iż to ja zbyt mało wiem o tej ich rzeczywistości. Przebywanie w ich pobliżu jest niebezpieczne, nie potrafią obronić swoich najbliższych, więc w jaki sposób chcą ochraniać nieznajomą dziewczynę? Chcąc czy nie i tak jestem wplątana w jakąś dziwną sprawę z ludźmi, których oni znają. To niebezpieczne i nieprzewidywalne typy, sama nie mam szans sobie z nimi poradzić. Zbyt dużego pola do popisu nie posiadam.
— Już mi lepiej, dzięki. — Brunetka odrywa się ode mnie. — Dziękuję za wysłuchanie. Chłopaki są naprawdę mili i pomocni, ale nie zawsze mnie rozumieją. Chronią mój tyłek i utrzymują, jednak ich ciągły nadzór odbiera mi prywatność i poczucie normalności. Dzięki tobie i temu wspólnemu wypadowi zapominam, że jestem więźniem w złotej klatce.
— Spoko, my się chyba dogadamy. — Mówię to naprawdę szczerze.
Aileen jest tak samo naiwna, jak ja i troszczy się o tych, którzy są dla niej ważni. Różni nas głównie to, że jestem osóbką zamkniętą, a ona wręcz przeciwnie, ale jak mówi stare przysłowie "przeciwieństwa się przyciągają". Znam ją dość krótko, jednakże nie wygląda mi na złą osobę. Tak, jak myślałam, jest po prostu samotna i niezrozumiana. Ci trzej faceci nie są w stanie zapewnić jej bliskości przyjaciółki, z którą można pogadać o wszystkim. Takiego współwięźnia dzielącego ten sam los. Brakuje mi Catii i chcę się z nią zobaczyć, ale to nie znaczy, że nie mogę spróbować zakumulować się z Aileen tak na poważnie, nie tylko dla pewnych korzyści niematerialnych. Jednak na ten moment muszę mieć zarówno do niej, jak i tamtych wątpliwych przyjemniaczków ograniczone zaufanie. Z czasem może mnie do siebie przekonają.
— Chodźmy już, zakupy na pewno poprawią nam humor! — Łapie mnie za rękę i prowadzi w stronę wyjścia.
Dziewczyna chce jak najszybciej opuścić to przykre miejsce. Wcale jej się nie dziwię, jest niczym fotografia przemijania. Cmentarz przypomina nam o wszystkich błędach, jakie w życiu się popełniło, ale pobudza też pozytywne emocje związane z tymi, których już z nami nie ma. Wolną ręką mocniej ściskam naszyjnik mamy.
Z ulgą przekraczamy granicę miejsca wspomnień, po czym kierujemy się w stronę auta. Nie jest nam jednak dane w nim zasiąść. Zanim otwieramy drzwi, dociera do nas pisk opon hamujących pojazdów. Odwracamy głowy w tamtym kierunku, aby dowiedzieć się, kto robi tyle hałasu. W niedalekiej odległości dostrzegamy dwa samochody. Dziwnie znajomy caluśki czarny, z wyjątkiem białego dachu SUV – Chevrolet Suburban oraz czerwony Ford Mustang GT 5.0 z namalowanymi po obu stronach biało-czarnymi flagami, których używa się podczas rozstrzygania wyścigów samochodowych. Rozciągają się na całej długości boków pojazdu. Oprócz tego, od maski aż po tył wozu widnieją dwie czarne linie — podobnie, jak w Camaro Luke’a. Nie posiada on spoilera, a przynajmniej go nie dostrzegam. Wysiadają z nich dwaj faceci, którzy od jakiegoś czasu mnie prześladują. Od stóp do głów przyodziani w czerń, ich dłonie również okrywają rękawice.
— Smith i Rogers. — Aileen wypowiada te słowa z niesmakiem. — Zgubiliście się, tumany?
— Może lepiej ich nie prowokować. — Pociągam dziewczynę do tyłu, żeby nie stała odsłonięta przed swoim samochodem.
— A co nam mogą zrobić te kundle Jonathana? — Wskazuje na nich skinieniem głowy z rozbawieniem. — Gdzie Pierce’a zgubiliście? Znudził was już trójkącik?
— Przestań! — Łapię brunetkę za ramię i potrząsam nią. — To niebezpieczne typki, skończ się z nich naśmiewać, bo mogą zrobić nam krzywdę!
Obaj mężczyźni tylko przyglądają się nam z oddali. Nie wypowiadają ani jednego słowa, jedynie nas obserwują. Ciężka atmosfera, która pojawiła się wraz z ich przybyciem, jest nie do zniesienia. Mam ochotę uciekać, ale dokąd? Poza tym oni mają samochody, a ja nie posiadam wozu ani prawa jazdy. Jedyną drogą ucieczki pozostaje Aileen.
— Możemy już się stąd wynosić? — Mój ton głosu sygnalizuje błaganie.
Brunetka jedynie wzdycha, ale odpuszcza dalszą gierkę słowną. Pomału zaczyna kierować się w stronę miejsca kierowcy, jednak powstrzymuję ją na widok wyciągniętych w naszą stronę karabinów. Gdy dziewczyna je zauważa, w momencie zawraca, ciągnąc mnie za sobą. Ukrywamy się za samochodem, kiedy zaczyna być obsypywany przez grad kul.
— Cholera, AKM. — Nagle Aileen poważnieje.
Znowu znajduję się w samym sercu akcji, jednak nie z własnej woli, a już na sto procent nie z przyjemności. Dlaczego akurat mnie to spotyka? Zatykam uszy dłońmi, żeby nie słyszeć tego okropnego hałasu. Łzy napływają mi do oczu, a z gardła wydobywa się ciche szlochanie.
— Nie załamuj mi się teraz! — Moja towarzyszka łapie mnie za kołnierz koszulki i jednym, pewnym ruchem przyciąga moją osóbkę do siebie. Odsłaniam uszy.  — Wydostaniemy się stąd!
— Niby jak chcesz to zrobić?!
— Nie możemy chować się za tym wozem w nieskończoność. Kiedy zaczną ładować magazynki, biegniemy w stronę cmentarza i chowamy się za murek, rozumiesz?
Pokazuje swój spokój oraz stanowczość. Jakim cudem jest w stanie racjonalnie myśleć w tak niekorzystnej sytuacji? Czyżby to nie jej pierwszy raz w opałach? A wydaje się taka drobna i delikatna.
— Szykuj się, zaczynamy na mój znak.
Jestem zmęczona, a moje ciało ociężałe. Mimo tego poddanie się oznacza śmierć. W takich sytuacjach człowiek jest w stanie robić rzeczy, których nawet mu się nie śni. Tak przynajmniej sądzę po tym, co udało mi się do tej pory zaobserwować u siebie, znajomych czy tych degeneratów. Dźwięk opadających na ziemię przedmiotów zdaje się być sygnałem, gdyż Aileen bez oglądania się za siebie przystępuje do wykonania planu. Ruszam w ślad za nią, przyciągana przez jej silną rękę, która ani na chwilę mnie nie puszcza. Będąc niemal u celu, dziewczyna zwalnia moją dłoń z żelaznego uścisku i sięga do kieszeni kurtki, z której wyjmuje krótki pistolet. Obraca się w stronę sprawców, a następnie oddaje kilka strzałów w ich stronę. Po chwili dołącza do mnie, osłaniając się za murem.
— Mają dobry czas reakcji, żadnego nie udało się trafić. — Marudzi.
W odpowiedzi na zuchwałą reakcję Aileen, dociera do nas świst przelatujących pocisków. Niektóre z nich wbijają się również w naszą prowizoryczną tarczę. Moja towarzyszka nerwowo się rozgląda, w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki. Jej wzrok na chwilę zawiesza się w miejscu, gdzie dalej powinna lecieć droga.
— Przy kolejnej okazji spróbujemy dobiec do tamtej części cmentarza i przeskoczyć przez mur. — Wskazuje palcem na znacznie oddalony punkt. — Później musimy poszukać jakiejś kryjówki i przeczekać ich humorki.
— Słyszysz to?
— Strzały? No raczej. — Przewraca teatralnie oczami.
— Nie, coś jeszcze. Robi się coraz głośniejsze, a strzały cichną.
Dziewczyna ryzykuje, wychylając się zza bezpiecznej strefy, aby sprawdzić, co jest źródłem mojego niepokoju. Szeroki uśmiech momentalnie zaczyna gościć na jej ustach.
— Chłopaki… — W pierwszej chwili udaje jej się wydusić tylko tyle. — Ashton i Mikey się nimi zajmą, my spadamy. — Podnosi się z miejsca, wykorzystując zamieszanie wywołane przez przyjaciół.
Podążam jej śladem, kątem oka spoglądając na Mitsubishi oraz Audi, które faktycznie znajdują się na parkingu. To pierwsze wycofuje, jakby oddalając się od Forda, który stoi teraz w innej pozycji, a wokół walają się różne elementy. Czyżby wjechał w niego specjalnie? Znowu ta sama historia, ktoś musi mnie ratować, narażać swoje życie, podczas gdy ja jedynie uciekam.
— Nie powinnyśmy im pomóc? — Przygryzam dolną wargę.
— Nic nie możemy zrobić. — Stwierdza. — Będziemy im tylko przeszkadzać i zmarnujemy okazję, jaką właśnie nam stworzyli. — Nawet na moment się nie zatrzymuje.
To frustrujące, ale dziewczyna ma rację. Nie wiem, skąd bierze się ten jej spokój i wiara w tych gości. Zgrywają się ze sobą, choć nie potrzebują żadnych słów. Po prostu sobie ufają i tyle. Dla mnie to zdecydowanie za mało, wolę mieć pewność, że ktoś wyjdzie z kiepskiej sytuacji bez uszczerbku na zdrowiu.
Lawirujemy między nagrobkami, co jakiś czas potykając się o niektóre z nich. Kiedy docieramy do wybranego punktu, przeskakujemy przez murek i biegniemy dalej drogą, która rozciąga się przed nami. Jednak nie trwa to długo. Ponownie do naszych uszu dociera dźwięk zbliżającego się pojazdu. Wymija nas, po czym się zatrzymuje. Chevrolet Camaro V… Szyba od strony kierowcy jest odsunięta, a zza niej wychyla się zirytowany blondwłosy chłopak.
— Ruchy, no już! — Miły jak zawsze.
Bez słowa sprzeciwu, podbiegamy do auta, po czym otwieramy drzwi od strony pasażera. Aileen odsuwa fotel i pakuje się na tylne siedzenie. Niechętnie go opuszczam i zajmuję miejsce obok wkurzonego Luke’a. Rusza gwałtownie, nie uraczywszy nas już rozmową. Z wyrazem twarzy mordercy tylko mnie przeraża, zamiast wzbudzać zaufanie i poczucie bezpieczeństwa.
— Dawałyśmy sobie radę same. — Brunetka wypowiada te słowa z niezachwianą pewnością. — A wy już się wcinacie. Znowu traktujecie mnie jak dziecko, które nie potrafi o siebie zadbać. — Dodaje urażona.
— Więc przestań się tak zachowywać. — Luke nie wygląda jakby obchodziły go uwagi koleżanki.
— Skąd wiedziałeś, gdzie będziemy? — Brunetka zadaje wreszcie nurtujące ją pytanie.
— Dzisiaj jest piętnasty, to nie wystarczy? Chociaż dziwi mnie fakt, że tak wcześnie zwlekłaś się z łóżka. Nie zauważyliśmy waszego zniknięcia od razu. Bardzo się spieszyliśmy z pakowaniem, nawet nie zwróciliśmy uwagi na brak jednego wozu. — Rzuca krótkie spojrzenie jej odbiciu w tylnym lusterku.
— Jednak dobrze mnie znacie. — Opuszcza szybę, a następnie opiera w tym miejscu łokieć. — Zaraz, z jakim pakowaniem? — Nagle dociera do niej sens drugiego zdania chłopaka.
— Wracamy do domu.
— Świetnie! — Nie ukrywa swej radości. — Teraz dowiesz się, jak naprawdę wygląda ich posiadłość. Mówię ci, jest ogromna! — Tym razem zwraca się do mnie.
Jakoś niezbyt uśmiecha mi się ta opcja, ale zastanawia mnie, dlaczego postanawiają nagle zrezygnować z tej swojej niepozornej kryjówki.
— Z tym waszym domkiem coś nie tak? — Nie jestem pewna czy uzyskam odpowiedź na to pytanie, skoro tak niechętnie dzielą się informacjami.
— Jakimś sposobem dowiedzieli się, gdzie mieszkamy. Musieli wcześniej śledzić któregoś z nas, przejeżdżali przypadkiem przez tę okolicę i zobaczyli nasze auta lub dowiedzieli się od osób trzecich. Podczas wyścigów towarzyszył Jonathanowi jedynie Pierce. Musiał wyczuć dobry moment i wysłać dwóch pozostałych roboli po was. — Jego odpowiedź mnie zaskakuje. — W każdym razie nie jest tam bezpiecznie.
— Aileen powiedziała, że ta chata jest ogromna. Nie sądzicie, iż będzie bardziej rzucać się w oczy? — Dostrzegam pewną nieścisłość.
— Najciemniej jest pod latarnią. Im bardziej się wystawiasz, tym mniej cię widać. W tym wypadku lepiej pokazać za dużo, skoro do tej pory wybieraliśmy niepozorne domostwa. — Luke najwyraźniej nie zamierza zmienić zdania.
— Co z Ashtonem i Mike’iem? Oni już cię nie obchodzą? Mogą tam zginąć… — Może ich nie znam i nie budzą mojej sympatii, ale to jednak młodzi ludzie. Szkoda, żeby po prostu stracili życie.
— Nic im nie będzie. Odwrócą uwagę tamtych palantów, a później do nas dołączą. Gdybyśmy wrócili to ci psychole ruszyliby za nami. Z takim obciążeniem nie objadę Mustanga… — Jego ton głosu jest stanowczy, nieznoszący sprzeciwu.
Nie jestem co do tego przekonana, ale to jego przyjaciele. Dziwi mnie fakt, że nie przejmuje się ich losem. Taki nieczuły z niego sukinsyn czy bezgranicznie wierzy w umiejętności swoich ludzi? Sama nie wiem, co siedzi w głowie tego człowieka. Również jest nieprzewidywalny, ale z jakiegoś powodu pomaga sierocie, na którą polują jego wrogowie.
— Podjedziemy jeszcze po moje rzeczy?
— Już dawno zostały spakowane i zawiezione do domu. Dobrze, że udało mi się zawołać znajomego do pomocy.
Brunetka nie potrzebuje niczego więcej do szczęścia. Jakby ponownie wstąpiło w nią wewnętrzne dziecko, wychyla się przez szybę i pozwala, aby wiatr bawił się jej włosami oraz oplatał jej twarz. Z zachowującej zimną krew w najgorszej sytuacji, silnej i stanowczej kobiety potrafi zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni — w zależności od sytuacji. Nie przejmuje się, że mogła zginąć. Cieszy się chwilą.
— Ona naprawdę lubi życie na krawędzi. — Mruczę pod nosem.
— Jak każdy z nas. Adrenalina w życiu jest potrzebna. — Luke wydaje się pomału uspokajać.
— Twierdzisz, że to dla was chleb powszedni? Taka zabawa przed śniadaniem? — Prycham.
— Niekoniecznie. O wiele więcej emocji dają nam wyścigi. Nie jesteśmy na tyle popaprani, żeby czerpać przyjemność z niepotrzebnych strzelanin.
Nawet nie wiem, jak to skomentować. Ma mi ulżyć? Nie interesują ich strzelaniny, co nie powstrzymuje chłopaków czy nawet Aileen przed wyciągnięciem broni. Są tak samo niebezpieczni, jak tamci zwyrodnialcy, ale z jakiegoś powodu nie próbują mnie skrzywdzić, a nawet pomagają…
— Tak w ogóle to dzięki za ratunek… Znowu. — Przyznaję z trudem. — Tylko nie obrośnij od tej pochwały w piórka.
— Nie mogę tego obiecać. — Na jego usta wstępuje szczery, niewinny uśmiech, tak bardzo niepodobny do dotychczasowych wyrazów twarzy tego chłopaka. Nawet mu pasuje.



3 komentarze:

  1. Hejka ♥️
    To chyba było do przewidzenia, że dziewczyny wpadną w tarapaty. Nieodpowiedzialne było, że zdecydowały się wyjść z domu, tym bardziej, że na Marisę wciąż ktoś poluje, i jak okazuje się, na Aileen również. Nic dziwnego, że chłopaki martwią się o Aileen i nie są chętni, by sama opuszczała dom.
    Ciekawe z jakiego powodu Aileen musi się ukrywać i kto chce od niej czegoś. Czyżby to była ta osoba osoba, która poluje na Marisę? Czytając ten rozdział właśnie nasunęło mi się na myśl, że te dwie sprawy mogłyby być ze sobą w jakiś sposób powiązane.
    Dobrze, że chłopcy zjawili się w porę. Aileen jest bardzo pewna siebie i uważa, że bez problemu wyszłyby cała z tej sytuacji, jednak myślę, że nawet jeśli, to byłoby to bardzo trudne. Zapewne to trochę denerwujące dla Mroku i reszty ekipy, że Aileen w tak lekceważący sposób do tego podchodzi. Rozumiem, że może być jej ciężko, że musi ciągle się ukrywać i na pewno brakuje jej jakieś koleżanki, z którą mogłaby porozmawiać (a końcu z płcią przeciwną nie porozmawia się o wszystkim), ale z tego powodu nie powinna utrudniać zadania chłopakom. Może skoro pojawiła się Marisa to trochę zmieni się jej pogląd na tą całą sytuację.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ♥️ Pozdrawiam cieplutko,
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aa i odnosząc się do ostatnich zdań w rozdziale, to bardzo mi się spodobały ♥️ Od razu pomyślałam sobie, że w przyszłości między tą dwójką coś może być (ciekawe czy faktycznie tak będzie) XD

      Usuń
    2. Hejo! <3

      Cóż, odpowiedzialność nigdy nie była mocną stroną Aileen. Jednak czuje się ona jak więzień i od czasu do czasu chciałaby wyjść gdzieś bez obstawy.

      Co do sprawy Marisy i Aileen... Nie mogę nic zdradzić, więc musisz poczekać na dalszy rozwój wydarzeń, ewentualnie na ciekawostki. xD Postaram się wszystko wyjaśnić. :P

      Cóż, trochę psuje krwi chłopakom, lecz oni też nie zważają na jej potrzeby. Chcą ją chronić, ale przez ten ciągły rygor tylko pogarszają sprawę. Kto wie, może Marisa trochę na nią wpłynie.

      Nie mogę tego potwierdzić, ani zaprzeczyć. Wszystko w niedługim czasie się okaże. XD

      Dziękuję za opinię, kochana!

      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń