Poprzedni chapter był nieco krótki, natomiast ten jest dwa razy obszerniejszy. Pomimo grania w kilka ściganek, obejrzenia kilkunastu filmów w tematyce nielegalnych wyścigów oraz słuchania soundtracka do Fast&Furious ciężko było mi opisywać sam wyścig oraz ucieczkę. Przynajmniej możecie pośmiać się z mojej ułomności. Pisałam go przynajmniej 10 godzin bez przerwy, ale skończyłam ku mej uciesze. Jak zaczynałam pisać "Mrok" to nie mogłam doczekać się tego momentu. Przewidywałam, że będzie miał miejsce około 20 chaptera i byłam blisko! Do tego chciałam go opublikować w urodziny bloga i akurat los chciał, żeby tak się stało. Miłego czytania!
Luke Pov
Sytuacja robi się coraz bardziej niebezpieczna.
Wiem, że Jonathan nie należy do osób, które w subtelny sposób załatwiają swoje
porachunki, jednak zaczyna przesadzać. Ashton ma rację, trzeba ukrócić jego
smycz, zanim całkiem się z niej zerwie. To wściekły pies, który nie zdaje sobie
sprawy, że przykuwa coraz większą uwagę służb mundurowych. Oczywiście, nim się
nie zainteresują, nawet nie mają pojęcia o jego istnieniu. Cała wina spadnie na
mnie, jak zwykle. Ile to już razy mu odpuszczałem, kiedy policja doklejała mi
kolejne jego przestępstwa? W tej sprawie nie mogę zrezygnować tak łatwo. Czego
on tak naprawdę chce? I czemu miesza w to akurat Marisę? O co w tym wszystkim
chodzi? Odpowiedzi spróbuję z niego wyciągnąć, tylko łatwiej powiedzieć, niż
zrobić. Potrafi się maskować. Jedyną moją okazją będzie dorwanie go na
dzisiejszych wyścigach.
Ponownie zjeżdżam na niebezpieczną trasę zwaną
Wzgórzem Śmierci. Niegdyś to miejsce było główną atrakcją i trasą wyścigów,
jednak przez zbyt ostre zakręty na tak stromym terenie, wielu kierowców straciło
życie, próbując ukończyć rywalizację. Gubiło ich nieprzygotowanie na
nieutwardzoną nawierzchnię. Teraz jest całkowicie wymarłe, nikt tu nie jeździ. Istnieje wiele bezpieczniejszych dróg, którymi można się dostać do Woodstown. Po co
ktoś miałby ryzykować życie, przemierzając właśnie tę trasę, skoro ma wiele opcji bez grama ryzyka. I gdzie w tym zabawa? Najwyraźniej najodważniejsi
już gryzą piach, a tu pozostali sami tchórze.
Zatrzymuję samochód w idealnym miejscu, aby mieć
dobry widok na panoramę miasta. Stąd świetnie widać, jak w oddali palą się
światła domostw, latarnie i przemieszczające się małe punkciki, którymi są
samochody mieszkańców oraz przejezdnych. Wydaje się być takie spokojne,
niewinne. Niewielu tylko wie, jakie rzeczy dzieją się w jego mroku…
Ashton i Mike parkują nieopodal mnie. Opuszczają
swoje samochody, kierując się w stronę mojego Camaro. Również wysiadam, a
następnie opieram się o drzwi pojazdu. Wyciągam telefon z kieszeni, żeby wysłać
wiadomość do mojego informatora. "Jesteśmy
na miejscu." Tylko tyle wystarczy, pozostaje nam jedynie czekać, aż się
pojawi.
— To najbardziej szanowany człowiek w środowisku
ścigaczy, nie rozumiem, dlaczego nie wyśle nam szczegółów przez telefon, tylko
każe pokazać się osobiście. — Ashton nie kryje swojego niezadowolenia.
— Dobrze wiesz, jacy teraz bywają ostrożni. Skoro
same namiary nie wystarczą, musimy poczekać na jakieś wyjaśnienia. — Dodaje
Mike.
— Mógłby się chociaż pospieszyć, nie mamy całej
nocy. — Brunet nie daje za wygraną.
— Musi być ostrożny, w końcu sporo ryzykuje
spotykając się z nami poza pracą. Jeśli Jonathan dowie się, że jest naszą
wtyczką, będzie miał przesrane. — Pouczam go. — Jego robota polega przede
wszystkim na zdobyciu zaufania wszystkich ścigaczy i skołowaniu o nich informacji.
— Jak umawia nas na konkretną godzinę to powinien się
z tego przynajmniej wywiązać. — Ashton dalej idzie w zaparte.
— Pewnie coś go zatrzymało. — Wzruszam ramionami. —
Poczekamy jeszcze chwilę.
— Co zrobimy potem? Nawet, jeśli uda nam się tam
dostać? — Dopytuje Mike.
— Sam nie wiem. Jedno jest pewne, z niektórymi
ludźmi nie można się dogadać. Pewnie nic się nie zmieni. — Przykładam palce
prawej dłoni do brody. — Zbyt często chcę załatwiać sprawy pokojowo. Nie z
każdym jednak to się udaje. Najlepszą opcją będzie przewieźć gdzieś Turner. Nie
możemy zostawić jej samej, a na placu bazy wypadowej wozy zbyt rzucają się w
oczy. Jonathan i jego świta łatwo się domyślą, do kogo należą.
— Czyli wracamy do głównej siedziby! Wreszcie… —
Rudowłosy okazuje swoją radość.
— Najwyraźniej, w końcu najciemniej zawsze jest pod
latarnią. — Moją uwagę przykuwają dwa światła zbliżające się w naszym kierunku.
— Zguba się znalazła.
— No nareszcie, długo kazał na siebie czekać. —
Prycha brunet.
Przed nami zatrzymuje się niepozorna Subaru Impreza
WRX STI 11. W tych warunkach nie można dokładnie rozpoznać koloru, ale nie ma
potrzeby, znam jej design na pamięć. Przyciemniane szyby, zdobiona
ciemnoniebieskim lakierem oraz złotymi gwiazdami na drzwiach, do których doskonale komponują się pozłacane felgi. Ciemnoniebieski spoiler dokańcza
robotę.
— Wybaczcie spóźnienie, ale robota w warsztacie
zajęła mi dłużej, niż myślałem. Nagle zleciało się pięciu ścigaczy, którzy na gwałt
potrzebowali zamontować zbiorniki z nitro. — Dobiega nas głos zza opuszczonej
szyby. — Tak na marginesie, jak twoje auto, Ashton?
— Pierwsza klasa, ani jednej ryski. Jesteś magikiem
w tych sprawach, ale mógłbyś bardziej pilnować czasu.
— Czemu chciałeś widzieć się z nami osobiście? —
Przechodzę od razu do rzeczy.
Chłopak pomału opuszcza swój pojazd, lecz zostawia
włączony silnik. Staje w blasku reflektorów swojego auta. Ciemnobrązowe kosmyki
włosów ukrywa pod kapturem siwej bluzy. Czarne sztruksowe spodnie zdają się być
idealnie dopasowane do figury przybysza. Na jego czarno-białych butach Kamikaze II z
Rebooka nie widać ani grama brudu.
— Jak już wspominałem w wiadomości, Jonathan
szykuje kolejny wyścig, jednak jest ostrożny. Byle kogo nie zaprasza, trzeba
mieć przy sobie to. — Wciska mi do ręki trzy małe karty. — Specjalne
zaproszenia, które sprawdzają wynajmowani przez niego ochroniarze. Bez tego
nikogo nie wpuszczą. Nawet nie wiesz, ile musiałem się nagimnastykować, żeby je
zdobyć.
— Dzięki, Walker, doceniam to. — Pstrykam palcami,
na to Mike wyciąga ze swojego auta srebrną teczkę i wręcza ją naszemu
mechanikowi. — Nie obejdzie się bez nagrody.
— Ten palant naprawdę zrobił się ostrożny. Jakaś
wynajmowana ochrona na nielegalne wyścigi, skoro jego typki mogą się tym zająć?
Brzmi jak jakiś absurd… — Ashton wyśmiewa niedorzeczny pomysł.
— Twierdzi, że to bardziej cywilizowane, wprowadza
nowe zasady, bo on zajmuje się organizacją wyścigów. — W tonie głosu Bruce’a
słychać nutkę rozbawienia.
— To towarzystwo schodzi na psy. — Podsumowuje
zirytowany Irwin.
— Gdzie organizowany jest wyścig? — Dopytuję.
— Przy starych magazynach na ul. Sharkle. — Zaciska
mocniej prawą dłoń na rączce teczki. — Nie radzę wam tam jechać. Jonathan to
psychol, nic z nim nie załatwicie, nawet możecie nie wrócić z tego żywi.
Wszystko zależy od jego humoru. Ma częstsze wahania nastrojów niż baba w ciąży…
— Dzięki za radę, stary, ale muszę tam jechać. —
Kładę mu dłoń na ramieniu.
— Przeczuwałem, że to powiesz… — Wzdycha. Na jego
owalnej twarzy pojawia się zawiedziony grymas, a w piwnych oczach można
dostrzec smutek. — Uważajcie na siebie, chłopaki. Tam będziecie zdani na jego
łaskę.
— Nie zapominajmy, który z nas budzi większą grozę.
— Uśmiecham się pod nosem. — Jedź lepiej do domu i odpocznij.
— Taki mam zamiar. — Podaje mi rękę, a ja
odwzajemniam uścisk.
Mechanik zajmuje miejsce kierowcy w swoim Subaru,
zamyka za sobą drzwi i powoli rusza. Nawet on czuje respekt przed tym miejscem.
Nie bierze się to jednak ze strachu, a ostrożności. W końcu jego pomoc jest
nieoceniona, ale równie niebezpieczna. Podążamy za nim wzrokiem, aż całkowicie
znika nam z pola widzenia.
Sam idę w ślady Walkera i wsiadam pomału do swojego
samochodu. Opieram ręce na kierownicy, robię głęboki wdech. Zamykam oczy, aby
przez chwilę jeszcze raz przemyśleć to, co zamierzam zrobić. Najlepiej byłoby odesłać
chłopaków, ale już za późno. W swoje brudne interesy wciągnąłem ich lata temu,
nie mogę już tego cofnąć. Poza tym nie pozwolą mi pojechać tam samemu.
Zachowujemy hierarchię, ale mają prawo się ze mną nie zgadzać i odmówić
wykonania jakiejś prośby. Właśnie, prośby, zalecenia, a nie rozkazu. Dawno temu
wybrali mnie na swojego lidera, więc staram się ich prowadzić, ale też nie
nadużywać „władzy” i zachowywać tak, jakby to nic nie znaczyło. W końcu są
dla mnie jak bracia, a nie pionki, które mogę ustawiać sobie na szachownicy i
poświęcać, kiedy tylko mi się umyśli. Nie chcę narażać ich życia, za każdym
razem, kiedy kroi się jakaś akcja, ta myśl nieustannie pojawia się w mej
głowie. Ufam im i ich umiejętnościom, wierzę, że nie dadzą się łatwo zabić — tylko tym udaje mi się jakoś odzyskać siłę.
Otwieram oczy z wyraźnym postanowieniem. Rzucam
spojrzenie obu przyjaciołom, a następnie z całą pewnością siebie, oświadczam:
— Zapowiada się kolejna pracowita noc.
***
Już z oddali docierają do nas dźwięki muzyki
elektronicznej. Wlewa się do moich uszu niczym potop i dudni w głowie. Za żadne
skarby nie ma zamiaru opuścić mojej czaszki. Rozchodzi się pomału, rytmicznie,
opanowując coraz głębsze partie mego mózgu. Przed nami ciągnie się spora
kolejka samochodów, stanie w niej zajmuje nam kupę czasu. Na całe szczęście,
już zbliżamy się do ochroniarzy, którzy pilnują tego całego bajzlu Jonathana.
— Przepustka. — Jeden z nich, łysy mięśniak wyciąga
dłoń w moją stronę. Jego głos jest szorstki i stanowczy.
Nie pokazując żadnych emocji, wyjmuję niewielką
kartę, którą dostałem od Walkera. Mężczyzna przygląda się jej z uwagą, po czym
zwraca mi przedmiot.
— Witamy. — Nic więcej nie mówi, jedynie otwiera
bramkę, która blokuje wjazd na imprezę.
Ruszam powoli, rozglądając się. Muszę przyznać, że
Jonathan wie, jak zorganizować zabawę. Przyciąga wielu ścigaczy, którzy są
głodni rywalizacji. Rozciąga się tutaj kilka rzędów równo zaparkowanych
sportowych wozów różnej marki. Każdy z nich posiada jakieś bajery — ogromne
głośniki i tym podobne. Przy niektórych samochodach można dostrzec ich
właścicieli, którzy chcą pochwalić się najlepiej "przystrojonym" autem. Sam nie
rozumiem tego parcia na wygląd. Nie on się głównie liczy, a to, co masz pod
maską fury i jak potrafisz wykorzystać jej potencjał. Między samochodami
lawirują skąpo ubrane kobiety, przyciągane kolorowymi światłami i portfelami
właścicieli podziwianych maszyn. W oddali natomiast słychać ryk silników oraz
rozemocjonowane głosy tłumu ludzi. Tam zapewne jest linia startu i mety
zarazem. Kibice lubią podziwiać zarówno początek, jak i koniec każdego wyścigu. Chcą
życzyć powodzenia znajomym, potem ewentualnie ich pocieszać, jeśli przegrają.
Najważniejsze jednak jest dla nich przywitanie zwycięzcy. Niedaleko magazynu,
stoi dość obszerna konstrukcja, która służy za scenę. DJ nakręca publiczność
swoimi elektronicznymi kawałkami, do których swoje roznegliżowane ciała
wyginają tancerki.
Zajmuję wolne miejsce parkingowe na uboczu.
Mitsubishi i Audi podążają moim śladem. Parkujemy obok siebie, po czym
wychodzimy z samochodów. Siadam wygodnie na masce mojego Camaro, Ashton opiera
się o zamknięte drzwi od strony kierowcy, natomiast Mike staje naprzeciwko nas
obu, a tyłem do pozostałych uczestników imprezy.
Rozglądam się zniecierpliwiony za organizatorem
tego burdelu, ale mój wzrok go nie dosięga. Na pewno tu jest, przecież główna
osobistość musi kierować całą zabawą. Po to się coś urządza, aby samemu z tego
skorzystać. Zapewne się ściga i dostrzegę go, kiedy przetnie linię mety.
Ewentualnie może odwalić coś głupszego, w końcu uwielbia wielkie wejścia i
puszenie się przed publicznością.
— Luke. — Ashton skinieniem głowy wskazuje scenę.
Odwracam głowę w tamtym kierunku, w obawie, co mogę
zobaczyć. Faktycznie znajduje się tam cel, którego poszukujemy. Wywija
niezdarnie tyłkiem na scenie, wykonuje jakieś dziwne, asymetryczne ruchy, które
w żadnym wypadku nie przypominają nawet tańca. Oczywiście otoczony jest
wianuszkiem kobiet, które starają się pomóc mu wyjść z twarzą, ale niezbyt im
to wychodzi. Robi z siebie pośmiewisko specjalnie czy nie ma pojęcia, jak
kiepsko to wygląda?
— Żałuję, że to zobaczyłem. — Zniesmaczony odwracam
wzrok od tego żenującego teatrzyku.
— E tam, dobrze mu idzie! — Mike próbuje naśladować
pokraczną choreografię Jonathana.
— Clifford, jeszcze jeden krok i zatłukę. — Łapię
go za kołnierz. — Ośmiesza mnie…
— Chyba już skończył pajacować. — Ashton włazi
między mnie i rudowłosego, żeby udaremnić wewnętrzne utarczki. — Skończcie
wreszcie te przepychanki i patrzcie.
Ponownie spoglądam na scenę. Jonathan trzymający w
ręku mikrofon powolnym krokiem zbliża się do brzegu sceny, przy której
zgromadzona jest część publiczności. Stuka kilka razy palcem w urządzenie, aby
upewnić się, że działa.
— Witajcie w moich skromnych progach! Cieszę się
ogromnie, że zechcieliście ponownie… zwlec swoje dupska z kanap i przyjechać
prosto na moją imprezę! — Wykrzykuje, odsuwa na chwilę mikrofon od ust, by dać
możliwość publiczności na owacje, po czym kontynuuje. — Będziemy bawić się aż
do rana na moim podwórku! — Nagle nasze spojrzenia krzyżują się. — Bez dalszego
przedłużania, zaczynajmy! — Rzuca mikrofon za siebie, aby jedna z tancerek
mogła go złapać.
Pospiesznie schodzi ze sceny i zmierza w moim
kierunku. Cwaniacki uśmieszek nie znika z jego ohydnej gęby. Przepycha się
przez witający go tłum, co zajmuje jakąś chwilę. Poły długiego, brązowego
płaszcza powiewają z każdym jego krokiem, podobnie jak przydługie blond włosy.
Na białej koszulce z ramiączkami odznaczają się plamy potu. Ręce chowa w
kieszeniach czarnych, dość opiętych, dresowych spodni. Czarne glany wydają się
nie pasować do reszty ubrań, ale krytykiem mody nie jestem, więc nie oceniam. Gdy
dociera do celu, ciężkie kroki milkną. Jego szafirowe oczy zdają się
przewiercać mnie na wylot.
— Luke "Mrok" Hemmings, co cię tu sprowadza? Czyżby
życie ci było niemiłe, a może fura się znudziła? — Wypowiada to z szyderczym
uśmieszkiem.
— Zdaje mi się czy mówiłeś wcześniej o "twoim
podwórku". Nie myl faktów, bo ono należy do mnie. — Uświadamiam tego tłumoka. —
Nie przyjechałem tutaj bawić się z tobą w podchody, mam interes. — Od razu
przechodzę do rzeczy.
— Chyba coś ci się pomyliło. Skoro nie zajmujesz
się tym terenem i nie wykorzystujesz go jak trzeba, ja się tym zajmę. —
Przykłada palec wskazujący do mojej klatki piersiowej. — Niby co ty możesz mi
zaoferować poza furą i dziewczyną? Zaraz rozpocznie się wyścig, może masz
ochotę się przyłączyć? — Wyciąga z kieszeni spory plik banknotów machając mi
nim przed nosem.
— Szmalu mam w nadmiarze. — Mój wzrok wędruje w
kierunku jednego z pachołków Jonathana,
który właśnie przybywa mu z pomocą. — Jak tam twoja bryka, Pierce? Słyszałem,
że zaliczyła pięknego dzwona w komisie.
— Piszesz się na drugą rundę? O ile masz czym. —
Ashton podłapuje okazję ku uciesze tłumu ludzi zgromadzonemu za Jonathanem.
— Jak tylko auto wróci z warsztatu. — Cedzi przez
zaciśnięte zęby, co wywołuje falę rozbawienia wśród gapiów.
— Co powiesz na taki układ, będę się z tobą ścigał.
Jak wygram to dobijamy targu? — Zwracam się tym razem do Jonathana.
— Nie wchodzę w niepewne układy. Jak wygram,
zabieram twoje Camaro, a jak przegram to nie ma gwarancji, że się zgodzę na
wspólny biznes, ale przynajmniej wysłucham, co masz do powiedzenia. Stoi? —
Dopowiada swoje warunki.
To moja szansa, mogę załatwić sprawę raz na zawsze.
W interesach bywa niezwykle ostrożny, przez co jestem już niemal w stu
procentach pewien, że nic z tego nie wyjdzie. Mogę stracić wóz, a w razie
wygranej zostanę tylko wysłuchany. Rozmowa z nim za każdym razem sprowadza się
do tego samego — nie ma szans na porozumienie. Mimo wszystko warto spróbować,
bo druga okazja na spokojną rozmowę może się już nie trafić, biorąc pod uwagę
ich pochopne działania.
— Zgoda. — Wyciągam z samochodu wszystkie niezbędne
dokumenty. — Niech wygra lepszy. — Podaję je Mike’owi. — Zaufam tylko mojemu
człowiekowi. Będzie trzymał papiery wozu do końca wyścigu.
— Jak tam sobie chcesz, tylko nie próbuj oszukiwać!
— Rzuca na odchodne.
Pomału tłum się przerzedza, aż zostajemy tylko my
trzej. Reszta hołoty zajmuje swoje miejsca przy namalowanej białą farbą linii.
Od ich radosnych okrzyków głowa mi pęka.
— To nie jest dobry pomysł, stary. — Clifford kręci
przecząco głową.
— To jedyna szansa, żeby porozmawiać z nim bez
wymachiwania sobie gnatami przed twarzą. Warto zaryzykować. — Pakuję się do
samochodu. — Sprawdźcie, gdzie są pozostałe pomioty Jonathana.
— Dobra i powodzenia.
Ruszam delikatnie w stronę wyznaczoną na
rozpoczęcie wyścigu. Tłum rozstępuje się przede mną, aby zrobić miejsce dla
samochodu. Cieszy ich wizja nadchodzącej rywalizacji między dwoma liderami obecnie
kłócących się o terytorium ekip. Biją brawa, wyją niczym wieloryby, a to
wszystko z powodu wyścigów. Są ich życiem, a ścigacze rodziną. Gdyby nie
toksyczny stosunek Jonathana i jego pomiotów, można by z kierowcami stworzyć
zaufaną, przyjazną społeczność. Wystarczy tylko wyrwać tego chwasta… Zatrzymuję
się przed białą linią w oczekiwaniu na mojego przeciwnika. Za moment nadjeżdża
i on — calutki biały, z wyjątkiem maski i spoilera pomalowanych czarnym
lakierem, Nissan Skyline R34 GT-R. Podobnie jak mój Camaro, posiada
przyciemniane szyby. Jonathan też nie przepada za malunkami, więc żaden wzór
nie zdobi jego wozu.
— Uwaga! — Spoglądam przez opuszczoną szybę na
czarnoskórego mężczyznę przyodzianego w białą koszulkę oraz spodnie z
czerwonego jeansu. — Zasady są proste, należy objechać całą trasę zaznaczoną na
specjalnym urządzeniu. Żebyście nie czuli się samotni, dorzucamy wam pilotów do
kompletu.
Zaraz po tych słowach, drzwi Camaro od strony
pasażera otwierają się. Obok mnie siada szczupła dziewczyna w ostrym makijażu.
Jej ciało opina jedynie czarna, obcisła sukienka z dużym dekoltem, a nogi
zdobione są przez długie szpilki. Jej krótkie do ramion blond włosy odznaczają gdzieniegdzie
różowe pasemka. W rękach trzyma urządzenie mające wyznaczyć naszą trasę.
— Cześć, jestem Lacey. — Wypowiada to słodkim,
aksamitnym, uwodzicielskim tonem.
— Luke.
— Wyścig rozpocznie się, kiedy raca spadnie na
ziemię. Jakieś pytania? — Czarnoskóry mężczyzna spogląda najpierw na Jonathana, potem na mnie, oczekując odpowiedzi.
— Nie. — Do moich uszu dobiega odpowiedź rywala.
— Żadnych.
— W takim razie zaczynajmy. — Odpala czerwoną racę,
którą wymachuje na wszystkie strony świata.
Przechadza się z nią po linii mety, nasilając w nas
zniecierpliwienie. Ryk silników co chwilę rozbrzmiewa w powietrzu, wywołując
falę entuzjastycznych okrzyków publiczności. Przeżywają chyba jeszcze
dotkliwiej taki wyścig, niż my. Czarnoskóry mężczyzna pomału stawia kolejne
kroki, przechodząc między naszymi samochodami. Na odchodne rzuca racę za
siebie. Jej piruety w powietrzu dostrzegam jak w zwolnionym tempie. Opada
powoli, jakby mając w głębokim poważaniu oczekujących na jej uderzenie o ziemię
ścigaczy. Moje serce na moment zamiera, kiedy przedmiot prawie dotyka podłoża.
Jeden wdech, czas zacząć zabawę. Obawa ustępuje ekscytacji, na moją twarz
wkrada się złowieszczy uśmiech. Kiedy raca dociera do gleby, z całej siły
wciskam pedał gazu w podłogę.
Oba samochody z piskiem opon odrywają się od startu
niemal w tym samym momencie. Zadowolony tłum wymachuje rękami żegnając nas.
Wreszcie oddalam się od nieznośnego hałasu, którego są źródłem. Jestem tylko
ja, moja fura… i ten cały pilot.
— Jak wygląda trasa? — Zadaję pospiesznie pytanie.
— Cały czas prosto, jedynie w połowie i przed metą
czeka nas po jednym lewoskręcie. — Informuje przyglądając się urządzeniu.
Skyline pomału wysuwa się na prowadzenie ku mojemu
niezadowoleniu. Przewaga niepozornego Nissana zaczyna się powiększać, co muszę natychmiast
przerwać, jeśli chcę mieć jakąś szansę na wygraną. Nie mam zamiaru oddawać
mojego autka. Odrywam prawą rękę od kierownicy, żeby przenieść ją na drążek i
wrzucić następny z kolei bieg. Oddala się, coraz bardziej. Jego spoiler
zrównuje się z moją maską.
— Niedobrze. — Mruczę pod nosem.
Jonathan wyprzedza mnie i nie pozwala odebrać sobie
prowadzenia. Najgorszy możliwy scenariusz się spełnia. Wlokę się za
nim, nie mogąc nic zrobić, ponieważ droga ścieśnia się, jest tu pełno przeszkód
w postaci metalowych kontenerów, które blokują połowę drogi. Są rozmieszczone
zarówno z lewej, jak i prawej strony w niewielkich odległościach, przez co
muszę wykonywać gwałtowne ruchy kierownicą.
— Zbliżamy się do pierwszego lewoskrętu. —
Informuje mnie pilotka.
Przynajmniej nie pozwalam mu zwiększyć dzielącego
nas dystansu przez ciągłe "siedzenie mu na ogonie". Przyspieszam, żeby trochę
pogonić Jonathana i zachwiać jego pewność siebie. Uderzam zderzakiem o jego,
wrzeszcząc:
— Zjeżdżaj z drogi, leszczu! Wleczesz się jak
emerytka!
Chłopak nic sobie z tego nie robi i dodatkowo
zwalnia, zauważając zakręt, o którym wcześniej wspominała pilotka. Jestem
zmuszony zatańczyć w tej chwili, jak mi zagra. Również hamuję, żeby odpowiednio
zmieścić się w ciasnym zakręcie, a następnie gwałtownie przyspieszam, aby nie
powiększyć dzielącego nas dystansu. Nadal jestem zmuszony wlec się za nim, co
jest ujmą na honorze. Ktoś taki chce mnie objechać, nie ma mowy. Po głowie
chodzą mi różne scenariusze, jak wybić go z trasy. Jednak to już akt czystej
desperacji, a ja wolę wygrać w uczciwy sposób. Dziwnie tak myśleć podczas
udziału w nielegalnych wyścigach, ale nie jestem śmieciem, który potrzebuje
zniszczyć czyjeś auto, aby zwyciężyć.
— Za chwilę trasa trochę się rozszerza i nie będzie
już kontenerów. Tam masz szansę go wyprzedzić, przystojniaku.
Pozostaje mi faktycznie czekać na okazję, o której
mówi moja pilotka. Wymijam kolejne przeszkody, a także utrzymuję odpowiednią
prędkość, żeby nie stracić okazji do zmiany wyniku. Kolejne magazyny zlewają
się w jedną masę od nadmiernej prędkości. Zresztą nie zwracam uwagi na
niepotrzebne szczegóły, jasny cel jest przede mną — Nissan Skyline, który prosi
się, żeby go wyprzedzić.
— Droga się rozszerza. — Do mych uszu dociera
kolejna informacja.
Przygryzam dolną wargę. Czuję ucisk stali chirurgicznej
w lewym dolnym kąciku ust, w postaci kolczyka. Od razu próbuję zrównać moją
brykę z wozem Jonathana od lewej strony, ale zasłania mi drogę swoim
zderzakiem. Podobne podejście z prawej również przynosi ten sam rezultat. Od
objęcia prowadzenia nie pozostawia mi pola do manewru. Każda kolejna próba
wyprzedzenia przeciwnika kończy się niepowodzeniem. Czas mija, a ja nadal
jestem na przegranej pozycji. Droga niemal niknie w oczach, podobnie jak wizja
powrotu moim Camaro do domu. Co robić? Już niewiele dzieli nas od ukończenia wyścigu.
— To już ostatni zakręt przed metą, twoja jedyna
szansa na objechanie go! — Blondynka wskazuje palcem na zbliżający się
lewoskręt.
— W takim razie nie wszystko stracone. — Uspokajam
się odrobinę.
Jest on o połowę szerszy od poprzedniego, czyli to
moja szansa zmieszczenia obu aut jednocześnie. Zwiększam odrobinę dzielący nas
dystans, aby kierowcę Skyline’a ogarniała pewność, że już odpuszczam. W takich
chwilach najczęściej popełnia błędy. Jonathan zaczyna zwalniać by wyrobić
zakręt, ja natomiast wykorzystuję tę sytuację. Przyspieszam, zaciągam ręczny
hamulec i skręcam kierownicę próbując się zmieścić. Manewr rywala jest
zdecydowanie za szeroki, co pozwala mi go wyprzedzić. Natychmiastowo spuszczam
ręczny hamulec i naciskam pedał gazu.
— Tak! — Blondynka z zadowolenia zaczyna uderzać
dłońmi o tapicerkę.
Skyline zbiera się już zdecydowanie za późno, by
nadrobić dzielącą nas odległość, jaką sobie zapewniam. Chwilę później przecinam
linię mety, oddalając się nieco od szalejącego tłumu. Triumfalnie wykonuję
kilka "bączków" na pokaz, po czym całkowicie się zatrzymuję. Gaszę silnik,
wyciągam kluczyki ze stacyjki i opuszczam Camaro.
Od razu oblega mnie tłum ludzi. Niektórzy wieszają
mi się na szyję, inni przybijają sztamę. Wszyscy gratulują mi zwycięstwa. Z
wdzięcznością je przyjmuję. Oprócz tego, nim zdążę zareagować, podchodzi do
mnie Lacey, składa pocałunek na moim policzku, wsuwając jednocześnie małą
karteczkę do przedniej kieszeni spodni.
— Zadzwoń, kiedy będziesz potrzebował pilota lub w
innym celu... — Dziewczyna sugestywnie oblizuje przy tym wargi, po czym znika w
tłumie.
— Brawo, stary! — Czuję jak ktoś klepie mnie po
plecach. — To chyba twoje. — Clifford oddaje mi dokumenty wozu.
— Dzięki, ale to chyba było oczywiste, że wygram!
Nawet nie zauważam, że Jonathan przecina linię
mety. Wychodzi i kieruje się w moją stronę. Wygląda jak chmura burzowa, która
za chwilę wszystkich nas porazi piorunem. A to ponoć kobiety łatwo się
denerwują i tracą nad sobą panowanie.
— Gotowy na poważną rozmowę? — Splatam ręce na
piersi.
Nie wypowiada ani jednego słowa. Stoi tylko jak
słup i wpatruje się we mnie żądny mordu. Mruży niebezpiecznie oczy, dłonie
zaciska w pięści. Najwyraźniej w środku toczy zawzięta batalię. Chce się
uspokoić i jakoś wyjść z twarzą po porażce na oczach tłumu ścigaczy.
— Cholera, zaraz będą tu gliny, zmywamy się! —
Podbiega do nas jeden z ochroniarzy.
Jonathan odwraca się na pięcie z zamiarem ruszenia
tyłka do swojego wozu, jednak nie pozwalam mu na to. Łapię go za ramię i
przyciągam do siebie.
— Za kwadrans na Wzgórzu Śmierci. Nie marnuj mojego
czasu i lepiej się zjaw. — Upewniam się po wyrazie jego twarzy, że docierają do
niego wypowiadane przeze mnie słowa.
Puszczam go i podbiegam do swojego wozu. Szybko go
odpalam, a następnie ruszam z piskiem opon. Staram się wyminąć pozostałych
kierowców, którzy dopiero dobiegają do swoich samochodów. Przejeżdżam przez
otwartą już bramkę i wciskam gaz do dechy. Do mych uszu docierają już odgłosy
syren. Skręcam w dość wąską i krętą uliczkę, która rzadko jest
uczęszczana, podobnie z resztą jak wszystkie w pobliżu tych magazynów.
Przemierzam ją dość spokojnie, nie napotykając żadnych większych problemów.
Kiedy dojeżdżam jednak do końca uliczki, szczęście mnie opuszcza. Dwa radiowozy
blokujące drogę. Za mną natomiast dostrzegam zbliżające się przynajmniej dwa
kolejne sportowe auta. Decyduję się wyjechać w przeciwną do blokady stronę z
piskiem opon. Ściągam w ten sposób uwagę policjantów, którzy od razu rzucają
się za mną w pościg.
— Przynajmniej tamci zdołają uciec bez większych
komplikacji. — Wzdycham.
Mundurowi dotrzymujący mi towarzystwa zaczynają się
pomału mnożyć. Zza kolejnego mijanego przeze mnie zakrętu wyjeżdża kolejny radiowóz,
a za nim następny.
— Więcej ich matka nie miała?! — Irytuję się.
Przemierzam kolejne uliczki, aż docieram do
spokojnej dzielnicy Woodstown, w której znajdują się jedynie domy
jednorodzinne. Pas zieleni pomiędzy chodnikiem a ulicą odznacza się dużą ilością
drzew liściastych, których grzechem jest nie wykorzystać przy obecnej sytuacji.
Zjeżdżam "pod prąd" na prawą stronę jezdni. Na całe szczęście nie ma tu żywej
duszy, wszyscy mieszkańcy tej okolicy śpią smacznie w swoich domach. Jeden z
radiowozów zbliża się do mnie z lewej strony, a następnie zrównuje z moim
samochodem. Lekko się oddalam, by z całą siłą uderzyć w niego z boku. Udaje mi
się to w idealnym momencie, gdyż auto uderza w drzewo.
— Jednego mniej, w grze pozostaje trzech.
Przede mną rozpościera się następna okazja w postaci
ostrego prawoskrętu, który posłuży za wykluczenie kolejnego gliniarza. Zasłaniam
podążający za mną samochód, aby nic nie widział i nie daję mu szansy na
wyprzedzenie mojego maleństwa. Gdy zbliżamy się do zakrętu, znowu zaciskam
hamulec ręczny oraz skręcam mocno kierownicę. Po chwili uwalniam przyrząd i
ponownie koryguję ruchy pojazdu. W lusterku bocznym dostrzegam piękny obraz,
gdy dwa radiowozy jak jeden mąż nie mają szans wyhamować i wjeżdżają w czyjąś
bramę. Ostatniemu ledwo udaje się wyrobić zakręt.
— Na placu boju zostałeś już tylko ty…
Następnym lewoskrętem opuszczam osiedle, kierując
się w stronę umówionego miejsca. Nerwowo zerkam na zegarek, który wskazuje
jedynie 8 minut do umówionego spotkania. Nie chcę się spóźnić, więc rozglądam
się za kolejną okazją, aby zgubić niechciane towarzystwo. Tym razem pojawia się
ona sama. Jakaś dziewczyna wylatuje mi na drogę, mam ograniczony czas na
manewr. Wykonuję dość gwałtowny skręt kierownicą, aby wyminąć małolatę,
kosztem chwilowej utraty panowania nad rozpędzonym wozem. W ostatniej chwili
udaje mi się odzyskać kontrolę nad pojazdem. Policjant nie posiada już takiej
okazji, próbując ją wyminąć, uderza w zaparkowany na chodniku przed czyjąś
posesją samochód.
Teraz pozostaje tylko dostać się na miejsce
spotkania. Wybieram wszystkie możliwe skróty oraz korzystam z bocznych uliczek,
żeby nie napotkać innych radiowozów. Z każdą kolejną milą zdaje mi się, że
Jonathan w ogóle może nie dotrzymać słowa. Zmierzam na wzgórze, żeby pocałować
jedynie glebę? Nie, z niego jest kawał skurczybyka, ale przy zakładzie przed
tyloma świadkami… Raczej wywiąże się z obowiązku.
Po chwili docieram na miejsce. Ku mojemu
niezadowoleniu w świetle reflektorów nie dostrzegam Nissana Skyline’a.
Przybywam jako pierwszy albo jedyny. Parkuję przy ulubionej barierce i wyciągam
telefon z kieszeni. Wysyłam wiadomości do Ashtona i Mike’a z zapytaniem, jak
sobie radzą. Ze zniecierpliwieniem oczekuję odpowiedzi oraz przybycia pewnej
osobistości. Jego czas na przybycie skończył się jakieś 10 minut temu. Przynajmniej
Irwin i Clifford mnie nie zawodzą. Zgubili już uporczywe kundle i jadą w stronę
wzgórza.
Kiedy odrywam oczy od ekranu, dostrzegam dwa
zbliżające się światła. Nawet oni nie są tak szybcy, żeby dotrzeć tu od razu po
napisaniu wiadomości. Gdy światła pojazdu gasną, a zza drzwi kierowcy wyłania się
znajoma sylwetka, próbuję ukryć swoje zdenerwowanie. Opuszczam pomału swój
pojazd, kierując się w stronę barierki. Czekam, aż przybysz zechce do mnie
dołączyć.
— Widowiskowa ucieczka, malutki braciszku. Dotarłeś
tu przede mną. Jestem pod wrażeniem! — Stawia nogę na bandzie. — Wybacz
spóźnienie, ale miałem mały problem z glinami.
— Już dawno przestałem uważać cię za starszego
braciszka. Daruj sobie te uprzejmości i przejdźmy od razu do interesów.
— Świetnie. Czego zatem chcesz? — Opiera rękę na
kolanie.
— Co macie do Turner?
— To nie jest twoja sprawa. Po co się wcinasz?
— Nie denerwuj mnie. Zalazła wam jakoś za skórę?
Pokryję koszty tego, co zniszczyła czy tam ukradła, ale odpuśćcie. Zaczynacie
sobie na zbyt wiele pozwalać. — Wytykam Jonathanowi jego postępowanie.
— Co ty moja matka jesteś, żeby dyktować mi jak mam
załatwiać swoje sprawy? — Nie kryje rozbawienia.
— Już dawno wpędziłeś ją do grobu. — Zaciskam
dłonie w pięści.
— O ile mnie pamięć nie myli to rak ją zabił, nie
ja. — Najwyraźniej bawi go rozmowa na ten temat. — Z resztą staruszek nie był
lepszy. Nie jest mi ich szkoda, to kara za odwrócenie się plecami do dziecka.
— Ty sam odciąłeś się od rodziny. Zacząłeś ćpać,
chlać, uganiać się za panienkami oraz rabować. Matka nie mogła już znieść
stanu, w jakim codziennie wracałeś do domu! — Łapię go za szmaty i potrząsam
nim. — Nagle miałeś pretensje do wszystkich. Uważałeś, że cię zdradziłem, bo
nie popierałem twoich wyborów i nie chciałem skończyć tak jak ty. Rodzicom
miałeś za złe, że cię wykopali z domu, bo sprawiałeś już zbyt wiele problemów
czy nauczycielom, że stawiali ci zasłużone nagany. Tak, cały świat się na
ciebie uwziął, biedaku! — Nie wytrzymuję, rzucam nim o ziemię. — Wiesz co?
Ojciec miał rację, przesadziłeś, kiedy przylazłeś do domu i podniosłeś rękę na
matkę, bo nie chciała dać ci więcej kasy na twoje nałogi!
— Nic nie poradzę, że otaczają mnie sami idioci. —
Wstaje, otrzepuje się z piachu i kieruje w stronę swojego Skyline’a.
— Jeszcze z tobą nie skończyłem! — Idę w ślad za
nim. Ponownie łapię go za łachy i rzucam na maskę jego wozu. Przytrzymuję
Jonathana, aby nie ponawiał ucieczki. — Spójrz na mnie! — Kiedy z bólem
wykonuje moje polecenie, kontynuuję. — Tylko ty jesteś winien swojego upadku!
Stoczyłeś się przez swój styl życia. Rodzice chcieli ci pomóc, ale wolałeś tych
swoich koleżków ćpunów i przelotne panienki, więc odpuścili.
— Od początku gówno ich obchodziłem, to ty byłeś ukochanym syneczkiem! Zawsze ciebie faworyzowali, choćbym nie wiem, jak się
starał, nigdy bym ci nie dorównał w ich oczach! Dlatego poszedłem własną drogą
i skończyłem spełniać ich aspiracje! — Próbuje się wyszarpać, ale nie pozwalam
mu na to. — Dobrze, że zdechli, przynajmniej ty dzięki temu przejrzałeś na oczy
i wyszedłeś na ludzi.
Nie wytrzymuję, wymierzam mu cios pięścią prosto w
twarz, a potem następny. Ponawiam atak jeszcze kilka razy, aż odzyskuję
racjonalne myślenie i panowanie nad sobą. Jonathan przechyla głowę w lewo, żeby
splunąć krwią i uśmiecha się szyderczo.
— Wreszcie zachowujesz się jak prawdziwy facet.
Skończyłeś być tym grzecznym i ułożonym chłopcem na posyłki, a zacząłeś być
mężczyzną! — Mamrocze. — I dzieje się to akurat na tym pamiętnym wzgórzu.
Zawsze wymykaliśmy się z domu jako gówniarze, o podobnej porze, żeby zobaczyć, jak ścigają się tu zawodowcy. Wielu z nich zginęło, próbując pokonać tę trasę.
Obiecaliśmy sobie, że jak dorośniemy i zrobimy prawko to razem ją ukończymy. —
Ponownie spluwa szkarłatną posoką. — Znowu może tak być. Powrót najdroższych
braci. Wyszliśmy na swoje, nie ma już nikogo, kto nas poróżni. Czy to nie jest
zrządzenie losu? Wystarczy tylko oddać nam dziewczynę i zapominamy o sprawie. Zaczniemy
wszystko od nowa.
— Rozczarowujesz mnie. — Puszczam tego gnoja, a
także zwiększam dystans między nami. — Odwalcie się od Turner.
— Rozumiem, że cię kręci. Mnie samemu staje na jej
widok. — Powoli podnosi się z maski wozu. — Będę dla ciebie wspaniałomyślnym i
dobrym bratem chociaż ten jeden raz. Znaj mą dobroć, pomimo tego, jak mnie
potraktowałeś. Zabaw się z nią, ile tam tylko chcesz, ale potem dziewczyna do
zwrotu.
Nie wytrzymuję, ponownie wymierzam mu cios. Blondyn
osuwa się z samochodu na ziemię od impetu uderzenia.
— Ona nie jest żadną zabawką czy przedmiotem, którą
możesz sobie wziąć i używać jak długo ci się podoba, tylko człowiekiem!
— Skończ tak się rzucać, chojraku. — Sprawia mu to
pewną trudność, ale podnosi się z ziemi, wspomagając bryką. — Nie mamy zamiaru
odpuścić, jednak jest ktoś, kogo powinieneś obawiać się bardziej. Strasznie mu
na niej zależy.
— O kim ty mówisz?
— Wkrótce się dowiesz. — Pakuje swoje obolałe
dupsko do Skyline’a. — Pamiętaj, nasze kolejne spotkanie nie będzie już takie
miłe.
Odpala silnik, po czym zostawia mnie samego na
wzgórzu. Odprowadzam go wzrokiem, dopóki nie znika za horyzontem. Nie jestem
pewien, o kim dokładnie mówił. Istnieje cień szansy, że... Nie, wolę wykluczyć tę opcję. Przynajmniej na razie. Jedno wiem na pewno — Jonathan nie zamierza odpuścić,
więc trzeba będzie chronić tą gówniarę czy sobie tego życzy, czy też nie. Jak
do tej pory nigdy nie potrafiłem przyznać racji bratu, tak muszę zgodzić się z
jego ostatnimi słowami. Nasze następne spotkanie nie będzie miłe dla obu stron.
Wibrujący w kieszeni telefon przerywa me rozmyślania.
— Widzieliśmy Hemmingsa, jak wyjeżdżał ze wzgórza.
Żyjesz, stary? — Słychać, że Ashton jest tym przejęty.
— Ta, ale nic nie udało się załatwić. Nadal
niewiele wiemy, zdradził tylko jeden szczegół w tej całej układance.
Zawracajcie, jedziemy do bazy wypadowej. Zabieramy wszystkie rzeczy, dziewczyny
i wracamy do domu. — Krótko przedstawiam swój plan, po czym się rozłączam.
Ponownie rozsiadam się w Camaro i podążam drogą
mającą mnie wyprowadzić ze Wzgórza Śmierci. Na jej końcu napotykam znajome
Mitsubishi oraz Audi. Wraz z ich właścicielami udajemy się w podróż do naszej
obecnej kryjówki, z którą mamy nadzieję jak najszybciej się pożegnać. Droga
trochę nam się dłuży, w końcu musimy korzystać z kolejnych bocznych uliczek,
aby uniknąć patroli, które oblegają aktualnie całe miasto.
Zabawa zajęła nam całą noc, już zaczyna świtać.
Zapewne dziewczyny śpią w najlepsze, ale będą musiały jakoś przeboleć pobudkę o "nieludzkiej porze". Mijamy w pośpiechu wszystkie okoliczne domy i naszych
sąsiadów, z którymi nigdy nie zamieniliśmy ani jednego słowa.
Wjeżdżam na naszą posesję nawet nie kłopocząc się,
aby porządnie zaparkować. Od razu po opuszczeniu samochodu, kieruję się w stronę
domu. Otwieram drzwi kluczami, które zawsze noszę przy sobie.
— Ashton, zabieraj cały sprzęt. Mike, jak się spakujesz
to obudź dziewczyny. — Wydaję polecenia.
Ja udaję się do swojego tymczasowego pokoju na
piętrze, żeby zabrać wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i trochę dokumentów.
Nie wygląda on nadzwyczajnie, ściany w odcieniach żółci, łóżko z drewnianą ramą
oraz szafa do kompletu. W rogu pomieszczenia umiejscowione jest niewielkie
biurko z bukowego drewna oraz regał biurowy, w którym trzymam wszystkie
szpargały. Pakuję je do torby podróżnej i schodzę na dół.
— Luke, mamy problem! — Podbiega do mnie
zdenerwowany Clifford.
— Jaki?
— Dziewczyny zniknęły.
Hejka ♥️
OdpowiedzUsuńA mi rozdział bardzo się podobał i nie mam zastrzeżeń (ale to pewnie dlatego że jestem zielona w tym temacie i nawet jeśli coś jest źle opisane to o tym nie wiem xD).
Tak szczerze to myślałam, że po skończonym wyścigu Jonathan rzuci się na Luke'a. Był tak wściekły, że przez chwilę byłam pewna, że naprawdę to zrobi. Zapewne powstrzymywał go tłum ludzi, który się im przyglądał. Takie zachowanie z jego strony raczej byłoby niestosowane, tym bardziej że to on organizował imprezę.
Miałam taką myśl, że Jonathan jednak nie dotrzyma słowa i nie przyjdzie na spotkanie. Zdziwiłam się, gdy jednak tak się stało. Jeszcze większe było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Luke i Jonathan to bracia (chyba że już wcześniej było o tym wspomniane, ale moja "niezawodna" pamięć jak zwykle zapomniała). Aż dwa razy przeczytałam ten fragment, bo myślałam, że coś źle zrozumiałam xD Szkoda jednak, że chłop tak się stoczył. Nie wiem jak wyglądały jego relacje z rodzicami i kto tak naprawdę mówi prawdę, jednak jeśli jego rodzice faktycznie chcieli mu pomóc, to szkoda, że jednak nic z tego nie wyszło. Facet może wtedy wyszedłby na zupełnie innego człowieka.
Hmm a więc jest jeszcze ktoś inny. Myślałam że to Jonathan chce coś od Marisy, a to okazuje się, że jest jeszcze jakaś inna osoba. Ciekawe kim ona jest i przede wszystkim jaki z tym związek ma bohaterka. Jestem pewna, że to wszystko jest powiązane ze śmiercią rodziców Marisy, jednak nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Mam nadzieję, że niedługo się o tym dowiem, bo ciekawość mnie zżera :D
Tak bardzo czekałam na ten rozdział, że aż zapomniałam, że dziewczyny gdzieś poszły. Nieodpowiedzialne jest to, co zrobiły. Skoro ktoś "poluje" na Marisę, to dziewczyna tym bardziej powinna siedzieć w ukryciu, nawet jeśli to się jej nie podoba. Mam tylko nadzieję, że nie wpadną w żadne kłopoty, bo już wystarczająco problemów wszyscy mają.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, buziaki ♥️
Maggie
Hejo! <3
UsuńHahaha, dobrze wiedzieć. Choć starałam się nie opisywać jakoś szczegółowo tych technicznych spraw, żeby całkowicie się nie pogrążyć.
Owszem, reputacja jest dla niego ważna, a przegrał przez swój błąd, przyzwyczajenie w trakcie jazdy. Więc rzucenie się z pięściami na kogoś, kto go w "równej rywalizacji" pokonał byłoby śmieszne. Niektórzy imprezowicze już raczej nie zjawiliby się na organizowanych przez niego kolejnych wyścigach.
Nie wspominałam o tym wcześniej, bo tak jak Luke powiedział, przestał go uważać za brata. Dopiero tutaj pierwszy raz o tym wspominam. A rozmowa musiała się odbyć, zaplanowałam ją już dawno temu, gdy zaczynałam publikować na tym blogu. xD No cóż, ich rodzice wybrali drastyczne metody, by pomóc synowi, czym tylko pogorszyli sprawę.
Cóż, dość długo przyjdzie na to czekać, ale wskazówki pomału się pojawiają. Cierpliwości, już niewiele rozdziałów do końca zostało, choć biorąc pod uwagę częstotliwość ich publikowania, jeszcze sporo czasu to zajmie. xD
Nie wspominałam, że dziewczyny gdzieś poszły. Aileen wpadła tylko na pomysł, aby się nie nudziły i na tym poprzedni rozdział się zakończył. A co przyniesie kolejny post? Troszkę o przeszłości bohaterów i... musi zakończyć się "z pompą". XD
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May