wtorek, 1 grudnia 2020

Chapter 18

Naprawdę szłam jak burza, pisałam przynajmniej rozdział na dzień, co jest już nie lada wyczynem przy moim lenistwie. Mimo wszystko musiałam spiąć się jeszcze bardziej i maksymalnie wykorzystać moje chęci, póki jeszcze je miałam. Następny rozdział z perspektywy Luke'a! Najdłuższy ze wszystkich i mam nadzieję, że akcja wam się spodoba, a mnie całkowicie nie ośmieszy. xD Cudownie się składa, iż wypada on w urodziny bloga. Tak, jak sobie zaplanowałam. Miłego czytania!

Wszechogarniająca ciemność, tylko tyle. Nic nie można dostrzec, nawet nie widzę swoich dłoni, które przecież przystawiam sobie do twarzy. Czy na pewno to robię, a może tylko mi się wydaje? Czym tak właściwie jestem? Człowiekiem, nic nieznaczącą masą, nicością? Nie jestem pewna. Przestaję racjonalnie myśleć. Jest tu tak ciepło, miło i spokojnie. Żadnej drogi ucieczki, nic. Ale na co mi to? Jest tak błogo, ma się ochotę tylko tkwić w tym przyjemnym stanie.
… Pik… Pik…
Co to takiego? A czy to ważne? Nie potrzebuję żadnych odpowiedzi. Chcę jedynie pogrążyć się bez reszty w tym przyjemnym uczuciu, które mnie ogarnia. Mnie? Czym tak właściwie jest "ja"? Raczej powinno się to tyczyć osoby, materialnego ciała, a przecież takowego nie posiadam.
… Pik… Pik… Pik… Pik…
Znowu ten dziwny dźwięk, coraz wyraźniejszy. Wkrada się do zakątków mego umysłu. Rozbrzmiewa głuchym echem w bezdennej pustce, jaką aktualnie jestem. Co to jest i z jakiego powodu przerywa moje pogrążanie się w mroku?
… Pik… Pik… Pik… Pik… Pik… Pik…
Jakie to wkurzające. Ten dźwięk powoduje zachwianie panującej tu harmonii. Niech zamilknie na wieki. No już, wynoś się stąd, nie jesteś potrzebny!
… Pik… Pik… Pik… Pik… Pik… Pik… Pik… Pik…
To robi się coraz głośniejsze i nie do wytrzymania. Z każdym kolejnym sygnałem, ciemność powoli się rozprasza. Niech chcę tego, niech przestanie! Chcę w spokoju rozpadać się na kawałki, nie istnieć, połączyć się z ogarniającym mnie mrokiem.
"Nie chcesz wrócić?"
Czyj to głos, tak delikatny i kojący? Niczym miód delikatnie otulający zbolałe serce. Rozchodzi się delikatnie po całym wnętrzu… Wnętrzu czego? Mnie? Czegoś, czym jestem? Ciemnością, nicością? Nie, chwileczkę, dostrzegam jakiś kształt. Bardzo niewielki, z którego odchodzi pięć pomniejszych cieni… Dłoń? Moja?
"Masz zamiar tak skończyć?"
Kim jesteś i czemu zakłócasz mój spokój?! Wyłaź z mojej głowy, to niegrzeczne! Nikt cię tu nie zapraszał. Zaraz… ja mam głowę, mogę jej dotknąć, poczuć. Co ten głos ze mną wyprawia? To przez niego coraz bardziej oddalam się od upajającej ciemności.
"Jakie jest twoje życzenie?"
A jak myślisz? Wynoś się stąd i zostaw mnie w spokoju. Czuję się tu dobrze, spokojnie, bezpiecznie, jak w domu… Dom… Miejsce, które samo w sobie wywołuje radość, głęboko w moim wnętrzu. Czemu nie kojarzy mi się z ciemnością, a czymś z goła innym?
"To nie jest twoje prawdziwe życzenie."
Widzę wyraźniej, ciemność coraz bardziej się rozprasza. Wstaję i rozglądam się po pustce. Nikogo nie ma, więc skąd dobiega ten głos? Do kogo on należy? Ciężko określić płeć czy wiek jego właściciela.
"Gdzie chcesz teraz być?"
Przechadzam się po nicości w nadziei, że kogoś tu odszukam. Zakrywam uszy, żeby chociaż nie słyszeć uporczywego, głośniejszego z każdą sekundą pikania. Jednakże pytanie tego czegoś odbija się głośniej w moich szarych komórkach niż natrętne odgłosy. Czyżby to jakieś urządzenie? Jak to gdzie chcę teraz być?! W domu… Bezpiecznym miejscu, które mogę tak nazywać.
"Zabiorę cię tam."
Niby jak? Nawet nie muszę długo czekać, a przede mną rozbłyska snop białego światła. Podchodzę do niego bliżej, wyciągam rękę, by go dotknąć… Czuję coraz wyraźniej, coraz więcej. Wreszcie wiem, kim tak naprawdę jestem.

***
Próbuję podnieść ociężałe powieki. Jest to niewiarygodny wysiłek dla wycieńczonego organizmu, ale po jakiejś chwili odnoszę sukces. Od razu mrużę oczy przez uderzający blask bieli, jaka panuje w pomieszczeniu. Lekko przechylam głowę w prawo, aby odnaleźć źródło pikania. Są to różne urządzenia, do których jestem podpięta. Ich równomierne buczenie doprowadza mnie do szału. Leżę na jakimś materacu, przykryta cienkim materiałem. Z lewej strony znajduje się niewielka szafka. Poza mną w pomieszczeniu nie ma żadnego innego łoża ani żywej duszy. Przez okno wpadają promienie słoneczne, na szczęście jest zbyt daleko, aby mnie dosięgły i raziły w oczy. Wytężam wszystkie mięśnie, żeby podnieść się z łóżka. Na ten moment jestem w stanie usiąść, ale przypłacam to bólem głowy. Przykładam lewą dłoń do skroni. Wreszcie zauważam ostatni element — naprzeciwko umiejscowione są drzwi z szarego plastiku, które w tym momencie się otwierają.
Staje w nich starszy mężczyzna, z odznaczającymi się na twarzy zmarszczkami. Długi nos jak u postaci z pewnej bajki, a także okulary w grubych oprawkach. Siwa czupryna obstrzyżona jest równiusieńko. Jego ciało zakrywa biały kitel. Nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania, również w niemiłych okolicznościach.
— Obudziłaś się, to świetnie. — Podchodzi do mnie.
Wyjmuje z kieszeni małą lampkę, a następnie świeci mi nią po oczach. Później nakazuje wodzić za światłem, a na sam koniec sprawdza wszystkie urządzenia. Całą swoją pracę wykonuje w milczeniu. Gdy już kończy, wyciąga telefon i nerwowo stuka w dotykowy ekran.
— Gdzie ja jestem i co się stało? Pamiętam tylko, że weszłam do mojego pokoju, dużo dymu i… — Do mojej głowy napływa coraz więcej obrazów. — Boże, czy moja przyjaciółka też tutaj jest? Nie znalazłam jej! Catherine Davis, proszę sprawdzić!
— Nie mamy takiej pacjentki na oddziale. — Chowa telefon do kieszeni kitla. — Doszło u ciebie do zatrucia tlenkiem węgla. Na całe szczęście w porę pani do nas dotarła.
— Jak się tu znalazłam?
— Ratownicy medyczni panią przywieźli. Gdyby musieli po ciebie wejść do budynku, raczej byłoby za późno.
— Przecież straciłam przytomność w swoim pokoju…
— Według nich leżała pani niedaleko wejścia, w ciężkim stanie. Od razu przystąpili do swoich działań i przetransportowali cię do V Szpitala Specjalistycznego w Woodstown. Nie powinnaś się teraz przemęczać, proszę odpoczywać. — Lekarz kieruje się w stronę wyjścia.
— Jak długo tu jestem?
— Od tygodnia znajduje się pani na naszym oddziale toksykologii. — Rzuca na odchodne i znika za drzwiami.
Otwieram szafkę, aby przeszukać jej zawartość w poszukiwaniu moich rzeczy. Głównie chodzi mi o jedno ważne urządzenie — telefon. Na szczęście znajduje się w górnej szufladzie. Od razu go odblokowuję i z przerażeniem odkrywam, że zaraz się rozładuje. Widząc kolejne nieodebrane połączenia od Catii stwierdzam, iż jest cała i zdrowa. Musiała wcześniej wydostać się z budynku. Na szybko wysyłam do niej wiadomość "V Szpital Specjalistyczny w Woodstown. Oddział toksykologii."
Kładę się ponownie na łóżku w oczekiwaniu na jej wizytę. Zanim odczyta SMS i tutaj przyjdzie, zejdzie trochę czasu. Mam do niej tyle pytań… Pomału zaczynam w głowie obmyślać plan naszej rozmowy. Na pewno wypytam o to, jak się wydostała z budynku oraz kiedy. Nie widziałam, żeby zbiegała po schodach, ale w dymie i gromadzie panikujących ludzi, na naszym piętrze, ciężko było kogoś rozpoznać.
Najważniejsze pytania, które pojawiają się w mojej głowie muszę jednak zadać komuś innemu. Jakim cudem pojawiłam się na zewnątrz, skoro ratownicy twierdzili, że tam mnie znaleźli? Co się stało z "Mrokiem", czemu go tu nie ma?

***
Pukanie do drzwi przerywa mi bezwiedne patrzenie w okno. Chyba przeleżałam tak cały dzień, ale co miałam innego do roboty? Odpowiedzi na część nurtujących mnie pytań mogą udzielić jedynie osoby trzecie, w końcu nie mam pojęcia, co się działo po tym, jak straciłam przytomność.
Do pokoju wkrada się rudowłosa istotka ubrana w czarną koszulkę na ramiączkach, białe jeansy oraz wysłużone już trampki, z zatroskanym wyrazem twarzy. Po cichu zamyka drzwi i podchodzi do mojego łóżka. Niemal od razu podnoszę się, przypłacając to kolejnym bólem głowy, ale muszę ją przytulić. Dziewczyna odwzajemnia uścisk.
— Myślałam, że coś ci się stało! — Łzy mimowolnie napływają mi do oczu.
— Wiem, poszłaś na górę po mnie. Gdybym wróciła wcześniej…
— Gdzie ty byłaś?! — Dziwię się.
— Z Chrisem i Jordanem. Byliśmy wtedy na policji, żeby zgłosić twoje zaginięcie, bo nie wiedzieliśmy, co mamy robić, ale się odezwałaś. Musieliśmy się grubo tłumaczyć, przez co się spóźniłam. Kiedy dotarliśmy na miejsce, ty już leżałaś nieprzytomna na zewnątrz. — Relacjonuje. — Wypytywałam ratowników, gdzie cię zabierają, ale nie udzielili odpowiedzi. Pani Allen też nie chciała mi powiedzieć… Nawet teraz stwierdzili, że nie jestem z rodziny i nie mogą mnie wpuścić, rozumiesz to? Ale wykorzystałam zamieszanie, kiedy przywieźli nowego pacjenta na oddział, żeby się tu wkraść. — Uśmiecha się z dumą.
— Jakim cudem znalazłam się na zewnątrz? Przecież pamiętam, że zemdlałam w pokoju! I czemu pani Allen nie chciała ci nic powiedzieć? — Odrywam się od przyjaciółki.
— Ponoć jakiś chłopak wyniósł cię na plac, ale jak zobaczył ratowników to zostawił cię i poszedł do samochodu. — Siada na skraju łóżka. — Blair nie żyje, ale to nie koniec złych wieści.
— Może być coś gorszego?
— O tę eksplozję w sierocińcu podejrzewają ciebie. — Tą rewelacją Catia całkowicie mnie szokuje.
— Jak to?! Przecież nic nie zrobiłam, sama byłam świadkiem zdarzenia! Widziałam jak Blair umiera! — Energicznie gestykuluję rękoma.
— Pamiętasz historię z nożem? Blair się przyznała, że to ona go podłożyła. Oskarżyła o to ciebie, a kiedy przyznawała się do winy była przerażona. Wtedy pani Allen uznała to za szok, jakiego doznała małolata po tej akcji z kamieniem i oknem. Teraz uważa, że mogłaś poprosić kogoś, żeby ją nastraszył i nakłonił do wycofania tej skargi. Doniosła na ciebie, a niedługo później umiera w straszliwych okolicznościach. Poza tym nie ma wątpliwości, że się nienawidziłyście. — Wypowiedzenie tych słów nie przychodzi jej z łatwością.
— Przecież widziano mnie jak wbiegam na nasze piętro, żeby cię szukać. I to ja wezwałam odpowiednie służby!
— Twierdzą, że mogłaś pójść na górę, żeby ostatecznie pozbyć się dowodów, ale nie przewidziałaś tak szybkiego rozprzestrzeniania się ognia i w ostateczności sama omal nie zginęłaś. — Jej spojrzenie wodzi jedynie po podłodze, ani na moment nie wędruje w moim kierunku.
— Bzdury! Chyba w to nie wierzysz!
— Oczywiście, że nie, ale wszyscy z sierocińca tak myślą. Policja nie miała możliwości cię przesłuchać, bo cały tydzień leżałaś nieprzytomna. Pewnie ktoś już ich powiadomił o twoim przebudzeniu. Będziesz miała okazję udowodnić im, że są w błędzie, kiedy tylko tu przyjadą.
Drzwi ponownie się uchylają, a w nich staje rudowłosy chłopak. Głęboka zieleń jego oczu zdaje się pochłaniać nas obie. Na okrągłej, gładko ogolonej twarzy maluje się zdenerwowanie połączone ze zdziwieniem. Spod białego kitla wystaje jedynie kawałek granatowych jeasnów oraz biało-niebieskie adidasy.
— Catia, przyniesiesz mi trochę wody, proszę. — Próbuję jakoś wykurzyć przyjaciółkę z pokoju. Lepiej, żeby nie zapoznawała się z tym typem…
— Jasne.
Ruda zeskakuje z mojego łóżka i podąża w stronę drzwi. Kiedy wymija intruza, spogląda na niego przepraszająco. Dzięki temu wdzianku łatwo można go pomylić z pracownikiem szpitala, ale ja wiem, kim on jest. A przynajmniej po części. Chłopak z kulturą otwiera, a następnie zamyka za Catią drzwi.
— Faktycznie się obudziłaś.
— Ten wasz zaprzyjaźniony lekarz już mnie wystawił. Jak miło…— Nie mogę się powstrzymać od kąśliwej uwagi. — Nie to jest jednak problemem. Obwiniają mnie o ten wybuch w sierocińcu, w każdej chwili może zjawić się tu policja. Nie mam żadnych dowodów, to będą tylko puste słowa!
— W takim razie musimy się zmywać. Otwórz szafkę, tam powinny być wszystkie twoje rzeczy. Ja zaraz wrócę. — Oznajmia i w pośpiechu opuszcza pomieszczenie.
Chce mi dać choć trochę prywatności? Prawdziwy dżentelmen, nie ma co. Odpinam wszystkie urządzenia, jakie tylko są do mnie podłączone. Wykonuję polecenie Mike’a i z dość sporą trudnością, zamieniam szpitalne łachy na swoje ubrania. Wkładam do kieszeni spodni również telefon i fragment mapy-wiadomości. Naszyjnik mamy zakładam na szyję. Stawiam stopy na podłodze, ociężale zakładam buty i próbuję zrobić pierwszy krok. Niestety sprawia mi to dość dużą trudność, muszę złapać się łóżka, żeby nie upaść. Dopiero po upływie kilku minut udaje mi się pobudzić mięśnie do wysiłku.
Do moich uszu dobiega dźwięk zbliżających się kroków oraz podniesione głosy dwóch mężczyzn. Otwierają drzwi i wchodzą do pomieszczenia. Lekarz od razu rusza na pomoc swej pacjentce, choć nie radzę sobie źle.
— Mówiłem, że to zły pomysł. Ona jest jeszcze słaba!
— Nie mamy wyjścia, muszę ją stąd zabrać. Najwyżej przyjedziesz do nas po dyżurze, żeby sprawdzić jej stan. — Mike rzuca w moją stronę kitel. — Zakładaj.
— Kiedy wreszcie skończycie z tym? — Chirurg oburza się, ale pomaga mi założyć kitel.
— Jak tylko Jonathan odpuści. Musimy iść. — Podchodzi i łapie mnie za rękę, ciągnąc w stronę drzwi.
Opuszczamy pomieszczenie. Przed nami rozciągają się beżowe płytki korytarza, a także wszechogarniająca wszystkie ściany biel. Doktor otwiera wszystkie ciężkie drzwi z grubego szkła. Mijamy kolejne pomieszczenia, a także krewnych pacjentów, którzy składają im wizyty. Napotykamy na zdziwione spojrzenia kilku osób, ale chirurg tłumaczy, że jesteśmy wezwani do ciężkiego przypadku, więc musimy biec. Niezliczona ilość korytarzy przypomina bardziej labirynt. Skręcamy w korytarz po lewej, następnie w prawo. Od wyjścia dzieli nas dosłownie kilka kroków, znajduje się tuż za zakrętem po lewej, jednak przed pokonaniem ich trzeba wyminąć kolejną przeszkodę.
— Już tu są. — Zdenerwowany Mike zatrzymuje się na widok policjantów.
— I co teraz? — Pytam.
— Gdzie zaparkowałeś? — Dopytuje doktor.
— Za budynkiem. Koło wejścia już nie było miejsca.
— W takim razie za mną. — Cofa się i kieruje w stronę toalet dla personelu.
Oglądam się za siebie, by zyskać pewność, że wypytujący recepcjonistkę o mnie policjanci nie uzyskują informacji. Jeśli teraz nas zauważą, to będzie koniec. Jednak los tym razem jest po naszej stronie. Chirurg otwiera drzwi przy pomocy jednego z kluczy, które w ogromnym pęku nosi przy sobie. Wkraczamy do sterylnie wysprzątanego pomieszczenia, a za nami zamyka się wejście. Doktor podchodzi do okna zasłoniętego żaluzją, po czym je otwiera.
— Jesteśmy na parterze, więc nic wam nie będzie. Z tej strony ominiesz główne wejście i będziesz mógł szybciej dostać się do auta. — Tłumaczy. — Najpierw wyjdź ty, Mike. Potem pomogę Marisie, a ty ją przytrzymasz z drugiej strony.
Bez żadnych sprzeciwów, chłopak podporządkowuje się starszemu mężczyźnie i w mgnieniu oka wyskakuje przez okno. Zaraz po tym, lekarz łączy dłonie, tworząc stopień dla mojej nogi, na którym staję. Stopniowo podnosi się, a ja przeciskam górną część ciała przez framugę. Mike łapie mnie za ramiona i wyciąga po drugiej stronie.
— Dzięki, znowu ratujesz nam tyłki. — Zwraca się do specjalisty.
— Jak zawsze. Uważajcie na siebie. — Po tych słowach zamyka za sobą okno.
Rudowłosy ponownie chwyta moją dłoń i przemierza równiutko wyłożoną kostkę brukową. Po jej lewej stronie znajdują się niewielkie ogrodzone działeczki, na których rosną przepiękne, różnokolorowe kwiaty, taki maluteńki ogródek. Po prawej natomiast ciągnie się pas drzew liściastych, które wydają się leciwe, ale solidne. Droga do samochodu dłuży się głównie za moją sprawką, bo jestem jeszcze lekko ociężała, ale po kilku chwilach udaje nam się do niego dotrzeć. Wsiadam do samochodu, a chłopak pospiesznie zajmuje miejsce kierowcy. Odpala auto i rusza dość powoli, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
— Nie wiem czy to dobry pomysł. Nie mam jak się wytłumaczyć, ale ucieczka ze szpitala przed policją to jak przyznanie się do winy.
— Sprawa sama się rozwiąże, muszą tylko przeprowadzić szczegółowe śledztwo. Do tego czasu nie możesz nigdzie wychodzić. Siedź po prostu w domu i nie utrudniaj, okej?
Opuszczamy parking i włączamy się do ruchu. Gdy tylko auto styka się z drogą asfaltową, Mike ma w głębokim poważaniu wszelkie ograniczenia. Gwałtownie przyspiesza, żeby jak najszybciej wydostać się z okolicy szpitala.
— Teraz to już nie mam domu!
— Chłopaki na ratunek, znowu. — Mówi rozbawiony.
— Gdzie tak właściwie jedziemy?
— Do tymczasowej kryjówki. Taka nasza mała baza wylotowa, później ją zmienimy na właściwą. — Wyjaśnia. — Nie jest jakaś imponująca, ale musi na ten moment wystarczyć.
Po około dwudziestu minutach docieramy do osiedla domów jednorodzinnych. Wszystkie budynki są niewielkie, z małymi ogródkami. Urządzone skromnie, ale w tym tkwi cały urok tegoż miejsca. Jest cicho, spokojnie. Dzięki temu, że znajdujemy się na obrzeżach miasta, ruch jest tu mniejszy i panuje błoga cisza, czasem przerywana przez bawiące się dzieci na pobliskich działkach. Mike wjeżdża swoim Audi na ostatnią posesję znajdującą się po lewej stronie. Za nią rozciąga się jedynie pas zieleni, jednak wkrótce prawdopodobnie powstaną tam nowe domki.
Wysiada z auta i próbuje mi pomóc, ale skinieniem ręki nakazuję, aby czekał. Udaje mi się jakoś wygramolić i postawić pierwsze kroki na troszkę długiej trawie. Rozciągam się, a następnie podążam w stronę domu. Nie wygląda on jakoś nadzwyczajnie. Czarna dachówka umiejscowiona jest na samym czubku domu zbudowanego z białego pustaka. Posiada on balkon z metalową balustradą, pomalowaną również na czarno. Okna wydają się dość leciwe, biała farba łuszczy się z wysłużonych już drewnianych framug. Zwyczajna piętrowa chata. Obok domu stoją równo zaparkowane trzy samochody — żółte Mitsubishi Lancer Evolution 8 z maską oraz spoilerem w kolorze czarnym oraz ozdobnymi płomieniami na drzwiach, a także czarny Chevrolet Camaro odznaczający się dwoma zielonymi, pionowymi paskami. Ostatnim z nich okazuje się czarny SUV Nissan Rav4.
— Chodźmy. — Oświadcza Mike, skinieniem głowy wskazując posiadłość.
Zmierzamy w kierunku drewnianych drzwi pomalowanych farbą na bordowo. Opieram się o ścianę budynku, kiedy rudowłosy chłopak otwiera dla nas wejście. Już od momentu przekroczenia progu słychać ożywioną rozmowę dwóch mężczyzn, właścicieli stojących na zewnątrz aut. Omijam dość wąski korytarz prowadzący do schodów, podążając za dźwiękiem. Otwieram drzwi po lewej stronie. Kiedy wkraczam do salonu, w którym aktualnie dyskutują, obaj milkną.
Jest dość niewielki, podłogę zdobią panele imitujące drewno. Wielka, szara kanapa stoi tuż pod ogromnym oknem, przez które wpadają promienie zachodzącego już słońca. Na przeciwległej, białej ścianie zawieszony jest telewizor plazmowy, pod którym znajduje się stolik z kwiatami. Do prawej ściany, od wejścia, przymocowano rząd szarych szafek. Lewą ścianę zdobią natomiast jakieś obrazy oraz kolejna para drewnianych drzwi, prowadzących do innego pokoju. Są podobne do tych, przez które właśnie wchodzę do pomieszczenia.
Luke stoi oparty o ścianę pomiędzy obrazami. Tym razem ubrany jest jak ninja, czarna, rozpinana bluza z kapturem, a także spodnie z czarnego jeansu. Do kompletu czarne Air Jordany z domieszką bordowego koloru. Jedynie koszulka wystająca spod bluzy jest biała. Ashton natomiast leży na kanapie. On przyodziany jest w jeansową kurtkę, białe spodnie oraz conversy. Poza nimi w pokoju znajduje się ktoś jeszcze.
Przede mną jak spod ziemi wyrasta szczuplutka dziewczyna o długich, ciemnobrązowych włosach i tego samego odcieniu oczach. Na jej owalnej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Przyodziana jest w czarną skórzaną kurtkę, spodnie z czarnego jeansu, białą koszulkę oraz podobne do Ashtona conversy. Wyciąga do mnie prawą rękę, mówiąc:
— Aileen, miło mi.
— Marisa, mnie również. — Odwzajemniam jej gest.
— Ashton, rusz dupę i zrób dla niej miejsce. Widzisz, że biedaczka ledwo stoi. — Opiernicza gbura i ciągnie mnie za sobą w stronę kanapy.
Chłopak tylko prycha i wstaje, ustępując nam miejsca. Opadamy na miękkie siedzenie, które zostało bardzo wygrzane przez poprzedniego okupującego mebel. Przyglądam się wszystkim zgromadzonym. Siedzą cicho, do momentu wejścia Mike’a.
— Udało się, ale były pewne komplikacje. Sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie. Oskarżają właśnie ją o całe zajście. — Pokrótce wyjaśnia sytuację.
— Tego można się było spodziewać. Naprawdę przeginają. — Odzywa się "Mrok".
— Czas ukrócić ich smycze, zanim narobią więcej szkód, nie sądzisz? — Wtrąca Ashton.
Na te słowa Luke wyciąga telefon i nerwowo stuka palcami o dotykowy ekran iPhone’a.
— Aileen, zabierz ją do pokoju gościnnego, pewnie jest zmęczona. — Luke zwraca się do brunetki siedzącej obok mnie.
Dziewczyna przytakuje, od razu wstaje, chcąc pomóc mi się podnieść. Samej udaje mi się jednak jakoś zebrać i podążyć za nieznajomą. Przechodzimy przez drugie drzwi znajdujące się w tym pomieszczeniu. Moim oczom ukazuje się niewielki pokoik, w którym znajduje się tylko łóżko umiejscowione pod oknem, stolik nocny oraz niewielka szafa. Wszystko w odcieniu dębu. Podłogę ponownie zdobią panele, a ściany pomalowano na jasno-niebieski odcień, przywodzący na myśl spokojne morze.
— Tu możesz odpocząć, jeśli chcesz. — Oznajmia, a następnie znika, zamykając za sobą drzwi.
Zamiast tego podchodzę do nich i staram się usłyszeć, o czym rozmawiają. Lekko je uchylam, aby odgłosy stały się wyraźniejsze.
— Mamy sprawę do załatwienia, zajmij się nią. — "Mrok" ponownie wydaje polecenie Aileen.
— Możemy chociaż gdzieś wyjść? Traktujecie mnie jak jakiegoś więźnia, wożąc z jednego miejsca do drugiego. Może do łazienki też zechcecie mi wejść? — Kpi.
— Wykluczone, policja na pewno jej szuka i ktoś jeszcze gorszy. Ty też możesz stać się celem. Mamy cię chronić, a nie niańczyć! — Dodaje Ashton.
— Więźniowie już mają więcej praw ode mnie. — Aileen okazuje swoje niezadowolenie.
— Koniec tematu. Nie będzie nas całą noc. Chcecie to możecie sobie pogadać o ciuchach czy o czym tam baby lubią plotkować wieczorami. — Mike próbuje załagodzić sytuację.
— Pora się zabawić, panowie. — Rzuca "Mrok" na odchodne, po czym słychać jedynie trzaskanie drzwi.
Zbliżam się do okna, żeby zobaczyć dalszy rozwój wydarzeń. Camaro oraz Mitsubitshi od razu ruszają, natomiast Mike jeszcze chwilę rozmawia z Aileen na zewnątrz. Oburzona dziewczyna kieruje się w stronę domu, a rudowłosy zajmuje miejsce kierowcy w srebrnym Audi i podąża w ślad za kumplami.
Od razu rzucam się na łóżko, żeby udawać, jak to zajęta jestem odpoczywaniem. Lepiej, żeby nie przyłapali mnie na podsłuchiwaniu i podglądaniu. Przymykam oczy i udaję, że nie zauważam, jak Aileen wkrada się do pomieszczenia.
— Śpisz już? — Potrząsa mną.
— Już nie. — Udaję ziewnięcie. — Coś się stało?
— Nie, ale strasznie się nudzę. — Siada na łóżku niedaleko mnie.
— To co robimy? — Pomału podnoszę się do pozycji siedzącej.
— Mam pewien pomysł. — Na jej usta wkrada się szyderczy uśmiech.



2 komentarze:

  1. Hejo ♥️
    Piszę komentarz po raz drugi, bo poprzedni mi się usunął. Uroki pisania na telefonie xD
    Muszę Ci powiedzieć, że początek rozdziału strasznie mi się podobał. Byłam zachwycona, gdy to czytałam i bardzo bym się cieszyła, gdyby jeszcze kiedyś pojawiły się fragmenty podobne do tego. Przyjemnie czyta się takie opisy, a Ty zrobiłaś to tak ładnie z że aż przeczytałam drugi raz :D Cudo ♥️
    Ja również zdziwiłam się, gdy okazało się, że Marisa została znaleziona nie w budynku, ale na zewnątrz. Skoro jakiś chłopak ją wyciągnął, to prawdopodobnie był to Mrok albo ktoś z jego ludzi. Nikt inny raczej nie mógł tego zrobić.
    Kurcze, nasza Marisa wpada w coraz większe kłopoty. Naprawdę ci ludzie wierzą w to, że to właśnie ona doprowadziła do zaistniałej sytuacji? Nie przypominam sobie, żeby bohaterka wcześniej przejawiała zachowania, które mogłyby wskazywać na to, że zrobiłaby coś takiego. Nie rozumiem takiego myślenia ludzi. Jeśli ktoś zna Marise to powinien wiedzieć, że dziewczyna nie zrobiłaby czegoś takiego. To przykre, że nikt nie staje po jej stronie (a przynajmniej że słów Catii wynika, że tak jest).
    Cieszę się, że Catii nic nie jest. Szkoda tylko, że dziewczyna znów będzie się zamartwiała, bo Marisa po raz kolejny znika bez słowa. Z drugiej strony jest to zrozumiałe. Dla Catii to dobrze, bo dzięki temu jest bezpieczniejsza. Im mniej wie, tym lepiej dla niej. Zdziwiło mnie jednak trochę, że opuszczając szpital Marisa nawet nie pomyślała o przyjaciółce, że ta znów będzie się martwić (chyba że mi to umknęło xD).
    Muszę powiedzieć że porównanie "Mroku" z ninją rozbawiło mnie xD Zaśmiałam się, jak to przeczytałam :D
    Miło ze strony "Mroku" i spółki, że nadal chcą pomagać Marisie, jednak nadal mnie zastanawia, czy pomagają jej z dobrej woli, czy faktycznie mają w tym wszystkim ukryty cel. Nie sądzę, żeby tacy ludzie zawracaliby sobie głowę zwykłą dziewczyną.
    Hmm, ciekawe co Aileen wykombinowała. Mam nadzieję że coś rozsądnego, bo Marisa nie powinna się w obecnym stanie się przemęczać.
    "Próbuję otworzyć ociężałe powieki." - według mnie lepiej by brzmiało "podnieść ociężałe powieki", bo "otworzyć" to można oczy, do powiek raczej to nie pasuje.
    Z niecierpliwością czekam teraz na kolejny rozdział, tym bardziej że ma być z perspektywy Luke'a. Już nie mogę się doczekać ♥️
    Pozdrawiam cieplutko i życzę potopu weny,
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo!
      I to jest najgorsze, dlatego nigdy nie piszę na telefonie i podziwiam twoją wytrwałość. Choć nawet na kompie mi się zdarzyło utracić komentarz. ;x
      Dziękuję, choć nie przypuszczałam, że ten fragment kogoś zaciekawi. W sumie nie miałam za bardzo pomysłu, jak to rozpocząć, a nie chciałam od razu wybudzać bohaterki. xD Pomyślę nad tym... W sumie poddałaś mi pewien pomysł na rozdział drugiej części... xD A przynajmniej jego skrawek. Aż weny nabrałam, chcę go pisać, już, teraz.
      Dobrze kombinujesz, Maggie. Raczej nikt inny (no może poza ratownikami, ale to ich obowiązek) nie pokwapiłby się, aby ją wyciągnąć... chociaż... nie, nie mogę spoilerować.
      Cóż, ostatnio Mariska dziwnie się zachowuje, przychodzi późno i do tego ranna, na dodatek coś kręci. Zachowuje się agresywnie względem Blair - historia z nożem to potwierdza. Niektórym takie spekulacje wystarczą, by móc od czegoś zacząć.
      Nie umknęło, bo nie pomyślała o tym. Chciała się tylko wydostać, ale spokojnie, przez myśl jej to przejdzie, choć troszkę późno. xD
      Hah, ninja-Mrok gotowy do akcji zawsze i wszędzie! XD
      Cóż, ciężko nie przyznać ci racji, kochana. Jednak pozostanę niewzruszona, gdyż spoilery mogą zepsuć późniejsze "doznania". XD
      Hahahaha, co Aileen wykombinowała... Do tego ona i rozsądek... Aż się zaśmiałam, ale cóż... Zobaczysz. :D
      Ooo, faktycznie, to słowo o wiele lepiej brzmi, już je poprawiam. Dziękuję za pomoc. <3
      Ooo tak, najdłuższy i z jego perspektywy. Siedziałam przy nim non stop przez 10 godzin... Ale w jednym dniu go skończyłam i byłam z siebie dumna... XD
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń