Hejo! Przybywam do was z kolejnym, krótkim rozdziałem. Sequel piszę w całości, w zeszycie, potem przenoszę go na worda. To sprawia, że nie wymyślam niepotrzebnych bzdetów, zajmujących wasz czas, tylko absolutnie konieczne rzeczy. Przez to posty są biedniejsze, niż w przypadku pierwszej części, lecz nie będą tak was wnerwiać te zbędne myśli Marisy, którymi wypełniałam pustkę, aż do określonego przez siebie limitu stron. Co sądzicie o rozdziale? Kim jest tajemniczy mężczyzna?
Minęło już tak wiele czasu, że straciłam nadzieję na wyjście lata temu. Więzienne mury to mój dom, a tutejsza społeczność jest rodziną, z którą najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Egzystuję z nimi, bo muszę. Jednak… Po dwudziestu latach zjawia się adwokat, który postanawia o mnie zawalczyć, choć nie ułatwiam mu zadania, swoim zachowaniem. Nie jestem pewna, dlaczego to robi. Jednego dotąd się nauczyłam — każdy, kto mi pomaga, nie czyni tego z dobroci serca, lecz ma jakiś ukryty interes. Skoro osoby najbliższe, którym zaufałam, w ten sposób do mnie podchodziły, obcy tym bardziej nie będą mieć skrupułów, by wykorzystać moją osóbkę do swoich celów.
Wszystko dzieje się tak szybko. Przygotowania, dojazd do gmachu sądowego i cała rozprawa. Dukam jedynie wyuczoną przez prawnika formułkę, by pokazać, jak bardzo się zmieniłam "na lepsze". Niektóre pytania są naprawdę bolesne. Minęło już tyle lat, a sprawa "Mroku" wciąż wywołuje we mnie gamę negatywnych emocji — złość, rozczarowanie, żal, niedowierzanie… Jeśli chcę stąd wyjść, muszę jednak być silna. Znoszę każde pytanie dzielnie, ukrywając, co naprawdę czuję, pod maską obojętności. W dalszej części nawet nie słucham, oczekując końca. Odpowiedzi na jakiekolwiek zarzuty udziela pan Bennet. Prowadzi swój teatrzyk, chcąc udowodnić sędzinie, że nie stanowię już zagrożenia dla społeczeństwa, a powrót do niego wpłynie korzystnie na mój stan psychiczny. Muszę przyznać, iż zna się na swojej robocie. Z mojej perspektywy jest to jednak śmiechu warte, w końcu nic złego nie zrobiłam… Gdybym dostała tego "reżysera dramatów" dwadzieścia lat temu, to może istniałby cień szansy na wolność. Jednak w obu sprawach problemem jest sędzina… Ta sama, która nie chciała mnie wysłuchać. Ta sama, która odebrała mi wolność na polecenie "Crossa". Czy tym razem uda się ją przekonać?
Szturcham ramieniem mojego adwokata, by zwrócić jego uwagę i przedstawić mu swoje obawy.
— To ona wydała kiedyś wyrok w mojej sprawie. Myślisz, że tym razem zmieni zdanie, choć poprzednio wieszała na mnie psy? — Rzucam spojrzenie leciwej kobiecie, której cera pokryta jest licznymi zmarszczkami. W jej siwych włosach wielu kolegów po fachu upatruje ogrom wiedzy i doświadczenia. Do głowy by im nie przyszło, iż to brązowooka, podła żmija.
— Zaufaj mi, wiem, co robię.
Zaufać? Jemu? Nie widzę podstaw… Nie wiem, dla kogo pracuje i co się stanie ze mną, jeśli uda mu się wygrać tę sprawę. Nie mam pojęcia, jakie są jego zamiary. Nie chcę się nawet przekonywać. Najlepszym rozwiązaniem jest ucieczka zaraz po ogłoszeniu pozytywnego rozpatrzenia. Zabiorę dowody i się ukryję, a potem wymyślę sposób, jak dobrze je wykorzystać, by pogrążyć "Crossa". W końcu nie mam już nic do stracenia. Jeżeli wyrok będzie odmowny, wrócę do pierdla. Stracę wtedy możliwość odegrania się. Zgniję tam do reszty, pośród przekupionych strażniczek i porywczych współwięźniarek. To moja jedyna szansa, by na nowo rozpalone światełko nadziei nie zgasło bezpowrotnie. Muszę stąd wyjść…
— Obyś miał rację.
Każda kolejna sekunda wydaje się trwać wiecznie. Zbliżamy się do końca rozprawy, a mnie ogarnia coraz większy strach. Brzuch zaciska się w supeł, natomiast serce łomocze, jak oszalałe. Przygryzam spierzchniętą wargę ze zniecierpliwienia. Mój wzrok wędruje w kierunku sędziny, przyodzianej w czarną togę. Nie spieszy się z ogłaszaniem werdyktu.
— No dalej, bo zaraz tu skonam. — Stukam palcami o blat stołu, choć jest to ciężkie, gdyż moje ręce skute są kajdankami.
Kobieta wreszcie podnosi się z fotela sędziowskiego. Spogląda na mnie z widocznym rozbawieniem, lecz tylko przez sekundę. Wątpię, czy ktoś inny to dostrzega.
— Ogłaszam, że Marisa Turner może skorzystać z warunkowego zawieszenia kary, jednakże musi przestrzegać pewnych procedur. Raz w tygodniu ma się pojawić u pana kuratora, by zdać relację z minionych dni. Jeśli skazana złamie warunki zwolnienia warunkowego, wróci natychmiast do więzienia. Mam nadzieję, iż nie popełni pani więcej błędów. Koniec rozprawy.
Jestem wręcz zszokowana. Tak po prostu mnie wypuszcza, pomimo durnych warunków, jakie muszę spełnić? Nie wydają się one zbyt dotkliwe, a raczej upierdliwe. Gdybym chciała powrócić do społeczeństwa, to ukrycie się nie wchodzi w grę, bo muszę składać ten śmieszny, tygodniowy raport. Gdy się gdzieś zaszyję, na pewno będą mnie szukać. Jeżeli im się uda, to mogę wrócić za kraty, zanim zrobię użytek z dowodów obciążających "Crossa". Wszystko przemyślane.
Ogromny budynek sądowy z białego pustaka, opuszczam już wolna, bez irytujących kajdanek na rękach. Okazja na ulotnienie się bardzo kusi, lecz powstrzymuje mnie przed tym pewna niedogodność — policjanci, którzy spod gmachu odprowadzają moją osóbkę wzrokiem, aż do pojazdu adwokata.
— To gdzie teraz się udamy? Może do najbliższej uliczki, żeby nikt nie widział naszej rozłąki? — Proponuję.
— Tak się pani spieszy? Spokojnie, nie zjem cię, więc bez obaw. — Odpala silnik i powoli rusza. — Nawet po wyciągnięciu cię na wolność, wciąż nie jesteś do mnie przekonana? Trochę wdzięczności okazać nie zaszkodzi.
— Nie udawaj, że postanowiłeś zwrócić mi wolność z dobroci serca. W końcu nic o mnie nie wiesz, nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, więc o co chodzi? — Nie owijam w bawełnę, od razu przechodzę do rzeczy. — I ta notatka… Kto ją pisał? To jakaś podróbka, żeby uśpić moją czujność?
— Naprawdę, ciężki z ciebie przypadek. Wiadomość jest jak najbardziej prawdziwa. Twoja sprawa czy mi uwierzysz. Mogę cię odstawić nawet na następnym skrzyżowaniu. Jeśli chcesz się przekonać, co do mojej prawdomówności, zawiozę cię do nadawcy.
Jego propozycja jest strasznie kusząca. Chcę zyskać pewność, iż to nie jest żart. Odkąd zobaczyłam wiadomość, miałam ochotę nawiać z więzienia, aby odszukać tę osobę. Szansa sama się nadarza. Gorzej, jeśli to pułapka, cały trud pójdzie na marne, przez moją nadmierną ciekawość. Spoglądam ponownie na kierowcę. Jego delikatna twarz nie zdradza żadnych oznak złych zamiarów. Mężczyzna jest bardzo spokojny, nie dostrzegam u niego niczego podejrzanego.
"Zaufaj mu, a znów się spotkamy. C.D."
Wciąż mam w głowie treść tej wiadomości. Zaufać prawnikowi, a na pewno się spotkamy… Zapewnienia wydają się sprawdzać. Jeśli to faktycznie pułapka, muszę w głowie wyryć sobie trasę, aby móc szybko uciec. Jak widać, niewiele się zmieniłam, wciąż chcę zaspokajać moją ciekawość kosztem bezpieczeństwa. Czy kiedyś zmądrzeję?
Budynki mieszkalne znikają nam z oczu, a ich miejsce zajmują stare, zapuszczone, najpewniej porzucone magazyny. Nachodzą mnie coraz większe wątpliwości, gdy głębiej zapuszczamy się w te rejony.
— Co to ma być za zapadła dziura? Chcesz mnie tutaj zamordować, a potem poćwiartować? Z nadawcą wiadomości mogliśmy się spotkać na mieście, wśród innych ludzi. Tutaj nie ma żywego ducha!
— O to chodzi… Nie możemy się spotkać, jak cywilizowani ludzie, choćbym wolał taką opcję, ale to względy bezpieczeństwa nas wszystkich. Czyjeś oczy sięgają bardzo daleko i byłoby lepiej, gdyby nas nie dostrzegły. A co do ćwiartowania, kusząca propozycja. — Kręci głową, rozbawiony.
— To nie jest śmieszne, mam prawo się bać! Wywozisz mnie na jakieś zadupie, gdzie próżno szukać pomocy. Gdzie się podziało to bezpieczeństwo?
— Tam, gdzie ci, którym podpadłaś, szybko was nie znajdą. Opustoszałe fabryki to najlepsza, tymczasowa kryjówka, więc przestań narzekać.
Dalsza rozmowa raczej nie ma sensu. Na pewno wie więcej niż mówi, lecz nie zamierza udzielić mi satysfakcjonującej odpowiedzi. Ogranicza się do kwestii absolutnie koniecznych. Aż przypomina pewnego blondyna sprzed lat… Może przesadzam i powiedział już o wszystkim? Nie jestem w stanie tego stwierdzić. Zapewne na miejscu dowiem się czegoś więcej.
Samochód gwałtownie skręca. Adwokat wjeżdża do jakiegoś niewielkiego, pustego magazynku, w którym mieści się jedynie ten pojazd. Ledwo udaje nam się otworzyć drzwi oraz opuścić auto. Musimy się też sporo nagimnastykować, żeby wyjść na zewnątrz.
— Ćwiczenia dorzucasz w pakiecie? — Drwię.
— Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. — Zmierza w kierunku ogromnego magazynu na wprost.
Podążam za nim, rozglądając się dyskretnie. Mogą mnie stąd wyprowadzić cztery piaszczyste dróżki. Przy każdej z nich stoją rzędy opuszczonych budynków, różnych rozmiarów. Gdy prawnik spróbuje czegoś podejrzanego, od razu mogę rzucić się do ucieczki. Sprawę ułatwi fakt, że magazyn, do którego się kierujemy, nie posiada żadnych drzwi. Najpewniej są już tak zniszczone, iż odpadły. Przynajmniej nikt mi ich nie zatrzaśnie za plecami. Idziemy bardziej w głąb, gdzie dociera mniej światła. Spoglądam w górę — wszystkie szyby są czymś zastawione.
— Może już wystarczy? Jest coraz ciemniej, ledwo cokolwiek tu widzę. — Odwracam głowę w stronę towarzysza.
Mężczyzna stuka coś w smartfonie, po czym włącza w nim latarkę. Nie przejmując się moim niezadowoleniem, idzie dalej.
— To już niedaleko, musimy dojść na sam koniec magazynu.
Potykam się, co róż o jakieś niewielkie przedmioty oraz dziury w posadzce. Przeciskam przez spore ilości żelastwa, które jakby specjalnie ustawiono w ten sposób, aby utrudnić dotarcie na sam koniec budynku, a także opuszczenie go. Już niedaleko, dostrzegam niewielki snop światła przed nami. Jeszcze chwila i poznam odpowiedzi na dręczące mnie pytania, czy zostanę zabita?
Kiedy przeciskam się między ostatnimi przeszkodami, lustruję wzrokiem obszar dookoła. Przez panującą tu ciemność nie jestem w stanie niczego dostrzec. Kieruję więc wzrok w stronę przywodzącego nas światła. Jest to zwyczajna świeca, ustawiona na kilku pustakach.
— I co, to już koniec trasy? Zapomniałeś wspomnieć, że ten magazyn jest kompletnie pusty! — Zwracam się do adwokata. — Gdzie niby jest osoba, z którą chciałam porozmawiać? Wyparowała? Może pomyliłeś magazyny?
— Spokojnie.
— Spokojnie?! Kpisz sobie? Oszukałeś mnie! Czego chcesz i kim naprawdę jesteś? Czyżbyś pracował dla "Crossa"? Odpowiadaj! — Łapię go za koszulę.
— Nerwowa, porywcza, nieufna oraz opryskliwa. Nic się nie zmieniłaś. — Dociera do mnie głos zza pleców.
— Kto to powiedział?! — Momentalnie odwracam się w stronę dźwięku.
Dostrzegam jedynie słabe światło świecy przed sobą, nic więcej. Może się przesłyszałam? Nie, to niemożliwe. Głos był zbyt wyraźny, realny, na pewno nie jest wytworem mojej wyobraźni.
— Nie poznajesz mnie? — Znowu go słyszę, tym razem wyraźniej.
— Myślisz, że jestem w stanie rozpoznać kogoś po głosie? — Na pewno gdzieś go już słyszałam, nie wydaje się obcy. — No dalej, wyłaź!
Do mych uszu dociera dźwięk skrzypienia jakiegoś metalu. Nie mam pewności, co to dokładnie jest. Mało istotny w tej chwili szczegół. Przede mną, z ciemności wyłania się twarz, oświetlona przez świecę, która mimo upływu lat niewiele się zmieniła. Kilka zmarszczek zdobi buźkę rozmówcy. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę.
— Ty żyjesz, palancie. — Zszokowana, tylko tyle jestem już w stanie wydusić.
Jeżeli ta sama sędzia prowadziła rozprawę, co w momencie, gdy Marisa została skazana, to ciekawe czy i tym razem również została przekupiona.
OdpowiedzUsuńSzkoda że nie było dłuższego opisu na temat tego, co czuje Marisa po wyjściu na wolność. Musiała być to dla niej ogromna ulga, móc wyjść na zewnątrz bez żadnej obstawy.
Nieufność Marisy jest zrozumiała. Miejsce, do którego zajechała wraz z prawnikiem z pewnością nie wpłynęło pozytywnie na stan jej samopoczucia.
Lecę do kolejnego rozdziału, bo jestem bardzo ciekawa, kim jest mężczyzna.
Maggie
Tak, to ta sama osoba i nie musi być przekupiona - pracuje dla Matta.
UsuńOjć, w takim razie uwzględnię to przy poprawkach, bo faktycznie zapomniałam zupełnie o tak ważnej kwestii. Dziękuję za zwrócenie uwagi.
Niby jest nieufna, a jednak pakuje się w kłopoty, jak za starych, dobrych czasów.
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May