Dość długie, brązowe loki, przeplatane czerwoną bandaną z białymi wzorkami. Przenikliwe spojrzenie brązowych oczu. Okropnie blady, jakby od dawna nie widział słońca. Ubrany w jeansy, białą koszulkę na ramiączkach oraz znoszone, czarne trampki. Jego wzrost raczej się nie zmienił, choć ciężko to faktycznie ocenić, gdyż mężczyzna porusza się na wózku inwalidzkim, którego koła niemiłosiernie skrzypią.
— Ashton, jakim cudem? — Przecieram oczy, by upewnić się, że zmysł wzroku nie płata mi figla.
Kręcę przecząco głową. To sen, na pewno. Próbuję kilkukrotnie metody z uszczypnięciem, żeby się przebudzić, lecz to nie działa. Ostatni raz widziałam go przy bójce przed cmentarzem w Euri Creek. Po wypadku już ani razu się nie spotkaliśmy. Jego stan się nie poprawiał, był w śpiączce, a kolejne dni nie przynosiły dobrych wieści. Kiedy on się wybudził?
— Miałem farta, opatrzność nade mną czuwała lub współczesna medycyna znalazła jakiś sposób. Tego nie wiem, ale zagłębianie się w tę kwestię nie ma sensu. — Wzrusza ramionami.
— A co z pozostałymi? Gdzie moi przyjaciele, Aileen i… Luke? O co tu chodzi?
— Powoli. — Kolejny głos dołącza do konwersacji. Na pewno nie należy on do adwokata. Też skądś go kojarzę.
— Świetnie, ktoś jeszcze tu jest. Może łaskawie wyjdzie z ukrycia, przecież go nie zjem.
Na reakcję nie muszę długo czekać. Za Ashtonem dostrzegam ludzką sylwetkę, która z każdym kolejnym krokiem staje się coraz wyraźniejsza. Ciemna karnacja, brązowe oczy, pozbawiony czupryny, a także zarostu, przyodziany w koszulkę polo, jeansy oraz czarne półbuty. Poza "Crossem", najwyraźniej jeszcze jednej osobie bardzo zależało na moim wyjściu, choć obawiałam się mu zaufać. Najwyraźniej nie odpuścił mojej sprawy po pierwszej rozmowie.
— Parker, mogłam się domyślić, że to twoja sprawka. Nie poddajesz się, co? — Prycham.
— Mówiłem, iż dam radę cię wyciągnąć. Teraz możemy pogrążyć tego skurczybyka, tak długo na to czekałem.
— Chwila, nie powiedziałam, że ci pomogę. — Chciałam go odnaleźć, żeby ewentualnie przekazać mu dowody, jeśli okaże się godny zaufania i posiada duże wpływy, aby dobrze zdobytą wiedzę wykorzystać. — Jaką mam gwarancję, iż można ci zaufać?
Na twarzy mężczyzny pojawia się szeroki uśmiech. Zapewne spodziewał się tego pytania i oby dobrze się do niego przygotował.
— Taką. — Pstryka palcami.
Obok niego, z ciemności zaczynają wyłaniać się kolejne sylwetki. Krótko przystrzyżony blondyn, z lekkim uśmiechem wymalowanym na gładko ogolonej twarzy. Przygląda mi się uważnie, błękitnymi tęczówkami. Ubrany jest w czarne spodnie od garnituru, białą koszulę i lakierowane półbuty.
Zaraz przy nim stoi kobieta z rudymi lokami, sięgającymi jej do ramion. Czas był dla niej łaskawy, gdyż nie dostrzegam na jej twarzy ani jednej zmarszczki. W kącikach piwnych oczu dziewczyny zbierają się łzy. Ubrana jest w biały, elegancki kombinezon oraz posrebrzane buty na lekkim koturnie.
W niedalekiej odległości stoi para trzymająca się za ręce. Mężczyzna ma krótko przystrzyżone, brązowe włosy, kilkudniowy zarost, a także zmarszczki na czole. Przyodziany jest w spodnie z czarnego jeansu, czerwone buty sportowe oraz tego samego koloru koszulkę. Kobieta również jest brunetką o piwnych oczach, jak jej partner, lecz pozbawioną jakichkolwiek zmarszczek. W skład jej ubioru wchodzą białe szorty, niebieska koszulka z nadrukiem oraz obuwie sportowe w tym samym odcieniu.
Zakrywam usta dłońmi, po czym padam na kolana. Przyglądam się tym widmom, jakby nie wierząc, że naprawdę tu są… Do tego żywi! Ashton sam jest najlepszym dowodem, że niemożliwe właśnie staje się możliwe, a do mnie wciąż to nie dociera. Jedna odpowiedź na nurtujące od lat pytanie udzielona, lecz mnoży ona więcej pytań. Mogę ten dzień nazwać już najszczęśliwszym czy raczej najgorszym w moim życiu? To znowu powraca…
— Christian, Catia, Aileen i Walker, wam też nic się nie stało. — Po chwili odzyskuję zdolność mówienia.
— Tylko dzięki mnie. — Odzywa się czarnoskóry mężczyzna. — Ponoć są dla ciebie ważni, ryzykowałaś dla nich życiem. Masz jeszcze jakieś wątpliwości do rozwiania?
— Całe mnóstwo. — Odpowiadam bez namysłu.
— W takim razie musimy je rozwiać, żeby współpraca była udana. Zanim to się stanie… — Rzuca spojrzenie za mnie, zapewne na adwokata. — Dziękuję ci za pomoc, jednak twoja droga tu się kończy. Nie możesz usłyszeć więcej, dla własnego dobra.
— Najpierw "pomóż mi", a teraz, jak wykonałem swoją robotę, to "idź precz"? — Również rzucam na niego okiem. Mężczyzna drapie się po karku. — Na pewno nie będziesz mnie już potrzebował? Nie wyskoczysz nagle z zaułka, mając kolejny problem?
— Nie, już dosyć dla mnie zrobiłeś. Teraz sobie poradzę, a ty wracaj do rodziny i zapomnij o sprawie. Nie mogę cię dłużej narażać bez potrzeby.
— W takim razie jesteśmy kwita. — Prawnik odwraca się na pięcie. — Uważaj na siebie i żegnaj. — Zaczyna kierować się w stronę, z której przyszliśmy.
— Zaczekaj! — Wyciągam w jego stronę rękę.
Mężczyzna zaprzestaje dalszych kroków, a następnie odwraca się w moją stronę.
— Ja… chciałam ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłeś…
— Nie mnie dziękuj, to głównie zasługa Parkera. Może nie wygląda, ale to dobry człowiek, więc spróbuj w niego uwierzyć. — Po tych słowach znika za stertą rupieci.
Wygląd może być bardzo mylący, jednak problem stanowi to, że ja nie znam w ogóle tego czarnoskórego wybawiciela. Najpierw muszę dowiedzieć się o nim więcej, aby móc zdecydować.
— Mam masę pytań do was wszystkich, aż nie wiem, od czego zacząć. — Łapię się za głowę.
— Spokojnie, udzielimy odpowiedzi na te, które znamy. — Catia podchodzi do mnie, po czym wyciąga rękę. — No już, wstawaj.
Korzystam z pomocy Rudej, pomału podnosząc się z kolan. Dziewczyna prowadzi mnie w kąt pomieszczenia, ku całkowitej ciemności.
— Dajcie nam chwilkę. — Oznajmia pozostałym, zanim znikamy im z pola widzenia.
Sama nie wiem, co teraz robić. Mam ochotę przytulić Catię oraz ją udusić. Może oba na raz? Z jednej strony bardzo za nią tęskniłam i byłam pewna, że coś złego ją spotkało. Z drugiej natomiast tliła się we mnie nadzieja, iż Catia dała radę przeżyć tylko mnie olała. Oba te destrukcyjne scenariusze od lat zaprzątały mi głowę. Teraz mam odpowiedź pod nosem.
— Co się wtedy stało? Dostałam wiadomość z twojego numeru, że stanie ci się krzywda, jeśli nie pojadę w pewne miejsce. — Zaczynam od samego początku niejasności.
— Zgubiłam telefon, nawet nie wiem, kiedy to się stało. Byłam zbyt zaaferowana Christianem, przesłuchaniem oraz zmianą, jaka w tobie zaszła, by zauważyć zniknięcie tego ustrojstwa.
— Okej, czyli istnieje szansa, że ktoś od "Crossa" był wtedy w pobliżu, znalazł twój telefon i wykorzystał okazję? To był czysty przypadek?
— To tylko moje przypuszczenia, ale uważam, iż celowe działanie. Gdy wychodziłam z kamienicy, wpadłam na jakiegoś osiłka. Mógł niepostrzeżenie wyciągnąć moją komórkę z kieszeni. Jednak musiałby sporo o nas wiedzieć, znać relację, jaka nas wszystkich łączyła. — Jej teoria zdaje się mieć sens.
— Jak głupia dałam się złapać w pułapkę. — Moja porywczość mnie zgubiła. — Więc gdzie wtedy byłaś?
— U Christiana, odwiedziłam go i przy okazji szukałam telefonu, żeby się z tobą skontaktować w sprawie jego stanu zdrowia. Kiedy miałam już wychodzić, natknęłam się w drzwiach na tego blondyna, co rozwalił zamek w mieszkaniu chłopaków oraz tego bruneta, który tu z nami jest, Bruce’a.
— Akurat szpital? Czego tam szukał? — Pocieram brodę, intensywnie myśląc.
— Nie wiem, najpewniej miał sprawę do tej brunetki, Aileen. Chciała iść cię szukać, ale nie wyglądała najlepiej, więc by im jedynie zawadzała.
Czyli nie odpuścili, mimo wszystko mnie szukali. Aileen chciała nawet wyjść ze szpitala, żeby mnie odnaleźć? Jest mi strasznie głupio, iż tak brutalnie ją potraktowałam, lecz musiałam ratować przyjaciółkę, a ona stała mi na przeszkodzie.
— I co było potem?
— Zabrali mnie ze sobą do swojego domu. Rozsypali jakieś fanty i blondyn domyślił się, gdzie jesteś, ale chciał pojechać sam. Nakazał Bruce’owi zabrać mnie oraz Aileen, a następnie uciekać.
Ta informacja jest zaskakująca. Luke postanowił jednak pomóc Rudej? Moja ucieczka najwyraźniej go do tego skłoniła. Miał nadzieję, iż naprawi swój błąd, a także poprawi naszą relację, która przez tę sytuację stała się oziębła? Tylko, dlaczego mi o tym nie powiedział? Może przez moją reakcję na poznanie prawdy o losie, jaki spotkał moich rodziców… Uznał, że się ze mną nie dogada, więc odpuści, bo już nic nie było w stanie zmienić mojego nastawienia względem niego? Może miał rację…
— Skoro przeżyłaś, to dlaczego przez ten cały czas mnie olewałaś? Czemu chociaż raz nie przyszliście w odwiedziny z Chrisem? Z jakiego powodu mnie zostawiliście… — Mój ton głosu zdradza, że bardziej jest to zarzut niż pytanie.
— Naprawdę chcieliśmy, jednak nie mieliśmy wyboru. Gdy dotarliśmy do szpitala odebrać Aileen, obudził się Ashton. Ja nie miałam jednak zamiaru opuszczać Chrisa. I wtedy… zjawił się jakiś lekarz, ponoć ich znajomy, który nie odrywał ucha od słuchawki. Po krótkiej rozmowie z Ashtonem stwierdzili, że transport dla Christiana pod pretekstem nowej metody leczniczej zostanie załatwiony. Nawet się nie obejrzeliśmy, a wylądowaliśmy w Japonii!
— Zawsze jest jakiś wybór. Podczas, gdy ja gniłam w pierdlu, wy byliście sobie na egzotycznych wakacjach za granicą. — Czuję, jak złość we mnie narasta.
— To nie tak! Głos w słuchawce powiedział nam, iż uratowanie ciebie i Luke’a będzie ciężkie, lecz zajmie się tym, choć ta sprawa potrwa sporo czasu. Nie byliśmy zadowoleni, nawet protestowaliśmy, jednak nic to nie dało. Zostaliśmy uciekinierami. Nie znaliśmy siebie nawzajem czy też języka, a mimo tego, musieliśmy sobie poradzić razem, w obcym kraju. Tu nie mogliśmy się ukryć, bo ten cały "Cross", kimkolwiek on jest, bez problemu by nas znalazł, a potem zabił. Jednak ty miałaś gwarancję bezpieczeństwa. Nie mam pojęcia, skąd on to wiedział, lecz był pewien, że cię nie zabiją.
— Masz na myśli Parkera? On był waszym tajemniczym rozmówcą? — Chwilę temu się przechwalał tym wyczynem.
— Tak. Po jakimś czasie obudził się Christian. Nie tak dawno otrzymaliśmy telefon, iż już "czas", a Parker potrzebuje naszej pomocy. W końcu byś mu nie zaufała, gdyby nie wiadomość ode mnie.
— Zawsze bazgrałaś, jak kura pazurem i sama po sobie doczytać się nie mogłaś. To ja robiłam za twojego grafologa przed nauczycielami! — Uśmiecham się mimowolnie, gdy powracają do mnie wspomnienia takich chwil. — A co z adwokatem?
— To jakiś znajomy Parkera, lecz nie wiemy, jakim sposobem nakłonił go do współpracy przy tak niebezpiecznej sprawie.
— Jeszcze jedno nie daje mi spokoju. Ashton jest nieufny względem obcych, jakim więc cudem dał się tak łatwo przekonać temu kolesiowi, w dodatku przez telefon?
— Nie wiem, ale podczas ich rozmowy odniosłam wrażenie, jakby nie byli sobie całkiem obcy.
— Ciekawe… — Od nadmiaru informacji głowa mi pęka, lecz uświadamiam sobie jeszcze coś. — Zaraz, czemu nie pofatygował się do was osobiście, tylko zadzwonił?
— Ponoć był bardzo zajęty, a liczył się czas. Ludzie tego całego "Crossa" już po nas jechali, a Parker nie mógł stracić z oczu wozu, który przewoził tego blondyna, bo najpewniej miałby nikłe szanse na jego ponowne odnalezienie.
— Co?! On wie, gdzie jest Luke?!
— Owszem, ale odbicie go będzie niezwykle trudne. Do tego nie mamy pewności czy on żyje. — Catia próbuje ugasić mój zapał.
Luke "Mrok" Hemmings jest ostatnią osobą, z którą chcę się spotkać. Mam do niego ogromny żal za to, co mi zrobił. Jednak wiem, że Ashton tej sprawy nie odpuści i będzie chciał ratować przyjaciela, tak, jak ja swoich. Z jednej strony ogarnia mnie gniew na myśl o blondynie, a z drugiej pojawia się dziwne uczucie, które nie należy do tych negatywnych odczuć. Ciężko je opisać, to przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym ciele.
— Macie w ogóle jakiś plan? — Przełamuję ciszę.
— Tak, jednak omówimy go w innym miejscu. Ten magazyn to kryjówka, gdyby ktoś was śledził. Prawdziwa "baza" znajduje się gdzie indziej.
— To na co czekamy? Jedźmy!
Ruda nie zdaje sobie sprawy, że ludzie "Crossa" nie muszą mnie śledzić, bo i tak wpadnę w ich łapy na cotygodniowej kontroli u kuratora. Można powiedzieć, iż nie doceniają Parkera, przez co moje wyjście na wolność odbija się bez echa. Po co mają się namęczyć, skoro sama do nich przyjdę? Do tego momentu musimy już wyciągnąć teczki oraz odbić Luke’a. Moja pierwsza wizyta u kuratora może się okazać ostatnią, więc wszystko muszę dopiąć na ostatni guzik, aby ewentualnie odejść, niczego nie żałując. W końcu od dawna żyć mi się nie chce. Tej marnej egzystencji pomaga jedynie myśl, że należy posadzić rodzeństwo Bailey za kartkami, żeby nikt nie musiał więcej cierpieć. Są zdolni do wszystkiego i nie cofną się przed niczym, by osiągnąć swój cel.
Dziewczyna chwyta mnie za rękę, po czym wyprowadza z ciemnego kąta. Kierujemy swe kroki do towarzyszy, którzy dalej czekają przy zapalonej świeczce. Ich wzrok spoczywa na nas, gdy tylko wyłaniamy się z mroku.
— Dobra, pojadę z tobą, lecz nie licz, że od razu ci zaufam. Wciąż nic o tobie nie wiem. — Nie zamierzam bawić się z Parkerem w podchody. — Jednak masz obiecujący początek.
Mężczyzna uśmiecha się szeroko, pokazując idealnie białe zęby.
— Dobre i to. Ruszajmy się, już zbyt długo tu siedzimy. — Kieruje swe kroki ku wyjściu, a my posłusznie ruszamy za nim.
Nie spodziewałam się Ashtona i reszty załogi. Cieszę się że żyją i że będą czynnymi uczestnikami dalszych wydarzeń. Spotkanie ze znajomymi musiało być wielkim szokiem dla Marisy. Pewnie uważała że ma marne szanse na to, by jeszcze kiedyś spotkać swoich przyjaciół.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie postać Parkera, a jeszcze bardziej interesuje mnie, jaki ma związek z Ashtonem. Skąd się znają? Parker to jakiś przyjaciel rodziny, czy poznał Ashtona w innej sytuacji?
Nie mogę doczekać się momentu, gdy bohaterowie będą chcieli odbić Lukea. Będą musieli się do tego porządnie przygotować, tym bardziej że mają na to mało czasu.
Maggie
Miła niespodzianka dla Marisy, aby jedna. Żyją, żyją, czekali w ukryciu, a teraz mogą wrócić do gry.
UsuńSpokojnie, Parkera będziemy obierać, niczym cebulę. Potrzeba trochę czasu, bo nie mogę odkryć wszystkich kart od razu.
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May