Hejka! Tak, wiem, miałam nie rozpoczynać tego sequela, jednak coś mnie natchnęło i popełniłam prolog. Nic nie poradzę, moja wena jest strasznie kapryśna, jednak to chyba dobrze? Kto czekał na kolejne przygody "Mroku"? Odgryzą się, a może już są martwi? Miłego czytania! Oprócz tego wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka! Oby ten rozdział był udanym prezentem. Jak przy okazji podoba wam się nowy zwiastun? :P
Godzina 13:18, Więzienie dla kobiet w Woodstown, 19 lat później.
Kolejny bezbarwny dzień, kolejna nieprzespana noc.
W tym miejscu wszystko wyznaczone jest według planu. Każda osoba, bez wyjątku, musi się do niego stosować. Posiadamy dostęp do biblioteki, świeżego powietrza
czy też możliwość zobaczenia się z bliskimi, jednak kraty w oknach i pilnujący
nas strażnicy nie pozwalają zapomnieć, iż jesteśmy tylko zwierzętami w
klatkach. Te warunki nijak mają się do normalności. Utrata wolności to
najgorsze, co może człowieka spotkać. Pamięta o szczęśliwych i gorzkich
chwilach spędzonych przed zostaniem więźniem. To niezwykle boli. Tutaj ma się
dużo czasu na myślenie, przez co nachodzą nas refleksje — co z naszymi
najbliższymi? Kiedy wreszcie uda się stąd wyrwać? Wszystko zrobię inaczej, gdy
opuszczę mury. — Mimo deklaracji i tak nie potrafią już powrócić do życia w
społeczeństwie. Nie mija dużo czasu, zanim ponownie witamy ich w naszych
skromnych progach.
Nie mam pojęcia, co jest gorsze. Odsiadka za
faktycznie popełnione zbrodnie z myślą, że można było uniknąć głupich błędów, czy może utrata swoich bezcennych lat młodości za niewinność? Ta
świadomość wykańcza człowieka najbardziej. Wie, że nie powinno go być w tym
obrzydliwym miejscu, z przerażającymi ludźmi, a mimo tego musi nauczyć się z
nimi egzystować. Z tej klatki już nigdy się nie wydostanie.
Wiem, iż jedna informacja może to zmienić. Skoro
samej nie udało mi się popełnić samobójstwa kilka lat temu, może oni zapewnią
mi szybką śmierć? Wystarczy tylko podać tę jedną informację — gdzie ukryte są
dokumenty obciążające "Crossa". Jednak mój ojciec do samego końca nie chciał
wyjawić tym oprychom prawdy. Wiedział, że mogłam zaprowadzić ich do schowka,
ale wolał poświęcić życie swoje i mamy, żeby tylko dowody pozostały bezpieczne.
Kto teraz z nich skorzysta? Coś wątpię, żeby zawarte tam informacje wystarczyły
na skazanie go… Jednak "Cross" boi się i zaczyna wykonywać nerwowe ruchy, byle
dorwać dokumenty. Sama ich nie przejrzałam, byłam dzieckiem i nie interesowało
mnie, jakie teczki ojciec każe mi ukrywać. Przekupywał mnie górami słodyczy,
gdy tylko dobrze wykonałam swoje zadanie. Teraz naprawdę żałuję, bo
przynajmniej miałabym stuprocentową pewność, że gra jest warta świeczki.
Drzwi od celi odsuwają się. Za nimi staje szczupła,
wysoka blondynka w średnim wieku, przyodziana w mundur. Rzuca mi krótkie,
podejrzliwe spojrzenie błękitnymi oczami, po czym oznajmia:
— Turner, masz gościa.
Już nie dziwi mnie jej reakcja. Odkąd tu jestem,
jeszcze nikt mnie nie odwiedził. W ciągu tych dwudziestu zakichanych lat, w
pierdlu, nie miałam ani jednej osoby, która chciałaby zobaczyć, jak
się miewam. Co tak nagle?
— Kto to? — Zadaję pytanie.
— Dowiesz się na miejscu, wstawaj.
Niechętnie wykonuję jej polecenie. Podchodzę do
kobiety, która skuwa moje ręce na czas wizyty. Następnie podążam za nią wąskim,
ciemnym korytarzem, w akompaniamencie niezadowolonych kobiecych głosów, które
chcą zamienić się ze mną miejscami. Sama chętnie to zrobię, gdyż nie mam ochoty
z nikim się spotkać. Jedynie niewielka cząstka mojej osoby jest ciekawa, kto
postanawia ze mną porozmawiać. Skręcamy w lewy korytarz. Na jego końcu
strażniczka otwiera drzwi. Opuszczamy mój blok, kierując się do kolejnego
pomieszczenia, na wprost nas.
Za mosiężnymi drzwiami, dostrzegam stolik oraz dwa
krzesła. Jedno z nich zajmuje czarnoskóry mężczyzna ubrany w jeansy i flanelową
koszulę. Jego głowę ozdabia jedynie łysina, a twarz pokrywają liczne zmarszczki. Na buzi nieznajomego nie widnieje ślad zarostu. Nawet nie raczy spojrzeć na nas, tkwi w jednej pozycji, jakby
przyglądając się drugiemu krzesełku, które jest aktualnie puste.
— Masz dziesięć minut. — Oświadcza strażniczka.
— Zostaw nas samych. — Ton jego głosu jest
szorstki.
— Nie mogę, wiesz jakie są przepisy, Ethan. —
Kobieta chwyta mnie za ramię i ciągnie w stronę stolika.
Zajmuję miejsce naprzeciwko mężczyzny. Nie odzywam
się, po prostu patrzę tępo w stolik, dając do zrozumienia, że nie mam nic do
powiedzenia nieznajomemu. To żaden z moich byłych przyjaciół czy "towarzyszy".
Czego ode mnie chce? W sumie mało ważne…
— Ten jeden raz, Gina. Poradzę sobie. — Facet nie
daje za wygraną.
— Lepiej, żeby przełożeni się o tym nie
dowiedzieli, bo będę mieć przesrane. — Niechętnie kieruje się w stronę drzwi.
— Dzięki, jestem twoim dłużnikiem.
— Wiem. — Prycha, po czym opuszcza pomieszczenie.
Nastaje głucha cisza. Jestem tutaj po raz
pierwszy, ale to miejsce nie sprawia dobrego wrażenia. Całkowicie pozostaje w
odcieniach szarości, jakby chcąc dobić więźniów, w końcu za mało smętnych
kolorów tutaj mamy.
— Dość ponure miejsce, nie męczy cię? Tak w ogóle, jestem Ethan Parker. — Rozgląda się po pomieszczeniu swymi piwnymi oczami.
— A mam jakiś wybór? To od dawna jest mój nowy dom…
— Może nie na długo. Wiem, że siedzisz tutaj
niewinnie. Pewna osoba bardzo chce cię złamać. Musisz mieć coś cennego, skoro
jeszcze żyjesz i gnijesz tutaj, a nie w ziemi. — Od razu przechodzi do rzeczy.
— Niech zgadnę, jesteś jego kolejną zabaweczką? —
Kręcę głową z rozbawieniem.
— Wręcz przeciwnie, jego najgorszym koszmarem, z
którego nie może się obudzić.
Nieznajomy zgrywa pewnego siebie, jednak nie ze mną
te numery. Spoglądam na jego gładko ogoloną twarz. Nie ukazuje ona żadnych
emocji. Przeszywający wzrok rozmówcy zdaje się przewiercać mnie na wylot.
— Powiedz swojemu szefowi, że mu się udało.
Zniszczył mnie, ale i tak nie zdradzę, gdzie jest to, czego szuka.
— Sam jestem sobie szefem. Możemy pomóc sobie
nawzajem i pozbyć się tego plugastwa. — Niezrażony, kontynuuje rozmowę.
— Pozbyć? Jego? Niemożliwe… To Australia żyje dla
niego. Nie istnieje miejsce, żeby bezpiecznie się ukryć. Wszędzie ma swoich
kretów, nie rozumiesz tego? Jesteś naiwny, jeśli myślisz, że możesz coś
zdziałać. — Kręcę głową z niedowierzaniem.
— To da się zrobić, jednak nie samemu. Potrzebujemy
zaufanych osób oraz dowodów. Musisz tylko mi uwierzyć.
— Wierzyłam już zbyt wielu osobom i jak skończyłam?
Rozejrzyj się, to jest moja rzeczywistość. Już nigdy więcej nie mam zamiaru
wpakować się w jakiekolwiek bagno. Nawet nie będę miała na to szansy, bo zgniję
w tym pierdlu.
— Wyciągnę cię stąd, ale musisz współpracować. —
Jest nawet przekonujący.
— Podziękuję. Z nim nie da się wygrać. Jeśli
faktycznie dla niego nie pracujesz to kompletnie zwariowałeś, jeżeli myślisz,
że z nim wygrasz.
Drzwi się otwierają, a ja pierwszy raz cieszę się
na widok strażniczki. Jest moim wybawieniem, gdyż dalsza rozmowa z tym panem
nie ma najmniejszego sensu. Od razu wstaję, nie czekając na reakcję mężczyzny.
Kieruję się w stronę blondynki.
— Koniec odwiedzin. — Chwyta mnie za ramię.
Zostawiam niechcianego gościa w ponurym
pomieszczeniu, posłusznie podążając za strażniczką do mojej celi. Droga ta mija
mi niezwykle szybko. To niemal ja ciągnę za sobą Ginę, chcąc natychmiast znaleźć
się za swoimi kratami. Gdy wreszcie tam docieramy, kobieta mnie rozkuwa, zamyka
drzwi, po czym odchodzi.
Zastaję na miejscu również moją współlokatorkę.
Najwyraźniej jej widzenie również dobiegło końca. Nawet nie raczy na mnie
spojrzeć, leży odwrócona twarzą do ściany, czyli jak każdego dnia. Przynajmniej
tyle, że mi nie przeszkadza ani nie denerwuje. Jest jak duch — pojawia się i
znika.
Siadam na pryczy, podciągam kolana pod brodę, a następnie poddaję się rozmyślaniom. Ten koleś jest jakiś dziwny. Może to po prostu dobry
aktor i kolejny pachołek "Crossa", mający mnie przekonać do wyjawienia
tajemnicy? Nie sprawia wrażenia kogoś złego, jednak jest w nim coś, co mnie
niepokoi. Jeśli mówi prawdę, co takiego ma do Matthew? Raczej to nie byle
pierdółka, skoro fatyguje się do mnie. Jestem jego ostatnią deską ratunku? W
takim razie jest bez szans. "Cross" bawił się nami, jak dziećmi wiele lat temu,
teraz nic się nie zmieni. Nie wiem, czy pozostali nawet żyją. Może jestem tutaj
sama? I dlaczego teraz? Po dwudziestu latach nagle ktoś się pojawia. Czy to ma
jakieś znaczenie?
Przykładam prawą dłoń do szyi, gładząc "pamiątkę", jaka pozostaje mi po próbie samobójczej. Towarzyszka mych ostatnich lat. Za
każdym razem, kiedy budzi się we mnie nadzieja, że mogę coś zmienić i
odgryźć się za wszystkie wyrządzone krzywdy, dotykam tej szramy. Przypomina mi
ona, iż z "Crossem" nie da się wygrać. Chcę się odegrać, ale to nie ma sensu. Moja
chęć poznania prawdy prowadzi jedynie do więziennej celi, a jego pragnienie
zemsty to droga w jedną stronę do piachu.
Omg 19 lat! Jestem taka podekscytowana, że po takim czasie będzie można poznać dalsze losy Marisy. Jest to okropna dziura między jej latami młodzieńczymi a tym, ile ma teraz lat. Strasznie ciekawi mnie, kim jest mężczyzna, który odwiedził bohaterkę i dlaczego pojawił się akurat teraz? Dlaczego nie przyszedł wcześniej?Czego chce od Marisy?
OdpowiedzUsuńMaggie
Tak, data dość ważna, ale o tym później. xD
UsuńWszystko w swoim czasie, ale tutaj nikt nie pomaga bezinteresownie.
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May