W sekundzie moje serce zaczyna
bić mocniej. Czuję, jak chce ono wyskoczyć z mojej piersi. Jedno imię, a
wywołuje tyle emocji. Dotąd do mnie nie dociera, co właśnie przełożona
sierocińca do mówi.
—
Lauren Bailey? — Dopytuję z niedowierzaniem.
—
Tak. — Odpowiada kobieta.
Siedzę jak wbita w krzesło, nie
potrafiąc wypowiedzieć więcej słów. Pierwszy szok utrzymuje się o wiele za
długo. Moja przyjaciółka szuka mnie po wszystkich sierocińcach. Powinnam się z
nią skontaktować, ale nie mam odwagi. W końcu tyle ze sobą nie rozmawiałyśmy,
tyle się nie widziałyśmy. Najlepszym rozwiązaniem jest odpuścić, lecz
podświadomość podpowiada mi, żeby zapytać o numer telefonu. Dręczy mnie
poczucie winy, że tyle się do niej nie odzywam. To nie pozwala mi przyjąć
obojętnie wiadomości o jej telefonie.
—
Zostawiła może swój numer? — Zadaję to pytanie po dłuższej chwili.
—
Owszem. — Kobieta
podaje mi kartkę papieru, na której jest napisane dziesięć cyfr formujących
numer telefonu Lauren. —
Nie masz obowiązku dzwonić do niej. Zrobisz, co będziesz uważała za słuszne.
Przepraszam Cię, moja droga, ale nie mogę dłużej rozmawiać. Muszę pilnie wyjść.
Nie chcąc zatrzymywać brunetki
dłużej, w pośpiechu opuszczam jej gabinet. W sumie i tak wiem już wystarczająco.
Jedyne, co mi pozostaje, to zastanowić się nad zatelefonowaniem do
przyjaciółki. Wystarczy wstukać na smartfonie numer i nacisnąć „połącz”.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Nadal się waham czy faktycznie powinnam zawracać
jej głowę. Z jednej strony wydaje mi się, że nie powinnam jej męczyć, ale zaś z
drugiej, jakby na to nie patrzeć, to ona mnie szuka. Bez powodu by raczej
nie dzwoniła po wszystkich bidulach w Australii.
Wchodzę po schodach na
pierwsze piętro, a potem drugie. Idę dość powoli, żeby wydłużyć chwilę
swoich rozmyślań. Jak wrócę do pokoju mogę być pewna, że Catia zacznie
wypytywać o przebieg rozmowy z przełożoną. Rudowłosa lubi węszyć i szukać
dziury w całym. Taka już jest moja druga, najlepsza przyjaciółka. Można przywyknąć do jej dociekliwości czy również charakteru. To naprawdę miła i sympatyczna dziewczyna, jak się ją bliżej
pozna. Nienawidzę rozmawiać o swojej przeszłości, dlatego Catherine'a nie ma
pojęcia o Lauren. Opowiedziałam jej tylko raz tą historię, ale wspomniałam, że
byłam u koleżanki. Streściłam wydarzenia tamtej tragicznej nocy i nie
mówiłam o blondynce szczegółów. Ruda, oczywiście nie wypytywała o nią. Dla niej liczyło się
to, co przeżyłam przez ten czas. Śmierć rodziców jest dla małego dziecka
prawdziwym szokiem, z którego nie da się łatwo wyjść. Później spędziłam długie
godziny na terapii u psychologa. Można powiedzieć, że na niewiele się zdały.
Tylko straciłam swój czas. Terapeuta nie przeżył tego, co ja więc skąd miał mieć
pojęcie jak się czułam?! On posiadał rodzinę i nie przytrafiła mu się w
dzieciństwie taka tragedia, jak mnie. Nie był w stanie mnie zrozumieć, dlatego
żebym nie musiała więcej tam chodzić, starałam się, przy każdym spotkaniu udawać
poprawę. Kilka wizyt i uznał mnie za całkowicie zdrową. Prawda była taka, że
udawanie przerodziło się w lek na traumę. Skupiłam się na nauce w szkole i
całkiem zapomniałam o tej sprawie. Myślałam o niej coraz rzadziej, aż w końcu przestałam. Teraz, kiedy dowiaduję się o telefonie
od Lauren, wszystko powraca. Natłok myśli i wspomnień jest nie do zniesienia.
Byliśmy szczęśliwą, kochającą się rodziną. Może mama i tata nie mieli dla mnie
tyle czasu, co rodzice moich rówieśników, ale mimo to byłam uradowana.
Posiadałam dwójkę kochających mnie nad życie osób. Byłam ich oczkiem w głowie.
Myśleli o mnie w pracy, podczas przerw obiadowych dzwonili, by chociaż
na chwilę usłyszeć mój głos. Zazwyczaj jak wracali do domu to ja już spałam,
więc tylko przyglądali mi się, jak zajęta byłam w krainie Morfeusza. Wyrwa w
moim sercu chyba znów się otwiera. Nie wiem, czy po raz drugi uda mi się ją
zamknąć. Jakby na to nie patrzeć nigdy jej nie zamknęłam. Przysłoniłam ją tylko
nudną i szarą rzeczywistością. Wszystko było dobrze, dopóki Lauren Bailey nie
zadzwoniła do tego sierocińca. Wracają te dobre jak i gorzkie wspomnienia.
Opieram się ramieniem o ścianę
i przykładam lewą rękę do piersi. Zaciskam dłoń w pięść, zgniatając przy tym
kawałek materiału koszuli, którą mam na sobie. Czuję jak dziura w mym sercu się
powiększa, a ja nie mam czym jej wypełnić. Ból, który teraz odczuwam, jest nie
do wytrzymania. Bardzo przypomina ten, w dniu utraty jedynych, ukochanych osób w
moim życiu. Tylko jedne słowa psychologa wspominam do dziś.
~~*~~
Siedzę przed gabinetem
jakiegoś terapeuty mającego się mną zająć. Przez opuchnięte od łez oczy, ledwo
dostrzegam tabliczkę na drzwiach: „Psycholog John Marshall”. Ponoć jest
najlepszym specjalistą w swoim zawodzie i nie ma sobie równych. Tak przynajmniej
wszyscy w okolicy mówią. Wodząc wzrokiem po całym korytarzu widzę bardzo dużo
obrazów na ścianach kolorem przypominających ocean. Wstaję z krzesła i
podchodzę do jednego z nich. To nie są żadne dzieła sztuki wybitnych malarzy, takich jak Picasso. Namalowane są przez dzieci. Oczywiście, posiadają dedykacje:
„Dla wspaniałego psychologa Marshalla, który pomógł mi przezwyciężyć strach.
Vanessa”. Wygląda na to, że ma swoich oddanych pacjentów. W tej przychodni
najgłośniej jest tylko o nim. Jeśli jest tak dobry, to mam nadzieję, iż pomoże
również mnie. Wracam na swoje miejsce, jednak zanim udaje mi się usiąść, drzwi
gabinetu mojego terapeuty otwierają się. Pokój opuszcza młody chłopak na oko
mający siedemnaście lat. To Krótko obcięty blondyn o niebieskich niczym
wzburzone morze oczach. Bardzo wysoki i postawny nieznajomy ubrany jest w bluzę
z kapturem, jeansy, a na nogi założone ma vansy. Spogląda na mnie kątem oka.
Lekko zawstydzona odwracam wzrok udając, że interesuje mnie jeden z obrazów na
ścianie. Gdy chłopak powraca wzrokiem do psychologa, od czasu do czasu spoglądam
nam nich. Niebieskooki żegna się uściskiem dłoni ze specjalistą.
— Dziękuję panu. — Mówi chłopak.
— Nie masz za co dziękować. Pomóc Ci to mój
obowiązek. Następne spotkanie w przyszłym tygodniu. — Obdarowuje go promiennym
uśmiechem. —
Do widzenia.
Młody człowiek pośpiesznie
opuszcza korytarz, kierując się w stronę wyjścia.
— Zapraszam. — Pan Marshall wskazuje na mnie.
Dość niechętnie wchodzę do
jego gabinetu. Nie jest, aż tak obszerny, jak się wydaje. Znajduje się tutaj
jedynie dębowe biurko, ogromna drewniana szafa, w której są trzymane dokumenty
pacjentów, kanapa z aksamitnego, czerwonego obicia i dwa metalowe krzesła podobne
do tych na korytarzu. Całe pomieszczenie utrzymane jest w różnych odcieniach
czerwieni.
— Usiądź na kanapie, a ja w tym czasie
wyjmę wolną kartę i uzupełnię potrzebne informacje.
Wykonuję jego polecenie, robiąc duże kroki po drewnianych panelach. Usadawiam się wygodnie na aksamitnym
obiciu mebla i czekam na trudną rozmowę ze specjalistą. Bardzo długo nie
chciałam zgłosić się do psychologa. W sumie to zostałam zmuszona do przyjścia
tutaj, gdyż uznano, że sobie nie poradzę z tym wszystkim sama. Zostałam wysłana
tu przez przełożoną sierocińca. Ta poczciwa kobieta, troszczy się o wszystkich
swoich podopiecznych, aż w nadmiarze. Traktuje nas jak własne dzieci. Nie
posiada męża ani swoich pociech. Sierociniec jest wszystkim, co ma. Pani
Allen potrafi wysłuchać każdego i znaleźć rozwiązanie jego problemu. Bardzo
przejmuje się losem dzieciaków, do których szczęście się nie uśmiecha. Jestem tutaj tylko ze względu na nią, żeby się o mnie nie martwiła. Zawsze
powtarza, że psycholog pomaga normalnie funkcjonować po traumach. Niby jak on
ma mi pomóc? Nigdy nie przeżył tego, co ja. Nie da się zrozumieć drugiego
człowieka, jeśli nie przejdzie się tego samego piekła, przez które on
przeszedł. Właśnie z tego powodu sieroty tak dobrze się rozumieją. Nie mają
nikogo, kto mógłby się nimi zająć. Posiadają tylko siebie i ufają tylko sobie.
Czują się na tym świecie niepotrzebne, zaniedbane, opuszczone. I właśnie
poczciwa pani Allen daje nam nadzieję na chociaż cząstkowe zrozumienie. Nie
odrzuca nas z powodu tego, iż nie posiadamy nikogo. Właśnie to sprawia, że nas
do siebie przygarnia. Sierociniec, który prowadzi jest stworzony dla takich istotek.
Dzięki tej kobiecie mamy dach nad głową. Przynajmniej w taki sposób się jej
odwdzięczę. Nie będę kolejnym zmartwieniem.
— Więc, Mariso, jak się dzisiaj czujesz? — Pyta postawny
psycholog, siadając na krześle, naprzeciwko mnie.
— Lepiej, ale martwi mnie jedna rzecz.
— Opisz ją. — Prosi.
— To taki ból, który jakby rozrywa mi serce.
— Zaciskam
dłoń na klatce piersiowej. —
Jest nie do wytrzymania.
— To inny rodzaj bólu niż w przypadku
zranienia. Bardzo mi przykro, ale ran w sercu zazwyczaj nie da się wyleczyć... — Na chwilę zawiesza
głos. — Ale jest coś, co może ci choć trochę pomóc.
— Co to takiego? — Pytam z nadzieją.
— Miłość.
— Miłość? — Powtarzam otępiała.
— To jedyna rzecz, która ci pomoże wyleczyć złamane serce. Może być jedynie podarowana przez drugą osobę.
— Więc nigdy się nie pozbędę tego bólu. Nie
ma nikogo, kto mnie kocha. — Markotnieję.
— Czy, aby na pewno? Ktoś już cię kiedyś
pokochał. —
Uśmiecha się na widok mojej zdziwionej miny. — To twoi rodzice, Mariso. Może nie ma ich
przy tobie ciałem, ale jestem pewny, że są tutaj obecni duchem. Z czasem
znajdzie się i jakiś chłopak, który obdaruje cię uczuciem.
— Dziękuję panu. — Mówię ze łzami w
oczach.
~~*~~
Zmieniam pozycję, opierając się
plecami o ścianę. Osuwam się na podłogę, obejmuję swoje kolana ramionami i chowam
w nich twarz. Miałam już nigdy o tym nie wspominać. Nienawidzę rozdrapywania
starych ran. Powinnam się cieszyć, w końcu od dawna chcę zobaczyć Lauren.
Problem polega na tym, że nie potrafię. Każde chociażby najmniejsze wspomnienie
dawnego życia w Sydney, włącznie z moją przyjaciółką, wiąże się z bolesnymi
obrazami moich rodziców. Powinnam zachowywać się jak osoba dojrzała, ale nie
daję rady. Miałam być silna i nigdy nie płakać — obiecałam to sobie. Kiedyś myślałam, że
płacząc, rozmawiając o rodzicach i załamując się po ich stracie sprawiam im
zawód, ponieważ powinnam być dzielna. Terapeuta przekonał mnie, że to nic złego
rozpaczać po ich utracie. Te uczucia sprawiają, że odróżniamy
się od zwierząt. Mimo wszystko ja nie potrafię wyrażać swoich uczuć. Tłumię je w sobie długo, aż do teraz. Jedna osoba przywraca stare, uśpione i zapomniane
wspomnienia. Nie udaje mi się ich wymazać z pamięci choć bardzo tego pragnę.
Po moich policzkach zaczynają spływać słone łzy. Gdyby mnie teraz zobaczyła
pani Allen, rozkleiłaby się jeszcze bardziej ode mnie, widząc w jakim jestem
stanie.
Przyciskam mocniej głowę do
kolan. Zadowalający jest fakt, że nikogo nie ma na korytarzu poza mną. Brakuje
mi tylko publiczności patrzącej na to jak cierpię. Uchodzę tutaj za
najodważniejszą, nie pokazującą swoich uczuć, dziewczynę, która niczego się nie
boi i nie ma chwil załamania. Jestem jednak tylko człowiekiem i jak widać mam
swoje chwile słabości. Nie posiadam przecież serca z kamienia.
—
Kochana, co się stało?
Nawet nie próbuję reagować na
to pytanie. Ktoś jednak znajduje się na korytarzu, a ja dobrze wiem, kto. To do przewidzenia, że zacznie mnie szukać. Bardzo długo nie wracam, a
jesteśmy umówione na spotkanie z przyjacielem w parku. Nie muszę nawet podnosić
wzroku, by wiedzieć, iż w tej chwili Catia usadawia się obok i mocno mnie
przytula.
—
Marisa, co się dzieje? — Ponawia pytanie.
Jest mi ciężko powrócić
myślami do rzeczywistości, ale muszę. Rudowłosa nie daje za wygraną. Przez cały
czas usilnie stara się wydobyć ze mnie informacje, które ją interesują. Zaborczość tej dziewczyny jest czasem irytująca, lecz z innej strony dobrze, że tak łatwo nie można jej spławić. Jeśli zauważa pogorszenie twojego nastroju, od razu zaczyna
swoje dochodzenie. Nie odpuszcza, dopóki nie dowiaduje się wszystkiego i nie
znajdzie sposobu na poprawienie ci humoru. Zawsze jest przy tobie, gdy tego
potrzebujesz. Według mnie taka przyjaciółka to prawdziwy skarb. Wiem, że mnie wysłucha, dobrze doradzi, pomoże w trudnej sytuacji. Zawsze znajduje
wyjście z każdego dołka. Niechętnie kieruję swój wzrok w stronę Rudej.
Dziewczyna jedynie nagradza mnie promiennym uśmiechem i obejmuje jeszcze
mocniej. Już dalej bez najmniejszego problemu odwzajemniam jej uścisk. Opieram
głowę o ramię przyjaciółki, szlochając.
—
Cii, wszystko jest dobrze. —
Stara się mnie pocieszyć choć nawet nie zna powodu mojego załamania. — Powiesz mi, co się
dzieje?
Przez chwilę zastanawiam się
czy wyznać jej prawdę. Skoro widzi mnie w takim stanie to i tak nie da mi
spokoju. Dłuższe udawanie, że nic się takiego nie dzieje, tym razem na niewiele
się zda. Opowiedzenie o tym nie będzie takie proste. Tyle tłumię wszystkie
wspomnienia i emocje z nimi związane w sobie, że chyba nie potrafię już o nich
rozmawiać, ale jak nie spróbuję, to się nie dowiem.
—
Opowiem ci, ale nie tutaj. —
Postanawiam się przełamać. —
Chodźmy do pokoju to wszystko wyjaśnię.
Rudowłosa pomaga mi się
podnieść, gdyż w obecnym stanie sama sobie nie radzę. Dziewczyna podnosi
również małą karteczkę z podłogi, na której jest zapisany numer Lauren i podaje
mi do ręki. Ruszamy pomału w stronę naszego pokoju. Im bliżej niego się
znajdujemy, tym nadchodzących wątpliwości jest więcej. Wyrzuty sumienia, jakie
odczuwam w stosunku do Catii, są nie do zniesienia. Przyjaźnimy się od prawie
ośmiu lat, a ja dotąd nie powiedziałam jej całej prawdy. Muszę się przełamać i
tym razem opowiedzieć Rudej wszystko. Pominęłam w sumie tylko fakty o Lauren,
ale to one sprawiają, że wspomnienia do mnie wracają. Blondynkę uważałam za
swoją starszą siostrę. Każde wspomnienie z nią przywołuje uczucia, o których
nie chcę rozmawiać. To usprawiedliwienie, dlaczego nie mówiłam zbyt wiele o
niej Catii. Tyle lat tłumię w sobie te negatywne, bolesne uczucia. Teraz
przychodzi mi opowiadać o nich tak nagle.
Gdy docieramy do pomieszczenia, jestem pewna, że muszę powiedzieć o wszystkim Rudej. Dziewczyna pomaga usiąść
mi na łóżku, a następnie idzie zamknąć drzwi. Po wykonaniu tej czynności, zajmuje miejsce obok mnie. Przygląda się wyczekująco, a ja nawet nie mam pojęcia, jak zacząć rozmowę. Zaginam brzegi karteczki z numerem Lauren nadal myśląc, jak
rozpocząć dyskusję.
— Więc powiedz mi, o co chodzi? — Zadanie ułatwia mi rudowłosa, zadając pytanie jako pierwsza.
—
Nie powiedziałam ci wszystkiego o mojej przeszłości. — Cały czas zaginam
brzegi kartki. — Pamiętasz
jak opowiadałam o dniu śmierci moich rodziców?
—
Tak. — Dziewczyna
przytakuje.
—
Mówiłam też, że tego dnia przebywałam u mojej przyjaciółki Lauren... — Na chwilę się
zawieszam. — Była
dla mnie jak siostra. Przychodziłam do niej codziennie. Moi rodzice pracowali
do późna, a ja nie chciałam siedzieć sama w pustym domu, więc po szkole czas
spędzałam u niej.
Kątem oka patrzę na Catię. Po
ułamku sekundy odwracam wzrok, czując na sobie jej zaciekawione spojrzenie.
—
Wyparłam z pamięci wszystkie tamte wydarzenia. Uczucia związane z
rodzicami i z nią starałam się ukryć, gdyż były dla mnie zbyt bolesne.
Nauczyłam się tłumić wszystko w sobie. Do tej pory dobrze mi to wychodziło, ale
jeden telefon zmienił wszystko. —
Chwilę się zamyślam.
—
Jaki telefon? — Pyta wyraźnie zaciekawiona.
—
Kiedy pani Allen poprosiła mnie o rozmowę, dowiedziałam się, że pewna
dziewczyna wydzwania po wszystkich sierocińcach w poszukiwaniu mojej osoby... — Na moment milknę, żeby
wydusić najtrudniejsze słowa. —
... To Lauren.
—
Do tej pory nie utrzymywałaś z nią kontaktu? Nikogo takiego nie
zauważyłam w twoim otoczeniu. —
Rudowłosa stara się wyciągnąć ze mnie jak najwięcej informacji.
—
Owszem. Gdy tylko dowiedziałam się o tym telefonie, wszystkie złe
wspomnienia wróciły. W końcu byłam u niej tamtego dnia. Każda myśl o dawnej koleżance powoduje również powrót nieprzyjemnego widoku moich rodziców, gdy byli
wynoszeni w workach. To jest powód mojego załamania. Nie da się wiecznie
skrywać swoich uczuć. —
Po wypowiedzeniu tego kamień spada mi z serca.
—
Mogłaś mi powiedzieć. Przy mnie nie musisz zgrywać twardej. Jesteśmy
przyjaciółkami nie od dziś, a ja dowiaduję się o tym dopiero teraz. To istotny
fakt biorąc pod uwagę twoje zachowanie. —
Rudowłosa zaczyna się irytować.
Wcale mnie nie dziwi jej
reakcja. Ciężko o tym mówić, ale robi mi się lżej. Mogłam z nią o tej sprawie porozmawiała dawno temu, a nie kryć te odczucia głęboko w swoim
sercu. Kumulacja wszystkich negatywnych emocji powoduje właśnie moje
całkowite załamanie. Jestem jak chodząca bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem,
która właśnie osiąga moment kulminacyjny. Trzeba było długo czekać, ale w
końcu wszystkie moje uczucia wydostają się na powierzchnię, oglądając światło
dzienne. Nie oczekuję od Catii zrozumienia. Teraz jedynie chcę, aby nie
gniewała się na mnie bardzo długo. Z tą informacją może się oswoić w ciągu
kilku dni. Dam jej tyle czasu, ile potrzebuje. Mam nadzieję, iż w ten sposób nie
niszczę naszych relacji.
—
Wiem i przepraszam cię za to. Zachowałam się trochę głupio, tając przed
tobą tożsamość Lauren, ale nawet o nią nie pytałaś. Wiedziałaś tyle, że byłam u
niej tamtego dnia i to ci wystarczyło. — Przerywam dłużącą się ciszę.
—
Zwykle jak opowiadasz o takich rzeczach, to podajesz wszystkie
informacje. Skąd miałam wiedzieć o jej znaczącym udziale w twoim życiu? Nigdy
nic o niej nie mówiłaś poza tą jedną informacją, że byłaś u niej tego
tragicznego wieczoru. Pominęłaś tylko najistotniejszy fakt. Byłyście zżyte tak
jak siostry. Zupełnie jak my teraz. —
Ruda wstaje i podchodzi do parapetu. —
Nie powiedziałaś najważniejszej rzeczy.
—
Nie było mi łatwo o tym mówić. Cały czas czułam ogromne wyrzuty
sumienia, ponieważ ty mówiłaś mi o wszystkim. Dzisiaj po wybuchu wszystkich moich
emocji postanowiłam powiedzieć Ci prawdę.
—
Gdyby ona nie zadzwoniła to byś mi powiedziała?
To pytanie sprawia, że wbijam
wzrok w podłogę. Miałabym pewne problemy z wyjawieniem jej tej prawdy. Może
faktycznie przemilczałabym to wszystko. Lauren jednak uniemożliwia mi to swoim
telefonem. Nawet i bez interwencji blondynki, kiedyś wszystkie negatywne
uczucia wydostałyby się ze mnie. Musiałabym opowiedzieć Catii wtedy o tym, kim
była dla mnie zielonooka.
—
Z czasem bym powiedziała. Nie chcę się z tobą kłócić. Zrobiłam źle,
byłam wobec ciebie nie fair i za to przepraszam.
—
Dobra już nie ważne. Nie rozmawiajmy o tym. Nigdy więcej nie ukrywaj
niczego przede mną, dobrze? Wiesz przecież, że zawsze ci pomogę. — Ruda wraca na swoje
poprzednie miejsce obok mnie.
—
Ok.
Mocno przytulam przyjaciółkę
nie mając zamiaru przez długi czas wypuszczać jej z objęć. Nadal widać po niej,
że jest na mnie zła, ale z czasem powinno jej to przejść.
Więc przybywam z kolejnym nudnym rozdziałem. Od Chapteru 5 zacznie się coś dziać. To już niewiele! Ten, kto wytrzyma takie nudy jest nie do zdarcia. xD Ale późniejsza akcja będzie dla ludzi o mocnych nerwach. xD Hmm, tutaj też wyjaśnię jeden fakt, gdyż przez przypadek sama się pogubiłam — wstyd. Chodzi o to, że w prologu Marisa miała 10 lat, czyli była w 3 klasie, a Lauren w 6. Pogubiłam się, gdyż wspominki są o tym jak ta pierwsza była w 1 klasie, a druga w 4. Dodawanie akapitów nie za bardzo mi wychodzi. xD Dziękuję tym, którzy są ze mną i dotrwali dotąd. Ferie już się zaczęły, a to oznacza tylko jedno — nadrabianie zaległości na waszych blogach. ^^ Bohaterowie pojawią się między 5 a 6 rozdziałem. :)
Hejo kochana po raz kolejny! :3
OdpowiedzUsuńJejku. Jak ja bardzo współczuję Marisie! Biedna. Musiała wszystko bardzo przeżyć. Ze mną na pewno byłoby jeszcze gorzej, bo jestem, szczerze, bardzo wrażliwa. Podziwiam ją, naprawdę.
Bardzo spodobał mi się opis u psychologa. Podziwiam Cię za to, bo ja nie umiem opisywać takich rzeczy. I wolę się za to nie brać, bo pewnie wyjdzie mi koszmarnie xD
"— To inny rodzaj bólu niż w przypadku zranienia. Bardzo mi przykro, ale ran w sercu zazwyczaj nie da się wyleczyć... — na chwilę zawiesza głos — ale jest coś, co może Ci choć trochę pomóc.
— Co to takiego? — pytam z nadzieją.
— Miłość.
— Miłość? — powtarzam otępiała.
— To jedyna rzecz, która może Ci pomóc wyleczyć złamane serce. Może być jedynie podarowana przez drugą osobę."
Nooo wiem, że już to podsyłałam, ale te słowa są tak piękne, że o jejku <3333333333
Teraz pytanie: Czy Marisa zadzwoni do Lauren???
Hah. Nie spodziewałam się, że to właśnie Catia pojawiła się na horyzoncie. Dziwne, prawda? A to tylko ona, raczej, zwraca się do niej w taki sposób xD
Fajnie, że ma taką przyjaciółkę, jaką jest właśnie Catia. Taka osóbka to prawdziwy skarb <3
Powiem szczerze, że na początku myślałam, że Ruda ponownie się obrazi. Przynajmniej na to wyglądało, ale na szczęście moje obawy się nie potwierdziły. Jupi!!!! :D
Awww. Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów!!!! I mówię, że one wcale nie są nudne. Wiem lepiej! <3
Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Dziękuję kochana bardzo xD Nie byłam pewna, co do tej rozmowy u psychologa :) Hmm specjalista znał się na rzeczy, lecz to Marisa nie chciała pomocy. Hmm w następnym rozdziale się okaże czy nasza bohaterka zadzwoni do Lauren. Catia jest prawdziwą przyjaciółką. Okazała jej zrozumienie niż kłócić się z Marisą znowu xD Jesteś kochana!
UsuńDziękuję za opinię :*
Twój blog został dodany do Zbioru blogów. Nie nadążam z robieniem wszystkiego, a uzupełniam od najnowszych, bo tak mi jest łatwiej i się nie gubię. Więc przepraszam, że musiałaś czekać. Już wszystko jest na swoim miejscu.
OdpowiedzUsuńMay Summer, Zbiór Blogów
Muszę przyznać, że zaciekawiłaś mnie tym opowiadaniem, ma to coś. Marise miała straszne dzieciństwo,straciła rodziców. Współczuję jej.
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się tej akcji co tak zapowiadasz. Z pewnością będę tu zaglądać
[nie-daj-mi-odejsc.blogspot.com]
Cieszę się, że zaciekawiłam :) Marisa straciła rodziców, ale ma teraz przyjaciół, którzy ją wspierają. Również nie mogę doczekać się akcji jaką chcę wprowadzić. Mam nadzieję, że nie zawiodę :)
UsuńCześć,
OdpowiedzUsuńbardzo Cię przepraszam, że pojawiam się tak późno, ale wcześniej nie dałam rady. Nadal mam mnóstwo zaległości i niemal nigdzie nie jestem na bieżąco, więc nadrabiam po kolei. Mnie ferie, niestety, się skończyły i zaczęło się pracowanie do matury. Te dwa tygodnie zleciały zbyt szybko, bo właściwie z niczym nie zdążyłam się wyrobić i nadal nadganiam, a teraz dochodzi do tego wszystkiego szkoła. Trzeba jednak spiąć tyłek.
Marisa ma małe załamanie, jak widać. Takie zderzenie rzeczywistości z przeszłością musi być ciężkie. Na pewno potęguje to uczucie to, że dziewczyna już w miarę sobie wszystko poukładała. Może skrywała swoje uczucia i była taką tykającą bombą, ale miała zabezpieczenia. Ułożyła sobie życie, nawet w sierocińcu, zdobyła przyjaciół i wiedziała, co dalej na nią czeka. Nagle jej idealny plan został zniszczony przez jeden telefon. Pewnie, Lauren to jej przyjaciółka, ma się rozumieć, ale ja to jednak bym się wkurzyła, że moje ideały padły trupem, bo ktoś sobie o mnie przypomniał. Jakby nie było minęło wiele czasu. No, chyba, że Lauren szukała Marisy od dawna, ale przecież aż tyle by to jej zajęło? No sama nie wiem. Czekam na to, czy zdecyduje się do niej zadzwonić i może wtedy więcej się wyjaśni.
Słowa psychologa były ładne. Miłość bardzo często potrafi być lekiem na wszystko, ale może też być całkowicie odwrotnie, bo to takie przewrotne, troszkę wredne uczucie. Potrafi być piękne, ale i też zabójcze. No niestety, niektórzy mają szczęście, a niektórzy cierpią przez miłość właśnie. Oby Marisa trafiła na tę dobrą odmianę, bo zasługuje na trochę szczęścia po tych burzach, które przeszła. Myślę nawet, że już kogoś takiego ma — pewnie, nie jest to chłopak, ale Catia ją kocha jak siostrę, a to przecież też miłość, co nie? :)
Bardzo przyjemnie się czyta, gdy czcionka jest wyraźna, są akapity, a zapis dialogów o niebo lepszy. Z przyjemnością wzięłam się za ten rozdział po ciężkim dniu. Hm, nadal zawiewa nudą, ale to właśnie są te pierwsze, wprowadzające do fabuły rozdziały.
Pozdrawiam i czekam na więcej!
CM Pattzy
http://niewinne-grzechy.blogspot.com
Spokojnie kochana! Nic takiego się nie stało :) Szkoła jest najważniejsza, a już zwłaszcza matura! Poukładany świat Marisy został zburzony, ale była właśnie tykającą bombą, która kiedyś musiała wybuchnąć. Czy zadzwoni do Lauren dowiesz się w następnym rozdziale :D Psycholog starał się jakoś podnieść Marisę na duchu. Nie mówił o tym uczuciu jako truciźnie, ponieważ dziewczyna była dość załamana. Zgadzam się z tym, że Catia kocha ją jak siostrę.
UsuńZ pomocą udało się ogarnąć akapity i dialogi :D Na ten moment zawiewa nudą, ale to już końcówka. O ile akcja jaką chcę wprowadzić nie będzie gorsza od tych nudnych rozdziałów :D
Dziękuję za opinię kochana! :*
Aha! No proszę, proszę! Najpierw tak pokazuje, jaka to odważna i w ogóle, że nie boi się i nie martwią jej te wszystkie okrutne morderstwa przez gang sadystów, a tu nie ma się odwagi, żeby zadzwonić do swojej byłej przyjaciółki ;D A jednak ktoś tutaj też ma słabości :D
OdpowiedzUsuńZabrzmię okropnie, ale już mnie zemdliło, jak się tak tuliły i tuliły. To normalne, że ma tajemnice przed przyjaciółką! Nie wszyscy wszystko muszą wiedzieć, a z czasem nawet i przyjaźnie się kończą. Nie chciała o tym mówić, więc Catia nie powinna na siłę wyciągać (choć nie do końca wyciągała). Specjalnie po tym rozdziale przeczytałam jeszcze i prolog (będzie źle, wybacz bezpośrednie i złe myśli :/) Ale tak na serio, to nie czuje tego powiązania z Lauren. Codziennie do niej chodziła. Codziennie, więc... jaki ma związek wizyta u niej z pożarem. Wzięło, zapaliło się i spaliło. Zawsze się gdyba, a od gdybania nie ma nic, więc w sumie... to takie normalne. No trudno, życie jest straszne i zabiera członków rodziny. Gdyby niby tam była, to by się prawdopodobnie sfajczyła jak rodzice, a przynajmniej żyje. :D
Pozdrawiam :*
O jeny, zapomniałam dodać xD
UsuńTen lekarz wydaje mi się cholernie dziwny i jakoś nie sprawiał wrażenia odpowiedniej osoby, która ma pomagać. Te jego przemowy mnie bardziej o dreszcze przyprawiały. Poza tym, jakiś taki nazbyt bezpośredni był :/
No i w tych wszystkich żalach i płaczach, tuleniach i łzach, dziewczynki zapomniały, że umówiły się z Jordanem i on na nie czeka xD Prawdopodobnie xD
No widzisz. Relacje z Lauren bliżej pokażę w następnym rozdziale :) Catia jest dla Marisy jak siostra i tajemnic przed sobą nie miały. Mimo to mogła mieć jakieś tajemnice, ale nie wszystko musi być przesłodzone i mogą kłócić się o błahostki xD Marisa zginęłaby w tym pożarze, jednak ta wizyta u Lauren tak jakby ją ocaliła :P Hmm ten specjalista był bezpośredni, ale cóż xD Nie umiem dobrze opisywać takich ludzi :D
UsuńDziękuję za opinię :*
Ta wizyta u terapeuty wydała mi się troszkę sztuczna. Wypisał kilka zdań w swoich papierzyskach, a potem jakby nigdy nic wyleciał z jednym mądrym tekstem i koniec terapii:D Ja wiem, że to nie był fragment, który chciałaś rozwijać w nieskończoność i on z zasady miał być krótki, tylko, że ten terapeuta wydał mi się taki... szorstki i nieszczery xD Takie wrażenie po prostu. I w sumie to się nie dziwię, że Marisa miała obiekcje co do niego. Bo cięzko jest słuchać jakiś rad i pocieszeń od osoby, która nigdy nie przeżyła tego samego;/
OdpowiedzUsuńW zasadzie to nie wiem o co ta cała sprawa z Catią i Marisą. No dobra, ukryła fakt, że miała w przeszłości dobrą przyjaciółkę, ale przecież nic takiego się nie stało. To nie jest jakaś nie wiadomo jaka ważna i straszliwa tajemnica. W moim odczuciu Catia nie miałaby się o co gniewać. Ona tez pewnie miała kiedyś jakieś koleżanki albo kolegów, o których nie mówiła. Wydaje mi się, że troszeczkę rozdmuchały tę sprawę. No nie wiem... ja nie widzę problemu. Tym bardziej, że coś tam wcześniej o istnieniu takiej osoby wspominała:D Ale może jakoś inaczej patrzę na tę sprawę...
W każdym razie jestem ciekawa dalszego rozwoju wydarzeń, więc lecę ;*
No w sumie xD Marisa nie trafiła na odpowiedniego terapeutę i już wiesz kochana, dlaczego nienawidzi psychologów. Hmm Catia i Marisa mówiły sobie zawsze wszystko. Ale ten temat o Lauren przemilczała xD Catia trochę za ostro zareagowała xD Jednak nawet tutaj chcę przedstawić kłótnie o błahostki, gdyż takie również zdarzają się w życiu :)
UsuńDziękuję za opinię :*
Jeszcze do kolejnego rozdziału - nie tylko szpilki pasują do sukienki, bo są jeszcze wysokie obcasy, ale nie szpilki, są koturny, są baleriny, a do niektórych sukienek pasują nawet trampki albo adidasy - jestem żonaty, więc dostałem o tym nieraz wykład, bo ja oczywiście wolę kobietę w szpileczkach, nie zawsze, ale... ;-)
OdpowiedzUsuńNie rozumiem trochę o co ta dziewczyna się obraża i czemu ta druga ma wyrzuty sumienia. Ja też nie tłumaczę się mojemu obecnemu przyjacielowi z tego jakich kumpli miałem za czasów dzieciństwa. Nikt nie ma takiego obowiązku.
Co do psychologów, to sam w ich pomoc nie wierze, ale to dlatego, że to obcy ludzie, a nie dlatego, że nie przeżyli tego samego. Trzeba brać pod uwagę, że nawet jakby ktoś to samo przeżył, to i tak czułby po swojemu, według swojego charakteru i swoich poprzednich przeżyć. Ta sama tragedia nie zrównałaby dwóch obcych dusz, dwóch osób, bo każdy jest inny. Przez to też czasami lepiej rozumiemy się z ludźmi, którzy przeżyli coś zupełnie innego niż my, są jakby na drugim biegunie :)
Czy ten chłopak był przypadkowy? Wydaje mi się, że nie.
Ciągle brak mi thrillera w thrillerze.
No cóż. Ja niestety szpilek szczerze nienawidzę :d Wolę adidasy i koturny. Jednak tutaj Catia to do sukienki jedynie widziała szpilki :D
UsuńChciałam tutaj przedstawić błahą kłótnię, ponieważ takie też się mogą zdarzyć. Niekiedy przyjaciółki się na siebie obrażają, bo jedna czegoś nie powie xD Znam takie sytuacje :P
Czy chłopak był przypadkowy? Może tak, a może nie :D
Wiem, że nadal brakuje tutaj akcji, ale jak wspomniałam w odpowiedzi wcześniejszej - akcja będzie wprowadzana od rozdziału piątego.