czwartek, 1 czerwca 2023

Chapter 12

Hejo! Wiem, może zanudziłam was pierwszą połową (oby nie całością) rozdziału, ale liczę, że ta druga bardziej was kupuje. Brakowało komuś tych "imprez"? Jak sądzicie, co może stać się później? Pomału zaczynamy konfrontacje. Wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka i miłego czytania!

W ekipie "Crossa" od brudnej roboty znajdują się interesujące persony. Kompletnie od siebie różni pod względem wykonywanego zawodu, hobby czy humoru, ale z jakiegoś konkretnego powodu zostali przez Matta zwerbowani. Dogadują się mimo tego zaskakująco dobrze, potrafią współpracować i wzajemnie się ochraniać. To już nie są żółtodzioby z ulicznej łapanki, lecz wyszkoleni zabójcy. W porównaniu z nimi jesteśmy kompletnie zieleni w bezlitosnym pozbawianiu ludzi życia. W końcu żadne z nas potwory bez sumienia — to jedyna aczkolwiek znacząca różnica.

Na pierwszy ogień idzie Natasha Morgan. Szczuplutka, opalona kobieta o czarnych włosach oraz niebieskich oczach i urzekającym uśmiechu. Bije od niej wyższość, ubiera się w ciuchy od najdroższych projektantów. Ciężko mi uwierzyć, że posiada stopień majora. Służyła w Iraku. Nie wiemy, jak "Cross" zdołał ją przekonać, by do niego dołączyła. Według notatek jest bystra, przebiegła, inteligentna, a na dodatek ma skłonności do sadyzmu. Wiadomym jest, że jako snajper ma świetnego cela. Luke właśnie ją obarcza winą za śmierć Caluma. Ulubionym zajęciem tej kobiety jest znęcanie się nad ludźmi oraz przesiadywanie w pubach. Ostatnia informacja mnie intryguje — za czasów, gdy Luke pracował dla Bailey’a, Natasha była narzeczoną Matta. Gdyby nie traktował wszystkich wokół, jak pionki, mogłaby nam się przydać do manipulowania kochankiem. Chociaż Luke’a uważał za syna i bez cienia litości się go pozbył, ona też nic go pewnie nie obchodzi. Znaki szczególne — brak.

Kolejny na liście jest Railey Hopkins. Czarna, krótko obstrzyżona fryzura, piwne oczy, oliwkowa cera, klatka piersiowa wyrzeźbiona, jak u kulturysty. Jego twarzy nie okala zarost. Kpiący uśmieszek to znak rozpoznawczy tego delikwenta. W przeciwieństwie do Natashy, nie jest odznaczonym mundurowym i jego obecność w ekipie "Crossa" to normalka. Zamachowiec, który samodzielnie konstruuje bomby. Ma obsesję na punkcie zabicia przynajmniej stu osób jednym ładunkiem. Trochę dziwaczny i narwany, ale piekielnie przebiegły. Amator nielegalnych wyścigów samochodowych. Znaki szczególne — tatuaż na prawym ramieniu przypominający… nie, to niemożliwe…

Przyglądam się uważnie fotografii, na której znak jest najlepiej widoczny. Dokładnie taki sam… To nie może być przypadek, choć bardzo tego chcę… Wstaję, zaczynam kręcić się po piwnicy, rzucając nieprzyzwoite słówka pod nosem. Samo wspomnienie tamtego wydarzenia wywołuje okropny ucisk w sercu.

— Mariso, o co chodzi? — Aileen odrywa oczy od dokumentów, zauważając moje dziwne zachowanie.

— Ten gość… Railey Hopkins… — Zdanie więźnie mi w gardle.

— Co z nim? — Dopytuje.

— Zabił Mike’a! — Udaje mi się wreszcie zebrać siłę, by wypowiedzieć te bolesne słowa.

— Jesteś pewna? — Walker zrywa się z miejsca, przewracając krzesło, podbiega i chwyta mnie za ramiona.

— Ten tatuaż… — Skinieniem głowy wskazuję fotografię leżącą na stole. — Taki sam, jak u tego popaprańca, który pociągnął wtedy za spust. Dodatkowo jest dokładnie w tym samym miejscu. Koleś to pachołek Matta. Dziwny zbieg okoliczności…

Strzepuję dłonie Walkera ze swoich ramion. Spoglądam na znerwicowanych Aileen oraz Ashtona, którzy chcą wzrokiem wypalić dziurę w zdjęciu przedstawiającym Railey’a. Siadam z powrotem na swoim miejscu.

— Przepraszam, minęło tyle lat, a to wydarzenie wciąż mnie wytrąca z równowagi. Możemy kontynuować?

Bez zbędnego ociągania się, Parker kiwa głową. Walker wraca na swoje miejsce i powracamy do wertowania akt.

Następną ofiarą zostaje Josh Meyer. Brunet o szafirowych oczach, którego twarz zdobią kilkudniowy zarost oraz nieopisana mina. Jego mięśnie są równie imponujące, co Hopkinsa. Pozbawiony jakichkolwiek ludzkich odruchów. Przebiegły, błyskotliwy, małomówny, zwinny, a także szybki. Kiedyś dowodził oddziałem SWAT. To jeszcze większe zaskoczenie, jak udało się "Crossowi" sprowadzić zza granicy kogoś takiego. Bailey deprawuje porządnych ludzi, jak jakaś zakichana zaraza. Meyer to amator broni palnej, większość czasu spędza na strzelnicy. Brak znaków szczególnych i jakichkolwiek innych zainteresowań. Nie lubi się zwierzać, więc niewiele o nim wiadomo. Ujawnił Luke’owi tylko to, co niezbędne, a reszta wynika z obserwacji. Jego właśnie wzięłam za ochroniarza mojej byłej przyjaciółki.

Oprócz nich ważną szychą jest Lauren, jako siostra "Crossa", a zarazem ich prawniczka. Jednak nie jest typem osoby, która sama brudzi sobie rączki, woli wyręczać się innymi, jak Matt. To u nich rodzinne. Zapewne ten płatny zabójca, Joe Curtis, brunet o niebieskich oczach, gładkiej twarzy i szerokich ramionach był nowym nabytkiem, więc nie mamy o nim żadnych danych. To jednak bez znaczenia, bo już nam nie zagraża. Czy "Cross" zwerbował kogoś jeszcze, odkąd Luke przestał dla niego pracować? Biorąc pod uwagę, że wielu się pozbył, gdyż go "zawiedli" myślę, iż ostrożnie dobiera nowych przydupasów.

— Tyle wiemy. Jeśli Bailey zwerbował kogoś jeszcze, może nas czekać przykra niespodzianka, jak z tym płatnym zabójcą. — Wyrażam swoje zdanie, zmartwiona.

— Lepsze to niż brak wiedzy. Mamy pewność, że to nie są przelewki. Musimy teraz wymyślić, kogo pierwszego sprowokować do działania, by wpadł w zastawioną przez nas pułapkę. — Wtrąca Ashton.

— Powinniśmy spróbować z Railey’em. — Walker wyskakuje z propozycją.

— Wiem, że chcesz mu się odpłacić za śmierć przyjaciela, ale trzeba działać z rozwagą. — Parker próbuje ostudzić jego zapał.

— Nie o to chodzi. Wątpię, żeby żołnierz czy były dowódca SWAT dali się łatwo wciągnąć w nasz mały podstęp. Co innego ten narwaniec. Do tego amator wyścigów, najpewniej to on nas ostatnio śledził. Doskonale się składa. Wystarczy tylko pojechać na jakiś wyścig, aby się pokazać. Zaczniemy na tyle głośno gadać o dowodach, by usłyszał. Udamy, że jedziemy je wyciągnąć, a kiedy nas zaatakuje, wszystko zostanie uwiecznione na kamerach przemysłowych. Z tego się nie wyłga tak łatwo, więc będziemy mieli ścigacza z głowy. — Bruce przedstawia swój plan.

— Rozumiem, że chcesz zabrać ze sobą Turner, żeby sprawa nie wydała się podejrzana? — Po wyrazie twarzy Parkera można wywnioskować, iż ten pomysł niezbyt mu się podoba.

— Tak, ale spokojnie, nic nam się nie stanie. Wiem, plan brzmi banalnie, ale wypali. Ten gość zapewne jest najgłupszy z nich wszystkich i najbardziej impulsywny. Nie zechce przegapić okazji, która może mu przejść koło nosa. — Brunet nie daje za wygraną, wydaje się zdesperowany.

— Możemy spróbować. Lepsze to niż bezczynność. W najgorszym wypadku nie złapie przynęty i tyle. Łatwiej będzie go też zgubić w gąszczu sportowych wozów, gdyby miał zamiar nas śledzić. — Popieram pomysł przedmówcy. — Tylko masz czym się z nim ścigać?

— O to się nie martw. Idę podzwonić do paru starych znajomych. Trzeba się dowiedzieć, kiedy i gdzie organizowany jest najbliższy wyścig. — Już wyciąga telefon. — To jak? Mamy zielone światło na tę akcję?

— Nic nie tracimy, a możemy zyskać. — Krzyżuję ręce na piersi, pokazując, że jestem pewna naszych działań.

— Niech będzie, ale macie pozostawać w kontakcie, zrozumiano? — Parker niechętnie się zgadza.

— Pewnie. — Obdarowuję go sztucznym uśmiechem.


***

Mamy szczęście, wystarcza tylko dzień oczekiwania na wyścig. Sądziłam, że po śmierci Jonathana już nikt nie trudni się urządzaniem tej imprezy. Jednak coś po sobie pozostawił — dzięki niemu Woodstown osiągnęło sławę stolicy nielegalnych wyścigów. Przez to znacznie łatwiej rozpocząć ich przygotowywanie w tym mieście. Kolejni organizatorzy prześcigają się w urządzaniu tego widowiska, by dorównać "mistrzowi". Gdyby tylko wiedzieli, że to ich Guru zabiło wielu niewinnych ludzi, a Ashtona posłało na wózek inwalidzki, raczej by go tak nie czcili.

— Nie jedziesz tam, żeby pomóc go aresztować. — Przerywam panującą między nami ciszę.

— Domyśliłaś się, a mimo to chciałaś jechać? — Nie odrywa wzroku od drogi.

— Mike był najmilszy z was wszystkich. Spokojny, rozsądny, lojalny. Na pewno miał wiele planów, których nie zdołał zrealizować. Wszystko zostało mu odebrane z mojego powodu. To chyba oczywiste, że powinnam wziąć sprawy w swoje ręce i wysłać jego mordercę do piachu. Biorąc pod uwagę zapędy Railey’a, stanowi poważne zagrożenie dla tysięcy ludzi. — Wzdycham. — Adwokaci Bailey’a wyciągną go w chwilę, dobrze o tym wiemy. Ilu ludzi wtedy zabije? Strach pomyśleć.

— Masz w tym sporo racji, ale chcesz się zemścić, tak jak ja. Nieważne, ile korzyści przyniesie to społeczeństwu, byle się odegrać. Wiele się od siebie nie różnimy. — Na jego twarz wstępuje arogancki uśmieszek.

— Tylko ja nie zamierzam poświęcać przy tym nikogo. Lepiej, żebym sama się wszystkim zajęła. Niestety, marny ze mnie kierowca, dlatego muszę się tym razem zdać na ciebie. — Prycham. — Jeśli zrobi się zbyt niebezpiecznie, wycofujemy się, jasne?

Sama obawiam się Parkera, bo wysłał ludzi, którzy mu ufali na teren wroga, a trzech z nich straciło życie. Ja nie jestem aż tak zaślepiona zemstą, by dążyć do niej za wszelką cenę. Wolę bezpieczniejsze rozwiązania. Mam nadzieję, że Walker myśli podobnie. Może przesadzam i sytuacja z glinami była nieszczęśliwym wypadkiem? Inne działania Ethana są przemyślane, brak w nich nieprzygotowania. Poza tym, sam deklarował, iż zemsta nie jest jego głównym celem. Nie wydaje się wariatem, który wejdzie uzbrojony po zęby do gabinetu "Crossa", zabije go, samemu dając się rozstrzelać ochronie. Im dłużej o tym myślę, bardziej zdaję sobie sprawę, że niewiele się od siebie różnimy. Oboje jesteśmy niebezpieczni i sprowadzamy śmierć na naszych najbliższych.

— Im większe ryzyko, tym jest ciekawiej. Gdybyśmy chwytali się bezpiecznych opcji nic byśmy nie osiągnęli. — Kręci głową, rozbawiony.

— I pozostali nie gryźliby teraz piachu. — Zwracam uwagę na najważniejszą kwestię.

Dalszą drogę pokonujemy w ciszy. Wszystko jasne, więc pozostaje tylko działać z rozwagą. Nasz cel jest bezwzględny, a także nieobliczalny. Jeden fałszywy ruch i mamy przerąbane. Mnie nie zabije, bo "Cross" chce położyć łapy na dowodach. Bardziej martwię się o Walkera. Gdybym potrafiła jeździć samochodem równie dobrze, jak on, pojechałabym sama. Nie znam go zbyt dobrze, jednak pozostali bardzo mu ufają. Jest dla nich ważny, więc musi wrócić w jednym kawałku.

Już docierają do mnie dźwięki muzyki elektronicznej. Z oddali dostrzegam mrugające, jasne światła. Obrzeża miasta na terenie starej, zamkniętej 25 lat temu, fabryki to idealne miejsce na tego typu imprezę. Z dala od mieszkańców oraz policji, która psuje im zabawę. Mijamy rzędy równo zaparkowanych, kolorowych, sportowych pojazdów różnej marki. Kilka z nich ma otwarte bagażniki, w których zamontowano pokaźne sprzęty stereo. To one odpowiadają za dudniącą mi w czaszce muzykę. Znajdujemy wolne miejsce, gdzie Walker postanawia zaparkować.

Kiedy otwieram drzwi pojazdu, nieprzyjemne dźwięki atakują ze zdwojoną siłą. Już rozumiem, czemu uczestników zabawy jest tak dużo. Dzięki hałasowi ciężko zebrać własne myśli, więc jest się wolnym od wszelkiego rodzaju obaw. Można dać się porwać muzyce i choć na chwilę zapomnieć o codziennych problemach.

— Lepiej się nie rozdzielać. — Walker chwyta mnie za rękę. — Łatwo się tutaj zgubić.

Kiwam głową i bez zbędnego gadania podążam za towarzyszem. Przyglądam się mijanym osobom. Skąpo ubrane kobiety z toną tapety na twarzach wywijają krągłościami przy głośnikach. Niektóre siedzą na maskach zaparkowanych pojazdów w towarzystwie ich właścicieli. Panowie odznaczają się dużą ilością złotych łańcuchów zawieszonych na szyjach czy innymi drogimi świecidełkami. Według mnie nie do końca pasują one do dresów, ale pewnie się mylę.

— Dotarliśmy na miejsce, szukamy celu. — Brunet wykonuje krótkie połączenie, aby powiadomić pozostałych o obecnej sytuacji.

W tym czasie dalej się rozglądam. Dostrzegam cztery reflektory, które rzucają różnokolorowe światła na niewielkim podeście. Za nim ustawione są dwa pojazdy, służące za źródło dźwięku. Prowizoryczny parkiet okupuje kilka osób, kołyszących biodrami do aktualnego kawałka wydobywającego się z głośników. Do głowy przychodzi mi pewien pomysł.

Zaczynam iść w tamtym kierunku, ciągnąc za sobą Walkera. Towarzysz nie oponuje, najwyraźniej zaciekawiony, dokąd go prowadzę. Gdy znajdujemy się przy dwóch stopniach, prowadzących na parkiet, Bruce przyciąga mnie do siebie.

— Coś ty wymyśliła?! — Wrzeszczy mi do ucha.

— W tym tłumie do jutra go nie znajdziemy. Scena jest podwyższona, więc możemy z niej przyjrzeć się całej imprezie. Wskakuj na parkiet i poruszaj trochę biodrami, a jak któreś z nas zobaczy cel, od razu pójdziemy w jego stronę! — Popycham bruneta na prowizoryczne schodki.

Mężczyzna niechętnie stawia na nich kroki, aż w końcu docieramy na szczyt. Początkowo stoi, jak słup soli, niezdolny do ani jednego ruchu. Chwytam go za rękę, przysuwam się nieco bliżej i zaczynam powoli kołysać się w rytm muzyki. Brunet po chwili się ośmiela. Dołącza do mnie, lecz z wzrokiem wbitym gdzieś w dal.

Postanawiam również zająć się poszukiwaniem Railey’a. Na parkiecie żaden mężczyzna nie jest do niego podobny. Faceci w oddali także go nie przypominają, ale nie wszyscy zwróceni są twarzą do mnie. Prześlizguję się wzrokiem z jednej osoby na drugą. Wciąż nie napotykam celu.

— Widzisz go? — Zwracam się do Walkera.

— Nie.

— Może już dał sobie spokój z wyścigami? — Zaczynam tracić nadzieję.

— Dane nie są najświeższe, mógł stracić nimi zainteresowanie, ale innego punktu zaczepienia nie mamy. Raczej nie pojedziemy do twojego kuratora, bo natkniemy się na wszystkich przydupasów Bailey’a.

Fakt, tutaj się nas nie spodziewa, więc nie ma jak wezwać wsparcia, gdy postawimy go pod ścianą, jednak czy się zjawi? Spoglądam na drogę, którą się tutaj dostaliśmy. Momentalnie zamieram, widząc jadący pojazd.

— Walker, spójrz! — Wskazuję palcem na interesujący mnie obiekt.

Znajome, żółte Lamborghini z przyciemnianymi szybami, piękne w swej prostocie, pozbawione zbędnych bajerów, jak neony pod podwoziem czy naklejki na drzwiach, zbliża się pomału do sceny. Już naprawione, nie widać śladu po stłuczce z Range Roverem.

Parkuje niedaleko podestu. Drzwi niespiesznie się otwierają, a zza nich wyłania się czarnowłosy, gładko ogolony mężczyzna w szarych joggerach, białej koszulce oraz tego samego koloru trampkach. Ten tatuaż… dokładnie w tym samym miejscu. Zyskuję właśnie stuprocentową pewność, że to zabójca Clifforda.

— Oto nasz cel. — Uśmiecham się szeroko, gdy widzę, kto opuszcza wnętrze pojazdu. — Teraz wiem na pewno, że to Railey zabił Mike’a. Cień wątpliwości uleciał, gdy przyjrzałam się jego ramieniu na żywo.



2 komentarze:

  1. Widać że wszyscy wspólnicy Crossa to popaprańcy. Gość dobiera do swojego zespołu najniebezpieczniejszych ludzi, przez co staje się jeszcze bardziej niebezpieczny.
    Plan wobec Raileya jest niebezpieczny. Niby wszystko wydaje się łatwe, poukładane, ale najmniejsza rzecz może spowodować, że coś pójdzie nie tak. Gość wydaje się być nieobliczalny, nie wiadomo jak zareaguje. Złapie haczyk albo będzie chciał zrobić komuś krzywdę. Bohaterowie muszą się mieć na baczności, dużo ryzykują. Z drugiej strony znajdują się wśród wielu ludzi. Być może nikt nie będzie chciał rozpętać strzelaniny wśród obywateli

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu ekipa od brudnej roboty nie może składać się z byle kogo. A ich "charakterki" wydawały mu się fascynujące, choć bliżej można będzie ich poznać w miniaturce 2, która niebawem wleci na bloga.
      Dużo ryzykują, ale chęć zemsty przesłania czasem logiczne myślenie.
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń