niedziela, 1 stycznia 2023

Chapter 7

Hejka! Kolejny rozdział ukazuje się na blogu. Jest mniej więcej takiej samej długości, co poprzedni, więc niezbyt obszerny. Coraz gorzej wychodzi mi pisanie na siłę, dlatego staram się uniknąć takich sytuacji i nie przedłużam niepotrzebnie rozdziałów. Jedynie końcówki tego i poprzedniego są dopisane lekko "przymusowo", aby już dobić do końca strony. Mam nadzieję, że jakościowo na tym nie ucierpią. Chcę pokazać, jak strasznie rozchwiana emocjonalnie jest aktualnie Marisa, po tych wszystkich wydarzeniach. Sama już nie wie, co czuje do Luke'a, lecz na pewno ma do niego żal. Co wy sądzicie o "misji" Parkera? Ma szansę powodzenia? Szczęśliwego Nowego Roku dla wszystkich!


Moje przypuszczenia okazują się trafne. Nikt nie śledził mnie ani prawnika, bo nie było to konieczne. Jeśli chcą dopaść moją osóbkę, wystarczy poczekać na wizytę u kuratora. Jednak nie mają pewności czy zabiorę ich do dowodów. Rozsądnym jest zatem wysłać kogoś, kto nie będzie ingerował w moje plany, do czasu, aż pojadę po teczki, które mi odbierze.

Jedziemy w milczeniu dwoma niczym nie wyróżniającymi się, srebrnymi volkswagenami tiguan. Aileen i Ashton podróżują wraz z Walkerem pierwszym wozem, natomiast ich śladem podąża Parker, przewożący mnie, Catię oraz Christiana.

Wybierają oni najmniej oblegane trasy, z mnóstwem zakrętów oraz masą przylegających uliczek, których często używają, nerwowo spoglądając we wsteczne lusterka. Czyli jednak usiłują kogoś zgubić. Ich manewry są zbyt szybkie, i gwałtowne, żebym zdążyła dostrzec śledzący nas pojazd. Napięcie pomału znika z twarzy Parkera, gdy z kolejnych, wybranych przez siebie uliczek, nie dostrzega "ogonu" od kilku minut. Pomimo wytrzęsienia, jakie funduje mi kierowca, podróż mija dość spokojnie.

— Raczej nie zwiększyli dystansu, bo po paru minutach by nas zgubili. Mamy ich z głowy. — Czarnoskóry mężczyzna zwraca się do słuchawki.

Przywołuje to wspomnienia akcji z udziałem ekipy Luke’a. Oni również wykorzystywali ten sposób komunikacji, za pomocą konwersacji włączonej na telefonie i słuchawce w uchu. Wydzierali się czasem do siebie tak niemiłosiernie, że ja również to słyszałam, na przykład, gdy z Ashtonem uciekaliśmy z centrum handlowego przed ludźmi Jonathana Hemmingsa.

Chociaż usiłuję być silna, emocje i tak biorą górę. Serce ściska smutek, a kilka łez spływa po mych policzkach. Dyskretnie wycieram je, udając, iż przecieram oczy ze zmęczenia. Do tego symuluję ziewnięcie, by to wyglądało wiarygodnie. Nie rozumiem, czemu z nostalgią wspominam ten niebezpieczny i zarazem interesujący czas. A może nie same wydarzenia są mi bliskie, co ludzie, którzy brali w nich udział? Najgorsze, a zarazem najlepsze chwile, jakie przeżyłam, w dodatku za sprawką tej niepozornej ekipy. Z bólem muszę to przyznać… Poskładali mój świat na nowo, by znów go strzaskać, tym razem doszczętnie. Tych kawałków nie da się ponownie posklejać, podobnie odbudować naszej relacji. Tamte chwile już minęły i nigdy nie wrócą, pozostaje jedynie żal. Teraz to moja szansa, aby ich wykorzystać, tak, jak oni mnie. Role się odwracają. W tej chwili mam władzę i jej użyję. Niech pomogą mi dotrzeć do dowodów, którymi pogrążę "Crossa", a potem mogą spadać. Nie zależy mi już na nich… Kolejne ukłucie w sercu. Przecież to prawda… A może próbuję siebie oszukać?

*** 

Docieramy w końcu do osiedla domów jednorodzinnych. Nie jest ono jakieś wyjątkowo ładne, trawniki na wielu posesjach wymagają już skoszenia, a przeraźliwie nudne domy, nie zachęcają do wejścia. Niemal na samym końcu stoi niczym nie wyróżniająca się budowla z szarego pustaka. Trawnik jest tak wysoki, że sięga już prawie do kolan. Jedynie w kilku miejscach jest wydeptany oraz zgnieciony przez opony pojazdów.

Opuszczamy zaparkowane samochody, kierując się w stronę wejścia. Ścieżka do niego jest wydeptana, co ułatwia przemieszczanie. Przechodzimy przez drzwi z białego drewna. Sam przedpokój nie jest jakiś imponujący. Znajduje się tu biały wieszak na kurtki z siedziskiem, pod którym są półki na obuwie. Przed mymi oczami rozciąga się korytarz, którego sufit oraz ściany pomalowane są na biało, a podłogę zdobią panele imitujące drewno. Na samym jego końcu znajdują się schody, dzięki którym można dostać się na piętro, a także niżej, zapewne do piwnicy. Troszkę bliżej wejścia do budynku, znajduje się dwoje drzwi, po jednym z każdej strony.

— Idziemy obgadać szczegóły. — Parker kieruje swe kroki w stronę schodów, po czym zaczyna schodzić niżej.

Bez żadnego zbędnego gadania, podążamy za nim. Rząd świecących się lamp wzdłuż całej ściany sprawia, iż panuje tu jasność. Dzięki nim jest mała szansa, że któreś z nas postawi nogę na złym stopniu i runie w dół. Oczywiście, dla Ashtona jest tutaj wstawiona rampa, bo inaczej nie dałby rady zjechać niżej. Kiedy docieramy do piwnicy, czarnoskóry mężczyzna otwiera metalowe drzwi.

— Boisz się, że ci przetwory ukradną, więc kupiłeś wrota, przypominające te do skarbca? — Kąśliwa uwaga jakoś sama nasuwa mi się na język.

— Zobaczysz tu coś z goła innego. — Uchyla przeszkodę, by umożliwić nam wejść do środka.

Moim oczom ukazuje się ogromny, okrągły, szklany stół, przy którym stoją krzesła z metalowymi nóżkami i szarym obiciem. Przy ścianie z prawej, nieopodal mebla, znajduje się rząd ekranów, a na przeciwległej z pięć włączonych zestawów komputerowych. Ściana przed nami ozdobiona jest natomiast mapą całej Australii. To bardziej wygląda, jak centrum dowodzenia tajnych służb, niż piwnica.

Podchodzimy do stołu, odsuwamy krzesła, po czym zajmujemy na nich miejsca. Na szklanym blacie dostrzegam kilka teczek. Czyżby czyjeś akta? Spoglądam w oczy każdemu zebranemu. Milczą przez chwilę, chyba zastanawiając się, od czego tu zacząć. Ponieważ nie mam ochoty na podchody, przechodzę od razu do rzeczy.

— Gdzie jest Luke, co z nim?

— Przetrzymywany jest najprawdopodobniej w magazynie "Crossa" na Wayland. — Odpowiedzi udziela Parker.

— Jak to najprawdopodobniej?! Czyli nie wiesz dokładnie? — Kręcę głową z irytacją.

— Przewieźli go tam zaraz po wyjściu z twojego domu, dwadzieścia lat temu. Śledziłem ich, aż do tego magazynu. Widziałem, jak go tam wprowadzają. Co prawda, nie ślęczałem przed wejściem dwadzieścia cztery godziny na dobę, lecz zamontowałem kamerę. Do tej pory stamtąd nie wyszedł… — Parker opowiada o tym niezwykle spokojnie.

— Kim ty w ogóle jesteś i skąd to wiesz? — To pytanie nasuwało mi się od dnia, gdy mnie odwiedził w więzieniu. — Jakim cudem znałeś jedną ze strażniczek. Czemu sądzisz, że damy radę udupić Bailey’a?

— Jestem już emerytowanym, byłym naczelnikiem policji z Woodstown. A z Giną znamy się od dawna. Wyświadczyła mi jedynie przysługę, choć musiała uważać, w końcu ludzie "Crossa" są nawet tam.

— No dobra, ale czego chciałeś od Luke’a? Dlaczego śledziłeś oprychów, którzy go zabrali?

— Miałem do niego pewien interes.

— Luke nie rozmawia z glinami. — Prycham.

— Nie chodziło mi tylko o niego, do ciebie również miałem sprawę. Niestety za późno was odnalazłem i nie zdążyliśmy porozmawiać.

— A ode mnie czego chciałeś? Czyżby tego, o co pytałeś podczas wizyty?

Cała reszta zebranych ani myśli wtrącać się do rozmowy. Siedzą cichutko, spoglądając to na mnie, to na Parkera.

— Owszem. Gdybym tylko zdobył dowody gromadzone przez twojego ojca, dałbym radę pogrążyć "Crossa". Mam znajomości i wiem, jak je dobrze wykorzystać. — Brzmi całkiem przekonująco.

— Skąd to wszystko wiesz? Nie wspominałam, że dowody zbierał mój ojciec. Nieźle się przygotowałeś.

— Mam swoje sposoby, w końcu jestem byłym gliną. — Uśmiecha się szeroko, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. — Może przejdziemy teraz do kwestii Hemmingsa?

— Niech będzie. — Niewiele informacji uzyskuję, jak zawsze z resztą. Na tą chwilę mu nie ufam, wydaje się coś ukrywać. — Jaki masz plan?

— To dość ryzykowne, ale wyślę tam kilku znajomych po fachu, z nakazem przeszukania magazynu, pod kątem szukania narkotyków, nielegalnej broni i porwanego człowieka. — Pokazuje nam gotowy świstek. — Będą wiedzieli, że trzeba odnaleźć dla mnie pewną osobę. Wszystko zarejestruję niewielkimi kamerami, które przyczepią do mundurów.

— Faktycznie ryzykowne. Nie wiemy, co tam dokładnie zastaną, a jeśli nasz cel znajduje się na widoku, to rozpęta się piekło. — Do rozmowy dołącza Walker.

— Nie mówiąc już o kamerach, które pomimo małych rozmiarów, wciąż mogą być zauważone przez sługusów Bailey’a. — Aileen przedstawia swoje obawy.

— Ze śmiercią kilku policjantów, którzy przyjdą z oficjalnym nakazem, już tak łatwo się nie wywiną, a smród będzie się ciągnął za ich szefem. Odpowiednio pokierować mediami, a zrobi się afera, rozdmuchana na cały świat, czego nie chcą. Więc wątpię, że ich zaatakują. Oczywiście, jakaś szansa dalej istnieje. A kamery będą ledwo wystawały z kieszeni, więc mało prawdopodobne, iż zostaną dostrzeżone, gdy policjanci zaczną chodzić po magazynie. — Wzdycha. — Największy problem to Luke. Nawet nie mamy pewności czy on żyje.

— Nie mów tak! — Ashton uderza pięścią o blat stołu. — Nie waż się go skreślać.

— Choć w obecnej sytuacji nie zmartwiłabym się jego śmiercią… — Posyłam cyniczny uśmiech w stronę Irwina. — To Luke jest najbardziej upartym skurwysynem, jakiego znam. Na pewno żyje.

— Wiem, że chcielibyście wierzyć w te wasze zapewnienia, ale… Musicie być też przygotowani na najgorsze. — Parker nie daje się przekonać.

— Gdybyś nie był pewien, raczej nie zaryzykowałbyś życia kolegów, próbując odbić Hemmingsa. Skończ wciskać nam te swoje farmazony, w które sam nie wierzysz i bierz się do roboty. — Jestem zdziwiona, iż takie słowa padają z moich ust.

Mój rozmówca jednak nie jest zły. Wygląda na rozbawionego moim stwierdzeniem. Kończy naszą małą naradę, aby spotkać się z pomocnikami, a także przekazać im nakaz oraz instrukcje.

*** 

Czy on faktycznie żyje? Nachodzą mnie pewne wątpliwości, lecz nie chcę ich pokazywać. Najważniejsze jest to, żeby się przekonać, jak jest naprawdę. Od gdybania Luke sam się stamtąd nie wydostanie. Swoją drogą, czemu Parkerowi zależy na odbiciu Hemmingsa? Co to za sprawa, którą do niego ma? Jest na tyle ważna, że gotów jest zaryzykować życie swoich byłych podwładnych? Czemu robi z tego wielką tajemnicę?

Siedzę na ławeczce przy oknie, przyglądając się, jak Parker odjeżdża. Na placu pozostaje wciąż jeden pojazd. Zabronił nam wszystkim opuszczać dom. Zapewne boi się, iż przyciągniemy na siebie uwagę "Crossa", a kryjówka będzie spalona.

Pokój, który mi przydzielono jest minimalistyczny. Niewielkie łóżko, biała szafa na ubrania, tego samego koloru biurko. Ściany oraz sufit utrzymane są w kolorze kojącej zieleni. Podłogę pokrywają panele.

— Hej, mogę wejść? — Słyszę czyjś głos, rozlegający się zaraz po pukaniu.

— Tak, proszę.

Aileen wchodzi do pomieszczenia z kilkoma papierowymi torbami. Przyglądam się jej podejrzliwie.

— Co to jest? — Wskazuję na podarki.

— Ubrania, głuptasie. Chyba nie zamierzasz chodzić w stroju więziennym cały czas? W końcu przykuwa uwagę. Nie mówiąc o tym, że wygląda paskudnie.

No tak, to jakaś namiastka normalności. Wreszcie mogę założyć na siebie, co tylko chcę. Ten drobny gest wywołuje uśmiech na mojej twarzy.

— Dziękuję. — Nie jestem skłonna, by powiedzieć coś więcej.

Odwracam swój wzrok ponownie w stronę okna. Catia już mi wszystko wyjaśniła, więc wersji Aileen nie chce mi się wysłuchiwać. Na zwykłe rozmowy z nią też nie mogę się zdobyć, w końcu również mnie zraniła.

— Widzę, że nie jesteś w nastroju do rozmowy, ale nie mogę tak zostawić tej sprawy. — Powracam wzrokiem do brunetki. — Czemu mówiłaś źle o Luke’u? Nic ci przecież nie zrobił, chronił cię przez ten czas. Jeden incydent, gdy dostaliśmy tę głowę w prezencie, przekreślił waszą relację? — Jej reakcja mnie zaskakuje.

O niczym nie ma pojęcia? W sumie blondyn wmawiał mi, że pozostali nie wiedzieli o tym, iż zamordował moich rodziców. Odebrał mi wszystko, a później chciał położyć łapy na dowodach. Czyżby to jednak prawda? Ten łgarz chociaż raz nie skłamał?

— Jak to czemu? Nie wiesz?

— Jeśli znałabym odpowiedź, raczej bym nie pytała, prawda?

Robi sobie jaja czy faktycznie nie ma o niczym pojęcia? Po wyrazie jej twarzy nie jestem w stanie tego stwierdzić.

— Ten wasz Luke nie był, aż tak święty, jak wam się wydaje. — Cedzę przez zaciśnięte zęby. — Nie chcę o tym rozmawiać. Gdy już Parker go odbije, może wam o tym opowie osobiście?

— Ty możesz nam nakreślić sprawę już teraz. Dlaczego tak źle o nim myślisz? Coś ci jednak zrobił? — Nie daje za wygraną.

— Proszę, wyjdź. Chcę zostać sama. — Ponownie wlepiam wzrok w obraz za oknem.

— Wrócimy jeszcze do tej rozmowy. — Wzdycha. — Pamiętaj, że nie jesteśmy twoimi wrogami.

Słyszę jej oddalające się kroki, a później dźwięk zamykanych drzwi. Po chwili nastaje głucha cisza, która z jednej strony jest kojąca, a z drugiej nieznośna. Przez nią w mojej głowie rodzi się wiele spekulacji, które bardziej ranią niż przynoszą pożytek. Jednak lepsze to od jakichkolwiek strzelanin czy pościgów. Błoga cisza dobra dla ciała, lecz fatalna dla duszy.

Łatwo Aileen mówić. W końcu to nie jej rodziców zabił Luke, tylko moich. Do tego próbował mnie wykorzystać, żeby położyć łapy na dowodach, zebranych przez mojego ojca. Czy gdyby o tym wiedziała, zmieniłaby o Hemmingsie zdanie? A może jednak zna prawdę i uważa, iż to nic złego? Ta myśl mnie dobija. Psucie reputacji blondyna już niczego nie zmieni. W oczach swoich przyjaciół jest zagubionym, lecz dobrym chłopakiem, z sąsiedztwa. Zaopiekowali się sobą nawzajem, aż stworzyli prawdziwą "rodzinę", choć nie łączyły ich więzy krwi. Teraz jest przetrzymywany, a oni za wszelką cenę chcą go odbić. Rozmowa z Aileen na temat śmierci moich rodziców byłaby dość ciekawa. Gdyby o niczym nie miała pojęcia, mogłabym zniszczyć ich relację. Wbicie Luke’owi takiej szpili to nic, w porównaniu do tego, co mi zrobił. Jednak nie potrafię… Za każdym razem, gdy o tym pomyślę i chcę wykrzyczeć prawdę, prosto w twarze jego przyjaciół, zdanie nie chce przejść przez gardło. Nic mi to nie da. Wyznanie prawdy nie zwróci moim rodzicom życia.

Wstaję z ławki i podchodzę do łóżka. Zdejmuję ten okropny strój więzienny, a następnie ciskam nim o podłogę, z wściekłością. Później kładę się na łóżku. Dość już tych rozmyślań, bo głowa mi pęknie.

— Nienawidzę cię, Luke… To ty mnie doprowadziłeś do tego stanu.



2 komentarze:

  1. Współczuję Marisie. Ma w sobie tyle silnych emocji, których nie może z siebie wyrzucić. W dodatku wszystko miesza się z nieprzepracowanymi traumami, przez co stała się tykającą bombą. Wydaje jej się, że wszyscy są wrogami. Nawet swoich przyjaciół zaczęła tak traktować. O ile Luke mocno ją zranił, pozostała część załogi nie była taka w stosunku do niej. Mam nadzieję że Marisa kiedyś dostrzeże, że nie są jej wrogami.

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pomieszało jej się w głowie i wszędzie węszy podstęp. W końcu jej "wybawcy" ją okłamywali wcześniej, a przyjaciele opuścili, więc w więzieniu pielęgnowała tę urazę.
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń