niedziela, 11 grudnia 2016

Chapter 11



Opuszczam mieszkanie przyjaciela dopiero wieczorem. Nasze korepetycje trwałyby krócej, ale dzisiaj wyjątkowo opornie przyjmuję kolejne porcje wiedzy. Nic nie poradzę na to, że tematy nie są łatwe, a myśli błądzą gdzieś daleko. W każdym razie usilne starania Christiana, aby rozjaśnić mi tajniki „czarnej magii” zwanej logarytmami, nie idą całkowicie na marne. Ten chłopak jest obdarzony ogromną cierpliwością, która przy tak opornych uczniach to skarb i niezbędnik.
Drepczę szybko chodnikiem przy opustoszałej ulicy. Towarzyszy mi jedynie niewielki, chłodny wiatr, wprawiający w ruch wszystkie liście drzew oraz bawiący się moimi włosami. Spieszę się, żeby dotrzeć na czas do sierocińca. Za niedługo zacznie się cisza nocna i będę miała kłopoty, jeśli nie wrócę do tego momentu.
Gdy wyłaniam się zza zakrętu dochodzę do wniosku, że opatrzność nie czuwa nade mną. Wielka ciężarówka leży przewrócona na lewy bok. Zajmuje chodnik, a przyczepa calusieńką ulicę. Nie mam pojęcia, co jest powodem tego nieszczęśliwego wypadku. Może utrata panowania nad pojazdem? W każdym razie nie wygląda on, jakby doszło do zderzenia z innym samochodem. Przewożone przez ciężarówkę produkty spożywcze leżą porozrzucane na ziemi w dość znacznej odległości. Przed nią stoją dwa radiowozy, straż pożarna i karetka. Zebranych jest tutaj z pięciu gapiów przyglądających się, jak strażacy wyciągają kierowcę z jego zniszczonego pojazdu. Biedak jest nieprzytomny i zakrwawiony. Ubrania ma częściowo rozszarpane. Na jego widok przechodzą mnie ciarki. Ratownicy medyczni od razu przystępują do swoich działań, aby ustabilizować jego stan. Po wykonaniu niezbędnych czynności, ranny zostaje zamknięty w karetce, która rusza na sygnale. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie. Nie znam go, jednak szkoda życia każdego człowieka... Zajmą się nim odpowiedni specjaliści.
Mnie pozostaje zapytać jednego z funkcjonariuszy, co powinnam teraz zrobić, żeby przedostać się na drugą, zablokowaną przez pojazd stronę. Niepewnie ruszam w kierunku policjanta, który właśnie spisuje zeznania świadków zdarzenia. Nie chcę przeszkadzać mu w pracy, jednak potrzebna mi ta jedna informacja.
— Przepraszam, panie funkcjonariuszu. Czy jest możliwość, żeby jakoś się przedostać przez wrak tej kilkutonowej ciężarówki? — Zaczynam.
— Sama pani widzi, że to jest w tej chwili niemożliwe. — Odpowiada.
— A kiedy będzie możliwe? — Dopytuję.
— Za kilka godzin.
— O ile dobrze mi się wydaje, nie ma tutaj żadnego skrótu, trzeba zawrócić i nadłożyć drogi... — Zastanawiam się na głos.
— Dokładnie, nic nie można na to poradzić. Bardzo przepraszam, ale muszę wracać do pracy. — Dość młody policjant o śniadej cerze ponawia zadawanie pytań starszawej kobiecie.
Lustruję go od stóp do czubka głowy. Około dwudziestosiedmioletni mężczyzna, ubrany w granatowy uniform i tego samego koloru czapkę, zakrywającą jego blond czuprynę, spod której wydobywa się kilka kosmyków włosów, zachowuje pełny profesjonalizm podczas wykonywania czynności służbowych. Taka sytuacja na pewno nie jest mu obojętna, lecz musi blokować uczucia i wykonywać polecenia.
— Dobrze, dziękuję panu za pomoc, do widzenia. — Rzucam na odchodne.
— Do widzenia, proszę uważać na siebie, jest dość ciemno, a nie nosi pani żadnych odblasków.
Grzebię w torebce, szukając telefonu. Dość długo męczę się, zanim go odnajduję. Zawsze w nieodpowiednich chwilach lubi się bawić w chowanego. Wykręcam numer do przełożonej sierocińca. Po około trzech sygnałach słyszę jej głos w słuchawce.
— Tak?
— Dobry wieczór, tu Marisa. Dzwonię, aby pani powiedzieć, że się spóźnię, bo jakaś ciężarówka miała wypadek i zajmuje całą drogę. Muszę wracać trasą do samej szkoły, ponieważ tamtędy jest najkrócej.
— Jednak to i tak spory kawałek. Przyjadę po ciebie.
— Nie trzeba. Chcę się przejść i pooddychać rześkim powietrzem.
— O tej porze jest niebezpiecznie chodzić samej. — Słychać w jej głosie obawę.
— Nic mi się nie stanie, umiem o siebie zadbać. Jeśli pani po mnie wyjedzie to pójdę dłuższą drogą, żebyśmy tylko na siebie nie wpadły. — Staram się w ten sposób postawić na swoim. Jestem dorosła i nie potrzebuję niańki, a z resztą pani Allen i tak już zbyt wiele dla mnie robi.
Nie czekając na odpowiedź przełożonej rozłączam się.
Teraz trochę wolniejszym tempem wracam w kierunku szkoły. Nie muszę gnać już na skręcenie karku. Jednak ociągać się jak ślimak też nie mogę, bo pani Allen oszaleje z niepokoju. W końcu odpowiada za każdego podopiecznego. Nie chcę, aby się o mnie zamartwiała, ale nic więcej poza zatelefonowaniem do niej nie mogę zrobić. Z siłami wyższymi się nie wygra.
Droga mija mi dość spokojnie. Tym razem się nie dłuży, a wręcz przeciwnie. Dość szybko docieram pod szkołę. Chociaż wciąż pozostaje mi do przejścia spory kawałek, ale w niedługim czasie pokonam tą trasę i wrócę do sierocińca, zanim pani Allen się obejrzy.
Rzucam krótkie spojrzenie budynkowi największych tortur uczniów i nagle coś przykuwa moją uwagę. Zatrzymuję się i przyglądam uważniej miejscu, które mnie interesuje. Przez okna od sali gimnastycznej bije światło. Jest późno, a wszyscy pracownicy placówki opuścili ten teren już dawno.
Nie przypominam sobie, aby dzisiaj miały się odbywać jakieś treningi. Z resztą o takiej godzinie wszyscy wolą przebywać w domach otuleni ciepłymi kołdrami, a nie męczyć się i biegać jak głupi za piłką. Jest to możliwe, ale mało prawdopodobne. Uczniowie zostaliby poinformowani o tym podczas lekcji WF-u.
Niestety jestem zbyt ciekawska i podejrzliwa, jednak nic na to nie poradzę. Chociaż bardzo chcę wracać do sierocińca, żeby nie dostać reprymendy od przełożonej, zaciekawienie jest zbyt silne i od razu, bez zbędnego zastanawiania się, skręcam w stronę parkingu szkolnego. Szybko pokonuję odległość dzielącą go od głównego wejścia do budynku. Zanim jednak chwytam za klamkę, rozglądam się dookoła, czy kogokolwiek innego tutaj nie ma. Może tylko ja nie zostałam poinformowana i jest jakieś spotkanie? Z tego, co widzę, przy wejściu stoi tylko jeden, czarny samochód.
Wyciągam telefon z kieszeni i włączam latarkę, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Wydaje mi się dziwnie znajomy, ale kiedy dopiero kieruję światło na tablicę rejestracyjną, już wiem, kto jest jego właścicielem. Nasz dyrektor kupił sobie dwa tygodnie temu Mercedesa CLS. Wiem, że to wóz „szefa”, gdyż najbardziej śmieszy nas jego rejestracja. Nie da się jej nie pamiętać, a polewkę z tej tablicy mają wszyscy uczniowie. „S517 - AIY” jest hitem szkolnych ploteczek. Na sam jej widok wybucham śmiechem. Opanowuję dość szybko, uświadamiając sobie, że wyśmiewanie rejestracji dyrektora nie jest moim celem. To mogę robić każdego dnia, kiedy tylko przychodzę na lekcje.
Wyłączam latarkę w telefonie i kieruję się w stronę wejścia do szkoły. Otwieram drzwi, a po przekroczeniu progu ostrożnie je zamykam. Może trochę przesadzam z tym, ale jeżeli ktoś organizuje sobie tutaj spotkanie i mnie nie zaprasza, to znaczy, że nie jestem tu mile widziana. Nie chcę zdradzać swojej obecności w tym miejscu. Zobaczę tylko, o co chodzi i szybko się stąd ulotnię.
Idę powoli, bezszelestnie, pokonując kolejne metry korytarza, dzielące moją osobę od sali gimnastycznej. Każdy krok przybliża mnie do poznania prawdy. Może jakaś parka urządza sobie tutaj schadzkę, albo zbiera się kółko teatralne? Sama w to nie wierzę, a wszystkie opcje wydają mi się absurdalne. Może dlatego tak mnie ciekawi, kto w nocy przychodzi do szkoły.
Gdy docieram do końca korytarza, przylegam do ściany. Muszę się teraz udać w prawą stronę, aby dotrzeć do celu. Wychylam głowę, aby zobaczyć, czy droga jest czysta, i czy nikt mnie nie zauważy. Na sto procent wyglądam komicznie. Dobrze, że kamery są wyłączone. Służą one jedynie podglądaniu nas w czasie lekcji oraz przerw, a potem stają się najwyraźniej zbędne. Łatwo jest to rozpoznać, gdyż w ogóle się one nie ruszają. Tyle dobrego, bo spalę się ze wstydu, jeśli mnie nagrają.
Kiedy stwierdzam, że droga jest wolna, pomału zbliżam się do szklanych drzwi. Przy ich otwieraniu trzeba się trochę namęczyć, ponieważ są niezwykle ciężkie. Zamykam je równie ostrożnie, co te wejściowe. Kolejne kroki stawiam jeszcze ostrożniej, niż przedtem.
Na wprost mnie znajdują się trzy możliwe drogi — zakręt w lewo prowadzi do szatni uczniów, skręt w prawo zawiedzie mnie do pokoju trenerów, a za drewnianymi drzwiami, które aktualnie są lekko przymknięte, znajduje się ogromna hala sportowa.
Chwytam za pozłacaną klamkę i je uchylam. Mym oczom ukazuje się rząd trybun z białymi siedzeniami, przylegającymi do ściany, pomalowanej w tym samym kolorze. Kilkadziesiąt miejsc zajmowanych głównie podczas turniejów między klasowych jest teraz pustych. Naprzeciwko nich znajduje się podłoga, w całości wyłożona panelami przypominającymi drewno. Na samym jej środku widnieje logo szkoły — duży lew na czerwonym tle, wokół którego umieszczono białe napisy „Liceum w Woodstown”. Ogromne reflektory zawieszone na suficie oświetlają każdy centymetr boiska, które wygląda obiecująco.
Do moich uszu docierają fragmenty słów. Głosy kilku osób mieszają się ze sobą. Prawie wszystkie są mi obce, z wyjątkiem jednego. Słyszę tylko pojedyncze słowa i do tego dość niewyraźnie. W tej chwili mogę jedynie wywnioskować, że te osoby na pewno się kłócą. Nie dostrzegam ich na boisku, więc możliwość pozostaje tylko jedna — z prawej strony jest kolejne wejście, które prowadzi na wyższe trybuny. Zauważam, że te szklane drzwi są rozsunięte. Nie mam nawet cienia wątpliwości, oni muszą znajdować się właśnie tam.
Przylegam do ściany i pomału przysuwam się do źródła dźwięków. Z każdym kolejnym krokiem rozmowa staje się coraz głośniejsza i wyraźniejsza. Mijam zwinnie plastikowy, czerwony kosz. Jego przewrócenie się zdradzi moją obecność, ale nie mogę go przestawić, ponieważ narobię przy tym hałasu. Najprawdopodobniej przesadzam, jednak nie wpadnę na niego, więc niech zostanie na swoim miejscu. Nie przeszkadza mi, także nie widzę potrzeby zmieniania jego stanowiska.
Przystaję przy końcu ściany, jak najbliżej drzwi, w taki sposób, żeby pozostać niewidoczną dla obecnych tu ludzi. Z tego, co widzę, jest ich czterech. Wszystkie głosy są męskie. Trzech, wysokich i barczystych chłopaków stoi do mnie odwróconych tyłem, dlatego nie jestem w stanie dokładnie się im przyjrzeć. Jedynie mogę zapamiętać ich ubiór, ale na niewiele mi się to zda, bo następnego dnia zmienią stroje. Ten z lewej ma na sobie bordową bluzę z kapturem, który zarzucony jest na jego głowę, niebieskie jeansy i trampki. Drugi posiada czarną bluzę z kapturem, również zarzuconym na głowę, czarne spodnie i trampki tego samego koloru. Trzeci jedynie różni się od drugiego kolorem spodni, gdyż ma niebieskie jeansy, tak jak ten pierwszy.
Kiedy przyglądam się czwartemu, na początku nie dociera do mnie to, co widzę. Jego twarz, jako jedyną dostrzegam, gdyż stoi na wprost do pozostałych. Tak się wcześniej zarzekał, że nie wie, o co chodzi. Pieprzony kłamca! Ten czwarty chłopak to Andrew, synalek dyrektora! To wyjaśnia, dlaczego jego samochód stoi przed wejściem do szkoły. Ukochany synek musiał podkraść kluczyki ojcu i tu przyjechać, ale po co? W celu spotkania się z tymi kolesiami? Na to wygląda.
Teraz usłyszenie, o czym mówią, nie jest problemem. Przysłuchuję się, aby poznać powód ich spotkania.
— Miałeś nam ją tylko wystawić. To dla ciebie zbyt trudne, idioto? — Ten pierwszy chłopak podchodzi do Andrew i uderza go z pięści w brzuch.
Chłopak pada na kolana, ściskając się za miejsce, w które go uderzono.
— Ja nie mam zamiaru się w to bawić. Spłacę ten dług, ale w inny sposób! — Andrew wykrzykuje te słowa prosto w twarz rozmówców.
— Wybraliśmy taką formę zapłaty. Nic trudnego w tym nie widzimy. — Swoje zdanie wtrąca trzeci nieznajomy.
— Ale to nie wy tu rządzicie. — Poszkodowany chłopak uśmiecha się szyderczo. — On w każdej chwili może skrócić wam smycze, więc skończcie odpierdalać cyrki za jego plecami. Jestem jego dłużnikiem, a nie waszym.
Nie mam zielonego pojęcia, czy powinno mi być szkoda Andrew, czy też nie. Może jest zamieszany w jakąś grubszą aferę, a teraz za to płaci? Najbardziej zastanawiające jest to, o jaką osobę im chodzi. Mogę tylko wywnioskować, że na pewno o dziewczynę.
Kiedy kolejny z napastników uderza Andrew z pięści w twarz, zakrywam usta dłonią, żeby tylko nie krzyknąć. Pomału zaczynam się wycofywać. Nie chcę już dłużej patrzeć na tę scenę. Może to tchórzostwo, że jestem jedynym świadkiem i chcę opuścić miejsce zdarzenia, nie próbując pomóc poszkodowanemu, ale co ja mogę zrobić? Jestem tylko słabą dziewczyną, a bije go trzech dobrze zbudowanych kolesi. Najwyraźniej na to zasługuje, bo gdyby nie miał długów, to oni nie przyszliby żądać od niego spłaty.
Teraz mam ochotę się pochlastać za mój poprzedni błąd. Mogłam przestawić ten kosz. Zaczyna mi przeszkadzać, gdyż przypadkiem go kopię, a on przewraca się na ziemię, robiąc wystarczający hałas, żeby tamci goście zwrócili na mnie uwagę.
Nie czekam na ich ruch, od razu rzucam się biegiem do wyjścia. Chcąc ich trochę opóźnić, odpycham ręką drzwi, aby się zamknęły. Przynajmniej da mi to ułamek sekundy więcej na ucieczkę. Tym razem drogę do szklanych drzwi od sali gimnastycznej pokonuję w kilka sekund, jednak wbiegam w nie z dużą siłą. Odpycham je, co wymaga trochę wysiłku. Przytrzymuję przeszkodę na chwilę i odwracam głowę za siebie.
Gdy zauważam jednego z tamtych kolesi, wypuszczam z rąk klamkę i biegnę przed siebie. Chwytam ręką za krawędź ściany, żeby się nie poślizgnąć na tej nieszczęsnej posadzce z płytek. Skręcam w lewo i jeszcze bardziej przyśpieszam, mając nadzieję, że jednak uda mi się uciec. Liczę, iż ten chłopak nie biega w maratonie i szybko się zasapie. Niestety moja kondycja też nie należy do najlepszych, ale stawka jest zbyt wysoka, aby łatwo się poddać.
Słyszę jego kroki, które z każdą chwilą się zbliżają. Zaczynam coraz bardziej panikować. Wstępuje we mnie coraz większe zwątpienie. To jest kara za moją wścibskość. Po co ja tu przyłaziłam? Mogłam wracać do sierocińca, a nie szukać kłopotów. Mało ich mam? Potrzebne mi kolejne?
Wreszcie dobiegam do ostatnich drzwi. Po otworzeniu ich od razu biegnę w stronę parkingu. Z każdym kolejnym krokiem czuję, jak opadam z sił. Mogę jedynie pogratulować sobie, że tak unikam przez całe życie zajęć wychowania fizycznego, jak ognia. Mam gdzieś ćwiczenia, a skutek tego widzę teraz — tak strasznie słaba kondycja, która może okazać się moją zgubą. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że na chodnikach nie dostrzegam ani jednego przechodnia. Ulice również są opustoszałe. Akurat teraz, kiedy najbardziej potrzebna jest czyjaś pomoc, nie ma nikogo, kto może jej udzielić. Jestem zdana sama na siebie.
I niestety dzieje się to, czego najbardziej się obawiam od samego początku — nieznajomy właśnie mnie dogania. Chłopak chwyta moją lewą rękę i rzuca mną o ziemię. Otwieram usta, aby spróbować krzyczeć o pomoc, jednak zanim wydobywa się z nich jakiś dźwięk, napastnik zatyka mi wargi swoją dłonią. W drugiej trzyma nóż, który niemal od razu przystawia mi do gardła.
— Piśnij choć jedno słówko, a to będzie ostatnie, co zrobisz w życiu. Rozumiesz?
Kiwam jedynie głową, na znak, że zdaję sobie sprawę, ile może mnie kosztować sprzeciw.
Po policzkach zaczynają spływać łzy. Nie zamierzam ich pohamowywać w tak beznadziejnej sytuacji. Nie wiem, jakim cudem uda mi się z tego wyplątać. Czy jest w ogóle jakaś szansa na to?
Bez zbędnego gadania chłopak podnosi mnie z ziemi. Jedną dłonią trzyma mnie za ramię, a drugą nadal dzierży nóż, znajdujący się przy moim gardle. Kierujemy się z powrotem do szkoły.
— Otwieraj te cholerne drzwi. — Potrząsa mną, kiedy już docieramy do wejścia.
Wykonuję jego polecenie, bojąc się, że jeśli tego nie zrobię, on mnie zabije. Trzęsącymi rękoma podtrzymuję drzwi, dopóki mój oprawca nie przekracza progu. Nogi mam jak z waty i gdyby nie to, że bandzior mnie przytrzymuje, to pewnie padłabym na ziemię jak kłoda.
Już od samego wejścia dostrzegam w ciemności postury jego pozostałych kompanów. Każdy kolejny krok w ich stronę wywołuje we mnie większą panikę. Coraz więcej łez zalewa moje policzki. Staram się jednak nie szlochać, bo wiem, że i tak nic mi to nie da, a może ich jedynie rozzłościć.
Kiedy znajdujemy się przy nich, jeden z tych kolesi wyciąga coś z kieszeni bluzy. Dopiero zdaję sobie sprawę, że to taśma, kiedy krępuje mi nią ręce. Następnie popycha mnie na podłogę.
— Zajebiście się składa, że do nas wpadłaś. — Wybucha śmiechem.
— Jestem tu tylko przypadkiem. Proszę was, wypuśćcie mnie, nikomu nic nie powiem. — Próbuję ich przekonać, żeby jednak pozwolili mi odejść.
— Zostań, zabawa się dopiero zaczyna.
Wzrokiem błądzę wszędzie. Od razu dostrzegam kogoś opartego o ścianę. Przez łzy i panującą ciemność nie jestem w stanie rozpoznać tej osoby, ale wiem, że to Andrew. Nikogo innego tu nie ma. Kurczowo trzyma się brzucha, sycząc z bólu.
— Andrew, proszę, pomóż mi. — On jest moją ostatnią deską ratunku.
— Wybacz, kochanie, ale nasz drogi Andrew się z nami nie bawi. — Chłopak odwraca się w jego stronę, a za chwilę znowu w moją. — Spokojnie, z nami nie będziesz się nudzić.
Przykuca nade mną i zaczyna rozpinać moją bluzę.
— Proszę, nie rób tego. — Próbuję mu przeszkodzić, ale ze skrępowanymi rękami jest to bardzo trudne.
— Stary, co ty odpierdalasz? Mamy ją dostarczyć w nietkniętym stanie. On się wścieknie! — Wrzeszczy na niego jeden z kolegów.
— A czy musi o wszystkim wiedzieć? Nic wielkiego jej się nie stanie, oprócz stracenia cnoty.
Przekłada mi ręce nad głowę i kontynuuje wcześniej rozpoczętą czynność. Po rozpięciu bluzy, podwija mój t-shirt do góry. Zaczyna błądzić swą dłonią po moim brzuchu, sunąc nią coraz wyżej. Próbuję się jakoś wyszarpać, ale niestety jest ode mnie o wiele silniejszy. Zaciskam jedynie powieki, kiedy jego ohydne łapsko dociera do moich piersi.
Jeżeli czegoś nie zrobię, to faktycznie będzie koniec. Nikt mi nie pomoże. Nie mogę po prostu poddać się bez walki. I tak jest ona przegrana, ale niech przynajmniej się namęczy. Łatwą zdobyczą to ja nie jestem.
Kiedy chłopak odchyla się na chwilę, od razu uderzam go kolanem w twarz, a potem poprawiam, kopiąc go.
— Ty suko!
Odsuwam się jak najdalej tylko mogę, nie spuszczając z napastnika wzroku. Chłopak wstaje i przeciera dłonią twarz, po czym zaczyna się do mnie zbliżać.
— Widzę, że lubisz ostrą zabawę. Taka właśnie będzie.
Tym słowom towarzyszy dźwięk rozpinanego rozporka. Z każdym jego kolejnym krokiem zdaję sobie sprawę, że to tylko pogorszenie mojej sytuacji. Jednak lepiej nie będzie. Przynajmniej próbuję walczyć.
Gdy znajduje się już przy mnie, ląduje na ziemi powalony przez kogoś. Rzuca się on również na pozostałych. Patrząc na miejsce, w którym wcześniej był Andrew, dostrzegam jedynie pustkę. Najwyraźniej chce mi pomóc.
— Uciekaj, do cholery, Turner!
Nic więcej nie musi mówić. Wstaję najszybciej jak tylko mogę i rzucam się do biegu przed siebie. Niestety, to nie jest droga do wyjścia, ale tylko tędy mogę uciekać. W duchu dziękuję Andrew, że jednak mimo przeważającej liczby przeciwników, zatrzymuje ich, aby dać mi czas na ulotnienie się stąd.
Dobiegam do rozwidlenia korytarzy i od razu zostaję przyciśnięta do ściany. Niestety, tylu ludzi nie przytrzyma zbyt długo. Dwóch zostaje, a ostatni z nich właśnie jest tu. Mam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi. Szarpię się z tym gościem, ale to nic mi nie daje. Jedynie opadam coraz bardziej z sił. Zaciskam powieki, nie chcąc już na nic patrzeć.
Nagle czuję, jak ktoś zdejmuje ze mnie jego ciężar. Otwieram oczy, aby zobaczyć, czy tak faktycznie jest. Dostrzegam, że przepycha się z kimś. To nie jest Andrew, bo inaczej pozostali dwaj zwyrodnialcy by tu z nim walczyli. Więc znajduje się tu ktoś jeszcze?
Nie marnuję więcej czasu, a wykorzystuję okazję, jaką daje mi kolejny nieznajomy. Biegnę w stronę ubikacji. Otwieram drzwi do pomieszczenia i wbiegam do kabiny, w której znajduje się okno. Ten patent jest przydatny, kiedy chce się uciec z lekcji lub dostać do szkoły niezauważonym.
Staję na palcach, żeby dosięgnąć do klamki okiennej. Chwytam ją i otwieram okno. Następnie wdrapuję się na parapet i wyskakuję na zewnątrz. Nie zatrzymuję się, ani też nie rozglądam. Biegnę przed siebie, byle jak najdalej stąd. Mam wyrzuty sumienia, że zostawiam Andrew samego, ale jak tylko uda mi się uciec, zadzwonię na policję.
Niestety los niezbyt dzisiaj mi sprzyja, gdyż potykam się o krawężnik i uderzam lewą skronią o kostkę brukową. Zaczyna kręcić mi się w głowie. Obraz coraz bardziej się zamazuje. Czyli jednak mnie dopadną. Mają znacznie ułatwione zadanie.
W oddali widzę czyjąś sylwetkę, która zbliża się do mnie szybkim krokiem. Nie jestem w stanie stwierdzić, kim jest, ale i tak nie mam już siły walczyć. W duchu jedynie liczę, że nie jest to żaden z tych bandziorów.
Nieznajomy podnosi mnie i niesie gdzieś. Obraz całkowicie zanika. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest tatuaż z płonącym asem pik na jego ręce, który dostrzegam dzięki światłu księżyca.




Rozdział się pojawia! Miałam ogromny napływ chęci i czasu na pisanie, przez co wyrobiłam się w dwa dni ze skończeniem go. Niestety, nie jest taki, jak oczekiwałam. Ujęłam wszystko, co trzeba, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Szybko i fajnie się pisało, lecz to nie znaczy, że wyszło dobrze. xD Koniec marudzenia. :) Wielkimi krokami zbliżają się święta! Przyznam, że z bratem już ubrałam choinkę. xD A Wy? Też już zabraliście się za ozdabianie drzewka? Czy jeszcze czekacie? :) I najważniejsze pytanie: jak wrażenia po tym rozdziale?

4 komentarze:

  1. Hejo kochana! :3
    Ty to wiesz jak rozbudzić moją ciekawość. I dziękuję Ci, bo czytając rozdział oderwałam się w końcu od książek - masakra z tą szkołą ;-;
    Pewnie nie muszę wspominać, ale powiem: Rozdział cudny, jak zawsze ♥
    Tak sądziłam, że Marisa nie odpuści i jednak pójdzie zobaczyć, co jest grane. Wprawdzie przez to wpadła z niezłe bagno, no ale mniejsza o to. W sumie to gdyby tam nie poszła, to prędzej czy później i tak zostałaby schwytana. Tak wywnioskowałam z rozmowy tych gości (wg to co oni od niej chcą?).
    Wg to nie podejrzewałam Andrew, że mógłby mieć z tym coś wspólnego. Nawet po poprzednim rozdziale. Serio. Ale jestem niedomyślna xddd Teraz ciekawi mnie czym podpadł, że musiał im spłacić dług.
    Andrew chyba nie lubi Marisy i jestem w lekkim szoku, że zdecydował się jej pomóc. Sam przy tym nieźle oberwał, biedak.
    Nie chciałabym się znaleźć na miejscu bohaterki, szczególnie w towarzystwie tak napalonego gostka. Masakra. Dobrze, że jej nie skrzywdził (a na serio myślałam, że to zrobi). Reszta kolesi mogła zareagować. Jak słowa nie podziałały, to czemu go nie odciągnęli od Marisy? o.O
    Miałam nadzieję, że dziewczynie uda się uciec. Z drugiej strony cieszę się, że tak się nie stało, bo zaczyna się coś dziać. Tak teraz myślę, czy schwytał ją jeden z tamtych kolesi, czy jeszcze ktoś inny xd Mam cichą nadzieję, że w kolejnym rozdziale pojawi się Mrok albo ten tajemniczy chłopak o blond włosach. Obaj bardzo mnie intrygują i chciałabym dowiedzieć się o nich czegoś więcej.
    Nie zostaje mi nic innego jak czekanie na nowy rozdział. Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko xoxo :*

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojj wiem. Szkoła tak męczy, że to głowa mała... Jestem przeziębiona od tygodnia i nawet nie miałam przez szkołę czasu, żeby iść do lekarza... ;/
      Dziękuję bardzo, choć niestety uważam inaczej. xD
      Marisa widać działa jak magnes na kłopoty. Czego oni mogą od niej chcieć... hmmm... A skąd przypuszczenie, że chodzi o nią? xD Z rozmowy.. :P No cóż... Dowiesz się. :D
      Jeśli chodzi o Andrew - sprawa nie jest tutaj do końca powiedziana i chcę ją wyjaśnić w następnym poście. :)
      On jej prawie nie zna, więc raczej wątpię, że ma coś do niej. xD
      A kto chciałby być na jej miejscu? xD Dziewczyna sama szuka kłopotów i potem tylko przeklina się w myślach... Jest bardzo naiwna.. :)
      Heheheheh... Nie mogę zdradzić, choć mnie palce świerzbią, żeby napisać spoiler, ale się powstrzymam. xD Została schwytana, czy uratowana.. Ta niepewność... Kocham to. xD
      A skąd moja droga wiesz, że już się nie pojawili? xD Nie no dobra, ja już siedzę cicho. xD Na sto procent później się pojawią. Najpierw trzeba zrobić trochę zamieszania, żeby potem wszystko wyjaśniać i wplątywać nowe wątki, które się w chusteczkę i jeszcze trochę później wyjaśnią. xD Nie martw się, dowiesz się o nich dużo. :D
      Chapter 12 już w głowie jest, tylko potrzebuję czasu na jego napisanie. :) To nie będzie duży spoiler jak powiem, że spróbuję tam trochę rozjaśnić sytuację Andrew. ^^
      Dziękuję za opinię kochana!:*

      Usuń
  2. Jestem bardzo zaskoczona zachowaniem Marisy… Wypadek ciężarówki to nie jest małe wydarzenie i jestem pewna, że nawet w policjantach, dla których takie rzeczy nie są nowością, wywołuje to jakieś emocje. A Marisa nic. Ten wyciągany człowiek był pewnie zakrwawiony, może nieprzytomny, ciężarówka rozbita, na ulicy albo poboczu coś uszkodzone i taki widok robi na ludziach wrażenie. Czasem wzbudza ciekawość, czasem strach, ale zawsze są to jakieś emocje. A ona nic… Jakby widziała takie rzeczy codziennie. A to zachowanie w stosunku do policjanta było przynajmniej żałosne… Człowiek może tam ginąć, a ona myśli tylko o tym, że musi zawrócić z drogi. Na miejscu tego policjanta, to bym ją zjechała od stóp do głów, że mu dupę zawraca i żeby się zastanowiła, co ona w ogóle gada… Zdenerwowała mnie, bo nie sądziłam, że Marisa jest taką bezduszną egoistką.
    Ej, co jest śmiesznego w tej rejestracji? :D Bo nie czaję z czego beka ;D
    Zastanawiam się, dlaczego Marisa nie zrezygnowała z obserwowania szkoły, gdy zobaczyła, że to auto należy do dyrektora. No bo np. dla mnie byłoby jasne, że dyrektor przyjechał pod szkołę, żeby pozałatwiać jakieś sprawy, wypełnić dokumenty albo coś w tym stylu xD To co prawda nie wyjaśnia świecącego się światła na sali gimnastycznej, ale mam wrażenie, że Marisa zakłada wszystkie wymyślne opcje, a nie rozważa najbardziej oczywistych :D
    Marisa naprawdę jest w stanie określić po głosie ile ktoś ma lat? xD Rozumiem, że da się rozróżnić głos 12-latka od 40-to, ale stwierdzenie, że ci mężczyźni mogą mieć „najwyżej 30 lat” trochę mi tu nie gra ;D Skoro ich widziała, to mogła określić ich wiek po wyglądzie, a nie po głosie ;)

    Jeśli chodzi o dalszą część, to muszę przyznać, że trzymałaś mnie w napięciu;) Co prawda czułam, że to żadnego gwałtu nie dojdzie, ale spodziewałam się raczej, że to Mrok wpadnie i ją uratuje xD Miło ze strony Andrewsa, że jej pomógł, chociaż obawiam się, że tamci zakatują go teraz na śmierć. Miał Marisę wydać, a zamiast tego pomógł jej uciec. Ciężki los dla niego wróżę…
    A jeśli chodzi o nią, to ciekawa jestem kiedy przestanie wymyślać tak durne pomysły. Sama pcha się w kłopoty, a potem ktoś musi ją z nich ratować! Ale ciekawi mnie dlaczego jest ważna dla „szefa” tych chłopaków. Czemu musza ją dostarczyć w jednym kawałku?
    Pod względem stylistycznym nie mogę się doczepić do tego rozdziału, bo czytało mi się bardzo przyjemnie i płynnie. Jedyne, co mi tutaj nie grało to ten brak emocji przy scenie z ciężarówką. No i może przydałby się tam większy opis tego, jak ta ulica wyglądała, co było zniszczone, co nie, co dokładniej robili strażacy i tak dalej. Ale ogólnie rozdział był ciekawy i wciągający;)
    Czekam na kolejny! ;**
    I głowa do góry, uwierz trochę w siebie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłam opisać bardziej ten wypadek, ale jakoś wtedy o tym nie myślałam. To akurat widziała Marisa, gdyż narracja jest pierwszoosobowa, a ją to nie interesowało. Owszem, każdy by się normalnie przejął takim zdarzeniem, ale tutaj pokazuję, że Marisa nie jest jednorodna. Czasem wydaje się przesłodzoną przyjaciółeczką, innym razem pokazuję, jaka to jest miła i uczynna dla innych, bądź wredna, a teraz ukazuję jej znieczulicę na niektóre sprawy. ;)
      Ten policjant miał klasę i dlatego tylko nie opierdzielił Marisy, a z resztą był zajęty ważniejszą rzeczą.
      Jeśli chodzi o rejestrację, nawet w grze się z tym spotkałam. Otóż cyfry oznaczają litery. 1 oznacza i, 5 oznacza s, a 7 oznacza j. I z odczytania tej rejestracji "S517" wychodzi "SSIJ". xDD Tak kiedyś dzieciaczki podniecały się tym tekstem i je bawił, dlatego go tutaj dodałam dla urozmaicenia. xD
      Marisa jest wścibska i cholernie ciekawska. Kiedy widzi coś, co przykuwa jej uwagę, musi to sprawdzić choćby nie wiem co. Ona już tak ma, bo tak została wykreowana. :D Lubię się bawić jej naiwnością i zbytnią ciekawością. :D
      Dwunastolatka można faktycznie określić po głosie, ale później chłopaki też nie mają aż tak bardzo zmienionych głosów. Patrząc na tych w moim wieku, mają strasznie podobne głosy do tych, którzy mają właśnie 25/30 lat max. Natomiast po tej 30-stce, bo takich też znam, mają już takie trochę inne, dojrzalsze. xD Chyba, że tylko ja odnoszę takie wrażenie. :P
      Czemu "Mrok" jej nie uratował. xD Aż mam ochotę napisać spoiler, ale nie mogę. :D Ich ostatnie spotkanie do miłych nie należało. A może odpuścił?? xD
      Też uważam, że Andrew miło postąpił mimo niebezpieczeństwa. Na początku jego relacja z Marisą nie była zbyt ciekawa, ale jednak ten chłopak ma w sobie choć odrobinę dobroci. :D Nie mogę zdradzić, co się stanie, ale następny rozdział rozwieje wątpliwości w jego sprawie, ale pozostawi jeszcze sporo wątków. :D
      Czegóż on może chcieć... U.u odpowiedź na to pytanie padnie ooooooooo daleko!
      Akurat ten brak emocji jest pokazany specjalnie, tak jak już wcześniej pisałam. Opisu praktycznie nie ma, gdyż ją to nie obchodziło. xD
      Dziękuję za opinię kochana! Postaram się. xD :*

      Usuń