niedziela, 7 lutego 2016

Chapter 2


Przyciągam do siebie drzwi, a następnie wchodzę wraz z przyjaciółmi do środka. O tej porze zwykle zbierają się sami licealiści po rozpoczęciu roku szkolnego. Znajduje się ich tutaj znacząco duża ilość. Wolny pozostaje jedynie ostatni stolik przy oknie. Od razu udajemy się w jego stronę, żeby zająć sobie miejsca. Usadawiam się przy samym oknie, by mieć dobry widok na przechodniów. Obok mnie siada Catia, a naprzeciwko Jordan. Przez długą chwilę siedzimy w ciszy, czekając na kelnerkę. Przekręcam głowę w stronę okna i zaczynam wypatrywać czegoś ciekawego. Na horyzoncie jest sporo samochodów oraz wracających uczniów z pobliskich szkół. Nie ma nic specjalnego, co przykuwa moją uwagę. Zrezygnowana kieruję wzrok w stronę przyjaciół. Nadal siedzą cicho i na tą chwilę nie zanosi się na jakąkolwiek rozmowę. Postanawiam z nudów pobawić się w odczytywanie myśli moich przyjaciół poprzez mimikę twarzy. Przynajmniej lepsze to niż umieranie z nudów. Jordan cały czas ma wbity wzrok tępo w blat stołu, odnoszę wrażenie, iż przewierca go wzrokiem na wylot. Przygryza wargę ze zdenerwowania. Jestem pewna, że coś go męczy. Może to ta praca i zmęczenie nią spowodowane? Catia natomiast wzrokiem wodzi po całym lokalu w poszukiwaniu kelnerki. Sama mam dość czekania i postanawiam wesprzeć przyjaciółkę w szukaniu naszego celu. Kierując przenikliwym spojrzeniem po krzesłach z aksamitnych obić, na których siedzą klienci, po dębowe blaty, o które się opierają, czekając na zamówienie, docieram do kasy. Stoi przy niej młody mężczyzna, mający na oko dwadzieścia pięć lat. Wysoki brunet podaje dość sporą tacę swojej koleżance, która zaraz po tym chodzi od stolika do stolika i rozdaje gorącą kawę.
Wiadomości z ostatniej chwili.  W całej kawiarni rozbrzmiewa głos reportera z włączonego telewizora plazmowego.  Młody mężczyzna, mający dwadzieścia lat, został skatowany w brutalny sposób. Na jego ciele odkryto liczne rany po dźgnięciach nożem. Nie podają jednak konkretnej liczby. Wyszedł wieczorem do klubu, po czym następnego dnia nie pojawił się w domu. Współlokator studenta zawiadomił policję od razu, gdy ten się nie zjawił. Policja dokłada wszelkich starań, aby złapać winnego. Mają już pewne podejrzenia, ale na razie to tylko spekulacje. Relacjonował dla państwa John Miller.
Telewizor plazmowy to nieodzowna część tej kawiarni. Kiedy tylko kończy się wypowiedź reportera, cisza jaka panuje w kawiarni od razu zanika w głośnych rozmowach. Wszystkie wiadomości o brudnych sprawach, dziejących się w tym mieście, musi znać każdy klient. Osobiście, szkoda mi jest ofiary. Biedak miał zapewne wiele planów na przyszłość, które brutalnie odebrano.
— Serio? Takiego typu wiadomości w biały dzień do kawy? To w końcu zacznie być normą.  Ciszę przełamuje Catia.
Dzień dobry. Mogę przyjąć wasze zamówienia? Przed naszymi oczami pojawia się kelnerka, jakby wyrasta spod ziemi.
Trzy Espresso prosimy. Obdarowuję ją promiennym uśmiechem.
Pomału zaczynam mieć dość tego miasta. Najlepiej byłoby się wyprowadzić gdzieś daleko.  Rudowłosa dalej zaczyna swoje.
Sztuką nie jest ucieczka, tylko życie w takim mieście. Dajesz się wystraszyć po kilku morderstwach? Już chcesz uciekać?  Odpowiadam.
Kilku? Marisa ich jest ostatnio więcej niż parę! A kto wie czy my nie zginiemy za dzień, a może za dwa? Jordan wstawia się za naszą przyjaciółką.
Będzie co ma być. Ja się nie boję. Najlepiej skończmy tą rozmowę, ponieważ nie widzę sensu jej dokańczać. Wzdycham.
Zachowują się jak typowi obywatele tego miasta. Strach aż w takim stopniu nimi włada? Jestem tu jedynym wyjątkiem, który potrafi dobrze udawać, że się nie boi? A może moja obojętność bierze się z tragicznego przeżycia w dzieciństwie? Nikt nie przewidzi, kiedy zginie. Śmierć przyjdzie po niego, gdy nastanie jego czas. Nie ma sensu walczyć z tym, na co nie mamy wpływu. Na tę chwilę żyjemy i mamy się dobrze. Nie wierzę, by losowi ktoś pomagał decydować o zniknięciu przedwcześnie osób z tego świata. Najwyraźniej to nadchodzi kolej tych ludzi. Co prawda, dość sporo ich ginie w ostatnim czasie, ale nie tylko w tym mieście. Na całym świecie ktoś ginie każdego dnia. Istnieje wiele chorób, zdarzają się nieszczęśliwe wypadki i różne inne przypadki. Pismaki i reporterzy, których zwę „hieny” polują na jakiś ciekawy temat. Nie przedstawią prawdziwych tragedii świata, tylko chcą pokazać jakieś morderstwo. Robią reportaż o jednym z miliona przypadków, ponieważ ten jest ciekawy. Taki tok rozumowania mnie osłabia. Nienawidzę takich ludzi i szczerze nimi pogardzam. Do innych, normalnych i „zdrowych na umyśle” mam szacunek. Uważam takie hieny za chore na głowę i łakome na kasę. Z każdym nowym, coraz to brutalniejszym, morderstwem, które jest przedstawiane, zastanawia mnie, co oni wiedzą o prawdziwym życiu. Pokażą taki temat, by uzyskać wielu widzów i sporo gotówki z oglądalności. Dla dobrego tematu są nawet w stanie zatuszować dużo faktów i pokazać same kłamstwa. Nie myślą o krzywdzie, jaką wyrządzają rodzinom ofiar. Ciężko im się pogodzić z odejściem bliskich to ci ich jeszcze dobiją. Latają za nimi i każą im przeżywać wszystko od nowa, wypytując o wydarzenia feralnego dnia, którego ukochane dziecko, brat czy siostra odeszło na zawsze. Nierozumne zwierzęta, tyle mogę o nich powiedzieć, oczywiście nie obrażając prawdziwych zwierząt. Wciąż przed oczyma mam obraz tych wszystkich reporterów, zbierających się pod zgliszczami mojego domu. Przykładają do mnie mikrofony, prosząc o stanowisko, choć przez roztrzęsienie nie jestem w stanie wypowiedzieć choćby słowa. Dla nich brak komentarza to biedniejszy reportaż, ale nie potrafią zrozumieć, że z całego mojego świata zostają jedynie gruzy.
Dopiero teraz spostrzegam, że gorące Espresso już czeka na blacie. Od razu płacimy kelnerce, każdy za siebie. Biorę do ręki filiżankę i upijam łyk. Tego mi trzeba. Nie ma to jak kawka z rana, w tak piękny, słoneczny dzień.
Marisa, nie chcę się z tobą kłócić.  Catia robi minę smutnego szczeniaczka.  Zrozum jednak nas. Strach wychodzić na ulicę po zmroku i...
Rozumiem.  Nie pozwalam jej skończyć.  Wiem, że się boicie, lecz strach nie może wami kierować. Jeśli pozwolicie mu nad sobą zapanować, już do końca życia będziecie się bali własnego cienia. Mrużę oczy. Na smutną minę szczeniaka mnie nie nabierzesz. Pod tą maską kryje się strach. Chcę tylko, abyście nabrali trochę odwagi. Dziwnie to okazuję, ale tak właśnie jest. Nie mówię, żebyście od razu podbiegali do kogoś trzymającego nóż czy pistolet, prosząc o śmierć. Trochę ostrożności się przyda, lecz nie do przesady.
Nie obdarzam nawet przyjaciół spojrzeniem. Zaczynam opuszką palca wskazującego przejeżdżać po brzegach filiżanki. Przynajmniej mam zajęcie na czas ich zastanawiania się, jakich powinni udzielić mi odpowiedzi. Najwyraźniej zamierzają przeciągać to w nieskończoność. Muszą się poważnie zastanowić nad moimi słowami. Najlepiej, żeby wbili je sobie do głów. Nie można się wiecznie bać. Marnowanie życia na strach to strata czasu. Przejmowanie się takimi bzdurami jakie wypisują pismaki w gazetach, czy też reportażami, które pokazują tyle prawdy... Te hieny są niczym Pinokio, nosami mogą dosięgnąć chmur. Właśnie w taki sposób ogłupiają ludzi media. Nie warto im wierzyć. Do wszystkiego, co wygadują podchodzę z dystansem. Jeśli nagle zacznę traktować zbyt przesadnie to, co nagłaśniają media, chyba zwariuję ze strachu. Może nawet popadnę w paranoję, a więc najlepiej podchodzić do tego z nieufnością. Wygadują głupoty i nie zamierzam wierzyć we wszystko, co przedstawiają.
Lepiej się zbierajmy. Nie chce mi się marnować całego dnia na siedzenie w kawiarni. Może przebierzemy się i pójdziemy do parku?  Proponuję.
W sumie to nie jest zły pomysł.  Stwierdza Jordan.
No to chodźmy. Rudowłosa wstaje z miejsca.
Wykonujemy tą samą czynność i podążamy za Catią. Dziewczyna z ogromną siłą odpycha drzwi wyjściowe. Dziwi mnie jej nagły wzrost sił. Po opuszczeniu naszego ulubionego miejsca, żegnamy się przytulając Jordana i ruszamy w stronę sierocińca. Idziemy dość szybko i nie odzywamy się do siebie ani słowem przez całą drogę. To zrozumiałe, że przyjaciółka czuje się urażona moimi słowami, ale ja naprawdę chcę dla niej jak najlepiej. Nie zniosę patrzenia i słuchania jak moi przyjaciele boją się wyjść na ulice. Nie są małymi dziećmi. Niedługo staniemy się dorośli i będziemy musieli żyć normalnie. Znajdziemy prace, założymy rodziny, będziemy mieli dzieci. Jaki przykład dadzą swoim pociechom, gdy zostaną przez nich zmuszeni wyjść do parku, a oni zabarykadują się w domach? Zapewne przesadzam, chodzi tylko o zachowanie ostrożności. Wystarczy ograniczyć szlajanie się po zmroku do minimum czy przebywać w większym gronie ludzi. To bardzo przykre patrzeć na ich wystraszone miny, kiedy tylko opuszczając teren szkoły czy mieszkań. Wydaje mi się to lekką przesadą. Nie można wiecznie odczuwać strachu. W końcu zaczną odmawiać sobie wszystkich przyjemności życia. Skończą jako zgorzkniali staruszkowie w domu spokojnej starości, o ile tego dożyją, jak sami twierdzą.
Droga mija nam bardzo szybko i już po kilku minutach znajdujemy się na terenie sierocińca. Ogromny, ceglasty budynek z brązowymi dachówkami nie robi zbytniego wrażenia. Trawa na całej posesji jest skoszona. Wspinając się po betonowych schodkach prowadzących do głównego wejścia, kątem oka spoglądam na Catię. Dziewczyna nie ma nawet zamiaru nawiązywać ze mną kontaktu wzrokowego.
Długo będziesz się wściekać?  Pytam z lekką nutką irytacji w głosie.
— Nie wściekam się, po prostu temat zakończony. Każdy ma prawo do swojego zdania.
Staram się wam pomóc, naprawdę.  Przystaję, żeby się jakoś opanować.  Zależy mi na tym, żebyście byli bezpieczni.
Rudowłosa zatrzymuje się i odwraca na pięcie w moją stronę. Jej mina nie wyraża niczego poza zmieszaniem.
Jesteś odważniejsza od nas czy może bardziej znieczulona, nie wiem. Doceniamy, że chcesz dla nas jak najlepiej, ale strach to rzecz naturalna. Trzeba nauczyć się z nim żyć, zaakceptować, jednak nie dać się mu opanować.
Otwieram usta ze zdziwienia, lecz przez gardło nie przedostaje się żadne słowo. Teraz mówi wreszcie do rzeczy.
— Tylko o to mi chodzi. Nie bójcie się wszystkiego, tylko prawdziwego zagrożenia.  Wzdycham.  Dobra, koniec tego tematu, mamy różne spojrzenie na tę sprawę.
— Racja, mam już dość rozprawiania o tym.  Stwierdza rudowłosa.  Dzięki za troskę.
— Spoko, od czego ma się przyjaciół.  Uśmiecham się szeroko.
Catia odwzajemnia ten gest. Zadowolona z dość szybkiego zakończenia dość ciężkiego tematu z przyjaciółką, od razu podchodzę i obejmuję ją mocno. Najlepszą rzeczą jest, iż pomimo odmienności zdań, wystarczy tylko chwila, by przemyśleć opinię drugiej strony i brać to pod uwagę. Wiemy, że żadne z nas nie chce zaszkodzić pozostałym.
Chodźmy lepiej do pokoju i się przebierzmy, bo Jordan znowu będzie narzekał, jak to kobiety muszą kilka godzin spędzać nad wyborem ubrania do wyjścia. Ruda zaczyna się śmiać na te słowa.
To stwierdzenie również mnie rozśmiesza. Można powiedzieć, że jest w nim odrobina prawdy. Nic nie poradzę na to, iż nasz przyjaciel wróci do domu, włoży byle jakie ciuchy i zadowolony przyjdzie na spotkanie. Dziewczyny potrzebują więcej czasu na wybranie odpowiedniego ubioru. Nie chcąc dłużej zwlekać, wchodzimy na górę i kierujemy się w stronę naszego pokoju. Kręte schody nie ułatwiają wspinaczki na drugie piętro biednej rudowłosej, która wyraźnie ledwo idzie. To wszystko wina szpilek przez nią noszonych. Mogła wybrać inne obuwie. Catia praktycznie nie chodzi w szpilkach, dlatego jak dzisiaj je założyła i przeszła spory kawałek drogi, to teraz odczuwa tego skutki. Między innymi z tego powodu ja preferuję inne buty niż na wysokim obcasie. Głównie chodzę w trampkach, ewentualnie skuszę się niekiedy na koturny, ale nie ma nawet mowy o założeniu szpilek. Catia długo w nich wytrzymuje, praktycznie od rana i jestem z niej dumna, ale sama nie chcę znajdować się w podobnej sytuacji.
Nie mogę dłużej patrzeć jak przyjaciółka się męczy, gwałtownie zwalniam, aż w końcu, po chwili całkowicie się zatrzymuję.
Może jednak zdejmij te mordercze szpilki. Nie wejdziesz w nich na górę. Przewracam teatralnie oczami. To tylko kilka stopni. Jak zdejmiesz te buty świat się nie zawali.
Dziewczyna niechętnie zdejmuje z nóg męczące ją obuwie. Lekko się uśmiecha, czując ulgę, jednak nie rozumiem, czemu sama nie chciała zrobić tego wcześniej? Może ma zamiar wytrwać i dojść w nich na samą górę, by sobie udowodnić, że potrafi tyle wytrzymać? W sumie te kilka stopni nie jest jakąś wielką różnicą do przejścia, ale jak już nie może dalej iść, to niech zdejmuje buty, a nie na siłę sobie coś udowadnia. Cały czas stara się mnie przekonać do szpilek, lecz to strata czasu. Nigdy w życiu nie założę takich butów i koniec. Catia utwierdza mnie jedynie w tym postanowieniu. Uśmiecham się z satysfakcji. Mam ochotę jej powiedzieć: „A nie mówiłam? To nie są odpowiednie buty”. Powstrzymuje mnie jednak to, że nie powinnam być złośliwa. Po doczłapaniu się na drugie piętro, od razu kierunek wydaje się oczywisty nasz pokój. Przekraczając próg tegoż to pomieszczenia, które aktualnie zamieszkujemy, nie marzę o niczym innym, jak o kilkuminutowej przerwie. Rozwalam się na swoim łóżku.
Nareszcie chwila wytchnienia.  Mówię z wyraźną ulgą.
Chyba ja to powinnam powiedzieć! Nie ty męczyłaś się tyle w szpilkach! Catia się oburza.
A kto kazał Ci je zakładać?  Pytam rozbawiona.
Wymagało tego rozpoczęcie szkoły. Trzeba wyglądać jakoś elegancko, a do sukienki pasują jedynie szpilki.
Masz problemy. Ja jakoś byłam w spodniach, koszuli oraz koturnach i nikt się nie przyczepił. To nie koniec świata, jak ubierzesz się inaczej od pozostałych dziewczyn. Sukienki i szpilki jakoś niezbyt do mnie pasują. — Stwierdzam fakt.
Nawet nie próbowałaś przymierzać takiego ubioru. Przyjaciółka kręci głową zrezygnowana.
I tu się mylisz. Jak byłam mała to z chęcią przebierałam się w sukienki mamy mojej przyjaciółki dla żartów. Promienny uśmiech wkrada się na moje usta, gdy pojawiają się miłe wspomnienia z tym związane.
— Normalnie do szkoły nie próbowałaś. Dla zabawy jak się jest dzieckiem, to co innego.
Ty tak uważasz. Mrużę oczy. Może lepiej zastanówmy się nad ubraniami, które mamy założyć na spotkanie z Jordanem?  Podaję propozycję.
Niech będzie. Catia wstaje, podchodzi do szafy i ją otwiera.
Wyjmuje z niej ubrania, mierzy i chowa z powrotem. Odnoszę wrażenie, przegląda kilka razy całą zawartość mebla, jednak nadal nie znajduje interesującej jej części ubioru. Gdyby nasz przyjaciel to widział, chyba by całkowicie się załamał.
Wybrałaś już coś?
Jeszcze się zastanawiam. Co myślisz o tej? Wyciąga szarą bluzę z kapturem.
Według mnie może być, ale to ty masz się w niej dobrze czuć, a nie ja.
Racja. Pasuje idealnie. Do tego wezmę jeszcze te jeansy i będzie cacy. Bierze do ręki wybrane ubrania i siada na swoim łóżku.
Powinnam rozpocząć wybieranie ciuchów dla siebie, ale jakoś na tę chwilę nie mam ochoty. Chcę sobie jeszcze przez kilka minut poleżeć.
Lepiej się pospiesz, bo Jordan nie będzie na nas wiecznie czekał. Słuszna uwaga Catii stawia mnie na nogi.
Chciałam odpocząć, ale nie będzie w porządku, gdy go wystawimy. Podchodzę do szafy z zamiarem wybrania stroju.
Pośpiesznie wertuję wszystkie ubrania w poszukiwaniu jakiegoś odpowiedniego na wyjście. Nie posiadam tak ogromnej ilości rozmaitych ciuchów, co inne dziewczyny w szkole, ale nic na to nie poradzę. Dla mnie to wystarcza. Nawet teraz mam problem z wybraniem jakiegoś ubrania. Sięgam po ciemnoniebieską bluzę. Już mam ją wyciągać z mebla, gdy nagle rozlega się pukanie do drzwi.
Proszę.  Mówi Catia.
Do pokoju wchodzi średniego wzrostu, szczupła blondynka o morskich oczach. Ubrana jest w obcisłą, czerwoną sukienkę oraz szpilki tego samego koloru. Jej twarz pokrywa o wiele za mocny makijaż. Wygląda jak pracownica domu publicznego. Nie mam pojęcia, jakim cudem wpuszczono ją w takim stroju do szkoły. Akurat dobrze znam tą kobiecą postać i wiem, że potrafi ubierać się bardzo wyzywająco.
Czego chcesz Blair?  Staram się włożyć tyle jadu w to pytanie, ile tylko jest możliwe.
Może tak grzeczniej? Jej szyderczy uśmieszek jest strasznie denerwujący. Tak się składa, że pani Allen chce z tobą rozmawiać.
Jak to?  Dziwię się.
Nie wiem co zrobiłaś, ale ton głosu przełożonej był poważny i stanowczy. Nasza biedna Marisa ma kłopoty. Jakże mi niezmiernie przykro. Słowa wypowiedziane przez tą małolatę doprowadzają mnie do wściekłości.
Jeśli wrabiasz mnie w coś, to gorzko tego pożałujesz, tleniona blondyno.  Cedzę przez zaciśnięte zęby.
Nie muszę Cię w nic wrabiać. Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż wymyślanie intryg, którymi mogę Ci zaszkodzić, Miss bladości.
Chcę przywalić tej gówniarze w twarz, ale ta jędza poskarży się pani Allen. Za jeden cios wymierzony w tą nieznośną małolatę mogę mieć spore kłopoty.
Zagęszczaj ruchy. Chyba nie chcesz kazać długo na siebie czekać?
Suń się, pustaku. Ocieram się ramieniem o blondynkę tak mocno, że uderza ona plecami o drzwi.
Ty głupia franco!  Wydziera się.
My sobie pogadamy. Catia łapie Blair za rękę zanim blondynka zdąży cokolwiek zrobić.
Ruda, zostaw ją. Dzieciątko się popłacze i całe rozmaże.  Zwracam się do koleżanki, schodząc po schodach.
Nie mam zielonego pojęcia, co w tej chwili moja przyjaciółka postanawia zrobić z tą małą kretynką. Posłucha mnie, a może nie? Mam tylko nadzieję, iż nie narobi sobie nieprzyjemności.
Po zejściu na parter, skręcam w lewy korytarz. Właśnie tam znajduje się biuro pani Allen. To jedyna część, gdzie nie znajdują się pomieszczenia, w których można normalnie mieszkać poza jednym pokojem woźnej. Bardziej są tam trzymane archiwa i takie tam. Zatrzymuję się przed ostatnimi drzwiami na końcu korytarza. Po lewej stronie są drzwi do pokoju woźnej, a po prawej stołówka. Przez chwilę zbieram myśli, a następnie pukam do drzwi od biura pani Allen.
Proszę wejść.  Słychać głos w środku pomieszczenia.
Pociągam za klamkę i przekraczam próg.
Chce mnie pani widzieć?  Pytam lekko zdenerwowana.
Tak. Dobrze, że już jesteś. Usiądź. Wskazuje dłonią na obrotowe krzesło, znajdujące się przed biurkiem.
Wykonuję jej polecenie. Średniego wzrostu kobieta, mająca około czterdzieści lat, ubrana jest w granatową spódnicę, białą koszulę i marynarkę do kompletu. Przełożona sprawdza coś na komputerze, jednak po chwili wstaje i podchodzi do ogromnej drewnianej szafy, w której trzyma jakieś papiery. Swoimi czarnymi szpilkami stuka niemiłosiernie o podłogę, wracając na swoje miejsce. Kładzie dość sporą stertę makulatury na biurko i zaczyna swoimi niebieskimi oczami bacznie mi się przyglądać. Czuję się trochę skrępowana tą sytuacją, nie jest ona zbyt komfortowa. Wzrok przełożonej świdruje mnie na wylot.
Słuchaj, Mariso. Dzwoniła do nas pewna dziewczyna. Twierdziła, że próbuje się z tobą skontaktować od dłuższego czasu i szuka Cię po wszystkich sierocińcach.  Rozpoczyna, zajmując swoje miejsce.
Nie wiem, co w zaistniałej sytuacji powiedzieć. Gdy siedzę dłuższą chwilę w ciszy, pani Allen postanawia kontynuować.
Nie znamy tej dziewczyny dokładnie. Poza tym nie jesteście spokrewnione. Nie mamy więc obowiązku udzielania takiej osobie informacji i żaden sierociniec nie podał jej miejsca twojego pobytu. Przez chwilę nastaje cisza, w której przełożona placówki zbiera myśli.  Ostatnio w mieście nie dzieje się za ciekawie, więc trzeba zachować ostrożność.
Ta osoba musi być bardzo zdeterminowana, żeby mnie odnaleźć, skoro obdzwoniła wszystkie sierocińce. — Stwierdzam.
— Fakt, bardzo jej zależy na skontaktowaniu z tobą. Nie mam pojęcia, czy dobrze robię, mówiąc ci o tym. W końcu tyle w przeszłości przeszłaś. Chcesz do tego wracać?
— Jestem już duża, pogodziłam się ze swoją przeszłością. Może to ktoś z dawnego otoczenia i rozmowa z nią przyniesie coś dobrego?  Zaczynam się dogłębniej nad tym zastanawiać.
Nie wykluczam tej opcji, ale zrozum Mariso, że się o ciebie martwię. Nie mam całkowitej pewności czy ta osoba jest kimś z twoich dawnych znajomych, jak sama twierdzi. Może to być jakaś podszywająca się reporterka, która zamierza wygrzebać starą sprawę...  Kobieta za wszelką cenę stara się mnie zniechęcić do poznania tożsamości tej tajemniczej dziewczyny.
Niestety nie zamierzam tak łatwo zrezygnować. Ciekawe kto i w jakim celu mnie szuka?
Przedstawiła się?  Pytam zdziwiona.
Powiedziała, że ma na imię Lauren.  Oświadcza kobieta.




Najpierw chciałabym się odnieść to komentarza Sereny pod ostatnim postem. Ja nie opisuję samej siebie. Marisa to postać wymyślona przeze mnie i nie nadałam jej żadnej z moich cech czy wad. Jedyna rzecz, jaka nas łączy to kolor włosów. xD Nie umiem pisać opowieści tak jak wszyscy, którzy tutaj czytacie posty i w sumie trochę się ośmieszam. xD Jednak jeśli nawet nie wstawiłabym żadnego posta i dalej poprawiała, nie widząc tych błędów jakie wy dostrzegacie nadal tkwiłabym w punkcie wyjścia. :) To czytelnicy pomagają opowiadaniom stać się lepszymi przez poprawianie błędów autora. Trochę koloryzuję tutaj z tymi mediami itd., ale tak już mam. xD Kto spisywał Lauren na straty? Nagle się odzywa po tylu latach. Co wy o tym sądzicie? W ostatnich słowach chcę powiedzieć, że ten tydzień jest straszny przez ilość sprawdzianów i pytań, ale zbliżają się ferie i jak dobrze pójdzie to od czwartku wreszcie będzie chwila na nadrobienie rozdziałów u was. Ten rozdział był już kiedyś napisany, więc dzisiaj tylko dodałam tutaj "pauzy". xD W każdym razie przepraszam za spore zaległości u niektórych, ale niestety szkoła w tej chwili jest najważniejsza. :(

12 komentarzy:

  1. Trochę to dziwne, że Marisa tak beztrosko podchodzi do tych zabójstw. Jej myślenie to coś w stylu: „A co tam! Idźmy sobie. Będzie wesoło. Może nas zabiją, może nie!”. No, coś mi tu nie pasuje, bo jednak każdy człowiek ma jakiś instynkt samozachowawczy i czuje strach. Ktoś może nie bać się śmierci, bo to czeka każdego, jasne. Każdy ma jednak jakieś marzenia, które przed wiecznym snem chciałby spełnić i wątpię, że takie obojętne mu to, że może dziś ktoś go zadźga nożem. Kolejna sprawa — samo morderstwo i ich ilość w mieście, w którym mieszka dziewczyna. To wręcz niemożliwe. Znaczy, ja wiem, są wielkie miasta i w ogóle. Codziennie jednak, kilkanaście zabójstw ludzi… No dobrze, a gdzie władze miasta, ktoś, kto tych ludzi miałby obronić? Sama bym nie wyszła na zewnątrz. Trochę to mocno podkoloryzowane, ale w porządku. Najbardziej właśnie nie pasuje mi obojętne podejście do tej sprawy głównej bohaterki. Sama też zauważyłaś, że te fakty o mediach również były nieco przekłamane — wyjaśniłaś to, w porządku, skoro tak ma być, to tak ma być. Poza tym, to myśli Marisy, jeśli ona tak myśli, to jej zdanie i żyje w błędzie. Ludzie chcą wiedzieć, co się dzieje na świecie i lubią sensacje. Mówienie o zabójstwach nie jest niczym dziwnym. Raczej chciałabyś wiedzieć, jeśli kogoś w twojej okolicy zamordowano. Nie z ciekawości nawet, a dla własnego bezpieczeństwa. Wiedząc, że ktoś taki jest na wolności, automatycznie zachowujesz się inaczej i bardziej dbasz o swoje dobro — logiczne. A teraz kłótnie… Naprawdę momentami nie wiedziałam nawet, o co się kłócili. O to, że Marisa ma inne zdanie. Catia i Jordan się bali, to normalne, jej podejście za to było bezuczuciowe. Ni nikt tak, kurczę, nie ma XD. Każdy chce żyć, chyba, że jest samobójcą, ale ona nie jest (a z samobójcami to też dłuższa pogawędka).
    No nic, jest dobrze, zdecydowanie lepiej, ale jednak nadal coś mi nie pasuje. Progres jest jednak widoczny, według mnie. Czekam na następny rozdział i weny życzę!
    Pozdrawiam, CM Pattzy!

    http://niewinne-grzechy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marisa mówi jedno, a myśli całkiem coś innego. Dziewczyna stara się wyzbyć uczuć, ale to niezbyt jej wyjdzie (w kolejnych rozdziałach się o tym dowiesz xD)i nie raz przekona się czym jest prawdziwy strach i walka o życie. Tutaj pokazuję świat jej oczami, a przyjaciele tylko wyrażają swoje opinie (jak to młodzież lubią trochę wyolbrzymiać niektóre fakty), a morderstw i tak jest sporo (mniej niż sobie myślą, ale jednak są), ponieważ to sprawka gangów. Lubię stwarzać pozory i potem dopiero pokazywać całą prawdę (naiwna dziewczyna nic nie wie o świecie i ma swój obraz rzeczywistości, a potem przekonuje się jak jest naprawdę). Nawet i pozory czasem mogę przekoloryzować, ale to jest spowodowane tym, że za bardzo przywykłam do fantastyki. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz kochana :( Mam kilka napisanych rozdziałów, a pozostałe pisane na bieżąco postaram się pokazać bardziej prawdziwiej xD Te oczywiście kiedyś poprawię :) Dziękuję za opinię ! :*

      Usuń
  2. Marisa mnie śmieszyła w tym rozdziale. Jej podejście do sprawy jest bardzo... głupie i nieodpowiedzialne. Uparła się jak osioł, że chce pomóc swoim przyjaciołom, a tak naprawdę takimi bezsensownymi tekstami może im tylko zaszkodzić. Chce na siłę ich przekonać, że nie ma się czego bać, a to bzdura, bo jest się czego bać. Nie chodzi o to, żeby zabarykadować się w domu albo bać się zrobić kilka kroków w domu do kibelka, ale mimo wszystko należy zachować jakieś środki ostrożności. Chociażby nie wychodzić z domu po zmroku, albo jak najczęściej przebywać w towarzystwie innych ludzi. Marisa sprawia wrażenie takiej... obojętnej na wszystko, nazbyt odważnej, albo po prostu nieodpowiedzialnej. Tutaj całkowicie popieram Catię i Jordana. Oni podchodzą do tej kwestii zdrowo, moim zdaniem. Nie mówią, że "od dziś nie wychodzę z domu, nie odbieram telefonów, nie chodzę do szkoły, a jedzenie zamawiam na wynos po wcześniejszym sprawdzeniu danych dostawcy na policji". Nie, oni po prostu nie przymykają oczu na niebezpieczeństwo. Ale! To dobrze, że Marisa ma inne zdanie na ten temat. Dzięki temu jest ciekawie, powstaje dyskusja, chce się czytać, żeby zobaczyć kto w końcu ma rację. Przecież nie zawsze musimy się zgadzać z bohaterami. Poza tym piszesz to z jej perspektywy. To są jej myśli, jej uczucia, jej spostrzeżenia.
    Nie bardzo leżało mi tylko to, co powiedziała ta dyrektora. Ona moim zdaniem popada w paranoję. Ok, są morderstwa, trzeba zachować wszelkie środki ostrożności, ale w tym rozdziale nagle życie wszystkich ludzi zaczęło się kręcić tylko wokół morderstw. Moim zdaniem to, że ta cała Lauren może mieć coś wpólnego z morderstwami i że to będzie niebezpieczne dla Marisy jest grubymi nićmi szyte. Nie przesadzajmy;D

    Pozdrawiam i czekam na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marisa pokazuje jaka to jest odważna i w ogóle. Można powiedzieć, że tutaj jest mocna w gębie, że tak powiem ;p Ja również popieram Catię i Jordana, ale nie mogę dawać jednego zdania wszystkim bohaterom, bo byłoby nudno, gdyby wszyscy się ze sobą zgadzali ;) W kwestii Lauren może i masz rację kochana :) Przełożona się za bardzo obawia i swoich podopiecznych. Jednak nie zna tej dziewczyny i ma prawo trochę się niepokoić, ale też nie do przesady xD
      Dziękuję kochana za opinię :*

      Usuń
  3. Witaj !
    Zostałaś przeze mnie nominowana do LBA. Więcej informacji dotyczących nominacji znajdziesz na moim blogu: http://zaklad-lukehemmings-fanfiction.blogspot.com W ZAKŁADCE Liebster Blog Award.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) W najbliższym czasie postaram się odpowiedzieć na twoje pytania ^^

      Usuń
  4. Hejo kochana! :3
    Przybywa jak zwykle spóźniona Maggie xD
    Co Ty mi mówisz, że rozdziały są nudne? Nie wierzę w to! Mi się bardzo podobają! :D
    Heh. Nie dziwię się, że dziewczyny trochę się posprzeczały. Choć Marisa powinna też zrozumieć obawy przyjaciół. Ja też byłabym trochę zaniepokojona, gdyby w mojej okolicy były popełniane jakieś morderstwa, czy coś...
    Cieszę się, że dziewczyny pogodziły się. Trochę głupio, żeby kłóciły się o jakieś drobnostki :)
    Wow. Muszę Ci powiedzieć, że nie sądziłam, że jeszcze usłyszymy w opowiadaniu o Lauren! Byłam zaskoczona, kiedy pani Allen powiedziała, że ta dziewczyna ma na imię właśnie Lauren Mam nadzieję, że dziewczyny się spotkają. Gdybym była na miejscy Marisy, to właśnie bym tak chciała :D
    Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak już wspominałam - Marisa chce pokazać, że jest taka odważna, choć prawda jest inna xD Hehe nie mogłam tak po prostu odpuścić Lauren xD Być może się spotkają, a może Marisa jednak do niej nie oddzwoni ? :) Cieszę się, że nie zanudziłam :D
      Dziękuję za opinię :*

      Usuń
  5. No, no! Kawiarnia będzie miała niezły utarg na tych wszystkich nastolatkach :D A tak jeszcze dodam, że jak na razie Marisa wydaje się być taka...hm niezależna i myślę, że gdy ukończy swoje osiemnaście lat, to szybko złapie pracę i pogodzi wszystko ze sobą. Może za szybko ją oceniam, ale wydaje mi się, że dosyć twardo stąpa po ziemi :D
    O cholera! Jaki nastój do jedzenia i picia kawy! :D Może teraz pojadę za bardzo, ale wyobraziłam sobie taką właśnie scenę ,,dzień dobry, państwa kawa, a na deserek zdjęcia prosto z morderstwa". Poza tym, ten winny to niezły sadysta musi być, skoro aż sześćdziesiąt ran zadał :D
    Trochę za ostro Marisa traktuje swoich przyjaciół, odnośnie tego całego strachu. PRzecież dużo ludzi jest w stanie posikać się ze strachu, gdy zobaczy np dwóch facetów z siekierą, którzy nie wrąbią ci jej od razu w głowę, tylko będą odcinać kończyny! No i tutaj już nic nie pomoże!
    Trochę Marisa przesadza z tym, jak to się ona nie boi, bo i tak wiem, że by się przeraziła. Widocznie nie miała jeszcze okazji, żeby zasmakować strachu przed śmiercią. Z drugiej strony nasunęło mi się, że może przez tych straconych rodziców zrobiła się taka... że jej nie zależy na życiu? Chociaż, gdyby tak było, to pewnie próbowała by się zabić... a nie wiem xD Szczerze to nie wiem xD Może po prostu to taki charakter XD
    Nie wiem co myśleć o Laurel :/ Na razie pozostawię to bez głębszych przemyśleń xD Ale tak to widzę, że ktoś tu ma wroga! Cholera, że też wrogowie zawsze muszą być blondynkami XD
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha ta kawiarnia ma niezły utarg na tych nastolatkach, ale faktycznie klimat mają niezły :P Marisa udaje taką odważną, ale przekona się czym jest strach i walka o życie ;) Zawsze wróg musi być blond! xD
      Dziękuję za opinię :*

      Usuń
  6. W pewnym sensie popieram Marisę, bo też uważam, że nie ma co siać paniki i się bać wszystkiego, ale są pewne granice. Jest różnicą nie bać się iść środkiem nieruchliwej drogi, a położyć się na środku też ciągle uczęszczanej, na dodatek bez ograniczeń prędkości. Dziewczyna nie ma hamulców, nie ma takiego instynktu przetrwania, co jest dziwne, bo powinna go mieć po tragedii jaką przeżyła. Z kolei ta tragedia pewnie tłumaczy jej niechęć do dziennikarzy, bo zapewne o pożarze w jej rodzinnym domu też mówili, szkoda tylko, że musiałem się tego domyślić i nie opisałaś jej bólu, jakiegoś wzruszenia, nienawiści za tamten okres. Ona w ogóle jest taka jakaś wyprana z emocji. Co do Lauren, to byłem pewny, że wcześniej lub później ale się pojawi. Przypominam jednak, że to thriller, rozdział drugi, a ja ciągle nie czuję ani dreszczyku emocji, ani strachu, ani klimatu. Mam nadzieję, że dostanę ten klimat w kolejnych rozdziałach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marisa stara się nie okazywać emocji, wyzbyć się ich, aby nie cierpieć. Niestety dobrze się to nie skończy, gdyż kumulacja wszystkich negatywnych odczuć nie wróży nic dobrego :) Nie musisz mi Tysiu przypominać, że to thriller, ponieważ doskonale o tym wiem. Niestety cztery pierwsze rozdziały są takie nudne, wprowadzające. Od piątego staram się wprowadzić akcję.

      Usuń