Hejka! Cóż, ten post również jest króciutki, lecz nie ma nad czym się zbytnio rozpisywać. Nie chcę zadręczać was niepotrzebnymi opisami pogody, budynków czy czegokolwiek, co nie jest istotne. Poza tym, w opisach od zawsze jestem do bani. Nie raz pewnie zauważyliście, jakie są one wymuszone, krótkie oraz "suche". Co sądzicie o kolejnej, trudnej grze? Miłego czytania!
Marisa Pov
Zgodzenie się na współpracę z Bennetem to szansa na wolność, niewielka, ale większa niż żadna. Jednak to chyba błąd. Moja psychika jest krucha, a do tego całkowicie popękana przez sprawę moich rodziców oraz odsiadkę. Leal twierdzi, że teraz powinnam wziąć odwet. "Filozof" uważa, iż dłużej tu nie przetrwam, nie pasuję do tego miejsca i w tym się z nią zgadzam. Lecz muszę egzystować w zakładzie karnym, umierając od środka. Czy przywyknę ponownie do wolności, o ile w ogóle uda mi się stąd wyjść? Muszę spróbować zawalczyć, ten ostatni raz. Teraz, gdy nawet spokojnie nie mogę doczekać starości, a także końca swoich dni w więzieniu, nie mam wyboru. Dziecinne mrzonki o tym, że jestem tutaj sama, bez dosięgającego mnie wzroku "Crossa", w zeszłym tygodniu zderzyły się z rzeczywistością. Chcę spróbować, wykorzystać resztki sił woli, jaką posiadam, lecz dzisiejsze spotkanie z Bennetem nie ułatwia mi sprawy. Mam nadzieję, iż wytrzymam do końca i kolejna wizyta nie będzie już tak bolesna.
— Rozpoznaje pani to zdjęcie? — Podsuwa mi niewielką fotografię.
Znajduję się na nim ja, stojąca w towarzystwie Mike’a oraz Aileen, przyglądając pewnemu blondynowi, który wymierza cios drugiemu mężczyźnie. Nie tylko po ubraniach oraz sytuacji można rozpoznać, kiedy je zrobiono. Jeden jedyny raz byłam z nimi na wyścigach, w dniu śmierci starszego z braci Hemmingsów. Przez moją głowę przewijają się obrazy z tamtej tragicznej chwili. Strach, jaki mi towarzyszył był nie do opisania, a jest to tym bardziej bolesne, bo martwiłam się wtedy o Luke’a. Faceta, który mnie oszukał, choć stał mi się bliski. Odrywam wzrok od zdjęcia, zniesmaczona.
— Jeden z dowodów, jaki przedstawiono przed sądem, żeby mnie udupić. Po co znowu muszę to oglądać? Jaki w tym sens? — Nie rozumiem intencji adwokata.
— Ponownie oswajam panią z tą sprawą, w końcu ona powróci. Musisz udowodnić przed sądem, że naprawdę, nie jesteś niebezpieczna i można wypuścić cię na wolność. — Przysuwa kolejne fotografie. — A te?
Następne zdjęcia przedstawiają dobrze mi znaną broń palną, a także rudowłosego chłopaka, leżącego niedaleko wraku srebrnego, sportowego wozu. Ma dziurę w głowie, lecz na jego twarzy wymalowane jest rozbawienie, zamiast strachu czy niedowierzania. Ostatnie słowa tego faceta odbijają się echem w mojej głowie, tak, jak dźwięk wystrzału tamtego feralnego dnia. I to moja wina, on nie żyje przez moją głupotę. Zdaję sobie z tego sprawę, lecz…
— Nie zrobiłam tego. Czytałeś zeznania, poza tym, ten, kto cię wynajął, na pewno wprowadził pana w temat. W końcu to on mnie wrobił. — Wlepiam w Benneta przeszywające spojrzenie, aby upewnić się, co do jego intencji. Muszę zyskać pewność, dla kogo pracuje. — Jesteś wrogiem czy przyjacielem?
— Kimś neutralnym. — Podsuwa następną fotkę w moją stronę, z kamiennym wyrazem twarzy. — Ja również mam nadzieję, że nasza współpraca przebiegnie szybko i sprawnie, a potem o sobie zapomnimy.
Jego odpowiedź nie jest satysfakcjonująca. Na twarzy adwokata maluje się nieopisany wyraz. Na pewno w pełni nie mogę mu zaufać, nikomu z resztą. Wiadomość, którą mi dostarczył, niezależnie czy jest autentyczna, czy nie, sugeruje, iż wie o wiele więcej. Autora nie widziałam od lat, a nasze ostatnie spotkanie było nerwowe i okoliczności nie zostały do końca wyjaśnione. Notatka napisana z przymusu czy z własnej woli? Muszę się o tym przekonać sama, w końcu prawnik nie jest skłonny wyjawić informacje, więc ja również będę powściągliwa. Udzielę mu tylko wzmianek związanych bezpośrednio ze sprawą, nic więcej.
Przenoszę wzrok z mężczyzny na kolorowy papier fotograficzny. Przedstawiona jest na nim młoda dziewczyna, której blond loki w niektórych miejscach sklejone są przez krew. Rozmazany makijaż wokół zastygłych z przerażenia, błękitnych oczu. Jej ciało zdobi czarna, elegancka sukienka, która gdzieniegdzie jest podarta. Blair. Tak bardzo mnie irytowała. Nienawidziłam gówniary, lecz nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Nie tylko przyjaciele, ale moi wrogowie zostali wplątani w krwawą grę rodzeństwa Bailey. Ile jeszcze mam to znosić? Jak dużo makabrycznych zdjęć ma zamiar mi jeszcze pokazać? Nie potrzebuję już dalszego oswajania ze sprawą.
— Dość… — Łapię głęboki oddech, chcąc w ten sposób powstrzymać napływające do oczu łzy.
— Musi pani podejść do tego ze spokojem, podobnie do słów prokuratora oraz sędziego. Przypomną nie tylko o zdjęciach, ale również przebieg zdarzeń, chcąc wytrącić panienkę z równowagi. Skazani za morderstwo, na dożywocie, mają ogromny problem ze skorzystania z warunkowego zwolnienia po dwudziestu latach. — Wyjaśnia. — Jeżeli chcesz wyjść na wolność, musisz ich przekonać o swojej łagodnej naturze. Udowodnij, że możesz wrócić do społeczeństwa. Wniosek już dawno złożony, teraz pozostaje tylko rozprawa.
— Dam sobie radę, o to nie musi się pan martwić. — Rzucam spojrzenie tym razem na pilnującą nas strażniczkę. Ponownie jest nią Courtney, uśmiechnięta od ucha do ucha. Znowu spoglądam na Benneta.
— Takie deklaracje to dla mnie za mało. Przynajmniej posłuchała mnie pani w jednej kwestii i unika kłopotów. — Mężczyzna rzuca znaczące spojrzenie w stronę blondynki. — Najwyraźniej strażnicy są teraz czujniejsi.
Przewracam teatralnie oczami na tę uwagę. Fakt, nie mają teraz sposobności, aby znowu mi wlać. Susan i Courtney rozdzielono, przez co pełnią teraz zmiany z kimś innym. Może tylko one są wtykami "Crossa" w tym więzieniu? Albo nie chcą utrudniać mi wyjścia, bo ich szef nigdy nie odzyska dowodów? Jednak adwokat również w to wierzy? Uważa, że naprawdę się z kimś pobiłam? Zapewne zdaje sobie sprawę, kto faktycznie za to odpowiada, lecz milczy. Tylko z jakiego powodu utrzymuje to w tajemnicy? Może faktycznie odgrywa tu teatrzyk, a pracuje dla wroga…
— Tak, w końcu za coś im płacą… Choć niektórym pewnie więcej niż innym. — Prycham. — Co dalej?
— Przejdźmy do zeznań. Powiedziałaś, że nie masz nic wspólnego z żadnym zarzutem, wszystko zostało sfingowane. Do tego podczas rozprawy zachowywałaś się agresywnie i obwiniałaś biznesmana Bailey’a. Jednak to nie wystarczyło, gdyż posunęłaś się dalej, oskarżając sąd, prokuratora, a także adwokata o współpracę z nim, we wrobieniu cię w przestępstwo oraz niesłuszne skazanie. Na deser obarczałaś winą organy ścigania o preparowanie dowodów, a także manipulację nimi. — Odczytuje część protokołu z rozprawy.
— Tak było. W końcu wrobili mnie w coś, czego nie zrobiłam… Musiałam się bronić.
— Taka postawa tylko utrudni nam sprawę. Musimy pokazać, że pani podejście diametralnie się zmieniło. Zrozumiałaś, iż twoje zachowanie w sądzie było karygodne. Wyrazisz skruchę, a przez cały proces nie dasz się sprowokować i będziesz uprzejma. — Instruuje mnie.
— Muszę grać oswojone zwierzę, żeby wyjść na wolność? — Kręcę głową z rozbawieniem. — Może jeszcze mam się przyznać do winy?
— Tego nie wymagam. Po prostu współpracuj i nie wychylaj się dla twojego dobra. Jesteś w niekorzystnej sytuacji, więc jej nie pogarszaj jeszcze bardziej, swoją wybuchową naturą.
***
Lauren Pov
Nasz stolik oddalony jest od pozostałych, w ulubionej restauracji. Zgiełk panujący w lokalu zdaje się do nas nie docierać. Naszą uwagę poświęcamy jedynie egzotycznym talerzom z potrawami, lądującymi co chwilę na czerwonym obrusie. Kucharze zabierają nas w kulinarną podróż dookoła świata. Do tanich ta przyjemność nie należy, dlatego tylko najbogatsi mieszkańcy Australii mogą sobie na nią pozwolić. Uwielbiam tu przychodzić, aby choć na chwilę oderwać myśli od ciężkiej roboty.
— Wyglądacie wspaniale. — Komentuje blondynka, siedząca naprzeciwko mnie. — Słyszałam, że Bailey’s Corporation załapało się na duży, zagraniczny kontrakt. Jestem naprawdę dumna. Bardzo dobrze wam się powodzi. — W szmaragdowozielonych oczach mojej rozmówczyni dostrzegam jednak strach, zamiast dumy.
Upijam łyk wina, nie spuszczając wzroku z rodzicielki. Jej długie blond loki upięte są w eleganckiego koka. Zdenerwowaną twarz kobiety pokrywają już liczne zmarszczki. Przyodziana jest w prostą, czarną sukienkę, a dodatkami do kreacji jest złota biżuteria — kolczyki, naszyjnik oraz bransoletka. Obok niej siedzi krótko obstrzyżony blondyn o szafirowych oczach. Jego twarz okala kilkudniowy zarost. Przyodziany jest w szary garnitur. Gdy matka nie doczekuje się reakcji żadnego z obecnych, szturcha swego męża.
— Prawda, Scott? — Próbuje wymusić na nim jakikolwiek komentarz.
— Dobrze wiesz, w jaki sposób zdobywają pieniądze. Ten przychód z firmy to nic w porównaniu z… — Kręci głową. — Niby czemu mam być dumny? Nigdy nie popierałem interesów mojego brata. Nie podoba mi się też, jakie przez niego stały się moje dzieci…
Przewracam teatralnie oczami. Minęło tyle lat, a ojciec wciąż nie jest w stanie tego zrozumieć. Dodatkowo jadamy tu z nimi kolację raz w miesiącu, a oni do znudzenia powtarzają to samo, niczym zdarte płyty. Narzekają cały czas, ale nic z tym nie robią, gdyż boją się nas, swoich własnych dzieci. Nie wydadzą naszych, nie do końca legalnych interesów, gdyż to oznacza dla nich koniec. Dzięki nim przyszliśmy z Mattem na świat, oni nas wychowywali i jesteśmy im wdzięczni, lecz w interesach nie ma miejsca na sentymenty. Każde zagrożenie należy eliminować, nawet jeśli są nim nasi najbliżsi. To rodzice rozumieją doskonale, ale ciągłe twierdzenie, że nie podoba się ojcu, kim jesteśmy, robi się nudne. Liczy, iż poruszy nasze sumienie, a my przestaniemy zajmować się firmą w obu aspektach — legalnym i nielegalnym? Niestety to nie zadziała. Sumienia nie posiadamy już od dawna.
— Za to ja każdego dnia dziękuję wujowi, że pokazał mi życie prawdziwego biznesmena. Żałuję, iż go z nami nie ma. — Matthew siedzący obok mnie, udziela odpowiedzi, ze stoickim spokojem, kończąc konsumpcję swojej potrawy.
— Biznesmena? Dobre mi sobie, raczej zwykłego przestępcy. Opamiętajcie się… Edward nakładł ci do głowy głupot, synu, a ty wciągnąłeś w to siostrę… — Tata nie odpuszcza.
— Scott! — Wtrąca matka. — Przestań już!
Braciszek wyciera usta serwetką, po czym odkłada ją na stolik. Robi to niespiesznie, chcąc wywołać u taty zniecierpliwienie, w oczekiwaniu na odpowiedź. Podwija rękawy eleganckiego, granatowego smokingu.
— Rozczarowujesz mnie, ojcze. Nie jesteś przewidujący, myślisz szablonowo. Żyjesz w bańce z własnych ograniczeń, podobnie, jak wszyscy szarzy mieszkańcy, lecz ja nigdy nie chciałem tak egzystować. To jedynie żałosna wegetacja dla ludzi pozbawionych wyobraźni. Okazałbym się złym bratem, gdybym pozwolił Lauren całkiem zrujnować. — Przeczesuje dłonią swoje kręcone, blond włosy. — Mimo wszystko, udzielę wam pomocy, jeśli tylko zechcecie.
— Nie chcę twoich brudnych pieniędzy tylko odzyskać moje dzieci, abyśmy mogli żyć w spokoju.
— Dzieci, jakie pamiętasz, już dawno zniknęły. — Dołączam do rozmowy. — Pogódź się z prawdą, zaakceptuj ją wreszcie dla świętego spokoju.
— Masz rację, zupełnie was nie poznaję. Staliście się dla mnie obcy. Czasem mam wrażenie, że umarliście, gdy tylko weszliście w interesy Edwarda, a wasze miejsca zajęły bestie…
— Scott, proszę cię. — Mama stara się załagodzić sytuację, wiedząc, dokąd ta rozmowa zmierza. — Ojciec nie chciał tego powiedzieć, jest po prostu przemęczony.
— Oczywiście. — Na gładko ogolonej twarzy brata widnieje nieznaczny uśmiech. — Na nas już pora. Widzimy się za miesiąc o tej samej porze. — Wstaje od stołu, stawiając kroki w stronę drzwi, a ja zmierzam za nim.
Nie zwracam uwagi na pozostałych gości znajdujących się w restauracji. Nie obchodzą mnie oni. Wzrok mam utkwiony jedynie w szklanych, zdobionych drzwiach, które otwierają pracownicy, gdy tylko się zbliżamy. Po opuszczeniu budynku, od razu oplata mnie chłodny, wieczorny wiatr, bawiąc się moimi rozpuszczonymi włosami. Kroczę w stronę czarnej limuzyny. Zajmujemy miejsca, po czym pojazd rusza. Matthew otwiera szampana i wlewa go do dwóch kieliszków. Jeden z nich podaje mnie, a drugi obraca w swojej dłoni.
— Co to za okazja? Świętujemy opuszczenie więziennych murów przez Turner w niedługim czasie?
— Bingo.
— Nie mamy na ten moment czego opijać, póki nie odzyskamy obciążających cię dowodów. Oby faktycznie je miała. — Kręcę głową. — Poza tym, nie tylko my interesujemy się sprawą.
— Owszem, ale to my mamy wygraną w garści. — Stwierdza.
— Doprawdy? — Nie do końca mu wierzę.
— Nie zapominaj, że mam coś, na czym jej zależy. Minione lata czy obecny stosunek, nie mają tu nic do rzeczy. Przywiązanie, przyjaźń, lojalność, miłość to destrukcyjne uczucia. Sprawiają, iż popełniasz błędy i łatwo tobą manipulować. — Przystawia kieliszek do mojego, a po wzniesieniu toastu, upija łyk. — Już niedługo odzyskam swoją należność, a tymczasem możemy cieszyć się grą.
— Zobaczymy. Przesadnia pewność siebie potrafi zgubić, nie zapominaj o tym.
Sama nie wiem, co o tym myśleć. Posiadamy przewagę, lecz Matt może się przeliczyć. Równie silną emocją jest nienawiść czy nieufność. A Turner powiększyła swoją listę wrogów dwadzieścia lat temu. Wyciągnięcie jej z więzienia to bułka z masłem, w porównaniu do odebrania dowodów. Ta rozgrywka jest inna, o wiele trudniejsza. Marisa to bezbronne stworzenie, jakich wiele, ale posiadana przez nią wiedza może zgubić nas wszystkich. Już dość czekania, jeśli te dokumenty wpadną w łapy kogoś innego, to będzie koniec. A komuś jeszcze naprawdę na nich zależy.
Rozterka Marisy jest zrozumiała. Dużo lat spędziła za kratami i to nic dziwnego, że boi się wyjść na wolność. Na zewnątrz mogło się wiele zmienić, a ona nie ma tam nikogo bliskiego. Boi się.
OdpowiedzUsuńDobrze, że przynajmniej rodzice rodzeństwa zdają sobie sprawę z tego, jak okropnymi ludźmi są ich dzieci. Ciekawe tylko czy wiedzą, jak bardzo okrutne rzeczy robią. Wydaje mi się, że nie, bo w takiej sytuacji chyba całkiem zerwaliby z nimi kontakt.
Lauren jest zimna. Znała Marise tyle lat, przyjaźniła się nią i mnie jest ciężko uwierzyć w fakt, że tak mogła ją potraktować, jak zupełnie obcego jej człowieka. Czy to przez to, że ich kontakt osłabł po tym, jak Marisa została umieszczona w sierocińcu? A może zawsze była dobrą aktorką i tak naprawdę nigdy nie była przyjaciółka, a wszystko było tylko na pokaz? Naprawdę szokujące że po takim czasie spędzonym razem można kogoś tak po prostu brutalnie potraktować i nie czuć żadnego żalu.
Mam teraz mętlik. Wcześniej myślałam że ludzie chcący wyciągnąć Marise z więzienia nie są od rodzeństwa Bailey. Z końcówki rozdziału można wywnioskować, że jednak jest inaczej. Im też zależy na tym, by Marisa wyszła na wolność. A może oni nikogo nie wynajęli tylko po prostu chcą skorzystać na tym, że ktoś ją wyciągnie i później ją odbiją? Ze słów Crossa wynika, że Luke nadal jest więziony. A więc wiadomość, którą dostała Marisa, mogła być od kogoś innego.
Maggie
Prawda, przez w sumie 20 lat w więzieniu zdążyła się przyzwyczaić do tego otoczenia, a świat zewnętrzny napawa lękiem, skoro nikogo bliskiego tam nie ma. Nikt na nią nie czeka.
UsuńZdają sobie sprawę, że ich interesy czyste nie są, ale boją się zerwać ten kontakt. Na policję też nie pójdą, bo mogliby marnie skończyć. Wolą utrzymywać z nimi w miarę neutralne stosunki, by mogli trochę pożyć.
Lauren stała się zimną, wyrachowaną jędzą przez brata. Wziął ją pod swoje skrzydła i pokazał, jak powinno wyglądać "prawdziwe życie".
O wywołanie mętliku w głowie właśnie mi chodziło. Uwielbiam tak mieszać w tym garnku i czytać spekulacje dotyczące następnych wydarzeń. To mnie nakręca, daje kopa i motywację.
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May