Hej! Przybywam z kolejną miniaturką. Tym razem są to wydarzenia z prologu, jednak dowiadujemy się, jak to wyglądało z innej perspektywy. Już mamy pewność, co działo się w domu państwa Turnerów, gdy Marisa spędzała czas u Lauren. Nawet przyjemnie i szybko pisało mi się ten post, choć nie jestem do końca pewna, czy udało mi się dobrze oddać emocje chłopca, który musiał wcześniej dorosnąć i mordować, ku uciesze "Crossa", a to jego pierwsze ofiary. Co wy o tym sądzicie? Miłego czytania!
Stoję przed drzwiami z białego drewna, coraz bardziej się denerwując. Chcę zawrócić, zrezygnować, odciąć się od tego, ale gdzie niby mam pójść? Zadzieram głowę do góry, by spojrzeć na niego, mężczyznę, który wybawił mnie z opresji. Przygarnął moją osóbkę, gdy nie pozostało mi już nic, wychował i był dla mnie dobry. Tak właściwie, to wciąż jest. Muszę sprostać jego wymaganiom, w końcu tyle mu zawdzięczam. Problem w tym, że to, czego ode mnie wymaga, jest ponad siły zwykłego dzieciaka, którym aktualnie jestem. Na bladej twarzy blondyna maluje się zniecierpliwienie, natomiast zielone tęczówki bacznie przyglądają się drzwiom, do których dzwoni.
— Pamiętaj, to twój test, chłopcze. Nie zawiedź mnie. — Nawet nie odrywa wzroku od przeszkody.
— Nie chcesz chyba, żeby Matt był zły, prawda? — Dodaje obecna z nami kobieta, gdy nie udzielam odpowiedzi.
Natasha, kuca przy mnie. Jej czarne włosy falami opadają na szczupłe ramiona. Pomimo lekkiego uśmiechu, jaki gości na twarzy, o delikatnych rysach, od oczu przypominających wzburzone morze, bije chłód.
— Nie, nie chcę. Zrobię wszystko, żeby był ze mnie dumny. — Oświadczam.
— Dobrze. — Kobieta mierzwi moje włosy i wraca do poprzedniej pozycji.
Jej czarna, rozkloszowana sukienka powiewa na wietrze, a dzięki czarnym szpilkom wydaje się być niemal wzrostu pana Matta. Sama wygląda na zirytowaną tym, jak długo musimy czekać, aż właściciel budynku zechce nas wpuścić.
— Co on sobie wyobraża, każąc mi tyle czekać. — Oznajmia zdenerwowany "Cross", wyciągając prawą dłoń z kieszeni spodni od czarnego, eleganckiego garnituru i uderza pięścią w drzwi.
Wreszcie światło na ganku rozbłyskuje, a drewniana przeszkoda pomału się otwiera. W progu dostrzegam krótko przystrzyżonego bruneta o gładkiej skórze. Ubrany jest w białą koszulę, której dwa guziki przy kołnierzyku są rozpięte oraz szare spodnie garniturowe. W jego brązowych oczach maluje się zdziwienie połączone ze zdenerwowaniem, gdy przygląda się naszym twarzom.
— Matthew, Natasha, co za niespodzianka. — Przeczesuje włosy prawą dłonią. — A to kto? Jak masz na imię, chłopcze? — Zwraca się bezpośrednio do mnie.
— To bez znaczenia. — Pan Bailey uprzedza moją wypowiedź. — Wpuścisz nas do środka?
— Oczywiście. — Dość niechętnie się odsuwa, robiąc nam przejście.
Zmierzam za towarzyszami dość niewielkim korytarzem, który zdobią jedynie panele imitujące drewno oraz białe ściany z powieszonymi na nich zdjęciami rodzinnymi. Kierujemy swoje kroki do pomieszczenia służącego, jako salon. Ogromna kanapa oparta jest o siwą ścianę, a przed nią umiejscowiono szklany stolik kawowy. Po jego drugiej stronie znajdują się dwa fotele z aksamitnego, czarnego obicia. Meble z białego drewna — regał przepełniony książkami oraz komoda z dużą ilością pozłacanych ramek, skrywających fotografie — stoją na przeciwległej do nas ścianie, pomiędzy sporym oknem. Pod nim umiejscowiona jest jakaś doniczkowa roślina.
Skinieniem ręki pan domu nakazuje nam, abyśmy zajęli miejsca na kanapie. Wykonujemy to polecenie, a brunet siada na fotelu przed nami.
— Co was do mnie sprowadza? — Zadaje nurtujące go pytanie.
— Tak, jak zwykle, interesy. — Pan Matt oświadcza szorstko. — Nie ugościsz nas należycie?
— Wybacz. — Uśmiecha się nerwowo. — Liz, możesz tu przyjść, kochanie?
Do naszych uszu dociera stukot szpilek, który staje się coraz głośniejszy. W progu zatrzymuje się drobna brunetka ze spiętymi w koński ogon lokami, ubrana w jeansową spódnicę oraz czarną, aksamitną koszulę. Na jej delikatnej twarzy widnieje uśmiech, a z błękitnych oczu bije zainteresowanie gośćmi. Na szyi natomiast zawieszony ma medalik w kształcie błękitnej kropli na srebrnym łańcuszku.
— O co chodzi? — Zwraca się do męża.
— Czy mogłabyś nalać nam whiskey, proszę? — Mężczyzna rzuca jej krótkie spojrzenie.
— Pewnie.
— Pomożemy jej. — Pani Natasha wyskakuje z propozycją, zanim Elizabeth zdąży opuścić salon.
— Nie musicie się kłopotać. — Oświadcza Patric.
— To żaden problem. — Kobieta chwyta mnie za rękę i ciągnie w ślad za właścicielką domu.
Całą ścianę kuchni znajdującej się naprzeciwko wejścia, pokrywa rząd dębowych mebli kuchennych z kwarcowymi blatami. Na samym środku pokoju wstawiona jest obszerna wyspa z wbudowanym zlewem. Wykonano ją z tego samego materiału, co reszta mebli. Ściana od wejścia ozdobiona jest cytatami, wypisanymi różnym charakterem pisma, zapewne przez wszystkich domowników.
Elizabeth Turner wyciąga szklaną butelkę z szafki wraz ze specjalnymi szklankami oraz kostkami lodu. Pani Morgan pomaga jej nalać alkohol do szkliwa, rozmawiając z nią przy tym na niezrozumiałe dla mnie, kobiece tematy. Wywołują one grymas niezadowolenia na twarzy mojej towarzyszki, lecz stara się nie wychodzić ze swojej roli. Kiedy zaczyna pytać Elizabeth o cytaty na ścianie, odciągając ją od przygotowanego napitku, pojawia się szansa na wykonanie mojego zadania.
Wyciągam z kieszeni woreczek, w którym znajduje się jakiś biały proszek. Dosypuję go do każdej szklanki, a puste opakowanie ponownie umieszczam w kieszeni. Po wykonaniu roboty, gestem daję znak pani Natashy, że możemy już wracać do salonu. Kobieta z ulgą odciąga Turner od naściennych napisów. Chwilę później zmierzamy do pomieszczenia, w którym pan Matt i Patric rozmawiają, lecz milkną na nasz widok.
— Nie przeszkadzajcie sobie. — Brunetka kładzie tacę z alkoholem na stole.
Dorośli chwytają za swoje szklanki. Przyglądam się z niepokojem, jak państwo Turner upijają łyk, potem kolejny. "Cross" podchodzi do komody, jakby udając, że przygląda się zdjęciom i dyskretnie wylewa całą zawartość szklanki do doniczki. Pani Morgan oznajmia, iż idzie po więcej lodu do kuchni. To dobra wymówka, by wylać alkohol do zlewu.
— Powiedz mi, Patric, co według ciebie jest składnikiem udanych interesów? — Blondyn przerywa grobową ciszę.
— Odpowiednie zaplecze finansowe i korzystne umowy? — Brunet obraca szklankę w ręce.
— Błąd, mam na myśli zaufanie. Jeżeli go nie ma, wspólnik łatwo cię oszuka dla własnych korzyści. Poszukuję ludzi godnych zaufania, bo interesy są dla mnie najważniejsze.
— Rozumiem i zgadzam się z tobą. — Odkłada szklankę na stolik.
— Więc dlaczego? Sądziłem, że nasza współpraca przebiega dobrze, a ty tak po prostu chciałeś mnie zniszczyć…
Na twarz Patricka Turnera wstępuje strach. Jego źrenice rozszerzają się, a on zaczyna pokasływać, podobnie z resztą, jak jego żona. Kładzie rękę na jej kolanie, pytając, czy wszystko z nią w porządku. Kobieta kiwa głową na znak potwierdzenia. Jednak ich stan się pogarsza.
— Cholera, co to był za proszek… — Z przerażeniem obserwuję dalszy ciąg wydarzeń, odsuwając się w stronę wyjścia.
Moje plecy spotykają się jednak z jakąś przeszkodą. Odwracam wzrok w stronę owej blokady, którą okazuje się moja towarzyszka. Kładzie drobne dłonie na moich barkach.
— Patrz uważnie, co się dzieje z ludźmi, którzy nie są godni zaufania i chcą zagrozić nam w interesach.
Niechętnie wykonuję jej polecenie. Pan Matt podchodzi bliżej fotela, na którym siedzi zanosząca się kaszlem właścicielka domostwa.
— Masz piękną żonę, dzieciaka i dom. Za chwilę wszystko to stracisz. Powiedz, czy było warto? — Kładzie dłoń na policzku Elizabeth.
— Jesteś… potworem… — Brunet próbuje podejść do "Crossa", jednak opada z sił i ląduje na podłodze.
— Dzieciak jest w domu? — Blondyn zadaje pytanie naszej towarzyszce.
— Nie, są tutaj tylko oni.
Pan Matthew podchodzi do Turnera, kuca przy byłym wspólniku i szepcze mu coś, abyśmy tego nie słyszeli. Nie ma zaufania również do nas? A może to ostatnie pożegnanie i chce, żeby było tylko dla nich? Po krótkiej chwili mężczyzna wydaje ostatnie tchnienie i zastyga w bezruchu, na podłodze. Jego żona kilka sekund później rusza w ślad za nim. Ich oczy są szeroko otwarte, spojówki zaczerwienione, a usta sine. Co ja najlepszego narobiłem… To wszystko przeze mnie, ja ich zabiłem… Ten widok sprawia, że łzy same napływają mi do oczu.
— Dobra robota, mały. — Blondyn zwraca się do mnie, podchodząc bliżej. — Wiesz, czemu musieli zginąć?
— Bo zawiedli twoje zaufanie? — Odpowiadam, nie odrywając wzroku od zastygłych ciał.
— Patric popełnił błąd, czego nie wybaczam. Przez to pociągnął swoich bliskich na dno. — Lekko klepie mnie po ramieniu. — Ty ich nie popełniaj.
Kiwam głową, a łzy mimowolnie spływają po moich policzkach. Ci ludzie nie żyją, bo dosypałem czegoś do alkoholu. Tak wygląda test zaufania, do którego "Cross" mnie przygotowywał. Jednak nie potrafię sobie z tym poradzić. To dla mnie za dużo.
— Możemy już stąd wyjść, proszę? — Spoglądam błagalnie na mężczyznę.
— Tak, Josh oraz Railey tu posprzątają i czegoś poszukają. — Stuka palcami o ekran telefonu.
W drzwiach mijamy się z dwoma, młodymi facetami, ubranymi całkowicie na czarno, o których wspomina pan Matthew. My udajemy się w kierunku samochodu zaparkowanego kilka posesji dalej. Zasiadam na tylnym siedzeniu, chowając twarz w dłoniach. Próbuję się uspokoić i wmówić sobie, że na to zasłużyli. Nie wystawia się wspólników, przecież jesteśmy dla siebie, jak rodzina, a takich rzeczy nie robi się bliskim! Jednak to tylko ludzie, którzy popełniają błędy, zdarza się… To naturalne i tak przez naszego szefa tępione. Mieli swoje plany i marzenia. Już nigdy ich nie zrealizują. Kieruję wzrok na szybę auta. Dostrzegam "Crossa", rozmawiającego z panią Natashą.
Nie mam pojęcia, ile czasu upływa. Całą piątką siedzimy już w samochodzie, oczekując momentu, gdy dom Turnerów staje w płomieniach. Z budowli wydostają się języki ognia, aż pożar coraz bardziej się rozprzestrzenia. Z biegiem czasu zbiera się więcej ludzi mieszkających po sąsiedzku. Mija kilkanaście minut i zjawiają się również wozy strażackie. Mężczyźni dokładają wszelkich starań, aby ugasić płomienie.
— To ona… — Do mych uszu dociera głos pani Morgan.
Zza przeciwległych budynków wyłania się dziewczynka, drobna brunetka, biegnąca w stronę płonącego domu, jednak strażacy jej nie pozwalają zbliżyć się do swojego lokum. Wydaje się niewiele młodsza ode mnie. Jest zmuszona czekać na koniec interwencji. Kiedy mężczyźni wynoszą dwa worki, dziewczynka podbiega do nich, a po chwili pada na kolana z przeraźliwym krzykiem.
I to ja jestem powodem jej nieszczęścia. Czym teraz różnię się od brata czy tych bandziorów, którzy odebrali mi ojca? Niczym… Przeze mnie ta mała jest teraz sama na świecie. Przypominają mi się chwile, gdy dowiedziałem się najpierw o utracie matki, potem ojca. Ból rozsadzał mnie od środka, nie chciałem w to uwierzyć. Nie wiedziałem, co się ze mną stanie i wtedy spotkałem "Crossa", który wyciągnął do mnie rękę. Czy do niej też uśmiechnie się los?
— Co robimy? — Pyta Railey.
— Nic, sprawa stanie się teraz zbyt medialna. Do tego wciąż nie wiemy, gdzie są dowody. Nie było ich w domu, a Turner do końca nic nie powiedział. — Stwierdza pan Bailey.
— Gówniara na pewno wie… — Dodaje Josh.
— To się okaże. W tej chwili nic tu po nas, ruszaj. — "Cross" ucina rozmowę na nieznany mi temat.
Ostatni raz spoglądam na zapłakaną dziewczynkę, której sąsiedzi ani strażacy nie potrafią uspokoić. Od tej rozpaczy sam czuję, że zaraz się rozpadnę na kawałki. Jak potwór odebrałem jej rodziców, choć wiem, iż to najgorsze świństwo, jakie można zrobić dziecku i jak się to na nim odbije… Zdaję sobie z tego sprawę... Nienawidzę takiego pokroju ludzi, rujnujących szczęście rodzinne... A sam staję się, jak oni. Zaczynam gardzić samym sobą…
— Wybacz mi… — Szepczę tak cicho, że tylko ja mogę to usłyszeć. — Ja naprawdę nie chciałem…
Cross nie lubi brudzić sobie rączek. Zaplanował morderstwo w mało brutalny sposób i w dodatku wysłużył się w tym celu dzieckiem. Okropny człowiek.
OdpowiedzUsuńLuke z pewnością obwinia się za śmierć rodziców Marisy, ale był tylko dzieckiem, wykorzystanym przez brutala. Nie wiedział co to za proszek, nie wiedział jakie będzie miał skutki. Nie wiedział nawet co planuje Cross. Szkoda dzieciaka. Ta sytuacja musiała odcisnąć na nim ogromne piętno.
Maggie
Owszem, tego morderstwa Luke nigdy nie zapomniał. Bardzo go żałował, a jednocześnie nie chciał zawieść swojego dobroczyńcy, który już zdołał namieszać mu trochę w głowie.
UsuńTak, dokładnie tak! Od tego ma ludzi, by wykonywali za niego wyroki, gdyż tego nie lubi. Z resztą, pierwsza miniaturka Koszmaru traktuje o jego "początkach".
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May