— Jeżeli chcecie pieniędzy to was rozczaruję, ale
nie mam żadnych przy sobie. — Staram się za wszelką cenę pokazać im, że się nie
boję, a może wtedy dadzą mi spokój, choć to tylko dziecinne mrzonki.
— Nie chodzi o żaden zasrany hajs. — Odpowiedzi
udziela chłopak stojący za mną.
— Więc o co?
— O ciebie, mała. — Wypowiadając te słowa zaczyna
się do mnie zbliżać.
Odsuwam się od niego na tyle, ile mogę, jednak
trzęsące się ze strachu nogi nie chcą zbytnio współpracować z resztą ciała. Niestety
jesteśmy na małej przestrzeni, a jego koledzy blokują mi drogę wyjścia.
— Nic wam przecież nie zrobiłam, nawet was nie
znam!
Robię kolejny krok do tyłu, aż moje plecy
napotykają przeszkodę w postaci jednego z mężczyzn blokujących jedyną drogę ucieczki.
Odwracam głowę i unoszę ją do góry, żeby przyjrzeć się temu chłopakowi.
To blondyn, który nie jest zbyt wiele wyższy ode
mnie. Jego szafirowe oczy świdrują moją osobę niemal na wylot. Ma delikatne
rysy twarzy i przyznam, że jest naprawdę przystojny i równie dobrze zbudowany.
Wydaje mi się, że już go widziałam. Na pewno gdzieś już widziałam tę twarz,
tylko gdzie? Staram się przywołać jakąkolwiek sytuację, w której mogłam go
spotkać. To blondyn… „Kto daje prawo
jazdy blondynom”... Ten czarny SUV... O Boże.
Ostatni z nich, stojący obok tego pirata drogowego
jest również umięśniony, a czarny t-shirt mocno opina jego tors. Również jest
blondynem z błękitnymi oczami, ale z twarzy o rzymskich rysach wydaje się być
starszy od swojego towarzysza, o którego klatkę piersiową się opieram, próbując
uciec ostatniemu z nich.
— Doprawdy? Już o nas zapomniałaś? — Obleśny
uśmiech wkrada się na twarz rozmówcy. Jego koledzy w ogóle nie próbują się odzywać,
są niczym bariera chroniąca przed wolnością.
— Przecież nigdy was nie widziałam na oczy!
Zakładam, że pomyliliście osoby! Jestem spóźniona, więc przepuśćcie mnie! —
Próbuję się przecisnąć przez ludzką tarczę z tamtych dwóch osiłków, ale moje
wysiłki okazują się daremne.
Silna dłoń chłopaka stojącego za mną przyciąga mnie
do siebie. Przyglądam mu się bliżej, przypominając sobie również jego twarz. Wytrzeszczam
oczy, nie mogąc uwierzyć w to, kto właśnie przede mną stoi.
— To byłeś ty! Najpierw przede mną uciekasz, a
teraz strugasz wielkiego macho?
— Zobaczymy czy zaraz też będzie ci do śmiechu.
To tylko chwila, chłopak odpycha mnie od siebie, a
ja z dużym impetem uderzam plecami o ceglasty budynek. Trochę oszołomiona, próbuję pozbierać myśli, a gdy już mi się to udaje, rzucam się do ucieczki w
stronę, z której tu przyszłam. Niestety, opatrzność najwyraźniej ma coś innego
do roboty i o czuwaniu nade mną zapomina, ponieważ nie udaje mi się ubiec nawet
dwudziestu metrów, a ponownie zostaję przyparta do muru.
— I znowu porażka. Jakieś inne pomysły, czy
kończymy to, co zaczęliśmy ostatnio? — Mówiąc to, przesuwa swoją dłoń wzdłuż
brzucha ukrytego pod materiałem sukienki.
Moje źrenice rozszerzają się do granic możliwości.
Czyli oni trzej… Tych w szkole też było trzech, ale… O w mordę… On, ten gość,
który szedł za mną aż pod szkołę i potem uciekał, dobierał się do mnie w
szkole? Zaraz, Andrew coś mówił… Ci kolesie mają mój numer, wiedzą, gdzie
chodzę do szkoły. Śledzą mnie. Czyli odpowiedź jest jedna — któryś z nich jest
tajemniczym informatorem. Ponieważ pozostali dwaj nic nie robią, tylko czekają
na jego rozkaz jak psy, zakładam, że to on nim jest.
— Wiesz, gdzie możesz sobie te łapę wsadzić? —
Staram się zabrzmieć groźnie, ale wychodzi mi to jak uszczypliwa uwaga
płaczącego dziecka, które jest wściekłe na kolegę.
— Zakładam, że tam. — Zjeżdża dłonią jeszcze niżej,
ale w ostatniej chwili chwytam ją w obie ręce.
Nogi mam jak z waty, w oczach już czuję napływające
łzy. Nie wiem, co robić. Muszę stąd uciec, oni, a raczej on jest
nieprzewidywalny. Z siłowaniem się z nim nie mam najmniejszych szans. Muszę coś
wykombinować, pobudzić szare komórki, bo źle się to dla mnie skończy. Zachciało
się iść skrótem. Pójście dłuższą drogą by nie zaszkodziło. Wybieram jedyną
opcję, jaka przychodzi mi do głowy. Czuły punkt, który niezależnie od postury
faceta jest tak samo wrażliwy.
Szybko, bez zbędnego zastanawiania się, uderzam go
kolanem w krocze. Do moich uszu dobiega okropny ryk, który bardziej przypomina
zwierzę niż człowieka. Nieznajomy pada na ziemię, trzymając się za obolałe
miejsce. Wykorzystuję sytuację i ponownie biegnę w przeciwną stronę. Niestety
szpilki nie ułatwiają mi zadania.
Słyszę za sobą ciężkie kroki pozostałych towarzyszy
tamtego zwyrodnialca. Są coraz bliżej, a ja nie mam pojęcia, co zrobić. Na
pewno mnie dogonią, jeszcze nawet przed wybiegnięciem z tej przeklętej uliczki.
Nie mam szans, najmniejszych.
Kiedy właśnie napastnicy są bardzo blisko, zaciskam
prawą dłoń w pięść i odwracam się wymierzając cios. Tego się akurat nie
spodziewają, a są na tyle rozpędzeni, że zrobienie uniku graniczy z cudem.
Jeden z nich obrywa moim uderzeniem prosto w nos, drugi natomiast od razu
przygniata mnie swoim ciałem do ściany.
— Ty tępa zdziro! — Trzymając się za nos, pirat
drogowy podchodzi i wymierza mi prawy sierpowy prosto w twarz.
— Czekaj! Mam lepszy pomysł. — Słowa kolegi
powstrzymują oprawcę w ostatniej chwili przed zmasakrowaniem mojej buźki.
Spoglądam na tego tajemniczego informatora, idącego
w naszym kierunku. Nadal nie mam pojęcia, co za straszna myśl pojawia się w jego chorej głowie,
ale zapewne zaraz poznam odpowiedź. Przynajmniej mam swój mały triumf, dwóch z
nich oberwało. Nawet nie próbuję hamować łez, nie jestem w stanie. Okropny ból policzka nie daje mi spokoju, przyćmiewając wszystko. Kieruję swój wzrok nieco niżej. Jedną ręką nadal
trzyma się za wrażliwe miejsce, ale w drugiej dzierży nóż. Przełykam głośno
ślinę, mam poważnie przesrane.
— Oby bolało ją tak, żeby nie mogła przestać
wrzeszczeć. — Prycha jego kolega, który ściera krew spływającą z nosa.
— Spokojna głowa. — Po tych słowach milczek, który
mnie przytrzymuje, odsuwa się, ustępując miejsca uzbrojonemu koledze.
— Naprawdę lubisz ostrą zabawę, dlatego bez zabawki
się nie obejdzie. — Bez najmniejszego zawahania wbija nóż w moje lewe ramię.
Ból jest okropny. Mój wrzask roznosi się echem po całej uliczce, albo dalej. Zapewne mogę obudzić tym nawet zmarłych. Łzy całkowicie rozmazują obraz i ledwo utrzymuję się na nogach. Najwyraźniej moje cierpienie sprawia im dziką satysfakcję. Chcę, żeby to się już skończyło... Niech mnie już po prostu dobiją...
— Głośniej, idiotko! Niech całe Woodstown słyszy! — Przejeżdża
nożem w dół, rozcinając większy obszar ramienia.
Mam już mroczki przed oczami. Chyba cudem udaje mi się zachować resztkę świadomości. Wszystko przyćmiewa duża rana. Już dłużej nie dam rady, gardło nawet zaczyna boleć od wrzasków, a oczy piec od płaczu. Osuwam się na ziemię, jednak chłopak łapie mnie za szyję i ustawia w poprzedniej pozycji.
— Wystarczy ci! Ma żyć. — Milczek przemawia
chwytając rękę koleżki.
— I będzie, ale pocięta jak gazeta. To jeszcze nie koniec zabawy...
— Ja uważam inaczej. Puść ją, Pierce. — Głos tego
rozmówcy nie pochodzi od żadnego z oprychów.
Wszyscy odwracamy głowy, żeby spojrzeć na osobę, do
której ten głos należy. Przychodzi mi to z trudem. Postawny facet stoi w drugim końcu uliczki. Ubrany jest
całkowicie na czarno, niemal zlewa się z panującą ciemnością. Obok niego znajduje się dwóch kolesi, równie barczystych. Jeden z nich, brunet ubrany jest w jeansy i
czerwoną bluzę z kapturem, a jego płomiennowłosy kolega w poszarpane jeansy i
czarny t-shirt.
— Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy, "Mrok". — Zaciska
bardziej dłoń na rękojeści noża.
— To są moje sprawy. Łapy precz od dziewczyny, albo
przestanę być taki miły.
— Chrzanię to. — Wrzeszczy.
— Może się po prostu dogadamy? Zabieramy dziewczynę
i stąd spadamy. Nie będziemy już tutaj przyjeżdżać. — Proponuje milczek.
— Dogadamy? Wpierdalacie się w moje rewiry i
jeszcze szczekacie, jak małe pieski. Bierzcie dupy w troki i spieprzajcie stąd.
Liczę do pięciu, lepiej, żeby was nie było, kiedy skończę.
Pierwszy raz dostrzegam zdenerwowanie na twarzach
moich oprawców, choć może mi się wydawać. Przez rozmazany łzami obraz ciężko rozpoznać takie szczegóły... Poprzednia pewność siebie jaką posiadali, napadając na
bezbronną, lichą dziewczynę już ich opuszcza.
— Jonathan nie będzie zachwycony, jeśli wrócimy bez
niej.
— Jeden…
Rzucają mi przeszywające na wskroś spojrzenia i
ponownie wpatrują się w mojego pseudo wybawiciela.
— Dwa…
Czuję jak ostrze noża jest usuwane z mojego
ramienia, uścisk na szyi również znika. Opadam na ziemię, szlochając oraz łapiąc się za ranę. Po palcach spływa mi krew.
— Trzy…
Już bez zbędnego ociągania się, zaczynają biec w
stronę przeciwnego wyjścia z alejki. Uwijają się bardzo szybko.
— Kiedy następnym razem się spotkamy, nie będziemy
uciekać przed tobą! — To ostatnie, co krzyczy nożownik, a potem znikają za
rogiem.
Przechylam ociężałą głowę w stronę moich wybawców. Opieram ją o ceglasty budynek. Mroczki przed oczami nie chcą ustąpić, a wręcz się nasilają. Moje pole widzenia pomału zasnuwa ciemność.
— Mike, oceń sytuację. — "Mrok" wydaje polecenie rudowłosemu koledze.
Chłopak zaczyna kierować się w moją stronę. Kuca przy mojej osobie, chwytając jednocześnie za ramię. Zdejmuje z niego moją drugą dłoń, żeby sprawdzić, w jakim jest stanie.
— Proszę... — Tylko tyle udaje mi się wykrztusić.
— Spokojnie, chcemy tylko pomóc... — Nie przerywa wykonywanej czynności. — Rana nie jest groźna, ale i tak wymaga szycia.
— W takim razie nie ma na co czekać, jazda.
Wszyscy odwracają się i ruszają w stronę wyjścia.
Chłopak, nazwany Mike, pomaga mi wstać, po czym łapie mą rękę. Nie jestem jednak w stanie zrobić choćby kroku.
— Nie dam rady...
Próbuję postawić stopę trochę dalej, jednak grunt osuwa się pod nią. Gdyby nie rudowłosy chłopak, który mnie przytrzymuje, pewnie upadłabym.
— Chłopaki, ona dalej nie pójdzie.
Na te słowa pozostała dwójka zatrzymuje się, a następnie zmienia kierunek. Podchodzą bliżej. Nawet nie mam siły, żeby im się przyglądać. Zamglone spojrzenie wciąż mam wbite w ziemię. Nie mija nawet chwila, a tracę kontakt z rzeczywistością.
***
Otwieram oczy, nie mając pojęcia, gdzie się
znajduję. Jedno jest pewne — nie poruszam się o własnych siłach. Czuję, jak ktoś
mnie niesie, a przed oczami mam jedynie biały sufit i rząd lamp na nim
zawieszonych. Oprócz tego dokucza mi okropny ból ramienia, przez który ponownie do moich oczu napływają łzy.
— Ashton, co ty narobiłeś?!
— To znowu sprawka kundli Jonathana. Pomóż jej.
— Dobrzy Samarytanie się znaleźli. Psiakrew, chodź
za mną.
Staram się lekko przekręcić głowę, żeby spojrzeć,
gdzie się znajduję, ale jest to nad wyraz trudne. Zaprzestaję, kiedy odczuwam,
że się zatrzymujemy.
Chłopak, który mnie trzyma, kładzie moją drobną
osobę na jakimś twardym łóżku, a następnie odsuwa się na drugi koniec
pomieszczenia, żeby zrobić miejsce facetowi, znajdującemu się tutaj z nami.
Przekręcam głowę, żeby przyjrzeć się im obydwu.
Jeden z nich, to ten chłopak w czerwonej bluzie, którego spotkałam jakąś chwilę
temu w tej uliczce. Drugi mężczyzna natomiast jest od niego o wiele starszy. Na
głowie ma burzę siwych, równo obciętych, krótkich włosów. Nosi okulary w
grubych, czarnych oprawkach, jego twarz okalają liczne zmarszczki, a nos jest
długi niczym u Pinokia. Biały kitel może oznaczać tylko jedno — lekarz.
Omiatam wzrokiem wnętrze przypominające gabinet
lekarski. Znajduje się tutaj jedno biurko, nieskazitelnie czyste, na którym
leży stos papierów i kalendarz, a za nim krzesło. Na ścianie trochę oddalonej
od biurka widoczne są ślady po licznych ramkach, które musiały niegdyś ją
zdobić, zapewne po dyplomach. Przy ścianie koloru wyblakłej już bieli znajduje
się dębowa, ogromna szafa, o którą opiera się ten cały Ashton. Przy łóżku, na
którym właśnie się znajduję, dostrzegam niewielki stoliczek z narzędziami
chirurgicznymi.
— Cholera, najpierw tamten chłopak wczoraj, a
dzisiaj dziewczyna. Myślisz, że mam czas ich wszystkich opatrywać i to jeszcze
po cichu? — Burzy się mężczyzna.
— Wybacz, nie mam innego wyboru. Gdyby tamci debile
tak nie szaleli, to nie widywałbyś tak często mojej gęby. — Chłopak uśmiecha
się, a potem wyciąga telefon z kieszeni i wpatruje się w niego jak zaczarowany.
— Witaj, jestem chirurgiem i postaram się zeszyt
teraz tę ranę. Najpierw jednak musisz mi powiedzieć, jak do tego doszło czy
rana była przemywana, oraz czy ma pani jakieś uczulenia? — Zwraca się do mnie.
— Zostałam napadnięta przez trzech mężczyzn. Jeden
z nich wyciągnął nóż, wbił mi go w ramię i przejechał nim w dół ręki. Nie
jestem na nic uczulona. — Próbuję zebrać w głowie wszystkie myśli i udzielić sensownej odpowiedzi, choć ból utrudnia mi to zadanie.
— Mike przemył ranę wodą, owinął bandażem i ją
tutaj przywieźliśmy. — Dodaje Ashton.
— Dobrze, zaraz podam ci znieczulenie. — Ponownie
zwraca się do mnie, rozcinając bandaż.
Kiwam tylko głową, choć mam pewne wątpliwości. Jestem jednak zbyt zmęczona, przerażona i obolała, żeby się kłócić.
Mężczyzna wstaje i odchodzi. Słyszę dźwięk
otwieranych drzwiczek od szafki. Chwilę potem ponowie podchodzi do mnie,
przykłada mi do ręki nerkę, a drugą dłonią polewa czymś ranę.
— To roztwór 0,9-procentowej soli fizjologicznej.
Muszę przed szyciem przemyć jeszcze raz ranę. — Wyjaśnia.
Obawiam się czy jest prawdziwym lekarzem. Może to
być po prostu jakiś znajomy, który trochę się na tym zna, ale nie ukończył
nawet szkoły medycznej? Jednak z rozciętą ręką nie mogę chodzić po mieście, a wątpię,
że Ashton pozwoli mi tak po prostu sobie pójść. A może przesadzam? Ten facet
jest od niego o wiele starszy, więc zapewne się nie przyjaźnią, ale skądś na
pewno znają.
Odwracam wzrok i staram się nie spoglądać na cały proces
zszywania rozciętej skóry ręki. Dzisiaj już zbyt dużo przeżyłam, a ten widok
tylko bardziej mnie dobije. Czuję
jedynie lekkie ukłucie igły i liczę, że znieczulenie zacznie szybko działać.
— Muszę na chwilę wyjść. — Oznajmia brunet i
kieruje się w stronę wyjścia. — Zeszyj ranę i poczekajcie na mnie.
Kiedy opuszcza pomieszczenie, znajduję idealną
okazję, żeby się czegoś dowiedzieć, o ile ten koleś jest rozmowny. Nie mam zbyt wiele siły, lecz pragnę uzyskać choćby podstawowe informacje...
— Gdzie ja tak właściwie jestem? — Zadaję pytanie
licząc, że uzyskam odpowiedź.
— W moim prywatnym gabinecie.
Prywatny gabinet? Dziwne, zazwyczaj w takich
przypadkach przywozi się ludzi do szpitala. Dlaczego jestem tu? A może Ashton
boi się, że zostanie o coś oskarżony, kiedy przywiezie mnie na szpitalny
oddział ratunkowy? Albo uważa, że powiem za dużo i też wynikną z tego
nieprzyjemności? Przecież nic mi nie zrobił on ani jego koledzy, więc czego się
obawia?
— Nie może mnie pan jednak wypuścić, jak już
skończy szycie? — Zadaję kolejne, w zasadzie proste, choć w moim przypadku
idiotyczne pytanie.
Przecież to zaufany człowiek tego chłopaka, bo
inaczej wątpię czy w ogóle bym tu trafiła. Dlatego to, co mówię wydaje się być głupie, ale może zrozumie mnie i pozwoli uciec? Tak, na pewno.
Czasami naprawdę zaskakuję swoją naiwnością i dziecinnymi życzeniami samą
siebie. Z resztą... W tym stanie nie jestem pewna czy daleko zajdę...
— Nie mogę. Nie musisz się obawiać Ashtona i
pozostałych. To dobre chłopaki, choć trochę zagubione.
Nie muszę się ich obawiać? To chyba jakieś żarty!
Pogonili tamtych gości, choć nie zrobili w zasadzie nic. Uciekali przed nimi w
popłochu, a zwłaszcza przed "Mrokiem". I mam się ich nie bać?
— Nie wyglądają mi na łagodne baranki, tylko na wilki,
które chcą takowe pożreć. — Mówię to cicho, choć mężczyzna i tak wychwytuje te
słowa.
— W takim razie dlaczego jeszcze żyjesz?
W tej chwili kompletnie mnie zatyka. On ma rację,
przecież mogli mnie wykończyć w tej uliczce. "Mrok" również miał okazję, żeby
mnie zabić, ale tego nie zrobił. Zjawia się wtedy, kiedy już wpadam w poważne
tarapaty, jak superman, a potem znika bez śladu, choć ja zamachnęłam się
przecież na niego nożem. Uratowali mnie z opresji, ale dlaczego?
— Doktorze… — Spoglądam na miejsce, gdzie powinna
być plakietka z jego nazwiskiem, ale nic takiego nie znajduję. — Skąd pan to
wszystko wie?
— To nie jest istotne, ale proszę mi wierzyć na
słowo.
— Na słowo? Nawet nie wiem czy jesteś prawdziwym
lekarzem. Nie posiadasz plakietki na kitlu. Możesz udowodnić jakoś, że jesteś specjalistą?
Mężczyzna wybucha łagodnym śmiechem, jak przy
opowiedzeniu dobrego kawału.
— Jak widzisz, twój wypadek naturalny nie jest, a
poza tym przyjmuję cię po godzinach we własnym gabinecie. Nie powinniśmy się
już więcej spotkać, więc nie musisz wiedzieć, kim jestem. — Udziela spokojnej
odpowiedzi, kiedy udaje mu się opanować śmiech.
Zależy mu na dyskrecji, bo obawia się, że nagle
pisnę jakieś słówko na policji i wtedy będą szukać również jego? Twarz mogę po
jakimś czasie zapomnieć, więc nawet pokazanie jej nie jest dla niego
zagrożeniem, a trochę uspokaja pacjenta niż zakrycie kominiarką. Spryciarz. Poza tym... Nasyłać mundurowych na ludzi, którzy ratują mi życie? Raczej się na to nie odważę.
Nie odzywam się już ani jednym słowem. Zamykam oczy, pogrążając się w błogiej ciemności. Powieki są takie ciężkie, aż nie mam ochoty ich ponownie podnosić. Dzięki znieczuleniu mogę choć na chwilę zapomnieć o bólu.
Nagle słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Nawet nie próbuję sprawdzić, kim jest przybysz, bo mało prawdopodobne, że to ktoś inny niż Ashton.
— I jak idzie? — Zadaje pytanie lekarzowi, zniecierpliwiony.
— Już kończę.
Kiedy wreszcie, z trudem otwieram oczy, widzę już tylko
opatrunek, który zakrywa opatrzone ramię. Jestem zadowolona z efektu, choć ciężko mi tę radość aktualnie okazać. Zdaję sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec
mojej dzisiejszej „przygody”.
— Ashtonie, przywieź pannę tutaj za tydzień na
zdjęcie szwów. — Zwraca się do chłopaka, a potem przenosi wzrok na mnie. —
Spokojnie, wszystko powinno się ładnie wygoić. Może zostać niewielka blizna lub
żaden ślad. Zobaczymy za siedem dni.
— Dziękuję panu. — Mój głos jest ledwie słyszalny.
Chłopak w czerwonej bluzie łapie mnie za rękę i
ciągnie w stronę drzwi wyjściowych. Nie interesuje go, że moje nogi wciąż są jak z waty.
— Mam nadzieję, że nie będziecie przywozić mi
więcej takich niespodzianek. — Rzuca lekarz na pożegnanie.
— Ja też. — Wzdycha brunet.
Przystawia mi dodatkowo dłoń do oczu, żeby zasłonić widok.
Nie przeciwstawiam się, bo i tak nie mam szans w szarpaninie z nim, zwłaszcza w obecnym stanie. Już sam
jego uścisk na moim prawym ramieniu świadczy o tym, że jest o wiele silniejszy
ode mnie.
— I co teraz?
Chłopak najwyraźniej nie zamierza odpowiedzieć na
to pytanie, tylko idzie dalej. Nie zważa nawet na to, że potykam się o każdą
dziurę w chodniku, na którą tylko napotykam.
— Wiesz, że ciężko tak iść jak się nic nie widzi? — Zwracam mu uwagę. — Gdzie ty mnie prowadzisz i co chcesz zrobić?
Ashton zatrzymuje się, gdy do naszych uszu dociera
dźwięk jadącego samochodu, który z piskiem opon zatrzymuje się przed nami.
Chłopak bez uprzedzenia wpycha moją osobę do pojazdu na tylne siedzenia i siada obok.
— A tylko spróbuj podnieść głowę. — Wydaje ostrzeżenie szorstkim tonem.
Podziwiam jedynie dywaniki oraz swoje szpilki, gdyż
żaden inny widok nie jest mi dozwolony. Mogę po prostu to zignorować i
spróbować podnieść głowę, żeby wyjrzeć przez okno, ale w głosie Ashtona słychać wyraźny znak, że jeśli się sprzeciwię, konsekwencje będą o wiele
bardziej opłakane.
Nie mam pojęcia, ile czasu zajmuje nam podróż, ale
na pewno niezbyt długo. Niestety gwałtowne wejścia w zakręt sprawiają, że non
stop obijam się to o chłopaka siedzącego z lewej, to o drzwi z prawej. Kiedy
wreszcie się zatrzymujemy, nachodzą mnie mieszane uczucia.
— A teraz słuchaj, nie widziałaś nas nigdy w życiu.
Nie wiem, jaki kit wciśniesz z tym ramieniem wszystkim dookoła, ale mam to
gdzieś. Pamiętaj, że znalezienie cię nie sprawi nam dużego problemu. Rozumiesz?
— Tak. — Jestem w stanie powiedzieć tylko tyle.
— Wysiadaj.
Wykonuję jego polecenie bez ociągania się. Ledwo
zamykam za sobą drzwi, a samochód rusza z piskiem opon.
Rozglądam się dookoła, żeby sprawdzić, gdzie się
znajduję. Okolica wydaje się znajoma, ale kiedy moje oczy napotykają ceglaste
mury sierocińca, niemal od razu ruszam ku budynkowi w obawie, że mogą się
rozmyślić i po mnie wrócić.
Dotarcie do drzwi zajmuje mi dużo czasu. Próbuję je otworzyć, lecz są
zamknięte. Zaczynam uderzać w nie pięścią, żeby zwrócić uwagę sprzątaczki, choć
boję się, że może mnie nie usłyszeć lub po prostu już śpi. Wątpię, iż
specjalnie czeka, aż królewna, czyli ja, raczy wrócić ze spotkania.
Opieram się zrezygnowana o zimne cegły i próbuję jakoś uspokoić. Nerwowo spoglądam na ulicę przede mną, w obawie, że może
ktoś teraz stamtąd wyjść. W takiej sytuacji zmysły wzroku i słuchu wytężają
się, a najmniejszy dźwięk czy ruch jest od razu wychwytany i przyprawia mnie o
dreszcze.
Nagle szczęk zamka w drzwiach przykuwa moją uwagę.
Wyłania się zza nich zdenerwowana Catia, która przygląda się okolicy.
— Ruda! — Podchodzę do niej i od razu rzucam się
koleżance na szyję.
— Dziecko drogie, wchodź natychmiast do środka,
jest zimno! — Woła sprzątaczka stojąca za moją przyjaciółką.
Wykonujemy jej polecenie, po czym kierujemy się w stronę naszego pokoju. Panuje ciemność na holu, więc przynajmniej tyle, że Catherine nie widzi plam
krwi na sukience i opatrzonej rany, ale to tylko kwestia czasu, zanim dotrzemy
do celu. W pokoju na pewno światło jest zapalone, a jak tam zajdziemy,
pozna prawdę.
Myśl Mariso, myśl. Jaki kit jej tu wcisnąć, przecież
nie mogę powiedzieć prawdy z dwóch powodów. Po pierwsze, będzie mnie wypytywać
i pewnie zechce iść na policję, a może się wtedy dowiedzieć o spotkaniu z
Lauren. Nawet nie znam tych kolesi, więc i tak ich nie wskażę. Drugim są słowa
Ashtona. Może mnie uratowali, ale nie zmienia to faktu, że też są
niebezpieczni. Mogą zrobić nie tylko krzywdę mnie, ale również moim
przyjaciołom.
Kiedy wreszcie docieramy do pomieszczenia i
pierwsze promienie żarówek zaczynają oświetlać nasze sylwetki, Catii oczy
rozszerzają się do granic możliwości.
— Marisa, co ci się stało?
— Ja, um… Przewróciłam się o dziurę w chodniku!
Zagapiłam się na smartfona i jej nie zauważyłam. Wiesz przecież, że gapa ze
mnie. — Przeczesuję włosy dłonią i śmieję się z zakłopotaniem.
— Ten twój, który się tutaj ładuje? — Kiwnięciem
głowy wskazuje na telefon.
Nie zabrałam go
nawet ze sobą? Byłam tak podekscytowana spotkaniem z Lauren, że o nim
zapomniałam.
— Nie, w telefon Dennisa!
— Makijaż cały rozmazany od płaczu, a sukienka strasznie zakrwawiona. Niby taka rana po przewróceniu się? Na pewno mnie
nie oszukujesz?
— Ze śmiechu się popłakałam, a potem z bólu. Nie okłamuję cię, mówię poważnie. Kto by pomyślał, że można tak rozwalić ramię od zwykłego upadku. Z resztą nie ma co drążyć tematu. Randka była
naprawdę udana, a to tylko mały incydent. — Podchodzę do swojego łóżka. —
Jestem zmęczona, więc skończmy to przesłuchanie. Pogadamy jutro, dobranoc. —
Rzucam się na pościel.
Ruda nie mówi nic więcej, tylko gasi światło i
kładzie się na swoim łóżku.
Jutro czeka mnie ciężkie przesłuchanie, a ja mam
całą noc, żeby dalej zbudować swoją bajeczkę i ubrać w różne detale, aby
brzmiała wiarygodnie. Inaczej mogę słono za to zapłacić. Nie tylko ja, ale
każdy, kto się w to wmiesza.
Cześć! Jejku, jak długo nie było tutaj żadnego rozdziału. Starałam się go napisać, przysiadałam do worda, ale miałam na to mało czasu i niewiele udawało się nabazgrać. Nauka na studia zabierała niemal każdą chwilę i odbierała chęci, żeby zabrać się za cokolwiek innego. Udało się jakoś przemóc i skończyć ten rozdział. Mam nadzieję, że dalej pójdzie z górki, bo mimo iż mam już gotowy pomysł na cały rozdział, to z czasem i chęciami bywa różnie. Nie jest to zbyt zachwycający post, ale przerabiałabym go w nieskończoność, dlatego oddaję już ostatecznie taki w wasze ręce. :)
No hej! ;*
OdpowiedzUsuńBardzo się ucieszyłam, jak zobaczyłam, że dodałaś nowy rozdzial. Przerwa rzeczywiście była dość długa, ale doskonale to rozumiem. Sama takiej potrzebowałam. Mam tylko nadzieję, że wena wróciła i rozdziały będą pojawiały się częściej ;-)
Po przeczytaniu rozdziału do głowy nasunęło mi się kilka myśli.
Po pierwsze odniosłam wrażenie, że Marisa jest zbyt odporna na ból. Facet wbił jej nóż, a ona nawet nie pisnęła. Wydaje mi się, że to nie jest możliwe. To młoda kobieta, nieodporna na ból, nieprzygotowana na takie ciosy. Może jakiś facet albo szkolony żołnierz rzeczywiście mógłby w takiej sytuacji zacisnąć zęby, ale ona? Poza tym, jakby ktoś rozciął jej rękę i jechał nożem w dół, to wyłaby z bólu i przerażenia, skręcałoby ją, a ona tylko "miała wątpliwości, czy zdoła wytrwać w postanowieniu". Trochę mi się za twarda wydała ;D
Pojawia się Mrok. Hm... spodziewałam się tego. Ale zastanawia mnie, czemu ten chłopak znowu ją ratuje. Czy to naprawdę chodzi o to, że jakaś zgraja wpierdzieliła się w jego teren, czy może chodzi o coś więcej? Jakoś dziwnie troskliwy jest dla Marisy :D Wydaje mi się, że to ma drugie dno.
Fajnie pokazałaś to, że skoro tak bestialskie typy uciekały przed Mrokiem jak spłoszone myszki, to Mrok musi mieć naprawdę mocną pozycję.
Dalej zdziwiło mnie, że w tym całym bólu Marisa była zdolna, żeby krzyczeć na Mroka i przeciwstawiać mu się, gdy chciał ją zabrać. Myślę, że powinna raczej błagać, by jej pomogli, wyć z bólu, słaniać się na nogach i mdleć. Przecież miała rozwalone ramię, krew się pewnie lała jak głupia. Wydaje mi się, że Marisa miała zbyt duzo siły jak przy takiej sytuacji. Dobrze chociaż, że na końcu zemdlała, bo to już było wiarygodne ;)
Ogólnie wydaje mi się, że trochę za mało bólu było tutaj pokazane. Marisa przez cały czas myślała wyjątkowo trzeźwo, a wydaje mi się, że w takiej sytuacji nie myślałaby o niczym innym, tylko o tym, by ktoś wreszcie ukoił jej cierpienie. Zachowywała się tak, jakby ktoś obciął jej paznokieć, a nie rozciął pół ręki. No i zastanawiam się jakim cudem Catia zobaczyła, że Marisa ma rozmazany makijaż, a nie zauważyła śladów krwi na sukience, które przy takiej ranie powinny być mega rozległe.
Ale oprócz tego, rozdział mi się podobał. Trzymał w napięciu, były emocje i nie wiedziałam, czego się spodziewać po zachowaniu Mroka i tamtych, co napadli Marisę. Mam nadzieję, że wena Ci dopisze i niebawem opublikujesz nowy ;-) Trzymam za to kciuki!
Ruda
zwycieze.blogspot.com
Z weną ciężko, niestety im dłuższa przerwa, tym trudniej mi tutaj wrócić z rozdziałami... Bardzo chcę dokończyć "Mrok", jednak dopadają mnie chwile zwątpienia, czy temu podołam.
UsuńKurna, dopiero teraz zrozumiałam, jakie to było głupie. Faktycznie, to tylko krucha dziewczyna, która na taki ból przygotowana nie jest... :/ Do poprawy jak najszybciej. xD
Ruda jak zawsze czujna. Nie mogę potwierdzić ani zaprzeczyć, gdyż nie byłoby zabawy. Zadajesz zbyt trafne pytania. xD
Wiadomo, budzi respekt. xD
O to mi właśnie chodziło, jej dziecinne zachowanie. Może zbyt dużo siły faktycznie tu posiadała, co muszę zmienić, jednak reszta miała dokładnie tak wypaść. :D
Właśnie tutaj chodziło o to we fragmencie z tym przewróceniem na chodniku, choć faktycznie, i tak zbyt mało krwi by z tego wyszło, a ta rana jest rozległa, więc taka ściema na nic. Catia to zauważyła, dlatego zapytała, a rozmazany makijaż zobaczyła później. Sporo poprawek wymaga ten rozdział. :P
Czytając twój komentarz, kochana, aż chce mi się pisać. W takich chwilach mam przebłyski, że jednak mogłabym napisać kolejny rozdział, a potem przysiadam i bum, coś powstaje. xD
Dziękuję za opinię i również czekam na rozdziały WiZ, bo dość długo ich nie ma! :*
Pozdrawiam, Lex May
Hejka ^^
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu notatki o poprawkach oraz streszczenia (musiałam sobie odświeżyć historię) w końcu nadrabiam rozdziały. Przy okazji sprawdziłam jeszcze wcześniejsze i okazało się, że nie przeczytałam tego xD
Rozdział bardzo mi się podał i przez cały czas trzymał mnie w napięciu. Ostatnio czytam ciągle jakieś thrillery i fajnie było przeczytać coś w tej tematyce :D
Kiedy ci mężczyźni zaatakowali Marise to naprawdę myślałam, że skończy się to gorzej ;0 Na szczęście zjawił się "Mrok" i spółka, jednak nadal zastanawia mnie kim jest i co robi. Dlaczego pomógł naszej bohaterce? Czy z jakiegoś powodu mu na niej zależy, czy pomógł z dobroci serca? Z drugiej strony raczej przypadkiem nie znalazł się tam gdzie ona.
Gdy Maria wyszła od lekarza myślałam, że może pójdzie na jakieś spotkanie z "Mrokiem" i szczerze to trochę się zawiodłam. Chyba za bardzo chcę wiedzieć kim jest i jaka jest jego rola w tym wszystkim xD Mam nadzieję, że już niedługo się tego dowiem (tym bardziej że skoro nasza Marisa musi pójść na zdjęcie szwów, to spotkanie z tajemniczym gostkiem może być nieuniknione) :D
Hah, Marisa musi się teraz bardzo postarać, by jej historia brzmiała wiarygodnie, bo "upadek" może powodować wątpliwości u innych ;)
Lecę czytać kolejne rozdziały, bo czytając ten zdałam sobie sprawę z tego, że stęskniłam się za Twoim blogiem 🖤
Maggie
Hejo!
UsuńThrillery są świetne, dlatego cieszę się, że tym razem taki klimat udało się utrzymać. Nie obeszło się bez poprawek tegoż rozdziału, gdyż miał w sobie masę błędów, a raczej absurdów.
Cóż, dobrze kombinujesz, wszystko potrzebuje uzasadnienia, a pobudki "Mroku" też ujrzą światło dzienne, choć nie tak szybko. :P
Hah, czy akurat wtedy go spotka... Czas pokaże. XD
Tak, zdecydowanie marne wymówki, jakie do tej pory przedstawiła nie są wystarczające, aby wyszło wiarygodnie.
Miło znowu cię widzieć na blogach, kochana! Ja tu również tęsknię za twoimi opowiadaniami, więc domagam się kolejnych! <3
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May