sobota, 1 kwietnia 2023

Chapter 10

Hejo! Złapał mnie jakiś leń oraz kompletny brak chęci do pisania. Próbowałam się przełamywać, by dokończyć Koszmar, w końcu nie mogłam ponownie zawalić, jak przy pierwszej części i zrobić kilkuletniej przerwy, by wrócić z dokończeniem historii. Co sądzicie o tym rozdziale? Również dłuższy, nudny, jak flaki z olejem czy raczej lekkostrawny dla was? Miłego czytania!

Z przerażeniem wpatruję się w ekran urządzenia. To wydaje się dla mnie czymś nierealnym. Miał się obudzić, wszystko nam wyjaśnić i pomóc w pogrążeniu swojego największego wroga. Chce tak po prostu zrezygnować? Nie pozwolę mu na to, zbyt wiele nas kosztowało odbicie go z brudnych łap "Crossa".

Wybiegam z pomieszczenia, jak poparzona, wzywając pomocy. Drę się na cały korytarz, pewnie budząc innych pacjentów, lecz nie dbam o to. Pierwszego medyka, który do mnie dobiega informuję, co się stało. Mężczyzna o blond włosach sięgających mu do ramion, błękitnych oczach oraz zmęczonym wyrazie twarzy, nagle się ożywia. Wzywa pielęgniarkę, którą wysyła po Jasona i pana Arnolda, a sam udaje się do sali, by ratować Luke’a. Oczywiście, nie pozwala mi wejść do pomieszczenia.

Nie wiem, ile czasu mija, lecz dość szybko zjawiają się pozostali dwaj lekarze w towarzystwie ekipy "Mroku". Wyglądają na bardzo wystraszonych. Chirurdzy dołączają do swego kolegi, natomiast my czekamy na rezultaty ich akcji reanimacyjnej pod drzwiami.

— Jak to się stało? — Aileen chwyta mnie za ramiona.

— Sama nie jestem do końca pewna. Chwilę przy nim posiedziałam, a potem przysnęłam. Obudził mnie dopiero ten straszny dźwięk kardiomonitora. — Strzepuję jej ręce. — W końcu Jason ostrzegał nas, że stan Luke’a wciąż jest ciężki.

— Spokojnie, za chwilę postawią go na nogi, muszą… — Dodaje Walker, aby trochę uspokoić przyjaciółkę.

— Niepoprawni z was optymiści. — Prycham. — Trzeba brać pod uwagę każdą ewentualność. Co, jeśli im się nie uda?

— Ty już dawno spisałaś go na straty, choć tak wiele dla ciebie zrobił… Wspaniały dowód wdzięczności, naprawdę! — Brunetka się oburza. — My wciąż w niego wierzymy.

— Wiara to czasem za mało. Poza tym, gdybyście o wszystkim wiedzieli, raczej nie bronilibyście go. — Nie mogę się powstrzymać od tej uwagi.

— To może nam opowiesz? Odkąd z nami jesteś wyskakujesz z samymi pretensjami do wszystkich wokół. Mam tego dość. — Hood aż robi się czerwona na twarzy ze złości.

— Dosyć! Kłótnie teraz w niczym nam nie pomogą. Niech każdy zachowa kąśliwe uwagi dla siebie i zamknie się choć na chwilę. — Ashton przerywa naszą wymianę zdań. — Jedziemy na tym samym wózku, więc przestańcie nawzajem obrzucać siebie błotem. Mamy współpracować, a nie oskarżać wzajemnie o dawne błędy. Kiedy to wszystko się skończy, każdy pójdzie w swoją stronę i nie będziecie się musieli dłużej oglądać.

Wzdycham ciężko. Ashton ma rację, nie pora teraz na wewnętrzne utarczki. Musimy rozprawić się z Mattem, a potem będziemy mogli robić, co się nam podoba. Muszę się ogarnąć i przemilczeć złośliwe komentarze. Mam do nich żal, że mnie zostawili, a Luke po prostu zniszczył mi życie, ale wciąż są mi bliscy. Chcę ich nienawidzić, jednak do końca nie potrafię. Przytyki są dobre dla dzieci, powinnam wreszcie przyjąć to do wiadomości i spróbować się jakoś z nimi dogadać, zamiast szukać zwady. W końcu wszyscy zostaliśmy ofiarami "Crossa", natomiast uratował nas jeden człowiek, który potrzebuje naszej pomocy. Jego metody nie przemawiają do mnie, wolę unikać niepotrzebnych poszkodowanych, jednak nie zawsze jest to możliwe. Poza tym, jego motyw… Może nas zgubić, jeśli moje przypuszczenia okażą się słuszne.

Przechadzam się po korytarzu, oczekując lekarzy. Nie odzywam się już ani słowem, pozostali także milczą. Wszyscy jesteśmy zmęczeni tą sytuacją oraz przedłużającą się walką medyków o życie Luke’a. Z niepokojem patrzymy na drzwi, żałując, że nie możemy teraz być przy nim. Gdy przeszkoda zostaje uchylona, wstrzymuję oddech. Jason podchodzi do nas, by przekazać wieści o stanie zdrowia swego pacjenta.

— Przykro mi, ale nastąpił zator. Nic więcej nie mogliśmy zrobić. Wasz przyjaciel odszedł. — Sens jego słów dociera do mnie dopiero po chwili.

— Pan żartuje, prawda? — Ashton kręci głową z niedowierzaniem. — To niemożliwe.

— Chciałbym, żeby to był żart. — Wyraz twarzy specjalisty utwierdza nas w przekonaniu, iż nie ściemnia.

Aileen od razu wybucha głośnym szlochem, przytulając się do Walkera. Oczy jego i Ashtona są zaszklone, próbują pozostać "twardzi". Catia i Christan nie byli z Hemmngsem związani, więc przyglądają się pozostałym, zmieszani, natomiast ja jestem zbyt wściekła, by go opłakiwać. Zaskakująca jest reakcja Parkera. Nie zna "Mroku", a mimo to wygląda na załamanego. Dlaczego tak bardzo mu zależało na uratowaniu Luke’a?

Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Było tak blisko, już go odbiliśmy, a on tak po prostu się poddaje? Zostawia nas samych z bałaganem, który zna najlepiej. Ponieśliśmy porażkę, a policjanci zginęli na marne. Tego właśnie chciał? Teraz pewnie skubańcowi jest do śmiechu. Uwolnił się od brzemienia, zrzucając je na nasze barki.

— Jak mogłeś zrezygnować. To tak załatwiasz swoje sprawy? Wolisz umrzeć niż dokończyć to, co zacząłeś? Nie masz już woli walki? Naprawdę się na tobie zawiodłam. — Wypowiadam te słowa cicho, żebym tylko ja je słyszała, patrząc w kierunki drzwi od sali Hemmnigsa.

 

***

Kilka dni mija nam bardzo szybko. Mało ze sobą rozmawiamy. Każdy próbuje na swój sposób pogodzić się z myślą, że Luke’a już nie ma. Wygląda na to, iż sprawa "Crossa" nie zaprząta nam już myśli. O wiele ważniejsze są przygotowania do pogrzebu.

Cała ekipa jest już gotowa do wyjścia, lecz Parker długo nie przychodzi. Czas nas nagli, więc postanawiam po niego iść. Pokój mężczyzny znajduje się niedaleko mojego. Pukam kilkukrotnie do drzwi, jednak odpowiada mi głucha cisza. Ponawiam próbuję dwa razy, aż ze zniecierpliwienia naciskam klamkę.

— Parker, nie mamy czasu. Pogrzeb za chwilę się zacznie. — Wchodzę do pomieszczenia.

Moim oczom ukazuje się niewielkie łóżko, idealnie posłane, umiejscowione przy oknie. Na samym środku pokoju leży puchowy, biały dywan, przykrywający część paneli imitujących drewno. Przy ścianie obok wejścia znajduje się ogromna, dębowa szafa na ubrania. Przy prawej stronie stoi natomiast komoda z ramkami na zdjęcia i telewizorem. Na przeciwległej ścianie powieszone są jakieś obrazy natury. Cały pokój utrzymany jest w kolorze kojącej zieleni. Niestety, po właścicielu ani śladu.

Stawiam kilka niepewnych kroków. Rozglądam się dokładnie, ale nie dostrzegam tutaj nic podejrzanego, co może chcieć przed nami ukryć. W szafie faktycznie wisi sporo ubrań, a półki w komodzie są puste. Podnoszę więc jedyne, czemu jeszcze się nie przyglądałam — ramki ze zdjęciami. Jest na nich Parker w towarzystwie kobiety. Czarnoskóra z brązowymi oczami i czarnymi, kręconymi lokami. Ubrana w elegancką, czerwoną sukienkę. Uśmiecha się, ukazując rząd idealnie białych zębów. Parker przyodziany jest w turkusowy garnitur. Na innej fotografii ta sama kobieta składa pocałunek na policzku Ethana. Jej twarz wydaje mi się znajoma. Na pewno gdzieś już ją widziałam, jednak w tej chwili nie mogę skojarzyć personaliów.

— Co tutaj robisz? — Do mych uszu dociera znajomy głos.

— Przyszłam po ciebie. Długo się nie pokazywałeś, a pogrzeb za niedługo się rozpocznie. — Odkładam ramkę na komodę. — To twoja żona? Piękna kobieta.

— Wiem o tym.

— Powiedz, czego tak właściwie chciałeś od Luke’a?

— Zaczerpnąć informacji. Znał się z moją żoną. Sam nie wiem, czemu miałaby zadawać się z kryminalistą. Posiadał cenną dla mnie wiedzę, która została utracona.

— Nie możesz jej o to zapytać?

— Chodźmy już, bo się spóźnimy.

Może to nie jest odpowiednia pora na rozmowę, ale czy taka kiedykolwiek nadejdzie? Rozumiem, ta sprawa jest dla niego trudna, jednak wymigując się od odpowiedzi w taki sposób tylko utwierdza mnie w przekonaniu, iż moja teoria jest prawdziwa.

Sam pogrzeb pamiętam, jak przez mgłę. Docieramy na miejsce z lekkim opóźnieniem. Cała "uroczystość" wydaje mi się jednak nierealnym snem. Przecież to nie może być koniec, nie w taki sposób. Chęć odzyskania Luke’a dawała nam nadzieję, a gdy go zabrakło, nasza wola walki odeszła razem z nim. Czy zdołamy dokończyć jego dzieło? A może "sojusz" przestanie już mieć znaczenie.

Nienawidzę tego uczucia straty. Wiem, że tego kogoś nie ma, a mimo to chciałabym go wyciągnąć z trumny i nakazać żyć dalej. Dziecinne mrzonki, które utrzymują się od śmierci dziadków, a potem rodziców. Dziś znów je czuję. Chociaż Luke bardzo mnie skrzywdził i po części go nienawidzę, to z drugiej strony również mi go brakuje. W końcu uczynił też moje życie choć trochę szczęśliwym. Nie spędziliśmy ze sobą zbyt wiele czasu, było trudno oraz niebezpiecznie, ale miałam kogoś, z kim mogłam porozmawiać, a także miło spędzić czas. Co prawda, byłam tylko marionetką w tej grze, lecz przez chwilę czułam się potrzebna. Wspaniałe uczucie, choć okazało się ulotne.

Powszechny żal udziela się również mnie. Zaczynam płakać z pozostałymi. Już nikt z obecnych nie kryje swoich emocji, pozwalamy im ujrzeć światło dzienne. Jest nas tutaj niewielu, tylko Parker, ekipa "Mroku" oraz moi przyjaciele, czyli wszyscy domownicy. Nie chcemy rozgłosu i nieproszonych gości w postaci ludzi Bailey’a, więc pogrzeb odbywa się skromnie. Mimo wszystko Ethan rozgląda się co jakiś czas, aby upewnić się, że jesteśmy tu bezpieczni. W końcu stanowimy teraz łatwy cel.

Po ostatnim pożegnaniu Hemmingsa, wracamy do kryjówki. Zaszywam się w swoim pokoju, chcąc pobyć sama. Wylewam ogromną ilość łez, a serce wciąż ściska żal. Wszystko wydaje się nie mieć już znaczenia. Chcę tylko móc tak leżeć do końca życia, nie ruszać się z miejsca i pogrążać w rozpaczy. Spoglądam przez okno na bezchmurne niebo.

— Hej, słyszysz mnie, dupku? — Zaczynam. — Pamiętasz, jak pierwszy raz się spotkaliśmy? Rzuciłam się na ciebie z nożem w ciemnej uliczce. Choć mogłeś mnie zabić, nie zrobiłeś tego. Nawet uznałeś całe zajście za całkiem zabawne. — Przecieram łzy spływające mi po policzkach. — Byłeś naprawdę dziwny. Jednak nie obchodziło mnie to, ważniejsze było poznanie prawdy. Wszystko chciałam za to oddać, a kiedy już ją poznałam, wolałabym usunąć całość z pamięci.

Wstaję z łóżka i podchodzę do okna, jakby mając nadzieję, że przybliży mnie to do Luke’a. Strasznie naiwny pomysł, lecz nic innego mi nie pozostaje.

— Potem coraz częściej nasze drogi się krzyżowały. Skoro byłam dla ciebie okazją do pogrążenia rywala, łaziłeś za mną i ratowałeś z tarapatów, w które się pakowałam. Nie robiłeś tego z dobroci serca, ale poczucia winy oraz chęci zysku. Jednak dałeś mi poczucie, że nie jestem sama. Każde twoje kolejne kłamstwo nas od siebie oddalało. Zaplątałeś się w nich i próbowałeś sam sobie wmówić, iż były prawdą. — Pociągam nosem. — Kolejne niebezpieczne akcje napędzały mi stracha o siebie oraz was wszystkich, a już w szczególności o ciebie. Były też dobre chwile. Pamiętasz, jak uczyłeś mnie jazdy samochodem albo nasze przytyki, gdy odwalałeś szalone akcje autem? — Śmieję się na samą myśl. — Momentami też mnie przerażałeś. Kiedy na ciebie patrzyłam, odnosiłam wrażenie, że jesteś aroganckim chłopcem, który lubi przechwałki, ale jednak ma siłę, by wziąć pod opiekę tylu ludzi, chcąc zapewnić im bezpieczeństwo. Nie cofałeś się przed zagrożeniem. A teraz pokazujesz, iż to zwykłe kłamstwo! Wystraszyłeś się i uciekłeś! Zostawiłeś tych, których miałeś bronić na pastwę losu! Jeśli się mylę to wróć tu, żeby mnie oświecić!

To nie ma sensu, on nigdy już nie odpowie na zarzuty. Muszę coś jednak zrobić, aby poradzić sobie z nagromadzonym żalem. Kładę się ponownie na łóżku, po czym wlepiam wzrok w niebo za oknem. Nie wiem, ile tak tkwię.

 

***

Z letargu otrząsa mnie dopiero pukanie do drzwi. Nie chce mi się nawet podnosić z łóżka, zdobywam się jedynie na "wejść".

W progu staje znajoma brunetka z opuchniętymi od łez oczyma. Jej twarz wyraża zmęczenie.

— Parker woła wszystkich na naradę. Czeka w piwnicy. — Oznajmia, po czym znika za drzwiami.

Podnoszę się ociężale z posłania, a następnie kieruję swoje kroki ku "centrum dowodzenia". Zastanawiam się, co takiego ma do powiedzenia. Gdyby nie nadmierna ciekawość, która zawsze pakuje mnie w tarapaty, zostałabym w pokoju. Zachodzę na miejsce i siadam na wolnym krześle. Pozostali już są, więc czekali tylko na mnie.

— Co tak nagle postanowiłeś zwołać tutaj nas wszystkich? — Nie chcę siedzieć tu zbyt długo, więc od razu przechodzę do rzeczy.

— Dowiedziałem się czegoś o magazynierze. Nazywał się Joe Curtis, miał 35 lat. Według informatorów był płatnym zabójcą oraz nowym "nabytkiem" Bailey’a. Kiedyś był zamieszany w głośne sprawy o morderstwa, ale adwokaci "Crossa" zawsze dali radę go wybronić.

— I wysłałeś mu swoich ludzi, żeby wystrzelał ich, jak kaczki. — Kpię.

— Nie mogliśmy przewidzieć, że kogoś takiego zastaną na miejscu. Poza tym, bardziej prawdopodobnym jest, iż miał tylko pilnować Hemmingsa, zamiast pracować w magazynie. — Parker nic nie robi sobie z mojego komentarza.

— To już wszystko? Mogłeś nam opowiedzieć o tym kolesiu przy okazji któregoś dnia. Nie musiałeś nas teraz kłopotać. — Ashton wyraża swoje zdanie.

— To nie wszystko. Chciałbym was zapytać, co w tej chwili zamierzacie zrobić?

— Co masz na myśli? — Tym razem głos zabiera Aileen.

— Nie udało się uratować Hemmingsa, więc z tego żalu możecie zrezygnować z pogrążenia Bailey’a. Muszę wiedzieć czy dalej chcecie kontynuować nasz plan.

— O, nie. To przez niego kumple, którzy byli dla mnie, jak bracia, gryzą piach. Nie mam zamiaru odpuszczać, tylko dopaść sukinsyna i osobiście się z nim policzyć. — Ashton udziela odpowiedzi bez namysłu.

— Zbyt dużo dla nas zrobił, żebyśmy mieli tak po prostu zostawić tę sprawę. — Walker dołącza do dyskusji, a Aileen mu wtóruje.

— Nie chcę, żebyście podejmowali pochopne działania. Śmierć Luke’a może przyciemnić wam zdrowy rozsądek, a wtedy zginiecie. Musimy postępować z rozwagą, jasne?

— Jak słońce. — Hood przewraca teatralnie oczami.

— Co z tobą, Turner? Ty nie rezygnujesz? — Docieka Ethan.

— Matt stanowi zagrożenie nie tylko dla nas. Nie chcę, żeby ktokolwiek więcej musiał tracić bliskich, bo mu podpadł. — Wzruszam ramionami.

— A my? — Wtrąca Catia.

— Wy tutaj zostajecie. Ciebie i Christiana wciągnięto w niebezpieczną grę, której chciałam wam oszczędzić. Gdy to wszystko się skończy, wrócicie do normalnego życia. — Oznajmiam.

— Jesteśmy przyjaciółmi i trzymamy się razem. Mamy siedzieć tutaj, jak wystraszone szczury, gdy ty będziesz ryzykować życiem?! — Christian nie jest zadowolony z tej opcji.

— Dokładnie tak. Jesteśmy przyjaciółmi, dlatego powinniście zrozumieć, że chcę was chronić. Nie zniosę tego, jeśli podzielicie los Jordana. Jako zwyczajni obywatele bez przeszkolenia i bezpośrednich powiązań z tą sprawą, odpuśćcie. To droga w jedną stronę do grobu. Jako mało znaczące pionki w tej grze zachowacie życie. — Rozgaduję się. — Jeśli nam się nie uda, wracajcie do Japonii.

— Ale… — Zaczyna rudowłosa, jednak wchodzę jej w słowo.

— Żadnych "ale". Parker, co zrobimy teraz? Masz jakiś pomysł na kolejne posunięcie? — Zmieniam temat.

— Matthew ma swoją wąską grupę od "brudnej roboty". — Kładzie rękę na aktach. — Mamy o nich trochę informacji, dzięki zapiskom Hemmingsa. Są nastawieni zapewne na odebranie ci dowodów, gdy tylko po nie pojedziesz, a potem uciszenie nas wszystkich. Pozostaje więc jedno, pomału ich aresztować, stwarzając do tego dogodne sytuacje, z których się nie wyłgają.

— Nie tak załatwiamy swoje sprawy. Lepiej będzie po prostu się ich pozbyć. To nie są przelewki. Jeden zły ruch i nas zabiją, a adwokaci w chwilę ich wyciągną. — Ashton przedstawia swoją wizję.

— Nie, zrobimy wszystko legalnie. Jeśli przedstawimy wystarczające dowody to nikt im nie pomoże. Zadbam o to, aby prokurator oraz sędzia, którzy poprowadzą rozprawę, nie byli przekupieni. — Parker nie zgadza się z rozmówcą.

— Niepotrzebne zawracanie tyłka, ale z czasem przyznasz mi rację. Na razie zagramy po twojemu. — Prycha Irwin.

— O kurczę, na śmierć zapomniałam. — Zakrywam usta dłonią. — Sama niedługo wpadnę w paszczę lwa. Mam się stawić u kuratora, żeby ten śmieszny raport złożyć.

— Obyłoby się bez ciebie. "Cross" nie chce stracić szansy na zdobycie dowodów, więc wszystko załatwi. Ale to może być nasza szansa… — Były policjant pociera podbródek.

— Jaka znowu szansa? — Przekrzywiam głowę.

— Zostałaś przydzielona do kuratora Bailey’a. Dodatkowo on wraz z przekupionymi pracownikami wymiaru sprawiedliwości pracują w tym samym, ogromnym budynku, który im zafundował, aby mieć ich pod ręką. Możesz założyć tam podsłuch. — Proponuje.

— A co ze "zrobimy wszystko legalnie"? — Kręcę przecząco głową. — Jesteś na tyle zdesperowany, żeby w tym celu wykorzystać jedyną kartę przetargową?

— Spokojnie, nic ci się nie stanie. Co do legalności, czasem trzeba nagiąć zasady w drobnostkach. — Jest nieugięty.

— Jeśli mogę coś zaproponować. — Wtrąca Christian. — Marisa będzie pilnowana. Może nie mieć okazji założyć podsłuchu. Z pomocą Ashtona i Catii możemy nie tylko podłożyć urządzenia, ale wgrać wirusa. Serwerownia pewnie pęka od danych, które można wykorzystać.

— Takie dowody nie będą ważne w sądzie, podobnie jak informacje zasłyszane. Chciałem się dowiedzieć, gdzie ktoś może się regularnie udać, by zastawić na niego swój mały podstęp. — Wyjaśnia Parker.

— Wszystkie zdobyte dane posłużą tylko nam. Potem znajdziemy sposób, aby przypadkiem coś wyszło na jaw. Da nam to szansę na wywołanie we wrogu presji. Jak się człowiekowi grunt pod nogami pali to popełnia masę błędów i sam się pogrąża. — Chris nie odpuszcza.

— Możemy spróbować. — Ethan w końcu ulega.

— Czy ty w ogóle słuchałeś, co mówiłam? — Irytuję się.

— Nie chcę siedzieć z założonymi rękoma. Przynajmniej tyle mogę zrobić, a ryzyko jest niewielkie. Potem wszystko załatwię już z kwatery, jeśli to cię zadowoli. — Wzdycha.

Chyba wszyscy są tutaj głusi na moje prośby. Catia oraz Christian nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Przecież jego omal nie zakatowano na śmierć. Chociaż raz ktoś mógłby mnie posłuchać. Sama w ten sposób się pogrążyłam lata temu.

— Na dzisiaj to chyba tyle. Christianie, omówimy ten plan dokładnie, a reszta może już iść. — Oświadcza Parker.

Wstajemy i niechętnie opuszczamy pomieszczenie. Wolałabym poznać szczegóły tej operacji, ale prawda jest taka, iż mało bym zrozumiała, gdyby wylecieli mi z jakimiś fachowymi terminami związanymi z urządzeniami, które mają nam posłużyć. Nie podoba mi się brak wiedzy, a także narażanie przyjaciół, jednak jestem tu przez wszystkich lekceważona. Chyba naprawdę chcą na własnej skórze odczuć, jak Matt potrafi być okrutny.

— Ciekawe, w jaki sposób "Crossowi" udało się zatuszować sprawę ze śmiercią policjantów w jego magazynie przed pismakami i telewizją. Wciąż cisza w tym temacie. — Do mych uszu dociera głos Aileen.

— Pewnie znajdzie się jakiś odważny reporter, który zechce węszyć, a potem zniknie, jak Khadi. — Odpowiada Walker.

Ich rozmowa przywraca mi wiedzę o pewnej osobie. To jest tak oczywiste. Jak mogłam zupełnie o tym zapomnieć. Głośna sprawa medialna, rozdmuchana na całą Australię. Zobaczyłam urywek w wiadomościach. Tkwił gdzieś w głowie, coraz bardziej blaknąc, aż dzisiejszego dnia wskazówka przywróciła mi to wspomnienie.

Zamykam się w pokoju, po czym siadam na łóżku. Próbuję przypomnieć sobie coś więcej, jednak marnie mi to wychodzi. Postanawiam się przemóc. Opuszczam pomieszczenie, udając się do Hood. Pukam do drzwi, a następnie wchodzę do środka. Zastaję tam również Walkera.

— Hej, mam do ciebie prośbę. Pożyczysz mi na chwilę telefon?

— Po co ci on? Co ty kombinujesz? — Brunetka jest nieufna.

— Chcę coś sprawdzić, to ważne. Spokojnie, nie zamierzam nigdzie dzwonić.

Dziewczyna podaje mi urządzenie z odblokowanym już ekranem. Wpisuję frazę "reporterka Khadi". Moim oczom ukazuje się masa artykułów poświęconych zniknięciu reporterki śledczej. Rozpłynęła się w powietrzu z miesiąc po śmierci Caluma. Przed zaginięciem zajmowała się sprawą pewnego biznesmana. Nie chciała zdradzać szczegółów, ale twierdziła, że to zmieni losy całej Australii. Czyżby chodziło o Bailey’a? W każdym razie zaginęła, zanim poznałam ekipę Luke’a. Kolejne artykuły opisują, jaka to była pracowita i rzetelna reporterka. Pogrążyła wiele "grubych ryb", więc ktoś mógł się jej odgryźć. To nie musi dotyczyć "Crossa", jednak nie bez przyczyny Parker chce go dorwać. Kolejne informacje traktują już o odnalezieniu Khadi. Niestety, kobieta zmarła.

Oddaję telefon brunetce, rzucając "dziękuję" na odchodne. Wracam do swojego pokoju. Teraz już część tej układanki wydaje się jasna, jednak wciąż pozostawia wiele niewiadomych. Skąd miałaby znać Luke’a? Kto tak naprawdę stoi za jej zaginięciem? Czy to faktycznie Matthew? Jednak miałam rację. Parker poucza nas, żeby nie działać pochopnie, gdy utraciliśmy Hemmingsa. Sam może nie podejmuje lekkomyślnych działań, lecz stąpa po cienkim lodzie. Chęć zemsty sprawia, iż nie cofnie się przed niczym, żeby osiągnąć swój cel. Jak długo w takim razie będzie się upierał przy legalnych posunięciach? Ilu jeszcze ludzi poświęci, by zaznać spokoju? Człowiek pragnący wyrównać rachunki za zamordowanych bliskich staje się nieobliczalny. Czy zatem powinniśmy mu ufać?




2 komentarze:

  1. Robi się coraz bardziej gorąco. Szkoda chłopaka, który umarł, jednak jestem zawiedziona faktem, że nikt nie chciał drążyć, czy to faktycznie był Luke. Lekarz jasno powiedział, że znaleziona osoba ma inną grupę krwi, więc jest dla mnie dziwne, że wszyscy to zlekceważyli. Gdyby chodziło o mnie to drążyłabym temat. Uważam, że znaleziony mężczyzna był kimś innym, a Luke nadal żyje.
    Nic dziwnego że Marisa pomimo tego, że nienawidzi Lukea, opłakuje jego śmierć. Chłopak był jej bardzo bliski. Przez czas, jaki spędzali ze sobą, zdążyli się do siebie zbliżyć nawet bardziej, niż im się wydaje.
    Pomysł z podłożem podsłuchu może być ryzykowny , ale jeśli uda się, to ta czynność może bardzo pomóc bohaterom. W końcu nie mają żadnej wtyki u Crossa. Nie dziwię się że Christian rwie się do pomocy. Raczej mało kto siedziałby spokojnie i czekałby na rozwój sytuacji. Z drugiej strony też został bardzo skrzywdzony przez Crossa, ta rzecz mogła spowodować u niego, że chce pomóc.
    A więc dobrze myślałam, że żona Parkera nie żyje. Marisa słusznie uważa, że chęć zemsty może zaślepić. Parker wydaje się ogarniętą osobą, która zna się na rzeczy. Ale co gdy emocje wezmą górę?

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, przy poprawionej wersji będę musiała to napisać lepiej, aby na pewno cień wątpliwości się pojawił.
      Z podsłuchu to zrezygnowali, ale opcja z wirusem pozostała aktualna. Nie wiem, czy jest to zrozumiałe, czy muszę ten aspekt ująć inaczej.
      Kto wie, zaślepiony chęcią zemsty człowiek może być słabym sprzymierzeńcem.
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń