poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Chapter 2

Hejo! Ten chapter jest niezwykle krótki, ale zmieściłam w nim wszystko, co chciałam. Przyznaję, że przy pierwszej części ograniczyłam się limitami stron, które muszę napisać. Sprawiało mi to ogromny problem i zniechęcało. Kiedy miałam już pełny pomysł w głowie i go rozpisałam, a strony wciąż się "nie zgadzały", to musiałam wymyślać, kombinować, a przy "koszmarze" nie zamierzam tego robić. Przynajmniej posty nie będą tak wymęczone. Co sądzicie o wydarzeniach z tego rozdziału? Z chęcią przeczytam wasze teorie spiskowe. Miłego czytania!

Marisa Pov

Ta wiadomość sprawia, że nie wiem, co myśleć. Pismo rozpoznaję niemal od razu, ciężko je podrobić, ale nie jest to niemożliwe. Czy faktycznie jest autentyczne? Wciąż nie mam pojęcia, dla kogo Bennet pracuje — rodzeństwa Bailey czy jednak kogoś innego. Wcześniej dałabym sobie rękę uciąć, iż nasłali go Matthew i Lauren. Po tej wiadomości nie jestem już tego taka pewna. Minęło tyle lat… Dlaczego właśnie teraz? Zaufać Bennetowi, a może odpuścić i uschnąć tu do reszty? I tak wątpię, że uda mi się stąd wydostać. Chcę jednak dowiedzieć się czy treść notki jest prawdziwa.

— Ciężki dzień? — Znajomy głos wyrywa mnie z rozmyślań.

Pomału przenoszę wzrok z błękitnego, nieskalanego żadną chmurą nieba, na moją rozmówczynię. Więzienna "filozof" zajmuje miejsce na drewnianej ławce obok mnie. Na spacerniaku jest kilka podobnych siedzisk, zajętych przez różne grupy więźniarek. Ustawione są wokół boiska do koszykówki o betonowym podłożu. Są one swoistymi trybunami. Jeżeli nie chce się grać razem z gwiazdeczkami tego więzienia, można podziwiać ich zmagania. Jeśli nawet to kogoś nie interesuje, może się gapić przez cały czas w niebo lub rozmawiać z innymi skazańcami.

— Coś w tym rodzaju. — Wzruszam ramionami.

— Wiesz, że cię wysłucham, dziecino. Nie wtrącam się, ale ostatnio jesteś jakaś inna i to mnie martwi.

— To nic takiego… Ja po prostu… — Już mam ochotę wymyślić coś, aby uciąć temat, jednak się powstrzymuję. — Powiedz, gdybyś miała szansę stąd wyjść, skorzystałabyś z tej opcji? Zmieniłabyś coś w swoim życiu?

— Nie, to akurat jest niemożliwe z moim wyrokiem. Z resztą nie umiałabym się już odnaleźć na wolności. Tu jest mój dom i nie przeszkadza mi fakt, że oglądam otoczenie zza krat. Przynajmniej mam tutaj osoby, które mnie potrzebują. Tam nie posiadam nikogo, na wolności jestem zbędna. — Jej odpowiedź szokuje.

Raczej każda więźniarka marzy o tym, by wyrwać się z tego bagna. Próbują ucieczek bądź cierpliwie czekają na odbębnienie wyroku, chwaląc, co będą robić, gdy już stąd wyjdą. Natomiast Leal jest inna. Ona całkiem przywykła do nowej rzeczywistości. Przebywanie w więzieniu tak po prostu jej odpowiada. To niezwykłe i ciężko dać wiarę zapewnieniom "filozof". A czego pragnę ja — wolności czy spokojnej egzystencji za więziennymi murami? Dawno straciłam wiarę, iż opuszczę to miejsce. Jestem, jak zwierzę zamknięte w klatce. Siedzę tu już długo i w oczach skazanych, które odsiadują równie spory okres czasu, dostrzegam ten sam, pusty, obojętny wzrok. Leal jest w tym miejscu dłużej, może my będziemy gadać, jak ona, gdy posiedzimy jeszcze parę lat. Niektóre więźniarki mają do czego wracać — kochające rodziny oraz znajomi, którzy ich nie porzucili, czekają, aż odsiedzą one swoje wyroki i wrócą. Ja jestem, jak Leal, nie mam nikogo… A raczej nie miałam… Tak mi się przynajmniej wydaje.

— Ale każdy jest inny. Nie wszyscy nadają się do odsiadki. Kobiety z kruchą psychiką nie przetrwają tutaj. — Towarzyszka kontynuuje, gdy nie doczekuje się jakiejkolwiek reakcji z mojej strony. — Masz okazję się stąd wyrwać, tak? Dlatego jesteś taka nieobecna, myślisz o tym cały czas?

Kiwam głową w odpowiedzi. To zaskakujące, jak szybko ta kobieta potrafi wszystko wydedukować ze szczątkowych informacji, a w tym wypadku, ze zwykłego pytania.

— Więc powinnaś z tej szansy skorzystać. — Kładzie mi dłoń na ramieniu. — To nie jest miejsce dla ciebie.

— Nawet nie wiem czy to się uda. — Wyznaję.

— Ale jest nadzieja.

— To za mało. Jeżeli się powiedzie, nie wiem, co zastanę po drugiej stronie muru. Przez te dwadzieścia lat świat uległ zmianie. Boję się, że na gorsze i nie mam w nim czego szukać. — Wzdycham.

— Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. Poza tym, po tamtej stronie masz coś do załatwienia. Czas na twój ruch.

— Już ci mówiłam, że… — Nie jest mi jednak dane dokończyć, gdyż strażniczki ogłaszają, iż mamy wracać do budynku.

Ociężale podnoszę swoje cztery litery z miejsca, po czym ruszam niespiesznie w kierunku wejścia. Staram się w ten sposób nacieszyć ciepłem słonecznym oraz towarzyszącym mu, lekkim wiatrem. Docieram do drzwi, jako ostatnia. Dzięki temu zabiegowi mija sporo czasu, a ja mogę najdłużej delektować się pięknym dniem. Zawsze tak robię. Gdy zostaję na placu jedynie z dwiema strażniczkami, dość szybko uwijają się one z przeszukaniem mnie i skuciem, lecz nie zostaję odprowadzona do celi. Wciąż tu stoimy.

— Co jest? — Zwracam się do jednej z nich.

Spoglądam w piwne oczy wysokiej, umięśnionej brunetki, której kosmyki włosów ledwo sięgają do uszu. Przedziałek na samym środku głowy niezbyt jej pasuje. Zbliża się do pięćdziesiątki. By zaszczycić ją mym spojrzeniem, muszę mocno zadrzeć głowę. Słońce razi mnie w oczy, więc nie widzę dokładnie, co maluje się na pokrytej piegami twarzy Susan Tinslay. Podchodzi ona do swojej przynajmniej o głowę niższej koleżanki. Jej blond loki są spięte w koński ogon, a grzywka, co chwilę wpada strażniczce do oczu. Jest kobietą około czterdziestki o błękitnych oczach — Courtney Johnes. Obie rozmawiają chwilę. Tracę zainteresowanie nimi, odwracając wzrok w stronę drzwi. To duży błąd…

Nawet nie wiem czym, ale obrywam jakimś przedmiotem w zgięcie kolana, przez co przykucam z bólu i impetu uderzenia. Szybko wracam wzrokiem do sylwetek strażniczek. Ta mniejsza dzierży metalową pałkę w prawej dłoni. Wymierza mi nią cios prosto w twarz. Moja głowa odgina się w drugą stronę od siły uderzenia. Okropny, promieniujący ból opanowuje moje ciało, a z ust wydobywa się krzyk. Nie zraża to jednak blondynki, która wymierza kolejna ciosy. Nie mam pojęcia, jak długo ta męka trwa oraz ile razy obrywam, tracę rachubę. Ciężko mi też określić, w co dokładnie trafia strażniczka, gdyż potworny ból rozchodzi się po całym moim ciele. Łzy nieprzerwanie leją się strumieniami z mych oczu, a krzyki słychać chyba na najbardziej odległym kontynencie. Zdaję sobie sprawę, że kończą się nade mną pastwić, gdy kucają przy moim bezwładnym ciele.

— Pozdrowienia od rodzeństwa. — Oznajmia rozbawiona brunetka.

Nie mówią nic więcej, tylko pomagają mi wstać i odprowadzają do celi. Kiedy rozkuwają mi ręce, a następnie znikają z pola widzenia, padam na ziemię. Próbuję się doczołgać do łóżka, co stanowi spore wyzwanie, a także kolejną porcję bólu. Używam niemal nadludzkich pokładów siły, by wejść na pryczę i nie wrzeszczeć przy tym z bólu.

***

Siedzę w sali widzeń, intensywnie wpatrując się w mojego rozmówcę, którego włosy postawione są na gumie. Jest młody, na oko koło czterdziestki. Brunet krótko przystrzyżony o bladej cerze i błękitnych oczach. Ubrany jest w elegancki, granatowy garnitur. Nie zdaje sobie sprawy, że swoim ciekawskim spojrzeniem wypalam w nim dziurę, gdyż zajmuje go lustrowanie papierów. Co jakiś czas rzuca mi krótkie spojrzenie, lecz nic się nie odzywa. Ja również milczę. Próbuję go rozgryźć po samych ruchach, mimice twarzy, ale nie idzie mi to najlepiej.

— Czemu ona tak wygląda? Co się stało? — Zadaje pytanie strażniczce.

— A skąd mam wiedzieć? Nie dam rady ich wszystkich upilnować. Pewnie pobiła się ze współlokatorką. — Odpowiada Courtney, z kpiącym uśmiechem zdobiącym jej twarz.

Ta sytuacja wydaje mi się dziwna. On o niczym nie wie? Przecież pracuje dla "Crossa", podobnie jak te dwie wyrachowane baby. Nie wyglądają oni jednak na przyjaciół czy chociażby znajomych, a nawet da się wyczuć między nimi napięcie.

— To twój obowiązek. Takie incydenty mogą źle wpłynąć na proces mojej klientki. — Prawnik znów wraca do wertowania papierów.

Beznamiętnym, szybkim ruchem przekręca kolejne strony, kiwa przecząco głową i powtarza sekwencję. Mija chwila, zanim ponownie rozbrzmiewa jego głos.

— W przypadku kary dożywotniego pozbawienia wolności z możliwością warunkowego zwolnienia po dwudziestu latach, rzadko kiedy udaje się więźniowi skazanemu za ciężkie zbrodnie, takie, jak morderstwo, skorzystać z tej opcji. — Zwraca się tym razem do mnie.

Jego słowa potwierdzają moje obawy — wyjście stąd nie będzie takie proste. Kręcę głową zrezygnowana, lecz przestaję, gdy ból ponownie rozchodzi się po moim ciele, przy akompaniamencie cichego jęknięcia. Czuję napływające do oczu łzy, lecz udaje mi się je powstrzymać przed wydostaniem spod powiek.

— Spokojnie, nie jest to niemożliwe, choć łatwo nie będzie. Musisz ze mną współpracować, jeżeli chcesz odzyskać wolność. — Stara się ponownie wzniecić we mnie płomyk nadziei, który ledwo można wyczuć.

Mam tę jedną szansę. Powinnam ją wykorzystać czy zmarnować? "Cross" pamięta. Nie zgniję tutaj w spokoju, dopóki wiem, gdzie są te zakichane dowody. Pozostaje jedynie wyjść stąd i odszukać tego czarnoskórego mężczyznę. Jeśli mylę się, co do adwokata, to może odnośnie tamtego faceta również? Potrzebuję sojusznika. Kogoś, kto raz na zawsze pogrąży Matthew, ale najpierw muszę opuścić zakład karny. Potem zajmę się poszukiwaniem tego kolesia oraz sprawdzaniem jego prawdomówności.

— Zgoda. — Moja odpowiedź wywołuje zdziwienie na twarzy Benneta.

— Dobrze, proszę pamiętać, że twoje zachowanie musi być tu nienaganne. Opinia jest wydana i z tym nie powinno być problemu. Poza próbą samobójczą, którą możemy wykorzystać na naszą korzyść, nie było żadnych więcej incydentów. Unikaj bójek, bo posłużą one, jako kotwica, która pociągnie nas na dno. — Mężczyzna otrząsa się z szoku. — Czy dzisiejsza eskapada zostanie odnotowana? — Spogląda na strażniczkę.

— Ciężko będzie ustalić, która zaczęła, bo to słowo przeciwko słowu. Nikt tego nie widział. Tamta więźniarka raczej niczego nie będzie rościć. Panna Turner z resztą też, prawda?

No pewnie, bo skazane boją się, iż też oberwą, jeśli cokolwiek powiedzą, dlatego tę wersję przyjęto za oficjalną, choć przełożeni nic o tym nie wiedzą. Sprawa rozejdzie się bez echa.

— Oczywiście. — Obdarowuję ją sztucznym uśmiechem.

***

Bennet Pov

— Nie wiem, co zrobiłeś, ale ona zaczęła współpracować. — Wciąż nie mogę w to uwierzyć.

Kto by pomyślał, że jedna wiadomość może tak odmienić zdanie, nawet najbardziej upartego osobnika. Co w niej jest, iż Turner robi zwrot o sto osiemdziesiąt stopni?

— Mówiłem, że zacznie współpracować. To as z rękawa, który zdołał ją przekonać.

— Może mnie wtajemniczysz?

— Im mniej wiesz, tym bezpieczniejszy jesteś ty i twoja rodzina. Wyciągnij ją tylko z więzienia. Na tym twoja robota dobiegnie końca, a resztą zajmę się ja. — Mój rozmówca zaciąga się papierosem.

— To nie będzie takie proste. Szanse na jej wyjście są niewielkie. — Nie pozostawiam mu złudzeń. — Poza tym coś może pójść nie tak, już na starcie. Urządzono sobie z niej dzisiaj worek treningowy. Jednak, o dziwo, tego nie odnotowano.

— Upomina się o swoje. Nie ma powodu do zmartwień. Wszyscy chcemy tego samego, żeby wyszła na wolność. Podstawionym nie zaufa, nawet tobie ciężko było do niej dotrzeć. Teraz wszystko w twoich rękach. Nikt ci nie będzie przeszkadzał. — Jest pewny swego.

— I magicznym sposobem wszystkie kłody spod nóg zostaną nam usunięte? Ten incydent i ciążący na niej wyrok, za poważne zbrodnie, nie będą miały znaczenia? W jakim ty świecie żyjesz? — Kpię.

— To wszystko tylko pokaz, a my jesteśmy jedynie marionetkami, które chcą się zerwać, żeby ugryźć lalkarza w dupę. — Mężczyzna ponownie mnie wymija, opuszczając garaż.

— Nawet nie muszę się starać. Ona wyjdzie, cokolwiek by się nie stało? — Mówię rozbawiony irracjonalnością jego słów.

— Dokładnie. — Przystaje w połowie podjazdu. — Informuj mnie na bieżąco.



2 komentarze:

  1. Dziwna sytuacja z pobiciem Marisy. Czyżby rodzeństwo wiedziało, że ktoś próbuje wyciągnąć bohaterkę z więzienia i w ten sposób dali jej do zrozumienia, żeby nic nie robiła w tym kierunku?
    Dziwi mnie, że tajemniczy mężczyzna jest tak bardzo pewny tego, że bez problemu Marisa wyjdzie na wolność. Ma jakieś wtyki? Coraz bardziej ciekawi mnie to, kim jest i czy naprawdę chce pomóc Marisie, czy ma wobec niej inne plany? Może Marisa będzie marionetką, którą wykorzysta w swoim celu, niekorzystnym dla bohaterki?

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj każdy wykorzystuje w jakimś stopniu każdego - niestety, na tym polega większość relacji. ;x Jakie plany ma mężczyzna i kim jest? Proszę o cierpliwość.
      Rodzeństwo przypomniało Marisie o swoim istnieniu, bo mogła zapomnieć. xD
      Dziękuję za opinię!
      Pozdrawiam cieplutko,
      Lex May

      Usuń