wtorek, 2 sierpnia 2016

Chapter 8

Po sprawdzeniu, czy wszyscy zamieszkujący sierociniec znajdują się w swoich pokojach, zapada głucha cisza. Zwykle młodzież z tego bidula zasypia po dwudziestej drugiej, gdyż nie chcą robić sobie kłopotów i martwić pani Allen. Sama nie jestem dumna ze swojego postępowania, ale nie mam wyboru. Zdemaskowanie bandyty jest dla mnie najważniejsze w tej chwili.
Zakładam na siebie czarne biodrówki, koszulkę i bluzę z kapturem oraz trampki w tym samym kolorze. Wyciągam spod łóżka swoją czarną torebkę, w której znajduje się nóż ukradziony z kuchni. Podchodzę jeszcze tylko do Catii sprawdzić, czy przyjaciółka na pewno śpi. Ku mojemu zadowoleniu pogrążona jest już dawno w krainie Morfeusza. Uśmiecham się mimowolnie w jej kierunku. Możemy nigdy więcej nie mieć okazji na spotkanie. Zarzucam sobie torebkę na ramię i staję przed oknem, wyczekując, aż przełożona odjedzie do domu. Mam jeszcze kwadrans, lecz wbrew pozorom to niewiele. Nerwowo zaczynam stukać paznokciami o parapet, wyczekując dogodnego momentu, aby móc wyrwać się z sierocińca.
Nie jestem w stanie na niczym się skupić. Moje myśli krążą tylko wokół tego całego „Mroku”, który całkowicie odmienił moje życie. Przez niego najwyraźniej spotkało mnie samo pasmo nieszczęść, a ja przeszłam prawdziwe piekło. Tyle wizyt u specjalistów, żeby wyleczyć się z tej traumy, jednak nikt mi nie pomógł. Najbardziej obawiam się tego, iż to może nie być on. Jest taka możliwość, że to niewinny człowiek, którego fałszywie oskarżam na siłę, szukając winnego swojego cierpienia. Nie mam całkowitej pewności, ale przynajmniej spotykając się z nim rozwieję swe wątpliwości. Policja zrobi z dowodami, co zechce. Mogą go prześwietlić i sprawdzić czy ma coś na sumieniu. Nie wiem, co zrobię jeśli dowiem się, iż to nie jest osoba, której poszukuję.
Czas leci nieubłaganie, a ja tkwię w miejscu zamiast działać. Zaraz tutaj wrosnę w podłogę i zapuszczę korzenie, jak czegoś nie zrobię. Postanawiam nie czekać dłużej i spróbować jakoś wydostać się z tego budynku. Otwieram delikatnie drzwi, nie chcąc, aby zaskrzypiały i w ten sposób zdradziły mój zamiar opuszczenia pomieszczenia. Zamykam je za sobą również uważając, by drzwi nie wydawały z siebie żadnego dźwięku. Powoli schodzę po schodach na pierwsze piętro, a następnie na parter. Tutaj już muszę zachować większą ostrożność, gdyż sprzątaczka zawsze pilnuje wejścia i ma klucze do drzwi wyjściowych. Zatrzymuję się przy ścianie i lekko wychylam zza niej głowę, aby rzucić okiem, czy ktoś nie stoi mi na drodze do wyjścia. O dziwo korytarz świeci pustkami. Zadowolona z takiego obrotu sprawy niemalże od razu podbiegam w stronę drzwi wyjściowych i chwytam za klamkę. Niestety bardzo się rozczarowuję, ponieważ zawsze mam pod górę. Mosiężne drzwi są zamknięte, a ja nie posiadam kluczy. Wstępuje we mnie ogromna wściekłość, jednak nie mogę się poddać, nie teraz, nie w takiej chwili, kiedy jestem blisko zdemaskowania sprawcy. Mam wreszcie jedyny trop i zamierzam nim podążać. Muszę jakimś sposobem zdobyć klucz. Wiem, że posiada go sprzątaczka. Akurat jej skromny pokoik znajduje się z lewej strony od gabinetu pani Allen. Niepewnym krokiem idę ku pomieszczeniu, w którym klucze przetrzymuje pewna starsza kobieta. Mam ogromną nadzieję, że nie spotkam jej w pokoju. Liczę na to, iż rozmawia sobie teraz z przełożoną.
Sprzątaczka to starszawa kobieta po sześćdziesiątce, która posiada liczne zmarszczki. Jest cały czas radosna i uśmiechnięta. Uwielbia zagadywać wszystkie dzieciaki oraz panią Allen. Z ogromną przyjemnością słuchamy jej historii, gdyż ma dużo ciekawych rzeczy do opowiedzenia. Wiele w życiu przeszła, lecz nigdy nie widać jej smutnej. To wzór kobiety nigdy nie poddającej się, dążącej do swoich celów wszystkimi możliwymi siłami. Od zawsze kocha dzieci, dlatego pracuje jako sprzątaczka w tym sierocińcu. Przyjmował ją inny przełożony, za którym mało kto przepadał. Odchodząc na emeryturę przekazał pieczę nad tym miejscem właśnie pani Allen. W przeciwieństwie do niego, nowa i zarazem młoda przełożona świetnie dogaduje się z całym personelem. Sprzątaczki i kucharki są zadowolone, że mają wreszcie na tak ważnym stanowisku kogoś, kogo faktycznie obchodzą losy dzieciaków zamieszkujących sierociniec.
Niepotrzebnie tracę czas na myślenie o tych czasach, o których wiem tylko z opowieści sprzątaczki. Uchylam lekko drzwi, chcąc dyskretnie wypatrzyć czy pokój jest pusty. Przynajmniej tym razem nie spotyka mnie niemiła niespodzianka, bo tak jak przypuszczam, pani Carter rozmawia z przełożoną. Złowieszczy uśmieszek wstępuje na moje usta.
Pomieszczenie zachowane jest w barwach ciepłych, dominuje tu kolor czerwony. Jak widać jest tutaj łóżko, drewniana szafa oraz stolik z dwoma krzesełkami. Wygląda na podobny pokój, jaki mają wszystkie dzieci zamieszkujące sierociniec.
Wzrokiem szukam kluczy od drzwi wyjściowych. Wiedząc, iż mam coraz mniej czasu, chcę przewrócić ten pokój do góry nogami, byle tylko znaleźć te cholerne małe kluczyki, dzięki którym mogę się wydostać z ogromnego budynku. Nie ma ich nigdzie, dosłownie przeszukuję każdy zakamarek tego pokoju i nie znajduję poszukiwanego przedmiotu. Pani Carter musi mieć przy sobie klucze od wszystkich pomieszczeń. I tu pojawia się problem — jak mam je zdobyć? Zagadać starszą kobietę i podstępem je zabrać? Nie poddam się, jestem zbyt blisko celu. Powstrzymują mnie jedynie te cholerne drzwi. W tym pokoju nie znajdę poszukiwanego przedmiotu, więc podchodzę do drzwi i chwytam za klamkę. Powstrzymuję się jednak przed naciśnięciem jej, słysząc w niedalekiej odległości kobiece głosy. W głowie pojawia mi się jedna myśl — wpadka. Wiem, do kogo należą ów głosy — jeden do przełożonej, a drugi do woźnej. Jeśli mnie tutaj nakryją, mogę się pożegnać z możliwością zdemaskowania „Mroku”. To moja jedyna szansa i nie chcę jej zmarnować.
Gdy odgłosy stają się coraz głośniejsze, zaczynam panicznie szukać miejsca, w którym mogę się schować. Przestrzeń między łóżkiem a podłogą jest zbyt wąska, abym mogła się tam zmieścić. Widząc, jak klamka zostaje pomału naciśnięta, wpadam w większą panikę. Moją ostatnią deską ratunku jest schowanie się w szafie! Rzucam się pędem w kierunku mebla, a następnie chowam w nim. Lekko uchylam drzwiczki, żeby wypatrzyć dogodny moment do opuszczenia tego pomieszczenia. Do pokoju wchodzi pani Carter, nadal dyskutując z przełożoną sierocińca. Mam ogromną nadzieję, iż mnie nie zauważą. Kobiety są tak pochłonięte jakąś rozmową, która mnie nie interesuje, że nie zwracają uwagi na leciutką zmianę w tym pokoju dokonaną przez mój udział. Woźna wyjmuje z kieszeni kluczyki i kładzie je na stoliku, po czym opuszcza pokój razem z panią Allen. Nerwowo czekam jeszcze minutę, aby mieć całkowitą pewność na to, iż kobiety są w bezpiecznej odległości, żebym mogła wyjść z szafy. Schowanie się w tym meblu to mój najlepszy pomysł. Opuszczam miejsce, w którym powinny znajdować się same ubrania. Zajmują za dużo miejsca, przez co męczę się w ciasnocie, ale nareszcie mogę z niej wyjść. Rozprostowuję się i podbiegam do stolika. Chwytam w ręce klucze, a następnie podchodzę do drzwi. Przysłuchuję się uważnie czy nikt nie nadchodzi. Gdy nie słyszę na korytarzu żadnych ruchów, wychodzę z pokoju woźnej. Idę cicho, bezszelestnie w stronę wyjścia. Skradanie nie jest moją mocną stroną, ale staram się przedrzeć jak najciszej do wyjścia. Jest to nie lada wyzwanie i powinnam za to otrzymać złoty medal.
Zatrzymuję się przy wyjściu. Przyglądam się po kolei wszystkim kluczom i staram dopasować jakiś do zamka. Pierwszy odpada, ponieważ jest mosiężny. Drugi niestety nie pasuje, podobnie trzeci i czwarty. Po co jej tyle tych kluczyków?! Lekko zirytowana staram się dopasować na siłę kolejny klucz, jednak i tym razem się zawodzę. Jak będę tak stać w nieskończoność, to faktycznie nakryje mnie woźna, wracając do swojego pokoju. Nerwowe przymierzanie do zamka kluczy na siłę nic mi nie da. Biorę głęboki oddech i wybieram tym razem klucze od końca. Pięć ostatnich odpada na samym starcie. Moim oczom rzuca się za to jeden z nich, mały na samym środku, wciśnięty między dwa mosiężne klucze. Wkładam go do zamka, przekręcam i ku mojemu zdziwieniu, gdy odpycham od siebie drzwi, te nie stawiają oporu, lecz pozwalają mi opuścić budynek. Zamykam oczywiście owe szklane drzwi za sobą. Szyderczy uśmieszek nie znika z mojej twarzy. Jestem na zewnątrz i mogę bez problemu iść nakryć mój cel na gorącym uczynku. Klucze oddam woźnej jutro, podrzucę je jakoś. Teraz nie ma dla mnie większego znaczenia, w jaki sposób zwrócę kluczyki pani Carter. Chowam je do torebki, a następnie ruszam w wyznaczone miejsce.
Powietrze jest chłodne, orzeźwiające. Ulice są praktycznie puste, a na chodniku nie ma ani jednego przechodnia. Każdy boi się wyjść po zmroku, a mnie przechadzka nie przeszkadza. Powinnam częściej takie urządzać, ale bez okazyjnie. Nie mam, aż tak sporego kawału drogi do przejścia, więc dość szybko docieram w wyznaczone miejsce. Ogromnie dziwi mnie fakt, iż jeszcze nikogo tutaj nie ma. Wyciągam telefon z torebki i parzę na godzinę. Za pięć minut będzie równo dwudziesta trzecia. Mimo początkowych problemów ze zdobyciem kluczy, jestem jeszcze przed czasem. Skoro tak, to się przygotuję.
W jednej ręce pozostawiam smartfona, a drugą chwytam nóż kuchenny. Można tutaj dotrzeć trzema drogami. Jedną przyszłam ja, druga jest naprzeciwko mnie, a trzecia biegnie od strony jedynej lampy, która znajduje się za zakrętem w lewo. Moja lokalizacja jest idealna, ponieważ mam tutaj ogromny kontener, który jak kucnę, zasłania mnie całą. Którąkolwiek z dwóch pozostałych dróg nie przyjdzie „Mrok” to zostanie zaskoczony. Szach i mat.
Kontener jest praktycznie przy ścianie, ale jednak w pewnym odstępie. Dzięki temu jest mała przestrzeń i mogę obserwować przez nią uliczkę, gdzie jest lampa. Lewą ręką włączam aparat w telefonie, a w prawej trzymam nóż na wysokości biodra. Cierpliwie czekam, aż ujrzę osobę, przez którą być może tyle wycierpiałam. Nadal nie ma tej tajemniczej osobistości, która przysłała mi tą cenną informację o miejscu spotkania, mającego się tu odbyć.
Moje serce przyspiesza swój rytm, kiedy dostrzegam jakiegoś chłopaka, zatrzymującego się przy lampie. Bardzo wysoki i umięśniony. Więcej nie jestem w stanie o nim powiedzieć, gdyż na głowie ma kaptur i ustawiony jest akurat tak, że światło lampy nie pada mu na twarz. Czyżby to on? Czy to jest „Mrok”?
Głośno przełykam ślinę, słysząc kroki obok kontenera. Ta tajemnicza postać zmierza do osoby stojącej przy lampie. Patrząc na jego posturę jestem pewna, że to również jest chłopak i to wyższy od tego, z którym zaczyna konwersację. Również ma zarzucony kaptur na głowę, ale odwrócony jest do mnie tyłem. Spotkanie się zaczyna, lecz teraz nie wiem, który z nich to mój cel. Staram się przysłuchać ich rozmowie i wychwycić ważne elementy, mogące mi pomóc w odróżnieniu „Mroku” spośród tych dwóch, ale niestety znacząca odległość utrudnia mi to. Nie mogę podejść bliżej, bo nie ma tam niczego, za czym da się schować, a nawet jeśliby się coś znalazło, to jeden z nich na pewno mnie zauważy. Muszę pozostać na miejscu i zachować wszelkie środki ostrożności, gdyż nie wiem do końca z kim mam do czynienia. Zrobienie zdjęć w tym momencie tez nic nie da, skoro nie można zobaczyć twarzy żadnego z mężczyzn. Chowam urządzenie do kieszeni.
Wydaje się, iż rozmowa przebiega bez zarzutu i chłopcy żegnają się po jakiejś chwili uściskiem dłoni. Każdy z nich wraca stroną, którą przyszedł. Może jeden z nich to właśnie mój informator? Mogę pobiec tylko za jednym i postanawiam odpuścić tego znajdującego się najdalej, wracającego trzecią uliczką. Tymczasem ten drugi nieznajomy szybkimi krokami idzie w moją stronę. Ma tu do wyboru dwie uliczki, ale jestem w stu procentach pewna, że wybierze tą, z której przyszedł. Moje przypuszczenia się potwierdzają. Wychodzę pomału zza kontenera i ruszam za tajemniczym chłopakiem. Idę szybko i zdecydowanie, ale muszę przy tym również bezszelestnie się do niego zbliżać. Jest to trudna sztuka, lecz mą motywacją jest chęć poznania prawdy. Może dotrę do jego kryjówki? Albo jeszcze lepiej... Skoro jest odwrócony... To może się go pozbędę? Nie jestem pewna czy to "Mrok". Poza tym ja mam kogoś zamordować? Jeśli faktycznie to poszukiwany przeze mnie facet i zabił moich rodziców, to on się nie wahał! Ale...
Pewna siebie i tego, że mój wróg nie ma pojęcia, iż go śledzę, postanawiam wykonać swój ruch. Ściskam mocno rękojeść noża i biorę jeden, pewny zamach na tylną część szyi, między 3 a 4 kręgiem nieznajomego. Mam ogromną ochotę zamknąć oczy, by nie widzieć, co stanie się z moją ofiarą, ale nie potrafię. Ponownie w mojej podświadomości budzi się myśl, że chcę zobaczyć, jak rzekomy winowajca odpowiada za grzechy swoim cierpieniem... Widok jego ostatnich płytkich oddechów przed wykrwawieniem się, będzie dla mnie prawdziwą rekompensatą za śmierć mych rodziców.
Gdy nóż już praktycznie dosięga celu, spotyka mnie niemałe zaskoczenie. Chłopak w chwili odwraca się i łapie mnie za nadgarstek. Rozszerzam oczy ze zdziwienia oraz biorę jeden płytki oddech z przerażenia. Przeciwnik nie zamierza się patyczkować i przygniata mnie do ściany jednego z budynków. Lewą dłoń przygważdża mi na wysokości ramienia do ceglastej ściany, a drugą, w której ściskam nóż, nadal trzyma w żelaznym uścisku. Promieniujący ból z prawego nadgarstka robi się nie do zniesienia i po ułamku sekundy upuszczam narzędzie na ziemię. Teraz chcę jak najszybciej uciec, jednak nie mogę się ruszyć. Jestem zdana na jego łaskę. Chłopak jest wyższy ode mnie o całą głowę. Boję się nawet podnieść swój wzrok na niego.
— Małe dziewczynki nie powinny bawić się ostrymi narzędziami. — Zaczyna rozmowę. — A teraz mów kto cię przysłał.
Nie odpowiadam na to pytanie. Widać, że nie tylko ja z całego serca pragnę jego śmierci, jeśli jest to oczywiście osoba, o której myślę. Niestety chłopak nie daje za wygraną i przygniata mnie mocniej do ściany, oczekując odpowiedzi.
— Nikt. — Odpowiadam.
— Sama wpadłaś na tak beznadziejny pomysł, aby rzucić się w pojedynkę na mnie? — Pyta wyraźnie rozbawiony.
Mimo wszystko postawny chłopak zachowuje środki ostrożności i rozgląda się, czy na pewno jesteśmy tutaj sami. Akurat nie spotka go zawód, gdyż tak właśnie jest. Przez moją głupotę wpakowuję się teraz w niezłe bagno. Ten koleś może zrobić ze mną cokolwiek zechce.
— Tak. Nie musisz się rozglądać, bo nie ma ze mną nikogo innego. — Mówię po chwili.
— A co ty masz do mnie? Psa ci zabiłem? — Nadal nie traci swojego dobrego humoru.
— Jesteś „Mrok”, prawda? Owszem zabiłeś, ale o wiele cenniejsze osoby... — Zbieram się w sobie, aby wykrzyczeć mu ostatnie słowa prosto w twarz. — Moich rodziców!
 — Może zwą „Mrok”, a może nie. Jakich rodziców? — Nagle jego ton głosu zmienia się na bardziej poważny.
 — Patric i Elizabeth Turner. Co? Już nie pamiętasz jak ich zamordowałeś, a potem upozorowałeś nieszczęśliwy wypadek, podpalając nasz dom?! — Wypowiadam cały zarzut.
            Skoro i tak nie jestem w stanie się wydostać, to przynajmniej chcę zrozumieć, dlaczego odebrał mi rodziców. Jeśli już ma mnie zabić, to muszę znać powód, dla którego pozbawił mnie tych dwóch najważniejszych osób w moim życiu.
            — Słyszałem o tym wypadku, ale cię rozczaruję. — Zbliża swoją twarz do mojego lewego ucha. — To nie ja ich zabiłem. — Szepcze.
— Skończ chrzanić! Wiem, że to ty!
— Dziewczyno, weź się zastanów, co mówisz. Kiedy to się stało sam byłem jeszcze bachorem, więc jak twoim zdaniem mogłem tego dokonać? — Jego wypowiedź jest zaskakująca.
— Bachorem? To ile ty masz lat? — Zadaję kolejne pytanie.
— Wystarczająco.
— W takim razie jak nie ty to zrobiłeś, to niby kto? — Nie wierzę w jego słowa.
— Nie mam zielonego pojęcia. Z Sydney wyprowadziłem się dawno temu i to nie są moje rewiry. Gadaj z tamtymi gangami, o ile nie zechcą przed udzieleniem odpowiedzi zedrzeć z ciebie ubrania.
— A ty nie zamierzasz tego zrobić? — Pytam, starając się chociaż częściowo poznać jego plany związane z moją osobą.
— Chcesz mnie do tego sprowokować? — Tym razem jego ton głosu powraca do stanu poprzedniego, czyli luzackiego. — Nie jestem takim zwierzęciem jak oni. Obrażasz mnie sądząc, że mogę tak postąpić.
Jego słowa są dla mnie nie małym szokiem. Nie jestem pewna czy powinnam mu wierzyć, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiada mi, iż chłopak nie ma powodu, żeby kłamać. Może on nie należy do tamtego gangu, który tak okrutnie gwałci niewinne dziewczyny i brutalnie je morduje oraz katuje mężczyzn tak, że nie da się ich poznać?
— Odpowiedz poważnie na to pytanie. Jesteś „Mrokiem”, czy nie? — Pytam, chcąc mieć pewność, iż nie pomyliłam osób.
— Po co jest ci ta wiedza?
— Bo właśnie jego  oraz "Crossa" oskarżają o zamordowanie moich rodziców. — Odpowiadam automatycznie.
— Pismaki i prezenterzy telewizyjni? — Dokładnie wie, o kogo chodzi. — No nie żartuj, że wierzysz w takie brednie? Oni potrafią ludziom wcisnąć każdy kit.
— Do tej pory ignorowałam wszystko, co mówili, ale ta jedna informacja zmieniła wszystko. Odpowiedz na to cholernie pytanie. To ty jesteś „Mrok”, czy nie?! — Bulwersuję się.
— A nawet jeśli, to co?
— Jak to co?! O tobie jest głośno w telewizji. W gazetach rzadko kiedy można trafić na artykuł bez twojego udziału. Jeśli nie zabiłeś moich rodziców, to i tak zamordowałeś pewnie nie jedną osobę. — Mówię.
— Wysnuwasz takie przypuszczenia nawet mnie nie znając. Przywykłem do tego, że jestem oskarżany o zbrodnie, których nie popełniłem.
Przez chwilę zastanawiam się jak mu odpowiedzieć. Nie jest oskarżany bez powodu, jednak faktycznie może mieć trochę racji. Byle jaka sprawa, z różnych miast poza Woodstown, chociaż on znajduje się tutaj. Na świecie jest pełno gangów, a i tak wszystkie makabryczne zbrodnie przypisywane są właśnie jemu.
— Nie zaprzeczysz? — Pyta pewny siebie.
— Może dałeś im jakiś powód, do tego jedną zbrodnią, którą dokonałeś i teraz wlepiają ci każdą po kolei? — Znajduję jakieś wytłumaczenie.
— Wybacz mała, ale jestem niezauważalny. Nie ma takiej możliwości, żeby ktokolwiek widział jakąkolwiek zbrodnię przeze mnie popełnioną. — Chłopak podejmuje się dalszej dyskusji.
— Jesteś niby taki bezbłędny? — nie dowierzam.
— Jak myślisz, skąd wzięła się moja ksywka?
— Nie mam pojęcia. — Odpowiadam szybko.
— Ponieważ jestem jak „Mrok” niezauważalny. Nie da się mnie zobaczyć, gdyż działam pod jego osłoną.
— Faktycznie przemyślana ksywka. — Przyznaję. — To co teraz?
— Co masz na myśli? — Chłopak jak widać nie załapuje, o co mi chodzi.
— Będziemy tutaj tak stać do rana, zabijesz mnie, czy co zrobisz? — Wymieniam kilka opcji.
— Teraz puszczę cię wolno, ale następnym razem nie wpadnij na tak głupi pomysł, a już na pewno nie obieraj sobie jakiegoś innego gangstera za cel, bo to się źle dla ciebie skończy. Zrozumiałaś? — Jego odpowiedź mnie satysfakcjonuje i zaskakuje zarazem.
Pomału zwalnia moje ręce z żelaznego uścisku, a następnie odsuwa się ode mnie. Nadal tkwię w tej samej pozycji, zastanawiając się nad jego słowami. Dostrzegając, iż chłopak się oddala, odrywam się od ściany i biegnę za nim, lecz za moment się zatrzymuję.
— Nie rozumiem. Dlaczego jesteś taki beztroski? "Mrok", jednego z największych gangsterów opisywano raczej jako bezwzględnego. Czemu tak po prostu odpuszczasz, chociaż chciałam cię zabić? Nie rozumiem... Jesteś typem jakiegoś luzaka? A może faktycznie pomyliłam osoby... — Moje słowa sprawiają, iż chłopak się zatrzymuje.
— Nie każdy jest taki sam. Poza tym nie muszę ci się tłumaczyć, dziewczynko. Nie znasz mnie, więc nie wyciągaj pochopnych wniosków. — Jego ton głosu staje się szorstki.
— Nie wiem, czemu po prostu ze mną rozmawiasz i puszczasz mnie wolno... Chociaż to wyjaśnij... — Nie daję za wygraną.
— To mało ważne. Lepiej odpuść sobie takie głupoty, bo nasze następne spotkanie może nie być takie miłe.
— Następne? Nie mam zamiaru drugi raz próbować...
— To twoja pierwsza mądra decyzja. — Stwierdza, nadal będąc odwrócony do mnie plecami.






Hejo! Dość długo mnie tutaj nie było. xD Wpadłam tylko napisać, że jeszcze żyję. :D Hmm, byłam pewna, iż poprzedni rozdział wstawiałam w lipcu, a nie czerwcu. xD W każdym razie pojawia się 8 i nie wiem, co o niej myśleć. xD Na komentarze pod poprzednim chapterem zaraz odpiszę. :) Czy ktoś tak wyobrażał sobie tą akcję? Zawiodłam nią na całej linii, ale mówi się trudno. xD Może innymi uda mi się zrehabilitować, o ile jeszcze bardziej nie pogorszę. xD To jest dziwne, że akurat sprzątaczka mieszka w tym sierocińcu, jednak u mnie tak jest, bo to opko jest dziwne i tyle. xD

6 komentarzy:

  1. Hejo kochana! :3
    Dobrze mówiłaś, że rozdział będzie zaskakujący :D Ale od początku.
    Gdy Marisa szukała kluczy w pokoju sprzątaczki to myślałam, że zostanie przyłapana (a tak w ogóle to nie uważam za dziwne, że sprzątaczka mieszka w sierocińcu, może tak jej wygodnie albo nie ma bliskich i nie chce być sama xD). Przynajmniej odnosiłam takie wrażenie, jednak byłam niemalże pewna, że bohaterka i tak spotka się z „Mrokiem”. Dobrze, że była ta szafa, w której mogła się schować. Gdy sprzątaczka weszła do swojego pokoju, to zastanawiałam się, czy w nim zostanie, czy też nie. Szczerze powiedziawszy to liczyłam na to pierwsze. Może dlatego, że byłam ciekawa, i wciąż jestem, co Marisa zrobiłby w takiej sytuacji. Może czekałaby, aż ta pójdzie spać, czy coś? Tyle że czas ją gonił...
    Po spotkaniu tych dwóch gości, myślałam, że ten drugi zauważy schowaną Marisę. Gdy natomiast ta postanowiła go zaatakować (wtedy miałam wrażenie, że nagle okaże się, że poszła nie za tym gościem) miałam nadzieję, że uda jej się zranić chłopaka. Cóż. Było do przewidzenia, że tak się nie stanie xD Od momentu, kiedy to Marisa została przyłapana na gorącym uczynku, czytałam z wielkim napięciem. Zastanawiałam się, co będzie dalej! Przyznaję, że spodziewałam się tego, że „Mrok” mógłby coś zrobić Marisie. Zdziwiłam się, że ich rozmowa przebiegła tak… normalne. Serio.
    Gdy Marisa powiedziała „...tobie jedynemu można zaufać” to zdziwiłam się. Z tym zaufaniem chyba trochę przesadziła. Może i nie chciał jej zabić, ale to jeszcze nie znaczy, że można mu ufać. W końcu to gangster.
    Skoro nie on zabił rodziców bohaterki, to kto?...
    Ejj ale powiedz, że „Mrok” jeszcze się pojawi xD Bo tak szczerze to polubiłam go. Ach ta moja skłonność do typów spod ciemnej gwiazdy :') Tacy w opowiadaniach zwykle szybko skradają moje serce ♥
    Hm... No i wciąż pozostaje pytanie: Kim jest „Mrok”? Mam wrażenie, że to ten blondyn, co obserwował Marisę... Yyy czy ja już wcześniej o tym mówiłam? Bo już nie pamiętam xD Ale tamten to raczej był tym, co podsunął jej wiadomość. Tylko po co?
    Z niecierpliwością czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :*

    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm nawet nie wiem od czego tu zacząć xD No właśnie jest wiele wytłumaczeń, dlaczego sprzątaczka tam mieszka ;p Zastanawiałam się czy by nie zostawić jej w tym pokoju, ale miałabym problem z opisaniem tego jakby Marisa się wydostała :P Bo faktycznie czas ją gonił. W każdym razie o tym "zaufaniu" to tak jakoś palnęłam, ale Turner to naiwne dziecko xD Przed chwilą myślała, że to morderca jej rodziców i chciała go zabić, a później z takim tekstem wyskakuje xD Można by uznać to za moją pomyłkę tutaj, jednak to celowe :P Hmm co do tego blondyna i Mroku to nie mogę powiedzieć xD Mrok na sto pro pojawi się jeszcze nie raz, bo jest jednym z głównych bohaterów tutaj. Jeżeli chodzi o cel podesłania Marisie wiadomości - wszystkiego się dowiesz w swoim czasie xDD
      Dziękuję za opinię kochana :*

      Usuń
  2. Hej, hej ;) To znowu ja, nie masz mnie dość?;)

    Zaczynajmy :D Muszę przyznać, że bardzo podobał mi się początek. Ten fragment z wyjściem z pokoju, szukaniem kluczy, schowaniem się w szafie wyszedł Ci super. Naprawdę mnie wciągnął. Potem gdy dziewczyna schowała się za kontenerem, też czułam emocje. A gdy wyskoczyła z nożem na przeciwnika, a on nie dał się zaskoczyć - też mega mi się podobało. Tylko potem - przy czytaniu rozmowy - było gorzej. Ale do tego wrócę zaraz.

    Podobało mi się to, jak rozegrałaś sprawę ze sprzątaczką. Przyznam się szczerze, że nawet nie zorientowałam się, że może być coś dziwnego w tym, że została na noc w Domu Dziecka :D Nie zwróciło to mojej uwagi i dopiero po przeczytaniu dopisku pod rozdziałem doszłam do wniosku, że to rzeczywiście może być dziwne;D
    Pomijam beznadziejne i naiwne zachowanie Marisy, bo wiem, że tak to miało być i że to świadczy o jej charakterze :D
    Przyznam, że miałam też dreszczyk emocji, gdy przeczytałam, że Marisa siedzi za kontenerem, a któryś z chłopaków idzie w jej stronę. Byłam pewna, że w końcu ją zobaczą i będzie draka! :D A! I super był też ten fragment, gdzie ona zastanawia się, którego chłopaka powinna zaatakować. Wyszło ci to bardzo naturalnie, ale też trochę dramatycznie. Już widziałam oczami wyobraźni, jak zabija kogoś, kto zupełnie nie ma związku ze sprawą. To by były jaja... :D

    A jeśli chodzi o tą rozmowę na końcu, to ona jest najgorszym punktem tego rozdziału. Dlaczego? Bo wydała mi się strasznie... nienaturalna. Marisa cały czas wypytuje tajemniczego mordercę, czy na pewno jest tym mordercą. Który poszukiwany bandzior stanąłby twarzą w twarz z nastolatką i powiedział "tak, to ja jestem tym, kogo wszyscy szukają". Przecież to by było idiotyczne... Ona sie zachowywała tak, jakby gadała z kolegą. Brakowało mi strachu w tej rozmowie, jakiejś znacznej dominacji Mroka. Wcześniej przedstawiałaś go jako bezwzględnego mordercę, a teraz wydał mi się takim... chłopczkiem z gimbazy. Poza tym ten tekst, że można mu zaufać, ten podziw w jego słowach na samym końcu, ta pewność, że "wiem, że Mrok to ty"... to wszystko było takie bardzo filmowe, trochę przekoloryzowane, zbyt romantyczne (?), a za mało sensacyjne. Zrobiłaś z niego takiego luzaka, a nie chłopaka, którego naprawdę można się bać. Wyskoczyła na niego z nożem, zza jakiegoś kontenera, po czym została natychmiast obezwładniona, a on ją za to w pewnym sensie podziwia... Nie widzi mi się to. Powinien jej powiedzieć, że jest skończoną idiotką, naiwną dziewczynczką, bo właśnie taka jest prawda.
    Nie wiem czy dobrze przedstawiłam swoje myśli, ale mam nadzieję, że zrozumiesz o co mi chodzi;)

    A teraz pozdrawiam i czekam na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana nie mam Cię dość w żadnym wypadku! :D
      Hmm starałam się tam jakoś pokazać emocje, niepewność czy uda jej się wydostać i zdążyć na czas, czy uda jej się również zaatakować właściwą osobę. Natomiast zdaję sobie sprawę, że skopałam sprawę na całej linii z tą rozmową. Niestety nad tym muszę jeszcze sporo popracować, bo najpierw jak uda mi się zbudować napięcie, to potem je rozładuję w taki sposób.. Dziękuję za wytknięcie mi tego - cały czas staram się z tym walczyć ^^
      Dziękuję za opinię kochana :*

      Usuń
  3. Woho! Początek był ekstra! Brawo! <3 Trzymałam się spięta, czytałam i trzymałam kciuki za sprawę Marisy. Bardzo podobała mi się ta niepewność, nutka strachu, gdy weszła jej przełożona i sprzątaczka, oraz to, że nie mogła znaleźć kluczy i bała się przyłapania. Emocje były fajnie opisywane, płynne przejścia i było po prostu ekstra! Czegoś takiego oczekiwałam! Gdy już uciekła, schowała się i polowała na tego chłopaka, też miałam ciarki i byłam ciekawa, co takiego się wydarzy. Ale. Spodziewałam się bitki, wyzwisk, przemknięcia życia przed oczami, a wyszła luźna rozmowa z gangsterem. Nie wątpię w to, że kogoś musiał zabić, aczkolwiek, właśnie ujawnił się! Przyznał się do tego, że jest mrokiem, trzymał dziewczynę, zostawiając na niej swoje odciski palców, mógł zostawić nawet swój włos... wpadłby w ręce policji! Bardziej mi to przypomina romans, a nie atak z próbą zabójstwa. Chociaż... przyznam szczerze, że czytałabym taką historię miłosną zranionej dziewczynki i gangstera XD Takie BadBigLove XD
    Dobsz, lecę dalej :* I naprawdę, z czystego serducha mówię, że początek był miodzio :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Początek dobry, ale Lex potrafi wszystko spierdolić (w drugą stronę też to działa). xD Przynajmniej wiem, że jak chcę to potrafię trzymać w napięciu. Jednak miałam tutaj pewien pomysł, nie mogę zdradzić o co chodzi, ale taka forma rozmowy nie była przypadkowa.
    Hmmm, pisania romansidła nie mam w planach, choć ta scena mogła coś sugerować, ale znowu nie mogę spoilerować. xd
    Dziękuję, podobnie jak w przypadku końcówki prologu. Zawsze coś będzie nie tak w rozdziale, choć jest to planowane. :P

    OdpowiedzUsuń