Hejka! Ten rozdział jest troszeczkę krótszy od poprzedniego, ale zdumiewa mnie, że potrafię pisać jeszcze takie ilości tekstu. xD Co myślicie o tych wydarzeniach? Gdyby ktoś nie wiedział, wspominam tutaj o rzeczach, które zabierał ze sobą Luke na końcu 19 rozdziału Mroku! Nawet taka pierdoła okazuje się mieć znaczenie. Co sądzicie o tych wydarzeniach? Miłego czytania!
Stukam palcami o kuchenny blat, zniecierpliwiona. Stres związany z wizytą u kuratora, a także rewelacje dotyczące przeszłości Parkera nie pozwalają mi zasnąć. Chcę z nim pewną kwestię wyjaśnić, zanim zdecydujemy się na kolejne, poważne kroki w sprawie "Crossa". Poprzednio śmierć poniosło trzech policjantów… Nie chcę, żeby się to powtórzyło niezależnie czy będą to obcy ludzie, czy przyjaciele, którzy mnie zranili. Muszę mieć pewność, iż nie jesteśmy pionkami w grze Parkera, które z łatwością poświęci w drodze do celu.
Słyszę szczęk kluczy w zamku. Drzwi wejściowe zostają cicho otwarte, a później zamknięte. Kroki mojego towarzysza stają się coraz głośniejsze, aż dostrzegam w progu jego sylwetkę.
— Dzień dobry. — Odkłada papierowe torby z zakupami na blat. — Czekasz na mnie czy nie możesz spać? — Zaczyna rozpakowywanie produktów.
— Jedno i drugie. — Biorę głęboki oddech. — Khadi Parker, reporterka śledcza była twoją żoną?
Mężczyzna zastyga w bezruchu z dłońmi we wnętrzu torby. Jego twarz przybiera nieopisany wyraz, po czym wraca do wcześniej wykonywanej czynności. Nie patrzy na mnie, cała jego uwaga poświęcona jest produktom.
— Owszem. — Jego odpowiedź jest krótka i rzeczowa.
— Dlaczego chcesz naprawdę wysłać "Crossa" za kratki? Czy to ma coś wspólnego ze śmiercią twojej żony?
— Dawno temu zajmowała się sprawą pewnego młodego biznesmana. Uważała, że jest to świetny temat. W końcu miał ponoć swoją drugą, mroczną, przestępczą twarz. Nikomu nie zdradzała, o kogo chodzi, nawet mnie. Chciałem tylko, żeby na siebie uważała, ale była coraz bardziej zakręcona na tej sprawie. Jakiś czas później stała się strachliwa, non stop oglądała się za siebie. Wiedziałem, że się czegoś bała, lecz nie chciała mnie w to mieszać. Mijały lata, a jej strach nie ustępował. Próbowałem dowiedzieć się, o co chodzi, jednak byłem zbywany. Samych "dowodów", które zbierała też nie znalazłem. — Wzdycha. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężko jest chronić kogoś, kto ci nie ufa. Przecież byłem jej mężem, do cholery. Wolała zrobić to sama. Pewnego dnia wyszła, mówiąc, że niedługo wszystko się ułoży, a sprawa zostanie zakończona. — Zaciska mocno powieki. — Wtedy widziałem ją po raz ostatni.
— Została porwana?
— Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło, ale poruszyłem wszystkie swoje kontakty, nawet informatorów z półświatka. Jej zniknięcie było spowodowane sprawą, którą się zajmowała. Chodziło o niejakiego "Crossa". Musiałem sporo czasu i środków poświęcić, żeby odkryć, kim on jest. Ma na usługach sporo ludzi, lecz jeden delikwent wydał mi się interesujący. Był nim handlarz żywym towarem, którego próbowaliśmy wielokrotnie zapuszkować, lecz nam się wywinął, dzięki młodemu adwokatowi Harvey'owi. Informatorzy doprowadzili mnie do niego. Twierdzili, że ostatni raz widzieli moją żonę w dniu, kiedy przewoził "towar" za granicę. Kolejne tygodnie działań doprowadziły mnie pod właściwy adres. Niestety, spóźniłem się. Khadi leżała martwa w łóżku jakiegoś obskurnego burdelu. Od tamtej pory nic poza sprawą "Crossa" nie ma dla mnie znaczenia. Gdybym wcześniej zareagował mimo sprzeciwów żony, ochroniłbym ją i wysłał tego popaprańca do więzienia.
— A jaką rolę w tej historii odgrywa Luke? Mówiłeś, że znał się z Khadi, ale skąd? — Ta kwestia wciąż mnie zastanawia.
— Nie mam pojęcia. Khadi jakimś cudem się z nim dogadała i razem chcieli pogrążyć Matthew. Postanowiłem go odnaleźć. Błądziłem, szukałem, aż w końcu dotarłem do pewnej informacji. "Cross" nie był jedynym "medialnym" przestępcą, poza nim istniał właśnie Hemmings. Obu gazety podejrzewały o śmierć pewnego małżeństwa związanego z Bailey’ami. Patric Turner pracował dla niego, a zginął mniej więcej w tym czasie, gdy Khadi zaczęła się dziwnie zachowywać. Może był jej wspólnikiem, który pomagał zdobywać dowody na szefa? Miał córkę, która przeżyła. Jeżeli wziąć to pod uwagę, wyjdzie, że odnalezienie jej przybliżyłoby mnie do "Mroku". Podążyłem śladem dziewczyny i to był właściwy trop.
Zaraz, co? Wiedziałam, że ojciec dawał mi za młodu jakieś teczki, które ukrywałam, ale nigdy nie pytałam go o pracę. Potem nawet mnie to nie interesowało, w końcu nie żył. Później oskarżenie o to dwóch największych australijskich gangsterów. A na samym końcu połowa prawdy, bo nie miałam pojęcia, skąd ojciec miałby te dowody. Ile mi umknęło, a mogłoby pomóc zapuszkować Matta już dawno oraz ocalić tyle istnień…
— Trochę się spóźniłeś. Sądzisz, że Luke posiadał więcej informacji na ten temat?
— Tego już się nie dowiemy. — Wzrusza ramionami.
— Powiedz szczerze, chcesz się tylko zemścić na "Crossie" za swoją stratę? — Zadaję wreszcie to nurtujące pytanie.
— Z początku o tym myślałem. Nawet przez głowę przemknęło mi, żeby zakończyć sprawę natychmiastowo, jednym strzałem. — Przygląda się mojej nietęgiej minie. — Jestem przede wszystkim człowiekiem, który miał chwilę słabości. Zdrowy rozsądek odezwał się później. Szukając o nim informacji zrozumiałem, że nie tylko mnie dotknęła tragedia za jego sprawą.
— Zgadza się, pozbawił życia wielu niewinnych ludzi. Jednak macie ze sobą coś wspólnego, ty również nie dbasz o swoich ludzi i poświęcasz ich, gdy zajdzie taka potrzeba. Czy nas też to czeka? — Może przeginam, jednak wolę wiedzieć, na czym stoję.
— Żartujesz sobie? — Po moim wyrazie twarzy musi widzieć, iż nie. Kręci głową z niedowierzaniem. — Mogło to wyglądać w ten sposób, ale mylisz się. Życie ludzkie ma dla mnie znaczenie. Nie zamierzam tutaj nikogo poświęcać. Chcę wysłać "Crossa" do więzienia na dożywocie, bo to jedyna słuszna kara. Będzie miał czas, by przemyśleć wszystkie swoje zbrodnie i do końca żyć ze świadomością, że mógł tego uniknąć, gdyby postępował właściwie. Zza krat nikomu już by krzywdy nie wyrządził. To chyba odpowiedniejsza kara niż szybka i bezbolesna śmierć, która pozwoli mu jednak uciec przed odpowiedzialnością?
Jego wypowiedź ma sens, choć nie do końca mu wierzę. Gdyby obchodził go los innych ludzi, inaczej by zareagował na moje komentarze dotyczące tej sprawy oraz na samą śmierć jego byłych podwładnych.
— Więc nie musimy się ciebie obawiać? To nie zemsta jest twoim celem tylko dobro obywateli? — Prycham.
— Oczywiście, choć nie dziwi mnie twoja reakcja. Mogłaś mieć jakieś wątpliwości. Normalna rzecz, w końcu się nie znamy zbyt dobrze. — Uśmiecha się mimowolnie.
— Dobra, lecę się szykować. Nie chcę, żeby kierowca musiał później długo na mnie czekać. — Opuszczam kuchnię, kierując się w stronę schodów.
***
Gmach jest naprawdę ogromny. Ma przynajmniej dziesięć pięter, a jego powierzchnię zajmują ogromne, przyciemniane okna. Obrotowe, masywne, szklane drzwi niczym w centrach handlowych wypuszczają z wnętrza budynku kilka osób.
Robię głęboki oddech, po czym opuszczam samochód, którym Walker przywozi tutaj moją osóbkę. Ma zaczekać, a jeśli długo nie wyjdę, osobiście po mnie pofatygować, żebyśmy razem opuścili to miejsce. Zgodnie ze swoim planem są też Chris i Ruda, z którymi mijam się przy wejściu. Przyodziani są w jakieś szare kombinezony z nazwą firmy serwisującej sprzęt komputerowy oraz sieć internetową.
Przed wyjazdem dostaliśmy od nich szczegółowy opis akcji. Mają zamiar dostać się do środka, jako serwisanci, gdyż w całym biurowcu szwankuje sieć internetowa. Parker wysłał na ich prośbę kogoś znajomego, kto wszedł tutaj załatwić sprawę sądową. Gdy adwokat na chwilę opuścił swój gabinet, pilnie proszony przez przełożonego, wgrał im złośliwe oprogramowanie, blokujące dostęp do internetu w całym biurze, zgodnie ze wskazówkami Chrisa. Teraz ruch jego i Catii. Przyjdą niby pozbyć się wirusa, a tak naprawdę wgrają kilka innych, które zapewnią nam wgląd w bazę danych, a także pobiorą wszystko, co aktualnie się tam znajduje. Ryzykowne, bo jeśli ktoś zwietrzy podstęp to są spaleni. Jednak policja nie zostanie wezwana na miejsce, tylko ludzie "Crossa", mający się pozbyć delikwentów, których kojarzą. Potrzebujemy tych informacji, ale nie są one warte takiego ryzyka, choć moi przyjaciele twierdzą inaczej.
W recepcji zostają podane informacje, gdzie mam się udać. Każdy krok sprawia mi ogromną trudność. Dobrze, że mam do pokonania tylko jedno piętro. Wybieram schody, żeby opóźnić chwilę, w której spotkam się z kuratorem. Mój oddech staje się nierówny, a serce chce wyskoczyć mi z piersi. Kiedy docieram na miejsce, kładę mokrą od potu dłoń na klamce. Pukam, po czym wchodzę do pomieszczenia.
Za dębowym biurkiem siedzi mężczyzna około czterdziestki z krótko przystrzyżonymi czarnymi włosami, gładko ogoloną, owalną twarzą, ubrany w elegancki, czarny garnitur. Świdruje mnie na wylot swoimi zielonymi oczyma ze skwaszoną miną.
— Marisa Turner? — Zerka na stertę papierów, walających się po biurku. — Usiądź.
— Zgadza się. — Niechętnie wykonuję jego polecenie, zajmując miejsce naprzeciwko.
Mężczyzna nie zwraca na mnie już najmniejszej uwagi. Gryzmoli coś na kartce, którą potem podaje mi do podpisu. Żadnych pytań, zero zaleceń czy uwag. Parker miał rację, jestem tu zbędna.
— To wszystko? Mogę już iść?
Odpowiedzi nie otrzymuję, zamiast tego do moich uszu dociera dźwięk otwieranych drzwi. Momentalnie się odwracam. Cała sztywnieję, nie jestem w stanie nic powiedzieć, a nawet mrugnąć. Przyglądam się przybyszom z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
Blond kosmyki opadają falami na blade ramiona kobiety przyodzianej w granatową sukienkę. Jej buzi nie zdobi ani jedna zmarszczka, a jedynie pogardliwy uśmieszek. Szmaragdowozielone oczy znajomej bacznie mi się przyglądają.
Za nią stoi jakiś mężczyzna w zwykłej, czarnej koszuli oraz spodniach z szarego jeansu. Jest krótko obciętym brunetem o niebieskich oczach i kilkudniowym zaroście. Jego twarzy zdobi duża ilość zmarszczek, a także groźna mina.
— Mariso, kopę lat. — Kobieta rozpoczyna rozmowę, gdyż dociera do niej, że z szoku nie mogę wydusić z siebie choćby słowa. — Pewnie się mnie nie spodziewałaś.
— Szefowo. — Kurator zwraca się bezpośrednio do blondynki, kłaniając się przy tym niemal do pasa.
— Wyjdź. — Skinieniem głowy wskazuje drzwi.
Facet bez ociągania się, wstaje z krzesła i znika za wrotami, jakby w obawie, iż może zdenerwować przełożoną. Zostajemy tylko we trójkę, a niepokój ciągle narasta. Co zaraz zrobią? Przecież nie mogą mnie zabić, bo nigdy nie odzyskają tego, na czym najbardziej im zależy. Ta myśl pomaga mi odzyskać częściowy rezon.
— Lauren, czego chcesz? — Udaje mi się wykrztusić.
— To tak się wita starą przyjaciółkę? Bardzo nieładnie. — Szczerzy się. — Czego mogę chcieć? Pieniędzy? Nie, tego mam w nadmiarze. Naprawy relacji? Nie obchodzi mnie ta znajomość. — Wylicza na palcach. — No tak, możesz mi zaoferować jedno. Gdzie są dowody?
— Nie w tych spodniach. — Demonstracyjnie wyciągam wszystkie kieszenie jeansów na wierzch.
— Ale zabawne… — Przewraca teatralnie oczami. — Możesz teraz wszystko zakończyć. Ty i twoi przyjaciele zachowacie życie, a my otrzymamy to, czego chcemy. Wszyscy szczęśliwi. I tak je odzyskamy, jednak składam ci tę ofertę. Jeśli mi nie powiesz…
— To co? — Przerywam jej.
— Cała sprawa będzie was wiele kosztowała. Powolna i bolesna śmierć czy oddanie dowodów po dobroci oraz święty spokój?
Przecież wiem, że opcja pierwsza to ściema. Nie pozwoliliby nam odejść, bo zbyt dużo wiemy. Lauren naprawdę sądzi, iż jestem aż tak głupia, by jej uwierzyć?
— Lubię wyzwania, więc opcja numer trzy wydaje się najlepsza. Pogrążenie was wszystkich. — Obdarowuję ją sztucznym uśmiechem. — To jak? Będziemy tutaj tak stać czy spełnicie swoje groźby już teraz?
Oboje porozumiewawczo spoglądają na siebie, po czym odsuwają się od drzwi. Chcą tak po prostu pozwolić mi odejść, choć wpadłam w ich ręce? Druga taka okazja może się już nie powtórzyć. Postanawiam skorzystać z ich "dobroci" i kieruję swoje kroki w stronę wyjścia. Zanim zatrzaskuję za sobą przeszkodę, słyszę tylko "jeszcze się spotkamy" wypowiedziane przez Lauren.
Opuszczam budynek w pośpiechu, wpadając przypadkiem na jakąś kobietę przy wejściu. Nawet jej nie przepraszam, po prostu biegnę w stronę auta. Gdy siadam obok Walkera, ten rzuca mi zdziwione spojrzenie.
— Opowiem ci wszystko, jak już wrócimy do domu, a teraz jedź.
Towarzysz odpala silnik, po czym wyjeżdża na ulicę. Z każdą chwilą, gdy oddalamy się od tej strasznej budowli, uspokajam się coraz bardziej. Zostawiamy ich daleko za sobą, już są poza zasięgiem.
— Czy Chris i Catia już wyszli? — Nagle powracam do rzeczywistości.
— Tak, spokojnie, pojechali chwilę przed tym, jak wyszłaś.
Oddycham z ulgą. Chociaż jedno idzie po naszej myśli. Cieszy mnie fakt, że są bezpieczni i zmierzają właśnie do domu. Teraz pozostaje nam dojechać na miejsce, by omówić szczegóły tej operacji.
— Szlag. — Wyrywa się Walkerowi.
— O co chodzi?
— Mamy ogon. Widzisz to żółte Lamborghini? Jedzie za nami, odkąd wyszłaś z biurowca prawników "Crossa".
Spoglądam przez wsteczne lusterko. Faktycznie, zauważam pojazd, o którym mówi kierowca. Ma przyciemniane szyby, więc nie jestem w stanie dostrzec, kto go prowadzi. Czyżby jeden z przydupasów Lauren nas pilnuje? Znaleźć naszą kryjówkę, a potem podwędzić dowody? Czy raczej ma inny cel?
Walker dokłada wszelkich starań, by zgubić tego delikwenta. Wybiera trasy z ostrymi zakrętami, licząc w duchu, iż śledzący nas samochód prowadzi amator i szybko wypadnie z drogi. Tak się jednak nie dzieje. Cały czas utrzymuje się w tej samej odległości.
— Nawet swoim Subaru bym go nie zgubił, a co dopiero tym. — Oburza się.
— W takim razie co robimy? — Nerwowo zerkam w lusterka. — Przecież nie możemy wrócić, póki za nami jedzie.
— Przecież wiem…
Żaden manewr bruneta nie jest skuteczny. Przygląda się Lamborghini ze zrezygnowaniem. Wszystkie próby zgubienia wroga zawodzą. Nie potrafię pomóc w tej sytuacji. Nie wiem, co powinniśmy począć.
Kątem oka dostrzegam inny pojazd zbliżający się do skrzyżowania. Czarny Range Rover wjeżdża w bok Lamborghini, przygniatając je do bandy. Nawet nie czeka na reakcję kierowcy z rozbitego auta. Wycofuje się, a następnie odjeżdża w przeciwnym do nas kierunku.
— Mamy fart. — Rzuca Walker.
Dzięki temu, z naszej perspektywy, szczęśliwemu wypadkowi, w spokoju wracamy do naszej bazy. Od razu po zaparkowaniu, wchodzimy do domu i zwołujemy zebranie w piwnicy. Schodzimy, a później czekamy, aż Parker otworzy drzwi. Jesteśmy w komplecie. Zajmujemy miejsca przy stole.
— Oprócz kuratora miałam dodatkowych gości. — Zaczynam, bez ociągania. — Lauren Bailey we własnej osobie i jakiś facet, którego nie znam, pewnie ochroniarz.
— Czego chcieli? — Parker opiera łokcie o blat.
— Złożyć ofertę. Twierdziła, że pozwolą nam żyć, jeśli natychmiast oddam im dowody.
— Chyba tego nie zrobiłaś? — Na jego twarz wstępuje zdenerwowanie.
— Wystarczyłoby mieć połowę mózgu, żeby się zorientować, iż ta oferta śmierdzi fałszem na milę. — Przewracam teatralnie oczami.
— Zatem, z jakiego powodu tak długo was nie było? — Ashton przygląda się mnie oraz Walkerowi podejrzliwie.
— Może dlatego, że po odmowie, pozwoliła mi odejść, aby podstawić jakiegoś sługusa do śledzenia? — Kpię. — Jechał za nami, dopóki nie wjechało w niego jakieś inne auto na skrzyżowaniu.
— To prawda. — Dodaje Walker. — Choćbym miał rakietę w tyłku, nie wyprzedziłbym Lamborghini… Poza tym to żaden nowicjusz, jeździ jak zawodowiec.
— Czyli ta kwestia jest wyjaśniona. — Parker ponownie włącza się do rozmowy. — Jak poszła sprawa z oprogramowaniem, Christianie?
— Bardzo dobrze, wszystko poszło, jak po maśle. Chociaż bez pomocy Ashtona, nie złamiemy kodów zabezpieczających pliki. — Blondyn uśmiecha się triumfalnie.
— To zadanie dla was, musicie sprawdzić, co się tam kryje. — Ethan kiwa głową z aprobatą. — Jeśli chodzi o pozostałych, musimy rozpocząć inne działania.
— Co masz na myśli? — Wtrąca Walker.
— Trzeba wykonać kolejny ruch. Dzisiejsza sytuacja pokazała, że w najbliższych czasie nie możemy zbliżać się do dowodów. To zbyt ryzykowne. — Kładzie dłoń na aktach.
— Raczej nie będziemy mieli okazji, żeby je zabrać, póki przydupasy "Crossa" za nami jeżdżą. — Wzdycham.
— Otóż to. Należy zrobić coś z tą przeszkodą, by droga do dorwania Bailey’a stała się choć odrobinę prostsza. — Podnosi do góry teczki. — Powiedzmy, że my też mamy o nich trochę informacji. Najwyższy czas z nich skorzystać.
— Zaraz, skoro dotąd ich nie zapuszkowaliście to w czym ci pomogą? — Krzywię się.
— Gdyby policja miała te dokumenty, wiedzielibyśmy, z kim mamy do czynienia. Jaką rolę pełni poszczególna osoba i tym podobne. Może to niewiele, ale przynajmniej będziemy wiedzieć o nich cokolwiek i wszystkie informacje wykorzystamy.
— No dobra, zaczynamy studiować wszystkie teczki, oby faktycznie były czegoś warte. — Krzyżuję ręce na piersi.
— Luke zbierał je od śmierci Caluma, chcąc odgryźć się byłym współpracownikom. Trochę informacji z policji oraz jego własna wiedza na ich temat. Wszędzie targał ze sobą te dokumenty, a przed wyjazdem do Japonii zabrałem je. Uznałem, że kiedyś się przydadzą, bo warto cokolwiek wiedzieć na temat swojego wroga. Lepsze to niż nic. I wiesz co, Turner? — Oznajmia Ashton. — Ten dzień właśnie nadszedł.
Wydaje się że Parker pogodził się że śmiercią żony, choć wspomnienie o niej nadal wywołuje u niego silne emocje, sądząc po jego reakcji. Nic dziwnego, skoro przed śmiercią kobieta musiała przejść piekło. Mam tylko nadzieję, że gdy już dojdzie do spotkania z Crossem, to emocje nie wezmą góry.
OdpowiedzUsuńPójście do kuratora z pewnością było mega stresujące. Nie zdziwiło mnie, że kurator pracował dla rodzeństwa. Zdziwiło mnie tylko, że rodzeństwo tak po prostu pozwoliło wyjść Marisie. Mogli ją złapać i wtedy, z pewnością przy pomocy tortur, wyciągnąć od niej informacje na temat dowodów. No ale najwidoczniej chcieli, by doprowadziła ich do reszty bohaterów. Wtedy mieliby wszystkich w garści.
Dobrze że udało się zgubić ogon. Mieli ogromne szczęście, że wydarzyła się sytuacja wypadku.
Jestem ciekawa co znajduje się w teczkach. Skoro Luke zbierał je od dawna, to muszą zwierać cenne informacje.
Maggie
Minęło wystarczająco dużo czasu, żeby oswoił się z myślą o śmierci żony, co nie znaczy, że wspominanie o niej jest dla niego przyjemne.
UsuńCóż, mieli powód, aby pozwolić dziewczynie odejść.
To teczki, o których wspomniałam w 19 rozdziale Mroku, o ile jeszcze pamiętasz, bo dość dawno go opublikowałam. :D
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May