Już myślałam, że nie potrafię rozpisywać nudnych rozdziałów, jak dawniej, a tu proszę, jednak się udało. Akcji w nim mało, dużo jakichś przemyśleń czy skręcających kichy "smutnych" momentów. Pisało mi się go dość szybko i przyjemnie, ponieważ zaplanowany był od A do Z. Co wy o nim sądzicie? Miłego czytania!
Znalezienie Luke’a wyobrażałam sobie inaczej. Myślałam, że będzie tam siedział, z tym swoim głupkowatym uśmieszkiem, trochę ranny, lecz nie zwracający na to najmniejszej uwagi. Cała ekipa Hemmingsa skakałaby pod sam sufit z nieopisanej radości. Policjanci by go do nas przywieźli, a przyjaciele rzuciliby mu się zapłakani na szyję. Ja natomiast stałabym w oddali, nie wiedząc, w jaki sposób powinnam zareagować.
Tymczasem nic nie układa się po mojej myśli. Stan blondyna jest opłakany, choć to może wyglądać nieco lepiej na żywo, bo kamery mogą trochę przekłamywać rzeczywistość przy słabym świetle. Przynajmniej to usiłuję sobie wmówić. Przyglądamy się obrazowi na ekranach w grobowej ciszy. Chyba żadne z nas nie wyobrażało sobie takiej masakry. Porównywanie jednak stanu zastanego z wyimaginowanym nie ma sensu. Najważniejsze to przetransportować Luke’a do szpitala.
— Dobra robota, chłopcy. Przywieźcie go do V Szpitala Specjalistycznego w Woodstown. Będzie tam czekał nasz lekarz. — Parker wyrywa nas wszystkich z letargu, wydając polecenia mundurowym. — Ashton, dzwoń do niego, szybko. — Odsuwa przenośne radio i zwraca się bezpośrednio do bruneta.
Chłopak bez chwili zawahania wyciąga z kieszeni spodni telefon, aby skontaktować się z odpowiednią osobą. Czyżby chodziło o tego Arnolda, który opatrywał kiedyś mnie? Niemożliwe, już wtedy był leciwy, teraz musiałby mieć na oko ponad osiemdziesiąt lat. Oczywiście, nie mam nic przeciwko, żeby żył, jak najdłużej, lecz nie nadaje się już do przeprowadzenia operacji. Wiek robi swoje, a leczenie ludzi to zbyt wielka odpowiedzialność oraz obowiązek. Nie można sobie pozwolić na pomyłkę, bo jeden, poważny błąd przypłaci życiem pacjenta. Arnold raczej nie jest już w pełni sił.
Mój wzrok wędruje w stronę jednej z kamer, należącej do policjanta, który pilnuje pracownika magazynu. Coś jest nie tak. Przedmiot leży chyba na ziemi, gdyż dostrzegam jedynie kawałek podłogi, właz oraz nogę drugiego funkcjonariusza. Niby nic w tym nadzwyczajnego, ale czemu akurat ta pozycja? Czyżby kamerka mu wypadła i nie wie o tym? Jeśli tak, to dlaczego ułożenie nogi drugiego policjanta sugeruje, iż znajduje się on w pozycji leżącej? Do tego nie wykonuje żadnego ruchu. Druga kamerka jest wycelowana w sufit. Wątpię, że mają przerwę, do tego nie widzę podejrzanego, którego mają pilnować. A jeśli…
— Parker! — Próbuję zwrócić jego uwagę. — Czy tylko mnie coś tutaj nie gra? — Wskazuję palcem niepokojący obraz.
— Ktoś patrzył na te ekrany? — Zwraca się do reszty, lecz zgodnie kręcą głowami.
— Cały czas obserwujemy, co dzieje się z Hemmingsem. — Walker wzrusza ramionami. — Raczej byś słyszał, gdyby coś się działo, prawda?
— Niekoniecznie. Kamery nie mają wbudowanych mikrofonów, a chłopaki musieliby nacisnąć przycisk w radio, żebym usłyszał, co chcą powiedzieć. — Przygląda się ekranowi zaniepokojony. — Jeżeli założyć najgorsze, ten mężczyzna nie jest zwyczajnym magazynierem. — Przykłada radio do ust. — Mamy problem, podejrzany zbiegł. Słyszycie mnie?
— Niedobrze! — Pisk Aileen przykuwa naszą uwagę. — Kamera jednego policjanta w korytarzu również upada.
Spoglądamy na wskazany przez nią ekran. Dostrzegamy jedynie snopy światła, najpewniej z latarek, nad obiektywem. Funkcjonariusz albo zgubił kamerę, albo leży już martwy. Na innym obrazie pojawia się słabe światło, jednakże tylko na ułamek sekundy. Po nim rozbłyskuje kilka podobnych iskierek — czyżby strzelanina? Próbują desperacko odnaleźć napastnika za pomocą blasku z latarek. Pada kolejny strzał, tym razem reakcja mundurowych jest błyskawiczna.
— Leży na ziemi! — Informuje Parker przez radio.
Oświetlają cel, który ma zamiar schować się za ścianą, lecz dosięga go grad kul. Ciało magazyniera zastyga w bezruchu.
— Meldujcie. — Nakazuje Ethan po chwili.
— Jeden zabity, drugi ranny, reszta cała. Nie możemy też nawiązać kontaktu z chłopakami, którzy mieli pilnować podejrzanego. Niestety, poszukiwany także oberwał.
— Karetka już tam jedzie. — Ashton dołącza do rozmowy, odrywając komórkę od ucha.
Chyba jako jedyni czujności nie stracili Irwin oraz Parker. Brunet wezwał odpowiednie służby, gdy my bezwiednie przyglądaliśmy się akcji, niczym zwykli gapie. Parker natomiast próbował pomóc swoim ludziom na odległość, wynajdując wroga. Obaj zachowali zimną krew, co w takich sytuacjach jest na wagę złota.
— Oby to ryzyko się opłaciło. — Prycham.
Sama już nie wiem, co myśleć o naszym nowym towarzyszu. Skoro nie boi się poświęcić życia swoich byłych podwładnych, to w stosunku do nas też nie będzie miał skrupułów. Widzi tylko jeden cel przed sobą, a droga do niego już nie ma dla Parkera znaczenia. Może zostać nawet usłana trupami, byle dotarł tam, gdzie chce? Na tego człowieka trzeba uważać. Coś popchnęło go do ostateczności, a ja muszę się upewnić, czy faktycznie mam rację, co do jego motywu. Jeśli moje przypuszczenia się potwierdzą, to trafiliśmy z deszczu pod rynnę.
***
Czas spędzony pod salą operacyjną zawsze się dłuży. Minuty zamieniają się w godziny pod wpływem stresu. To najgorszy okres nie tylko dla pacjenta, ale również jego bliskich, oczekujących na szczęśliwy koniec zabiegu. Życie to jednak nie tani film romantyczny, w którym trafienie na stół operacyjny jest tylko na pokaz, gdyż zakończenie musi być satysfakcjonujące. Nastawiam się na najgorsze, ponieważ nie spotka mnie zawód, lecz ewentualne miłe zakończenie. Z resztą… Hemmings odebrał mi wszystko, więc czemu mam się o niego martwić? Powinnam to olać, ale nie potrafię.
— Jak długo jeszcze? Zwariować można. — Aileen, co chwilę wstaje, podchodzi do drzwi, a następnie siada ponownie.
— Zapewne rana postrzałowa to nie jedyne zmartwienie lekarzy. Widziałaś, w jakim był stanie, może mieć o wiele gorsze obrażenia. Trochę cierpliwości. — Karcę towarzyszkę.
— Nigdy nie należałam do grona osób cierpliwych. — Wzdycha.
Łatwo mi upominać kogoś innego, kiedy sama czuję dokładnie to samo, co Aileen. Wolałabym wejść do tej sali, aby ponaglić chirurgów, jednak zdaję sobie sprawę, że to nic nie da. Pracują oni w swoim tempie, a rozpraszanie ich przyniesie więcej złego, niż dobrego. Nie jesteśmy już dziećmi, dlatego nie pozostaje nam nic innego, jak grzecznie czekać na zakończenie operacji.
— Co tam się właściwie stało? — Chcę czymś nas zająć.
— Nie jesteśmy do końca pewni, w jaki sposób mu się to udało, ale magazynier pozabijał pilnujących go policjantów, a następnie zabrał im broń. Wszystko stanie się jasne, gdy obejrzymy ponownie nagrania. Potem próbował pozbyć się przetrzymywanego oraz pozostałych mundurowych. To na pewno nie był byle kto, w końcu poradził sobie z wyszkolonymi ludźmi. Pozbawił życia w sumie trzech policjantów, jednego ciężko zranił. Hemmings też przez niego walczy o życie. Przewidziałem, że coś takiego może mieć miejsce, ale i tak słabo się przygotowaliśmy na tę ewentualność. Nie doceniliśmy przeciwnika, a to efekty. Trupa już nie nakłonimy do zeznań. Na dodatek nie mamy pewności, iż Hemmings przeżyje. — Relacjonuje Ethan.
— Czyli wysłałeś ich tam, żeby ginęli na darmo? Pomyślałeś o tym, choć przez chwilę, że oni też mieli rodziny i chcieli do nich wrócić? — Oburzam się.
Nie znam żadnego z funkcjonariuszy, biorących udział w akcji odbicia Luke’a, jednak zakładam, iż mieli poukładane życie. Niektórzy mogli być po ślubie, inni zaręczeni, a opuścili ukochane osoby przez samolubne pobudki Parkera. Ilu jeszcze ludzi musi poświęcić, aby dojść do celu? Jak wiele istnień zginie, zanim "Cross" otrzyma zasłużoną karę? Czy to warte swojej ceny?
— Czasami ofiary są konieczne. Wiedzieli, na co się piszą, gdy wybierali ten zawód. Ich utrata jest bolesna, jednak poświęcenie tych ludzi nie pójdzie na marne. Przysłuży się nowemu ładowi w kraju. — Twarz Parkera nie wyraża żadnych emocji. Chyba naprawdę wierzy w to, co mówi.
Już mam wyskoczyć z tekstem, który nie będzie miły, lecz drzwi od sali operacyjnej się otwierają. Wszyscy wstajemy z krzeseł, by następnie podbiec do dwóch lekarzy w ekspresowym tempie. Jednego z nich kojarzę, faktycznie jest nim pan Arnold. Lichutki, skulony mężczyzna z długim nosem, o zaledwie kilku siwych włosach na głowie i przenikliwym spojrzeniu. Jego przepełniona zmarszczkami, gładko ogolona twarz wygląda na zmęczoną. Rzuca wszystkim zebranym krótkie spojrzenie zielonymi oczyma, znad okularów o czarnych, grubych oprawkach.
— Operacja się powiodła. — Oświadcza. — Bez pomocy wnuka ciężko by mi było sobie poradzić. W końcu mam już swoje lata. Dziękuję, Jasonie.
Zatem ten na oko trzydziestoletni blondyn o gładko ogolonej, owalnej twarzy, której nie zdobi ani jedna zmarszczka, to wnuk Arnolda. Sylwetka mężczyzny jest szczupła, a jego oczy mają urzekający, zielonkawy odcień.
— To my wam dziękujemy, co za ulga. — Na twarz Ashtona wstępuje szeroki uśmiech.
— Niestety, jego stan wciąż jest ciężki. Ma porozrywane mięśnie i ścięgna, połamane oraz źle zrośnięte kości, a także odcięty język. Kręgosłup również jest pęknięty. Nie wspominając o licznych ranach ciętych na całym ciele. Organy wewnętrzne, o dziwo, są całe. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Po postrzale trzeba uważać, aby nie zrobił się zator. — Wyjaśnia Jason. — Nawet, jeśli uda mu się przeżyć, to nie wróci już do pełni zdrowia. Będzie przykuty do łóżka na całe życie. — Diagnoza szokuje wszystkich zebranych.
— Jak to?! Możecie pewnie coś z tym zrobić, on musi odzyskać sprawność! — Walker łapie wnuka Arnolda za kitel i potrząsa nim kilka razy.
— Rozumiem pańskie oburzenie, jednak nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić. Współczesna medycyna to nie magia, ma spore ograniczenia. — Odtrąca ręce bruneta.
— Czy możemy go chociaż zobaczyć? — Aileen wyciera łzy.
— Oczywiście, zapraszam. — Lekarze ruszają przodem, a my podążamy za nimi.
Nie przyglądam się otoczeniu czy mijanym po drodze osobom. Interesuje mnie jedynie miejsce pobytu Luke’a. Nic innego się w tej chwili nie liczy. Pokonujemy dość szybko odległość od sali operacyjnej do pomieszczenia, w którym leży blondyn. Podpięty jest do kardiomonitora, sprawdzającego jego funkcje życiowe. Do lewej dłoni chłopaka podłączona jest kroplówka. Nie wiem, czy to wina pociętej twarzy, czy upływu lat, jednak nie poznaję Hemmingsa.
— Mogę do niego zajrzeć? — Brunetka chwyta za klamkę.
— Tak, tylko na krótko. — Jason przestrzega moją towarzyszkę.
Dziewczyna znika za drzwiami. Lekarze natomiast nie zwracają na nas uwagi, zajmuje ich bardziej rozmowa z Irwinem oraz Parkerem. Zaciekawiona, przysuwam się nieco bliżej, udając, iż interesuje mnie sterta ofert zdrowotnych, zawieszona na korkowej tablicy, nieopodal nich.
— Dlaczego to zrobiłeś?! — Ashton wydaje się zdenerwowany.
— Coś mi tu nie gra. Mogę się mylić, ale muszę potwierdzić tę tezę. — Pan Arnold, jak zawsze jest opanowany. — Chyba sam byś wolał, żeby to nie był on.
— Wnioskujesz to po czym? — Do rozmowy dołącza Parker.
— Grupa krwi… Od dziecka go opatrywałem, wiem, jaką posiada. Ten człowiek ma inną. To jedyna możliwość, żeby ustalić, czy moje obawy są uzasadnione. — Staruszek brnie w zaparte.
— Masz już swoje lata, mogłeś się pomylić. Dość słuchania tych wymysłów. Mój przyjaciel leży tam w ciężkim stanie, muszę do niego iść. — Ashton opuszcza towarzystwo.
— To tylko moje podejrzenia. Nie mówcie o nich nikomu, póki ich nie potwierdzę. — Dogania Irwina, by go przestrzec.
— Spokojnie, nie będę zajmował głowy pozostałym tymi bzdurami. — Rusza dalej w stronę drzwi od sali Luke’a.
Kolejne tajemnice… Wśród tych ludzi chyba są normą. Mam już tego dosyć. Wiem, że nie udzielą mi informacji, skoro chcą wszystko przed nami ukryć. Jak w takiej ekipie mamy zamiar współpracować, jeśli nie ufamy sobie nawzajem?
Zmierzam w kierunku znajomych, którzy wciąż przyglądają się przez szybę, jak Ashton siedzi przy Hemmingsie. Wyglądają na załamanych całą tą sytuacją. Nie dziwię im się, choć nienawidzę "Mroku", jego widok przyprawia mnie teraz o okropne kłucie w sercu.
— Może chcesz wody? — Walker zwraca się do przyjaciółki, która wydaje się bledsza z każdą chwilą.
— Nie, dziękuję, potrzebuję jedynie świeżego powietrza, idziecie? — Aileen podaje propozycję.
— Ja jeszcze chwilę zostanę. — Oznajmiam.
Gdy zostaję na korytarzu sama, uchylam lekko drzwi, aby słyszeć, co mówi Ashton. To trochę perfidne z mojej strony, jednak cel uświęca środki. Może powiedzieć coś cennego przyjacielowi, skoro ten nikomu nie wygada. Mam w głębokim poważaniu, że będzie wściekły, gdy się dowie. Opieram się plecami o ścianę, aż w końcu siadam na zimnej posadzce. Będę tylko słuchać, daję im minimum prywatności.
— Ponoć powinno się rozmawiać z nieprzytomnymi, bo nas słyszą. Co za głupota, prawda? — Śmieje się nerwowo, pociągając nosem. Najpewniej płacze. — A mimo tego z tobą gadam. Stary, nawet nie wiesz, jak mi ciężko. Obudziłem się całkowicie sparaliżowany, jednak po kilku miesiącach odzyskałem władzę w górnej połowie ciała. Niestety, jedyny wózek, jakim teraz jeżdżę to inwalidzki, ale ciebie to nie spotka. Walcz! Wyjdziesz z tego. — Głos mu się załamuje.
To coś niespotykanego — Ashton i uczucia. Myślałam, że ten łajdak ich nie posiada. Myliłam się, trzeba tylko skrajnych sytuacji, żeby je pokazał.
— Podróż do Japonii to koszmar. Nie potrafię się tam odnaleźć. Nie mogłem się doczekać powrotu do domu, chociaż mogę tu zginąć. Zabawne, większy dreszczyk czuję tutaj niż w Japonii, jako uciekinier. — Znowu przerywa wypowiedź nerwowym śmiechem. — W każdym razie mają tam pewne udogodnienia, jak świetne wyścigi. Nudzę się tylko je oglądając, lecz zrobię wyjątek, pokazując tą miejscówkę ścigaczy tobie. Dlatego wstawaj, królowie Australijskich szos nie gniją w łóżkach, a wygrywają kolejne wyścigi.
Takie gadanie może i skusiłoby Luke’a, gdyby był przytomny. Jednak on nie słyszy Ashtona, wiemy o tym oboje, lecz to ostatnie, co może dla niego zrobić — czuwać przy nim, pierniczyć głupoty oraz czekać, aż się obudzi. Zabawne, zostawił go na pastwę losu, podobnie pozostali, a teraz zachciało im się zgrywać najlepszych przyjaciół. Co za hipokryci… Niby mogli zostać i umrzeć lub uciec, by go odbić. Nie wiem, co zrobiłabym na ich miejscu, w końcu nie dano mi na to szansy. Może dlatego nie potrafię zrozumieć towarzyszy.
— I na co nam to było? Musiałeś po nią wracać? Tak dużo Turner dla ciebie znaczy? Sprowadziła na nas jeszcze większe kłopoty. Nie rozumiem, po co ją niańczyliśmy, ale mam nadzieję, że mi to wyjaśnisz, kiedy już się obudzisz.
Co on właśnie mówi? Aż krew mi się w żyłach gotuje ze złości, gdy słyszę te głupoty. Mam ochotę wejść do sali i objechać Ashtona. O niczym nie ma pojęcia! Właśnie… Nie wie, czemu Luke postanowił mnie chronić, czyli Aileen i ten kłamca mówili prawdę…
— Do później, stary. — Rzuca na odchodne.
Gdy dociera do mnie dźwięk skrzypiącego wózka, zrywam się z podłogi, jak oparzona. Biegnę w stronę najbliższej ściany, za którą się chowam. Patrzę na oddalającego się Irwina. Wykorzystuję okazję, że Hemmings przebywa sam. Wchodzę do sali. Zbliżam się pomału do łóżka, strasznie wychudzonego człowieka, pokrytego ogromną ilością blizn, a także świeżych, opatrzonych ran. Zajmuję miejsce na krześle, obok posłania.
— Mam nadzieję, że jednak się mylę i wszystko słyszysz. Oglądanie cię w takim stanie powinno mi przynieść radość. Nawet nie wiesz, jak mnie kusi odłączenie tych urządzeń, a potem dobicie cię w jakikolwiek sposób. Wreszcie dostałabym to, na co czekam tak długo. Zemsta za rodziców byłaby kojąca, lecz tylko przez chwilę. Nie bój się, nie jestem mordercą, jak ty. Poza tym, nie ponosisz całej winy. Po części jesteś też ofiarą "Crossa". No dalej, wstawaj, skurwielu. Czas odpłacić się temu, który nas w to wplątał. Jesteś mi to winny. Potem możesz sobie zdychać. — Cedzę przez zaciśnięte zęby. — Też chcę usłyszeć od ciebie wyjaśnienia. Czemu nie powiedziałeś reszcie ekipy, z jakiego powodu mnie chroniliście? Czyżbyś się bał? Więc radzę, szybciej się obudź, bo mogę przypadkiem im o wszystkim wygadać. To i tak niewiele w porównaniu do bólu, jaki mi zadałeś.
Tak naprawdę nie zamierzam niczego mówić sojusznikom. Chcę poczuć się odrobinę lepiej, dlatego wygaduję wszystko, co mi leży na sercu. Nie mogę dłużej czekać. Jak się obudzi to najwyżej powtórzę całą wypowiedź, bo wątpię, iż mnie słyszy. Chociaż nie obrażę się, gdyby jednak coś do niego docierało i sprawiło, że wstanie.
Powieki zaczynają mi ciążyć coraz bardziej. Nie chcę zasypiać, lecz zmęczenie jest silniejsze ode mnie. Pobudzenie spowodowane wcześniejszymi wydarzeniami zaczyna ustępować znużeniu. Niechętnie kładę głowę na łóżku Luke’a. Obraz mi się rozmazuje, aż w końcu znika.
Jakieś pikanie utrudnia mi jednak drzemkę. Skądś je kojarzę. Nie mogę sobie tylko przypomnieć, w jakich okolicznościach spotkałam nieprzyjemny dźwięk. Odbijanie biletu w autobusie? Nie, bo musiałaby wchodzić do niego kilometrowa kolejka. Poza tym hałas jest rytmiczny. Niemal tak denerwujący, jak stukanie obcasów. Zaraz… Oba te odgłosy prowadzą mnie do pewnej osoby. Stukanie szpilek przypomina mi dzień, gdy faktycznie je założyłam, a potem mnie napadnięto. Potem zostałam zawieziona do pana Arnolda. Później wybuch w sierocińcu i to wkurzające pikanie. Po przebudzeniu też ujrzałam tego chirurga. No tak, kardiomonitor. Na całe szczęście wydawany dźwięk sugeruje, iż jest wszystko w porządku. Nie ma co sobie tym głowy zaprzątać.
~~*~~
Podnoszę
leniwie głowę, prostuję się na krześle, po czym ziewam przeciągle. Rozmasowuję
obolały kark po niezbyt wygodnej drzemce.
— Ale z ciebie
strażniczka, śpisz na warcie. — Dociera do mnie głos, którego już od lat nie
słyszałam.
Podnoszę
powieki, by ujrzeć uśmiechniętego Hemmingsa. Wydaje się rozbawiony moim wyrazem
twarzy. Sama chętnie przejrzałabym się teraz w lustrze, bo mam wrażenie, że szczęka
to mi opada do samej ziemi.
— Ty dupku,
jeszcze śmiesz narzekać! — Oburzam się. — Chwila, jakim cudem możesz mówić z
odciętym językiem?
Nawet nie
udziela odpowiedzi, chwyta mnie za szyję, ściskając coraz mocniej. Nie mogę
złapać tchu, mroczki pojawiają mi się przed oczami. Łapię jego dłonie, drapię
je paznokciami, ale to na nic. Jego uścisk jest niczym imadło. Moje oczy
zasnuwa ciemność, a do uszu dociera dziwny, przeciągły, jednostajny dźwięk.
~~*~~
Otwieram oczy, przerażona. Podnoszę się szybko, przyglądając Hemmingsowi. Nie rusza się, oczy ma zamknięte. Pomieszczenie zieje pustką, w końcu jesteśmy tu sami. Dźwięk ze snu dalej huczy mi w głowie. Kieruję wzrok w stronę kardiomonitora, wskazującego prostą, poziomą linię. Serce Luke’a się zatrzymało.
Znaleziona osoba jest w opłakanym stanie. To kolejny dowód na to, że Cross jest obrzydliwym człowiekiem. Było mi przykro, gdy czytałam opis tego, co stało się z domniemanym Lukiem. Przypuszczenie lekarza, że to jednak nie jest on z powodu innej grupy krwi, dało mi światełko nadziei, że Luke nadal gdzieś tam jest, być może cały i zdrowy. Ale coś mi nie pasuje. Jeżeli znaleziony mężczyzna to nie Luke, to w takim razie Cross musiał wiedzieć, że ktoś będzie chciał go odbić. I nasuwa się również pytanie, kim w takim razie jest znaleziony mężczyzna? I dlaczego jest w tak opłakanym stanie?
OdpowiedzUsuńMężczyzna umarł, co mogło się wydarzyć patrząc na jego obrażenie. Ale nikt go nie doglądał? Zawsze mi się wydawało, że osoby, tym bardziej w takim stanie, są doglądane przez personel. Może Marisa obudziła się w momencie, gdy dopiero co serce przestało mu bić, a może ktoś zadbał o to, by został pozostawiony samemu sobie?
Maggie
Cóż, nie mogę zbyt wiele powiedzieć, bo zaspojlerowałabym sporą część kolejnych rozdziałów.
UsuńMarisa przysnęła dosłownie na kilka minutek, a obudził ją dźwięk dopiero co zatrzymanego serca. Normalnie w tym szpitalu doglądają pacjentów.
Dziękuję za opinię!
Pozdrawiam cieplutko,
Lex May