wtorek, 28 czerwca 2016

Chapter 7



Ludzie nie potrafią znikać, więc jakim cudem temu kolesiowi się udaje? Tak niewiele brakuje, żeby dowiedzieć się, kim jest i czego chce. Najpierw za mną lezie do szkoły, potem od Christiana, ale gdy chcę podejść i pogadać z nim, to ucieka. Nie rozumiem jego postępowania, ten blondyn zachowuje się co najmniej dziwnie. Zastanawia mnie, co jeszcze dziwnego może się zdarzyć. Najpierw telefon od Lauren, potem artykuł traktujący o tym, że śmierć moich rodziców niekoniecznie była nieszczęśliwym wypadkiem, a teraz jeszcze jakiś tajemniczy koleś...
— Panno Turner, zadałem pani pytanie. Mam wstawić nieobecność? — Dopiero głos nauczyciela wyrywa mnie z zamyślenia.
Przytomnieję i spoglądam rozkojarzona na nauczyciela historii. Dość szczupły mężczyzna w średnim wieku, o kasztanowych włosach i brązowych oczach, ubrany w kratkowaną koszulę i jeansy przygląda mi się pytająco.
— Wyczytałem twoje nazwisko już trzy razy, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Pytam więc ostatni raz, Marisa Turner?
— Obecna. — Odpowiadam szybko.
Wydarzenia wczorajszego dnia nie dają mi spokoju. Nie mogę sobie podarować, że pozwoliłam uciec temu chłopakowi. Jednak nic nie poradzę, iż był szybszy ode mnie. Jeśli dalej będzie za mną łazić, to w niedługim czasie powinnam znowu go zauważyć, a wtedy nie pozwolę mu zniknąć.
— Wiem, że jest to już ostatnia godzina lekcyjna i nie chce wam się dłużej siedzieć w szkole, ale proszę was, abyście wytrzymali te czterdzieści pięć minut.
— Dobrze, przepraszam. — Mówię skruszona.
Zawsze na lekcjach uważam, tylko teraz jestem jakoś się rozkojarzona. Owszem, ostatnia lekcja męczy, lecz nie to jest głównym problemem. Wiele rzeczy ostatnio dzieje się w moim życiu i to zaprząta teraz moją głowę. Profesor tego nie zrozumie. W sumie to nikt mnie nie zrozumie, ponieważ nikt nie przechodzi przez to samo, co ja. Przyjaciele chcą mi pomóc i są ogromnym wsparciem, ale nie będą potrafili mnie zrozumieć. Chcę spotkać osobę o podobnych przeżyciach, z którą mogę podzielić się swoimi wszystkimi przeżyciami oraz planami dotyczącymi wywabienia tych przestępców prosto w łapy odpowiednich służb. Jednak dopiero ich śmierć mnie usatysfakcjonuje. Taka osoba będzie w stanie w pełni pojąć, jak ważne jest dla mnie wyrównanie rachunków. Co ja właściwie wygaduję? Przecież nie jestem jakimś superbohaterem tylko zwykłą, słabiutką nastolatką. Nie chcę jednak porzucać tej sprawy...
Kieruję wzrok w stronę Catii i Jordana. Oboje nie mają pojęcia, co się ze mną dzieje. Na ich ustach widnieją ledwo widoczne uśmiechy. Sama niechętnie je odwzajemniam. Zaczynam wodzić wzrokiem po klasie, szukając innego punktu zaczepienia niż moi przyjaciele. Wbijam swoje spojrzenie w nauczyciela. W końcu stara się wpoić jakąś wiedzę do naszych głów. Pomimo zmęczenia ostatnią lekcją i walką z natłokiem myśli, próbuję zrozumieć coś i zapamiętać jak najwięcej z tego, co mówi historyk. Jest to prawdziwym wyzwaniem, ale muszę mu jakoś podołać.

***
Lekcja dłuży się i dłuży w nieskończoność, jednak nareszcie dobiega końca, gdy dźwięk dzwonka obwieszcza zakończenie zajęć. Zadowolona wybiegam z klasy, jak wystrzelona z procy. Chcę szybko opuścić mury szkolne, by rozpocząć poszukiwania. Jest tylko jeden problem, nie wiem kompletnie od czego zacząć. Ci cali „Mrok” i "Cross" mogą być dosłownie wszędzie.
— Marisa, poczekaj! — Słyszę za sobą głos Catii.
— Wleczecie się jak żółwie. — Odpowiadam jej, nie zatrzymując się.
Dobiegam do swojej szafki. Bez najmniejszego problemu otwieram ją kluczykiem. Ku mojemu zdziwieniu wypada z niej jakaś kartka.
— Liścik miłosny?— Mówi rozbawiony Jordan, opierając się o szafkę obok.
— Nie. — Piorunuję go spojrzeniem.
Chowam karteczkę do kieszeni. Myślę, że przeczytam ją na spokojnie, jak wrócę do sierocińca. Na tę chwilę wkładam książki do szafki, a następnie ją zamykam. Dobiega koniec nauki na dziś, więc można się odprężyć.
— To może pójdziemy do parku? Ostatnio nam się nie udało. — Proponuję.
— Czemu nie. — Na ustach Catii pojawia się promienny uśmiech.
Może jakoś dzisiaj uda nam się spędzić dzień, nie myśląc o ostatnich wydarzeniach. Catia nie powinna się tym zajmować, gdyż to tylko i wyłącznie moja sprawa. Wiem, że chce mi pomóc, ale na niewiele się zda. Muszę znaleźć inny sposób, skorzystać z innych źródeł niż internet, ale jakich? Nie wiem, ale odnalezienie ich to priorytet... Jak na tę chwilę będę udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Może w parku, na świeżym powietrzu wpadnie mi do głowy jakiś pomysł.
Ruszam pewnym krokiem przed siebie, opuszczając mury szkolne. Przyjaciele podążają tuż obok mnie. Szybkim tempem przechodzimy przez parking, kierując się w stronę parku.
— A ty, Jordan, przypadkiem nie musisz iść do pracy? — Pyta Catia.
— Muszę, ale park jest niedaleko miejsca, w którym pracuję. Posiedzę z wami trochę, a potem najwyżej tam pobiegnę.
Zmierzając chodnikiem wzdłuż głównej ulicy, rozglądam się na wszystkie strony. Próbuję robić to tak, żeby żadne z moich przyjaciół nie pomyślało, iż coś jest nie tak. Wyszukuję wzrokiem tego blondyna, który wczorajszego dnia całkowicie zapadł się pod ziemię. Może teraz gdzieś się czai, albo chce być niezauważony? Na ten moment nikt podobny wyglądem do niego nie rzuca mi się w oczy. Wzdycham ciężko z bezsilności. Nie mogę sobie podarować, że tak łatwo pozwoliłam mu uciec.
— Rozchmurzyłabyś się. — Jordan szturcha mnie łokciem.
Sztucznie uśmiecham się dla świętego spokoju.
— Jak chcesz to potrafisz. — Mówi. — Przyda się prawdziwy uśmiech, wtedy będę zadowolony. — Dodaje, jakby przewidując intencję mojego uśmiechu, mówiącą „odczep się”.
Przechodząc przez pasy, a następnie skręcając w lewo znajdujemy się już niedaleko parku. Droga nie wydaje się być skomplikowana, ale nowy mieszkaniec może się zgubić. Dla nas to jednak nie problem, gdyż mieszkamy tutaj już długo. Kiedy naszym oczom ukazuje się cel podróży, z idealnie skoszoną trawą, od razu wszyscy zachwycamy się jego wyglądem. Ścieżka wyłożona kostką brukową doprowadza nas do każdej z ławek, przy których znajdują się śmietniki. Wszystkie możliwe ścieżki znajdujące się w parku prowadzą do jego centrum, w którym wybudowano ogromną, kamienną fontannę, z syreną na samym szczycie. Ta kobieca postać siedzi na skale, z której leci strumień wody. Mieszkańcy dbają o ten park. To duma miasteczka Woodstown. Codziennie ktoś przychodzi sprawdzać, czy nie trzeba podcinać trawy, czy śmieci nie są porozrzucanie po całej długości tego miejsca. Ogółem śmietniki ustawione przy każdej ławce mają zniechęcić ludzi do zanieczyszczania tego pięknego terenu. Skoro mają pojemniki przy każdym miejscu siedzącym, to po co będą wyrzucać odpady na trawnik? Nie muszą chodzić nie wiadomo gdzie, żeby wyrzucać jakieś papierki czy coś w tym stylu. W obecnej chwili park jest jeszcze calutki zielony. Na ten moment mamy idealną, słoneczną pogodę, więc trzeba z niej skorzystać. Gdy zacznie być deszczowo, to nie będziemy tutaj przychodzić.
Rozsiadam się wygodnie na ławce z prawej strony. Akurat nie tylko my chcemy podziwiać uroki tego miejsca. Znajduje się tutaj spora ilość uczniów.
— Nie ma to jak chwila wytchnienia. — Mówi z lekkością Jordan.
— Ten moment szybko ci się skończy. Za kilka minut masz być w pracy. — Staram się go zdołować.
— Umiesz pocieszać. — Odpowiada z wyraźnym oburzeniem.
— Wiem, polecam się na przyszłość. — Od razu na moje usta wkrada się złowieszczy uśmieszek.
— Nie ciesz się tak. My też za niedługo będziemy musiały pracować tak jak Jordan. — Catia włącza się do rozmowy.
— Niestety. — Mówię z boleścią.
— Więc nie dobijaj chłopaka, bo czeka cię ten sam los. — Ruda zaczyna się śmiać.
— Przyjdzie na to czas. Jak na razie mogę go jeszcze trochę podenerwować. — Mówię z wyraźnym rozbawieniem.
Przez resztę czasu, jaki pozostaje Jordanowi, wygadujemy różne głupoty, śmiejąc się przy tym do łez. Uwielbiam tych wariatów. Nawet takie codzienne, czasem drażniące sprawy jak praca, potrafią obrócić w żart. Warunki w jakich pracuje nasz przyjaciel, czy też sposób przekazywania wiedzy przez naszych nauczycieli. Do wszystkiego dopowiadamy coś zabawnego. Nie możemy tak zachowywać się wiecznie, gdyż z czasem musimy spoważnieć. Nadal nie będziemy brać wszystkiego aż tak na serio i żartować z tego, ale do niektórych rzeczy zostaniemy zmuszeni podejść z całkowitą powagą. W tej chwili jesteśmy młodzi i wiadomo, że nie mamy jeszcze jakiegoś wielkiego doświadczenia życiowego. Na wszystko patrzymy przez pryzmat zabawy. Z czasem to będzie musiało się skończyć. Mimo wszystko to my jesteśmy najbardziej dojrzali z całej naszej klasy. Jakby nie było wychowujemy się w sierocińcu. Zostaliśmy przez los potraktowani w taki, a nie inny sposób. Nic na to nie poradzimy. Nigdy nie będziemy przypominali naszych rówieśników. Mamy chociaż częściowe doświadczenie. Nie mieliśmy rodziców, więc musieliśmy pracować sami, żeby cokolwiek mieć. Przynajmniej mamy dach nad głową i to jest najważniejsze. Najgorsze chwile mamy już za sobą. Teraz może być już tylko lepiej. Wiemy, jak to jest ciężko pracować, aby zarobić jakieś pieniądze, dlatego mamy szacunek do pracy i płacy.
— Dobra, dziewczyny, muszę już iść. — Oznajmia Jordan.
Obie z niezadowoleniem żegnamy przyjaciela, przytulając się do niego. Blondyn biegnie dalej wzdłuż parku, aż w końcu znika nam z oczu. Siedzimy z Catią wpatrzone w kamienną syrenę. Kontynuujemy oczywiście nasze żartobliwe rozmowy, które przerywa dźwięk mojego telefonu. Sięgam do torebki i wyjmuję urządzenie. Przesuwam palcem po ekranie, żeby go odblokować. Najwyraźniej to sms’a. Mam niemalże stuprocentową pewność, że to wiadomość od mojego operatora sieci komórkowej. Zapewne chcą mi wcisnąć jakiś pakiet usług. Zawsze usuwam takie bzdety. Wiadomość przysłana z bramki sms, więc nie może być od operatora. Szybko wyświetlam jej treść: „Przeczytaj tą cholerną kartkę, którą masz w kieszeni.”.
W pierwszej chwili nie mogę uwierzyć w to, co czytam. To nie może być pomyłka, ponieważ mam kartkę w kieszeni, którą ktoś podrzucił mi do szafki. Nie mam możliwości sprawdzenia, co za osoba wysyła tego sms’a. Czyli skoro tak bardzo chce, abym przeczytała zawartość kartki, niech tak będzie.
Gaszę ekran telefonu i chowam go do torebki. Następnie sięgam ręką do kieszeni, wyszukując kawałka papieru. Wyjmując go nie wiem, czego mogę się spodziewać. Wykorzystując moment, w jakim Catia przegląda coś na telefonie, rozkładam kartkę, która jest zgięta w równą połowę i rozpoczynam czytanie. Myślę, że serce mi się zatrzyma, jak poznaję treść tej wiadomości od nieznanego nadawcy: „Mrok będzie dzisiaj dwie przecznice od sierocińca, w którym mieszkasz. Między dwoma ciemnymi blokami na Oak Street o dwudziestej trzeciej. Wiem, że go szukasz, dlatego Cię informuję. Żadnych glin, bo to będzie koniec naszej współpracy.”. Kręcę głową z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Czy to jest możliwe? Tak łatwo zdobyć informacje o tym, gdzie on się znajdzie dzisiaj? To może być żart, albo ktoś faktycznie chce mi wystawić tego gościa? Przecież to zadanie dla policji... Chociaż... Nie mają pojęcia, jak on wygląda. Do głowy przychodzi mi najgłupsze możliwe rozwiązanie — postanawiam udać się tam sama. Kiedy odkryję jego tożsamość, zrobię zdjęcia czy coś takiego, dołączę do nich tę kartkę i zaniosę na komisariat. Ponownie składam wskazówkę i chowam do kieszeni, zanim Catia kończy uparcie czegoś szukać na telefonie.
— To jak, wracamy już? — Pytam.
Rudowłosa tylko przytakuje w odpowiedzi. Wstajemy, więc i ruszamy w stronę sierocińca. Chcę jak najszybciej tam dotrzeć i wymyślić jakiś dobry plan. A może to ten nieznajomy blondyn jest nadawcą wiadomości? Skoro chce pomóc to czemu przede mną ucieka i zabrania wzywania mundurowych? Po treści kartki i sms’a nic nie wskazuje, że to on, ale istnieje cień szansy, iż to jego sprawka. Wszystko pomału nabiera dziwnego obrotu. To mój sprzymierzeniec, czy wróg? Przy najbliższej okazji muszę z nim porozmawiać. Wskazuje czas i miejsce, lecz pozostawia samą z tym wszystkim chyba, że zjawi się tam razem ze mną? W pojedynkę mogę nie mieć szans ujść z życiem. Z tym chłopakiem to co innego, w końcu potrafi się maskować, więc znajdzie nam jakąś kryjówkę, na pewno! Tylko jaki on ma w tym interes, że mi pomaga? Jakąż to grę prowadzi? Trudno go rozgryźć. Wyglądem i zachowaniem przypomina mi jakiegoś zbrodniarza, a może to tylko pozory, jakie stwarza? Wygląd może być bardzo mylący. Nie mogę wyciągać pochopnych wniosków mimo, iż nie rozumiem w pełni jego zachowania. W ogóle go nie znam, a coraz częściej o nim myślę.
Będąc coraz bliżej sierocińca, nie mogę powstrzymać ekscytacji, jaka mnie ogarnia. Mam ochotę stanąć na środku ulicy i krzyknąć: „Hej, ludzie! Wiem, gdzie będzie „Mrok” i go wreszcie zdemaskuję. Jednego zwyrodnialca mniej!”. Wyjdę pewnie za kompletną wariatkę, ale nie dbam o to. Powstrzymuje mnie jedynie myśl, że Catia jest przy mnie i może to słyszeć. Wtedy zechce zawiadomić policję. To może oznaczać, że "Mrok" się nie zjawi, a ja stracę możliwość odkrycia jego tożsamości, gdyż ten informator więcej się nie odezwie. Nie mogę na to pozwolić. Kto wie, kiedy taka szansa znów się powtórzy. Jestem zarówno podekscytowana, jak również przerażona. W tłumieniu uczuć jestem dobra, ale nadmiar, jaki pozostaje skumulowany wewnątrz mnie, jest zbyt wielki. W każdej chwili mogę wybuchnąć głośnym okrzykiem radości lub zrobieniem czegoś głupiego typu chwalenie się na prawo i lewo, że zdemaskuję przestępcę.
Będąc już na terenie sierocińca, uśmiecham się.
— Wiesz co, Catia? Muszę iść do toalety. — Mówię przyjaciółce, ruszając szybko do budynku.
Zapewne nie zdąża nawet mi odpowiedzieć, gdyż błyskawicznie wbiegam na drugie piętro i zamykam się w łazience. Nie muszę się już powstrzymywać i mogę dać upust swoim emocjom. Staram się krzyknąć: „Wreszcie cię mam, śmieciu” najciszej jak to tylko jest możliwe, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Mam tylko nadzieję, iż ruda nie stoi pod drzwiami, tylko jest w naszym pokoju. W przeciwnym razie muszę się gęsto tłumaczyć. W tej chwili jednak nie to jest najważniejsze, lecz wiadomość o miejscu, w którym znajdę dzisiaj mój cel. Będąc w tak dobrym nastroju mogę nawet uściskać Blair, co wydaje mi się rzeczą gorszą od pocałowania trującej ropuchy czy węża. Dawno tak się nie cieszyłam. Ostatni raz miałam tak dobry humor, gdy rodzice żyli i spędzali ze mną czas wolny, jaki mieli od pracy. Musieli wziąć urlopy, więc wybrali te same dni i mogliśmy rodzinnie wyjechać w dowolne miejsce na świecie.
Długo muszę czekać, aż emocje opadną. Dopiero dobijanie się kogoś do drzwi sprawia, że otwieram wejście. Przede mną stoi najgorsza świnia, jaką można tu spotkać, czyli Blair. Bardzo mnie cieszy, iż przychodzi dopiero teraz, bo zapewne bym ją przytulała ze szczęścia. W tej chwili, gdy tak na nią patrzę, mam ochotę co najwyżej zwymiotować. Jak dobrze, że już mi przechodzi ta euforia.
— Ile można zajmować łazienkę? Choćbyś spędziła tutaj cały dzień i tak ci to nie pomoże w lepszym wyglądzie. — Jak zawsze wita mnie swoim jadowitym teksem.
— Przynajmniej wyglądam lepiej od ciebie, jak rano wstajesz bez makijażu, potworze z bagien. — Mówię to słodko, trzepocząc rzęsami.
— W snach, Turner. — Niezadowolona wpycha się do łazienki.
Wychodzę z uśmieszkiem satysfakcji wyrysowanym na twarzy. Nie dość, że dostaję informacje o miejscu, w którym będzie przebywał „Mrok”, to jeszcze udaje mi się dogryźć Blair. Ten dzień robi się coraz piękniejszy, aż łezka w oku kręci się z radości.
Rozpromieniona idę korytarzem w stronę mojego pokoju. Przekraczając jego próg, poszukuję wzrokiem Catii. Dziewczyna leży na łóżku wpatrzona w drzwi. Zapewne czeka, aż przyjdę.
— Udało mi się dogadać Blair. Ten dzień jest piękny. — Zaczynam.
— Ta mała żmija mnie denerwuje. Skąd u ciebie ta nagła zmiana nastroju? Na początku taka jakaś markotna i zamyślona, a teraz radosna.
— Poprawiliście mi z Jordanem humor. Musimy częściej wychodzić do parku. — Staram się skłamać, jak najbardziej wiarygodnie.
— Wiesz, że nie możemy. Jordan ma pracę, a my szkołę.
— Szkoda. Taka jest szara rzeczywistość. Szkoła, praca, nie ma już miejsca na rozrywkę. — Opieram się o drzwi.
Patrzymy się na siebie nie zamieniając więcej ani słowa. Rudowłosa stara się wyczytać z moich oczu, jak z otwartej księgi, co jest prawdziwym powodem mojego nagłego szczęścia. Nie doszuka się nic, gdyż umiem maskować wszystkie takie informacje pod maską obojętności. Słysząc zbawczy głos jakichś dziewczyn wołający wszystkich, aby zebrali się na dole w stołówce wiem, że zostaję chociaż na chwilę wybawiona od świdrującego mnie na wylot wzroku przyjaciółki.
— Obiad jest. — Mówię.
Bez zbędnej wymiany zdań schodzimy na sam parter, idąc korytarzem w stronę biura przełożonej, ale na końcu skręcając w prawo. Zebrana jest tutaj cała młodzież zamieszkująca sierociniec. Każdy bierze tacę i ustawia się w kolejce. Dzisiaj na obiad jest burger z burakiem. Do tego deser w postaci Pavlovy. Lubię tę potrawę, więc z chęcią ją zjem. Muszę mieć siłę na wieczór, choć jeszcze będziemy jeść kolację. Gdy jedzenie znajduje się na moim talerzu, zajmuję miejsce przy ostatnim stoliku od ściany. Kilka minut później przede mną usadawia się Catia. Rozpoczynam konsumpcję, zastanawiając się nad planem działania.
Wszystko zależy od tego, gdzie będzie stać moja ofiara. Jest tam kilka świetnych miejsc, gdzie można się ukryć. Jeśli ten koleś mnie wystawi, muszę poradzić sobie sama, więc wypada zdobyć jakąś broń. Wolę iść tam uzbrojona, jeżeli coś pójdzie nie tak. Nie mogę liczyć, że uratuję się walką wręcz, gdyż tego nie potrafię. Znajduję się w stołówce, w której kucharki mają wiele noży. Wystarczy, że pożyczę sobie jeden. Muszę to zrobić niepostrzeżenie, nie mogą tego widzieć.
Kończąc zjadać potrawę, która błyskawicznie zostaje opróżniona z mojego talerza, zauważam okazję do wywołania zamieszania. Nasza Blair stoi sobie z talerzem na środku sali, ponieważ rozmawia z koleżaneczką o jakichś bzdetach. Jeśli dobrze rozegram tę akcję, mogę zdobyć broń i upokorzyć tą małą jędzę, upiekę w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu.
Ruszam pewna siebie w stronę dwóch znienawidzonych dziewczyn, które są odwrócone do mnie tyłem. W tej samej chwili obok mnie idzie dość wysoki chłopak w moim wieku. To jest wręcz doskonała okazja. Udając, że się potykam, rzucam się na chłopaka, a ten upada wprost na Blair i jej przyjaciółeczkę. Pavlova upada z talerzy, oczywiście prosto na dziewczyny oraz tego chłopaka. Niezwykle mi go szkoda, ale cel uświęca środki, więc musi się poświęcić dla dobra sprawy. Blondynka robi aferę na całą stołówkę i niemal płacze, jak wszyscy tam obecni ją wyśmiewają. Kucharki wychodzą, żeby jakoś załagodzić sytuację i dać rozzłoszczonym smarkulom jakieś ścierki, by mogły zetrzeć z siebie bitą śmietanę. Ja, wykorzystując całą tą sytuację, wchodzę do kuchni, odkładam talerz i zaczynam poszukiwanie noża. Nie trwa to długo, gdyż jest ich tu sporo. Wszystkie różnej długości. Biorę pierwszy lepszy z brzegu, chowając go do torebki, której oczywiście zapomniałam zdjąć w pokoju. Wychodzę niepostrzeżenie i staję koło Catii, dołączając do grona wyśmiewających te gówniary. Nie mogę powstrzymać się od obraźliwych komentarzy pod ich adresem. Dość łatwo mi to idzie i jeszcze mam przy tym ubaw po pachy.
— Dobra, ja się zmywam do pokoju. — Szepczę do rudowłosej.
Dziewczyna również ma dość nabijania się z Blair. Muszę jeszcze kiedyś powtórzyć taką akcję. Nigdy nie zapomnę wyrazów twarzy tych dwóch idiotek, jak bita śmietana z owocami ląduje na ich nowiusieńkie, obcisłe jeansy oraz topy, tak przylegające do ciał, że ukazują ich wszystkie, wystające żebra. Ja nigdy bym nie chodziła w takich bluzkach jak byłabym tak chuda. Świecenie swoimi kośćmi przed wszystkimi nie jest przyjemne. Do tego te topy są prześwitujące i mają duże dekolty. One nie mają co w nich pokazać, a mimo to szczycą się swoimi figurami. Według mnie wyglądają jak anorektyczki.
Jak tylko przekraczam próg pokoju, zdejmuję torebkę i rzucam ją pod łóżko, a następnie się na nim kładę. Teraz jedynie pozostaje mi czekać na dwudziestą drugą trzydzieści. Zanim zajdę na miejsce i znajdę odpowiednią kryjówkę, to zajmie mi trochę czasu. Lista obecności będzie przeczytana o dwudziestej drugiej. Po tym przebiorę się cała na czarno, żeby być słabo widoczna i oczywiście wyjdę.



Wreszcie zaczęły się wakacje! Ostatnie dni szkoły to była męką, ale cóż. xD Długo tutaj nie wstawiałam żadnego postu, więc dodaję go dzisiaj. :) Nie wiem, czy komuś te wypociny się spodobają. ^^ Nie mam pojęcia, czy ktoś się spodziewał takiego obrotu spraw. Nie będę przedłużała, bo mam trochę do nadrobienia. :D

10 komentarzy:

  1. Hejo kochana! :3
    Dzisiaj krótko, bo zaraz wybywam z domu xD
    Rozdział jak zawsze bardzo mi się podobał. Zdziwiło mnie, że Marisa dostała liścik. Również podejrzewam, że mógłby to być ten blondyn, ale z drugiej strony to czemu miałby to robić? Nad tym trzeba się dłużej zastanowić.
    Hah, Marisa nieźle wymyśliła tą całą akcję. Przynajmniej znienawidzone przez nią dziewczyny ucierpiały na tym xD
    Hm... Spotkanie z Mrokiem na pewno będzie należało do tych przyjemnych i Marisa powinna wiedzieć, że musi uważać, bo gościu może jej coś zrobić. Zaraz... Przecież nikt nie powiedzial, że Mrok tam będzie. Może ktoś chce wykiwać Marisę i tak naprawdę coś jest zrobić? Wszystko jest możliwe.
    Bohaterka postępuje nieodpowiedzialnie. Chce pójść tam, gdzie prawdopodobnie będzie Mrok, chce go zabić, a ma małe szanse. Można jaj to wybaczyć przez to, że rozpaczliwie próbuje znaleźć mordercę, a gdy ten się znalazł, to ogarnęła ją euforia.
    Pozdrawiam cieplutko i potopu weny twórczej życzę! xoxo :*
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm może to dziwne, ale to opko do normalnych nie należy xD A no trzeba dłużej się nad tym zastanowić... buahahaha xD Ta akcja Marisy podobała mi się najbardziej :P Nie wiemy czy faktycznie ten koleś nie chce wykiwać naszej bohaterki. Wszystko powinno okazać się już niedługo. Turner jest nieodpowiedzialna, ale jak dostaje nawet niepewną poszlakę to już się jej łapie. Za bardzo chce spotkać się z "Mrokiem".
      Dziękuję za opinię kochana! :*

      Usuń
  2. "W sumie to nikt mnie nie zrozumie, ponieważ nikt nie przechodzi przez to samo, co ja. Przyjaciele chcą mi pomóc i są ogromnym wsparciem, ale nie będą potrafili mnie zrozumieć. Chciałabym spotkać osobę o podobnych przeżyciach, z którą mogłabym podzielić się swoimi wszystkimi przeżyciami oraz planami dotyczącymi zemsty" - wyróżniłam powtórzenia

    "Jakąż to grę prowadzi?" - wystarczyło by 'jaką'. To jakąż trochę mi nie pasuje do stylu w jakim piszesz;) Kto tak mówi w tych czasach:D

    Jeśli chodzi o uwagi, bo od tego zawsze zaczynam to muszę przyznać, że w tym rozdziale praktycznie ich nie mam:D Nie wiem do czego mogłabym się doczepić...
    Oczywiście standardowo bawi mnie zachowanie głównej bohaterki, ale chyba tak ma być. Trudno oczekiwać śmiertelnej powagi u czytelnika, który czyta, że młoda dziewczyna bez żadnego przygotowania idzie w nocy zabić mordercę swoich rodziców, bo tak jej ktoś napisał na karteczce. Uważam to zachowanie za kompletnie dziecinne, bezmyślne i głupie. Marisa zupełnie nie wie na co się pisze, a chęć zemsty chyba odebrała jej rozum. Naprawdę chce zabić człowieka? Przecież nie ma żadnej pewności, że to on zamordował jej rodziców. Na dobrą sprawę nawet nie wiadomo czy to było morderstwo. Niby tak mówili w tv, ale przecież to nie zawsze można uznać za wiarygodne źródło informacji. Poza tym ta sprawa z liścikiem jest mocno podejrzana i raczej bym się nie spodziewała, że autor będzie sojusznikiem. Jak dla mnie to po prostu ją wystawił.
    Zresztą myślę, że celowo opisujesz zachowanie M w taki sposób i raczej nie spodziewasz się, że ktokolwiek powie "super, zrobiłabym tak samo!" :D Jest irytująca, naiwna (jak już mówiłam), ale ciekawi mnie jak to się dalej rozwinie. Spotka tego mordercę? Stanie z nim oko w oko? Jak to wszystko na nią wpłynie? Wiele fajnych rzeczy tu się może wydarzyć, także czekam na kolejny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wytknięcie tych powtórzeń (staram się, żeby było ich jak najmniej, ale jednak się wkradają xd). Hmm Marisa to jest naiwne dziecko, które myśli, że świat podbije xD Chce iść bez przygotowania zabić kogoś, a nawet nie wie czy on jest mordercą jej rodziców i nie wie do czego on jest zdolny. Hehehe pomału się kochana domyślasz, więc nic nie będę zdradzać xd Sama wpadniesz o co w tym chodzi zanim opko skończę xD Celowo opisuję takie zachowanie Marisy. Nie oczekuję, że ktoś będzie pisał "zrobię to samo". Takie naiwne zachowania mogą doprowadzić do tragedii. Pokazuję jej głupotę i naiwność. Turner ma być irytująca. Przecież nie stworzę tutaj idealnego świata z cukierkowymi bohaterami, bo jaki to ma sens? Wszystko ładnie, pięknie, ludzie są dla siebie mili, nie ma morderstw, przestępstw wszelkiej maści... Prawdziwy świat taki nie jest, a ja na sto procent nie zamierzam tworzyć ideału, bo mija się to z celem :)
      Dziękuję za opinię kochana :*

      Usuń
  3. Zastanawiam się czy blog będzie jeszcze kontynuowany, bo ta przerwa jak na ciebie to długa i Rudej też na komentarz nie odpisałaś, więc się trochę zmartwiłem, bo ostatnio wszyscy tak uciekają i marnują czas swoich czytelników, że mam ich ochotę wieszać na słupie wysokiego napięcia.

    To z pewnością był najlepszy ze wszystkich rozdziałów, jednak komentując wyjątkowo pominę w nim tytułowego bohatera, czyli tego całego Mroka. Przejdę do tego, że twoja główna bohaterka wszystkich wkoło krytykuje i wyraźnie czuje się od nich lepsza, a co jest tego powodem? To, że jest okrąglejsza, że nie ma figury anorektyczki i że wychowywała się z domu dziecka? Ma strasznie zachwiany obraz świata, jeśli sądzi, że tylko dzieciaki z bidula znają wartość pieniądza i są obowiązkowi. Ja znam przykład, gdy ci z bidula to lenie i darmozjady, nawet gdy już dosięgnie ich dorosłe życie - od dziecka nauczeni jedynie żebrać, sępić i dostawać wszystko za darmo, tego samego oczekują po dorosłości. Znam też przykład, gdy ci z bogatych domów przejmują wartości rodziców i nie chcą kupić wszystkiego na raz. Świat nie jest czarno-biały, a ta dziewczyna z tej opowieści tak go widzi. Czekam na jej przemianę i na to aż zacznie realniej, trzeźwiejszym okiem patrzeć na życie.

    To z pomidorówką i nożem było przednie. Podobało mi się xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat popełniłam błąd, ponieważ byłam święcie przekonana, że wstawiłam ten post w lipcu, a nie czerwcu xD Nadal jestem i żyję :P Tylko mnie nie wieszaj na słupie wysokiego napięcia! xD
      Marisa ma figurę zwykłej dziewczyny, ale nadal uważa się za zbyt grubą (takie kompleksy już ma). Ona myśli, że wie wszystko najlepiej, a tak naprawdę gówno wie o życiu :) Ciągle się wymądrza i irytuje wszystkich :d Nie poznała też za bardzo wszystkich w bidulu jak i w swojej klasie (wykreowała sobie ich obraz i nie zmieni zdania). Przemiana jej się przyda, ale czy taka zmieni swój światopogląd? Trzeba sporo czasu, aby coś zrozumiała :)
      Hehehe lubię scenę z pomidorówką :P Przydało się wprowadzić trochę humoru, bo całe opo też nie powinno być drętwe :P
      Dziękuję za opinię :*

      Usuń
  4. Zaznaczam tylko sobie, że tu skończyłam czytać, później zabiorę się za resztę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A niech pójdzie, niech ją zabije, przynajmniej dołączy do rodziców. Co to w ogóle ma być? x.x Nie tędy droga. Wydaje jej się, że kim jest? Jej osoba mnie mocno drażni, bardziej niż pięknisia, której ona nienawidzi. Ta ma przynajmniej śmieszne cele, a Marisa... głupie? Poza tym wydaje mi się, że żadnego spotkania z Mroczkiem nie będzie, a w zamian za to spotka się z tajemniczym blondaskiem. Nie kupuję tej historii z zabójcą, bo to wygląda tak, jakby facet dziwnym trafem dowiedział się o tym, że Marisa go szuka, a później woła ją do siebie, ażeby powiedzieć jej w oczy, że zabił jej rodziców i dokładnie to samo zrobi z nią. Uuu, brzmi jak psychopata XD.
    W każdym razie, dobrze, że chociaż zdecydowała się zabrać nóż! Jestem głodna rozlewu krwi xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha, no cóż, Marisa prezentuje sobą na ten moment brak racjonalnego zachowania i ogromną naiwność. Niestety będzie denerwować, choć może nad nią popracuję, żeby przestała chociaż irytować w małym stopniu. xD
      Hmm, ciekawe spostrzeżenia, choć nie mogę ich potwierdzić ani też wykluczyć. Spoilerować nie mogę. xD
      Hahaha, jesteś wiecznie głodna rozlewu krwi, kochana! xD

      Usuń